8 minut na granicy życia i śmierci

Rehabilitacja i turnusy, by Antoś mógł chodzić
Zakończenie: 27 Lutego 2018
Opis zbiórki
Moje dziecko przestało oddychać, kiedy trzymałam je w ramionach. Rozmawiałam z lekarzami, myślałam, że Antoś śpi, a on zaczął umierać w moich objęciach! Lekarze przeprowadzili reanimację. Patrzyłam, jak tracę mojego synka. Przywracanie go do życia trwało kilka piekielnych minut, jednak dla mnie to była wieczność.
Dziś, kiedy patrzę na moje dziecko, nie potrafię sobie nawet wyobrazić, że mógłby go nie być! Jesteśmy rodzicami wspaniałych dzieci - Antosia i Zosi - kochamy ich ponad wszystko i wiemy, że dla ich szczęścia zrobimy wszystko. Wiem jednak, że było blisko, że kilka minut, podczas których Antoś umierał, mogło nam zabrać go na zawsze...
Każdej matce wydaje się, że urodzi zdrowe i silne dziecko. Nie myśli o tym, że tragedia nadejdzie nagle - zabierze zdrowie ukochanemu dziecku, będzie próbowała zgasić rodzinne szczęście, a każdy dzień zamieni w walkę. Ja też nie myślałam w taki sposób. A później dowiedziałam się, że synek, na którego czekam urodzi się chory.
Od tego czasu nic nie było takie jak dawniej. Podczas USG w 22 tygodniu ciąży, po paru minutach badania, lekarz powiedział, że nie jest dobrze - że dziecko ma poszerzony układ komorowy. Jednym słowem - wodogłowie, tak wysokie ciśnienie w czaszce, które w główce malucha jest bombą, która może wybuchnąć w każdej chwili! Wtedy wydawało nam się, że to koniec świata. Po kilku dniach nerwów, płaczu i tysiącach myśli na minutę, byliśmy gotowi skupić się na tym, co najważniejsze - na ratowaniu naszego dziecka.
Pamiętam, jak bardzo się wtedy baliśmy - Antoś mógł urodzić się chory. Wodogłowie to nie tylko stałe zagrożenie życia, ale często idzie też w parze z wadami wrodzonymi... Specjalistyczne badanie wykazało, że kariotyp Antosia jest prawidłowy. To była nasza nadzieja na to, że będziemy mieli zdrowego chłopca! W 24 tygodniu ciąży był czas, by zacząć działać. Zdecydowaliśmy się na leczenie prenatalne. Pojechałam do Łodzi, gdzie lekarze założyli Antosiowi shunt komorowo-owodniowy - dzięki niemu odbarczono nadmiar płynu owodniowego. Od tamtego czasu było dobrze i myśleliśmy, że tak już pozostanie. To były jednak złudne nadzieje.
W 34 tygodniu ciąży okazało się, że komory mózgu Antka rosną tak szybko, że dziecko musi przyjść na świat natychmiast! Każda chwila była cenna, każda mogła przesądzić o jego życiu! Nasz synek urodził się jako wcześniak, a w czwartej dobie życia neurochirurdzy przeprowadzili operację - zaimplantowali zastawkę komorowo-otrzewną. Po operacji Antoś znalazł się na oddziale intensywnej terapii - był niewydolny oddechowo…
Patrzyliśmy jak leży - słaby, podpięty pod respirator. A kiedy zaczął otwierać swoje śliczne oczka i na nas patrzeć, usłyszeliśmy, że znów musimy oddać naszego synka na stół operacyjny! Czekała go kolejna operacja, operacja wymiany zastawki, ponieważ została wszczepiona nieodpowiednia... Czekaliśmy pod blokiem operacyjnym, załamani tym, że ponownie przeżywamy ten sam koszmar. Gdy operacja się zakończyła, lekarze od razu podali mi synka. Mówili, że jest w dobrym stanie. Mogłam go w końcu przytulić i pocałować. Był zmęczony, ale oddychał samodzielnie. Niestety, za mało stabilnie… Po operacji lekarze podali mi Antosia. Tak bardzo cieszyłam się, że jest już ze mną. Pocałowałam go, tuliłam do piersi. Wyglądał tak spokojnie, był opatulony kocykiem, malutki i bezbronny. Głaskałam jego główkę i słuchałam lekarzy, którzy opowiadali o operacji i stanie zdrowia Antka. Kiedy pielęgniarka podeszła zobaczyć, jak radzi sobie moje maleństwo, okazało się, że Antoś nie oddycha!
Po kilku miesiącach wyszliśmy ze szpitala i dotarło do nas, że jest to dopiero początek długiej walki o zdrowie Antosia. Miesiące spędzone w szpitalu pozostawiły swoje piętno - nasz synek, chociaż zawsze uśmiechnięty i radosny, nie rozwijał się tak, jak powinno dziecko w jego wieku. Jego mięśnie są bardzo wiotkie, potrzebna jest codzienna rehabilitacja, dzięki której z trudem, jednak potrafi samodzielnie siedzieć. Stoi też o własnych siłach i stawia kroczki, kiedy prowadzony jest za rączkę.
Antoś to nasz ukochany synek, który rozpromienia każdy nasz dzień. Jego ulubionym zajęciem jest przeglądanie książeczek i dawanie buziaków Zosieńce. Jest uradowany, gdy buja się na huśtawce na placu zabaw. Chciałby dołączyć do biegających dzieci, jednak nie może. A nam, rodzicom, kraje się serce na myśl o tym, że tak już pozostanie, że zamiast na własnych nóżkach, Antoś pojedzie do pierwszej klasy na wózku inwalidzkim...
Aby postawić syna na nogi, jeździmy na turnusy rehabilitacyjne - każdy dwutygodniowy turnus sprawia cuda! Kilka razy w tygodniu jeździmy na zajęcia z rehabilitantem. Antoś najbardziej lubi ćwiczenia na basenie, podczas których uśmiech nie znika z jego twarzy ani na chwilę! Specjaliści są zgodni - Antoś ma szansę, by samodzielnie chodzić! Teraz, kiedy jest jeszcze mały i rozwija się najintensywniej, jest najlepszy czas, by mu pomóc.
Roczne wydatki związane z rehabilitacją Antka to koszty, na które nie jesteśmy w stanie sobie dłużej pozwolić. Wszystko, co mamy przeznaczamy na leczenie synka, to jednak wciąż za mało… Proszę Was o pomoc, bo wierzę, że są ludzie o wielkich sercach, którzy sprawią cud - podarują naszemu dziecku normalne życie, wolne od cierpień. Bo to właśnie one - ból i kalectwo pojawią się, kiedy szansa na sprawność przepadnie...