Zrobię wszystko, by świat Cię nie skreślił

Zrobię wszystko, by świat Cię nie skreślił
turnusy rehabilitacyjne, które pomogą Ani odzyskać sprawność
Zakończenie: 13 Sierpnia 2018
Opis zbiórki
Chociaż minęło już tak wiele lat, mam wrażenie, jakby to było wczoraj - moja jedyna córka miała być zdrowa, a urodziła się w ciężkiej zamartwicy. Pamiętam zielone wody płodowe, bezradny wzrok lekarzy i te słowa: “Pani córka będzie niepełnosprawna”. Postanowiłam walczyć o moje dziecko, które jest i będzie ode mnie zależne do końca moich dni. Nie wiem, ile mi ich jeszcze zostało, dlatego muszę walczyć o sprawność Ani. Proszę, pomóżcie.
Wszystkiemu winne były śródczaszkowe wylewy krwi do mózgu w pierwszej dobie życia Ani. To przez to, że lekarze błędnie określili moją grupę krwi, gdy jeszcze byłam w ciąży. Klasyczny konflikt serologiczny, jednak nierozpoznany i nieleczony miał tragiczne skutki. Moja córka urodziła się z bezdechem, zaraz potem jej małym ciałkiem wstrząsały przeraźliwe drgawki. Lekarzom udało uratować się jej życie, jednak zdrowie zostało zaprzepaszczone. Powiedzieli mi to prosto w oczy, że moja córka będzie skazana na opiekę do końca życia.
Nie załamałam się. Wręcz przeciwnie - Ania rosła i jakby na przekór lekarzom, rozwijała się znakomicie. Była moim słońcem, moim największym skarbem. Skupiłam się na tym, by miała jak najszczęśliwsze życie. W tamtych czasach nie było to łatwe. Nikt mi nie powiedział o rehabilitacji, a gdy sama pytałam - zbywano mnie. Gdyby wtedy, gdy Ania była jeszcze małą dziewczynką, ktoś spotkał nas na ulicy, na pewno pozazdrościłby mi takiego ślicznego dziecka. Ania chodziła, mówiła, rozumiała - była zupełnie jak zdrowe dziecko. Jedyne, co ją odróżniało, to nieustanne ataki padaczki. Gdyby właśnie na tej ulicy ta nieznajoma osoba zobaczyła, jak moja córka upada, a jej ciałem wstrząsają silne drgawki, pewnie by pomyślała, że dziecko umiera. Jednak moje dziecko właśnie tak umierało wiele razy dziennie…
To właśnie przez padaczkę odmawiano nam rehabilitacji. Wszyscy mi wmawiali, że terapia jeszcze pogorszy stan Ani. Padaczka odebrała również mojej córce możliwość pójścia do szkoły, poznania koleżanek, zabawy z innymi dziećmi… Wszyscy się jej bali, bo nikt nie mógł przewidzieć, kiedy kolejny atak zawładnie jej ciałem, zmuszając do tego specyficznego, przerażającego tańca. Ania całe życie miała tylko mnie, a ja ją. Radziłyśmy sobie na tyle, na ile pozwalała nam codzienność z chorobą. Dopiero gdy córka miała 13 lat, zapadła ostateczna diagnoza: porażenie mózgowe w postaci niedorozwoju umysłowego znacznego stopnia, niedowład czterech kończyn, padaczka lekooporna i zaburzenia mowy. Pogodziłam się z tym, że moje jedyne dziecko nigdy nie będzie zdrowe, że agresywne ataki epilepsji będą naszą codziennością, zarówno w nocy, jak i za dnia. Nigdy jednak nie było tak źle, jak teraz…
Nie ma co ukrywać, lata lecą. Ania, chociaż ma 45 lat, nadal jest moim dzieckiem. Jestem coraz starsza, jeszcze mam siłę, ale ile to potrwa? Przecież nikt nie żyje wiecznie. Co się wtedy stanie z córką zwłaszcza teraz, gdy już nie chodzi, a jej stan psychiczny jest naprawdę zły? Mieszkałyśmy we trzy: Ania, ja i moja mama. Niestety, babcia Ani długo chorowała, aż w końcu - 4 lata temu - zmarła. Moja córka niestety była świadkiem tej śmierci. Od tego czasu bardzo się zmieniła, jej stan zdrowia uległ dramatycznemu pogorszeniu.
Postanowiłam działać. Chociaż przez całe nasze życie zabraniali Ani rehabilitacji, musiałam zaryzykować. Wiedziałam, że to może być niebezpieczne, że ataki mogą się nasilić, ale co miałam do stracenia? Już i tak było źle… Córka zamknęła się w sobie, na wszystko reagowała negatywnie, nie chciała ćwiczyć, zupełnie straciła chęć do życia. Klamka zapadła i udało nam się pojechać na turnus. I wtedy... stał się cud! Moja córka, tak niechętna do współpracy, chętnie wykonywała wszystkie ćwiczenia. Otworzyła się, usamodzielniła. Mało tego! Podczas całego pobytu nie miała ani jednego ataku padaczki!
Moje szczęście było ogromne, ale zaraz za nim pojawić się ból. Dlaczego nie zdecydowałam się na rehabilitację wcześniej? Dlaczego lekarze nam jej odmawiali? Teraz już i tak było za późno, by nadrobić te stracone lata. Ale gdyby Ania jeździła na turnusy od dziecka, dzisiaj mogłaby być zupełnie samodzielna…
Turnus zdziałał cuda, nawet biorąc pod uwagę aktualny stan córki. Niestety, nie stać mnie na kolejne, a Ania, żeby utrzymać te wspaniałe efekty, musiałaby brać w nich udział regularnie. Już tyle wycierpiała w swoim życiu, mam wielką nadzieję, że chociaż teraz będzie jej odrobinę łatwiej… Nie mam wielkich wymagań, jestem wdzięczna za to, co mam - za moją jedyną córkę i za to, że w końcu, po wielu latach, odkryłyśmy skuteczność terapii. Barierą jak zwykle są pieniądze… Proszę, pomóż mojej córce się usamodzielnić, by dała sobie radę wtedy, gdy mnie już tu nie będzie…