W dorosłość na własnych nogach

intensywna rehabilitacja
Zakończenie: 30 Marca 2021
Opis zbiórki
Mój brat gra w piłkę, samodzielnie chodzi, cieszy się i żyje życiem, o którym ja zawsze tylko marzyłem. Kiedy idziesz do pracy, szkoły, wsiadasz do samochodu, ja być może właśnie na Ciebie patrzę przez okno i nie wiesz nawet, jak bardzo Ci zazdroszczę.
Kiedy ja przyszedłem na świat, wszyscy się o mnie martwili. Nikt nie zadawał pytania, jak mam na imię, ile ważyłem. Każdy spoglądał na mnie z troską, bo od początku byłem inny niż wszystkie dzieci.
Mózgowe Porażenie Dziecięce, tak brzmi medyczna nazwa, tego, co mi dolega, ale w tę nazwę nie wpisują się miesiące płaczu, ciągła niemoc, setki barier i w końcu złość. Bo jak się nie złościć, kiedy ma się 17 lat a twoje ciało nie chce poddać się umysłowi. Tak wygląda moje życie, skupione na wiecznej walce o to, by zrobić kilka kroków, potem, żeby zrobić je szybciej, sprawniej, prościej. Ćwiczę codziennie, nawet gdy nie mam sił na to, by wstać z łóżka. Ćwiczę nie dlatego że chcę pokonać moją chorobę. Robię to dlatego, że boję się dnia, w którym to moje niepokorne ciało przestanie w ogóle odpowiadać na wezwania.
Ktoś by mógł powiedzieć, że skoro miałem 17 lat na to, by nauczyć się żyć z porażeniem, powinienem być bardziej pogodzony. Tylko że nikt, kto tak myśli nigdy, nawet przez moment nie musiał zastanawiać się nad tym, czy da radę się wykąpać, dojść do ubikacji. Nie można zaprzyjaźnić się z czymś, co pędza cię w kompleksy, uświadamia Ci na każdym kroku, że choć umysł masz zdrowy, jesteś odmienny, dziwny, charakterystycznie niepełnosprawny. Tyle chciałbym w życiu zrobić, w tyle miejsc dotrzeć, zobaczyć, ale z tym przeklętym balkonikiem moje trasy muszą być krótkie i równe. Wiem, że nie pójdę nigdy w góry, nie pobiegnę, nie zagram w piłkę. To strasznie boli. Ta świadomość, że choć jeszcze na dobre nie wystartowałem, moje ciało sprawia, że ciągle opadam.
Mam pasję, która w moim wypadku może wydawać się dziwna. To tak, jakbym celowo chciał sprawić sobie przykrość. Kocham sport! Każdy możliwy wysiłek fizyczny, który mogę oglądać na ekranie, każde współzawodnictwo, walkę. Uwielbiam piłkę nożną i wiele o niej wiem, tylko że nigdy nie udało mi się jej kopnąć, doświadczyć tego jak celuję, uderzam i zdobywam gola. A tak bardzo bym chciał. Co z tego, skoro bez asekuracji nie mogę nawet wyjść z domu?. Namiastkę sportu mam na sali rehabilitacyjnej. Tutaj mogę powalczyć, przełamać jakąś drobną barierę, sprawdzić się. Bardzo to lubię, choć odkąd pamiętam największym moim przeciwnikiem, jestem ja sam.
Jestem realistą. Wiem, że moje życie będzie już zawsze biegło w cieniu tego strasznego porażenia, ale w mojej głowie poza żalem jest trochę miejsca na marzenia. Nie te z najwyższej półki, ale proste, prozaiczne marzenia, które myślę, że mogą się spełnić. Marzę o tym, aby chodzić. Nie jakoś wybitnie, szybko i zgrabnie, ale samodzielnie, bez pomocy. Tak bardzo chciałbym żyć, wiedząc, że mogę sobie jutro zaplanować mecz na stadionie i zasnąć w poczuciu, że dam radę sam na niego dotrzeć. Jestem coraz starszy, uczę się w technikum pod kątem pracy, jako logistyk spedytor. Tak siebie widzę za kilka lat. Do tej pracy chciałbym dotrzeć na własnych nogach, bez pomocy, bez strachu.
W Lublinie lekarze przeprowadzają terapię komórkami macierzystymi. Co to oznacza? Jak już wspomniałem, jestem realistą i wiem, że nie chodzi tutaj o czarodziejską różdżkę. Lekarze powiedzieli, że jest szansa na duże usprawnienie, nawet na to, że uda się odstawić balkonik. Dostałem kwalifikację. Co to oznacza? Dla mnie to znaczy tyle, że jeszcze nie wszystko stracone, że jest w tym jakiś sens, a ja wciąż mogę marzyć. Jestem nastolatkiem, który nie jest w stanie zarobić potrzebnych pieniędzy, dlatego zwracam się o pomoc.
Proszę o pomoc, odkąd pamiętam, ale teraz ta prośba ma szczególny wymiar. Tym razem proszę o to, by już nigdy nie prosić. Wiem, że może się udać. Ich magiczne zastrzyki i moja ciężka praca, mogą sprawić, że to Wy zobaczycie mnie kiedyś z okna, jak idę do sklepu, na autobus. Wtedy będę szczęśliwym człowiekiem, który nigdy nie zapomni o ludziach, dzięki którym chodzi.