Anoreksja – pułapka, z której sama się nie wydostanę...

Turnus terapeutyczny – szansa dla Ady na wyjście z anoreksji
Zakończenie: 30 Września 2018
Opis zbiórki
Mam 22 lata. W momencie, w którym moje życie powinno się zaczynać, czuję, że się kończy. Chora “ja” całkowicie zabrała tą zdrową i od 9 lat mnie niszczy. Już sama nie wiem, jaka jestem, co lubię, a przede wszystkim – co myślę. Anoreksja to potwór, który wyssał ze mnie życie.
Codzienny koszmar trwa już tak długo – od 13 roku życia. Próbowałam wielu terapii, angażowałam się, ale anoreksja nie chciała wypuścić mnie ze swoich objęć. Zaczęło się niewinnie. Chciałam schudnąć, poczuć się akceptowana przez rówieśników, rodzinę. Sprawy bardzo szybko wymknęły się spod kontroli – przestałam panować nad swoim życiem. Wylałam morze łez z żalu, że to mnie to spotkało.
Głos w mojej głowie wciąż zabrania tego, co kiedyś sprawiało mi taką przyjemność było naturalne. Każdy posiłek to piekło – analizy, rachunki, niekończące się wyrzuty i torturowanie samej siebie. Gdy przestałam jeść, głód zabijałam snem lub porcją warzyw, które ledwo przechodziły przez gardło.
Zwrot nastąpił cztery lata temu, gdy wbrew wszelkim protestom anoreksji i poczuciu wstrętu do samej siebie, zdecydowałam się na leczenie w szpitalu. Myślałam wtedy, że będzie już tylko lepiej. Myliłam się. Po powrocie do domu wrócił koszmar. Od tamtej pory kilka razy byłam w różnych szpitalach i na terapiach, ale były one nieskuteczne i doprowadziły do tego, że dziś już nikt nie chce mi nawet pomóc. Paradoksalnie, waga jest zbyt niska, by rozpocząć terapię indywidualną w trybie ambulatoryjnym, a moje BMI nie spełnia warunków przyjęcia do szpitala. Za każdym razem odpowiedź brzmi: przytyć. Tylko jak? Jak, gdy boisz się każdego kęsa, a nawet samego zapachu jedzenia? Anoreksja upadla mnie każdego dnia. Pogardliwe uwagi ludzi, brak zrozumienia, kłótnie z rodziną, a nawet tak bolesne doświadczenia jak karmienie sondą. Zamiast żyć, egzystuję. Zamiast realizować pasje i marzenia, spędzam czas w poczekalni u lekarzy i aptecznych kolejkach.
Choroba zabrała mi wszystko - przyjaciół, pasję, chęć życia, energię i duszę. Wyniszcza mnie psychicznie i fizycznie. Jedyne, co jej zawdzięczam to smutek, samotność i pogłębiające się wyniszczenie - serce nie wytrzymuje, jelita przestają pracować, a osteoporozę przyjdzie mi leczyć jeszcze przez wiele lat. Nie mam siły walczyć sama, ale nie powiem, że nie wiem, co robić, bo wiem. Muszę prosić o pomoc i przyjąć ją od osób, które chcą ją ofiarować. Teraz, jedynie ośrodek wyciąga do mnie rękę. Obecnie przebywam na I turnusie w Ławkach. Ten pobyt to dla mnie szansa na zbudowanie fundamentu. To dopiero początek długiej i trudnej pracy. Czuję się tu bezpiecznie. Podejmuję walkę o przyszłość - nie dla kogoś, ale dla siebie. Moim marzeniem jest normalne życie, dokończenie wymarzonych studiów dziennikarskich. Chcę się usamodzielnić, rozwinąć, poznać i choć trochę polubić.
Nie wyobrażam sobie tkwić w koszmarze w nieskończoność. Specjalistyczny ośrodek w Ławkach traktuję jako moją ostatnią szansę. Wypróbowałam już wszystkie możliwości. Mogę powiedzieć, że sprawdziłam wszelkie metody - szpitale, terapie - które zawiodły. Jeśli mimo tylu lat choroby i piętna, jakie odcisnęła nadal dane jest mi żyć, to wierzę, że jest to po coś. Dlatego właśnie widzę ostatnią nadzieję. Jeśli nie tu, to już nigdzie. Bardzo chcę uścisnąć dłoń wyciągniętą przez ośrodek. Proszę serdecznie o wiarę i wsparcie. Obiecuję zrobić wszystko, by ratować siebie i nie zmarnować danej mi szansy.