Guz mózgu i dramatyczna walka o zdrowie. Pomożesz Bogusi wrócić do dzieci?

Intensywna rehabilitacja po operacji guza mózgu
Zakończenie: 4 Lutego 2019
Rezultat zbiórki
Chciałem w imieniu Bogusi oraz dzieci i moim podziękować wszystkim Darczyńcom za pomoc. Szczerze mówiąc, zupełnie nie spodziewaliśmy się takiego odzewu, a ten kompletnie nas zaskoczył i wzruszył!
Pieniądze szczęścia nie dają, ale liczymy, że w tym przypadku pomogą wrócić mojej żonie do zdrowia.
Kondycja Bogusi ciągle się poprawia, jednak po operacji startowała z tak niskiego pułapu, że dzieje się to bardzo powoli.
Dziękujemy, że jesteście z nami w tych trudnych chwilach! Dzięki Wam możemy walczyć!
Tomasz Lelek
Opis zbiórki
Moja córeczka miała 3 dni, gdy okazało się, że mam w głowie guza. Nie miałam wyjścia, musiałam zdecydować się na operację chociaż lekarze mówili, że mam takie same szanse na przeżycie, jak i na śmierć… MIałam dla kogo tu zostać: troje malutkich dzieci, ukochany mąż… Niestety, nie wszystko szło jak powinno. Komplikacje, śpiączka i lekarze, którzy kazali mojemu mężowi się pożegnać. Mimo wszystkich przeciwności losu nadal tu jestem! Wola życia wygrała ze śmiercią, a ja ciągle walczę, by wrócić do domu, do dzieci, być zdrową mamą… Proszę, pomóż mi w tym.
Pół roku temu, dzięki Wam, dostałam szansę na powrót do sprawności. Od sześciu miesięcy jestem w ośrodku w Krakowie i od tego czasu osiągnęłam więcej, niż przewidywali specjaliści. Wszyscy lekarze są zgodni, że mój mózg jest w zaskakująco dobrym zdanie, biorąc pod uwagę to, przez co przeszłam. Przecież prawie byłam na tamtym świecie… Wola życia matki, na którą czekają małe dzieci, wymyka się wszystkim konwenansom. Ja wiem, że jeszcze wrócę i będę taka, jak kiedyś. Jedynym sposobem, żeby tak się stało, jest nieustanna rehabilitacja, ćwiczenia od rana do wieczora. Mam siłę i determinację, mam cel. Nie mam jednak środków…
Jest o wiele łatwiej niż na początku - ośrodek bliżej domu, dzięki czemu mogę spędzać weekendy w domu. Mogę już czytać, czuję coraz mniej bólu, zaczynam ruszać rękoma i nogami! Dzieci na nowo przyzwyczajają się, że jest mama. Chociaż to taka jest nadal na pierwszym miejscu, co trochę boli - zwłaszcza męża, który robi wszystko, by dzieci nie odczuwały skutków braku mamy… Wiem, że brakuje im wspólnych spacerów, zabaw, przytulańców. Najmłodsza Madzia nawet nie poczuła, jak to jest być noszonym przez mamę. Jednak wierzę, że to się zmieni… Dlatego bardzo Was proszę o pomoc - pomóżcie mi kontynuować rehabilitację, bym mogła wrócić do dzieci!
Oto moja historia:
Gdy dowiedziałam się, że spodziewamy się trzeciego dziecka, szalałam z radości - zawsze chcieliśmy mieć dużą rodzinę. Ania miała już 7 lat, Maciuś 5. Z niecierpliwością czekaliśmy na Madzię. Czas ciąży był trudny. Cierpiałam na okropne bóle głowy, ale lekarze mówili, że to nic takiego, że przejdzie. Niedługo przed porodem zaczęła drętwieć mi ręka i noga, ale nie skupiłam się na tym - ważniejsze było to, żeby córeczka bezpiecznie przyszła na świat. Ale nasze szczęście szybko prysło, zupełnie jak bańka mydlana…
Trzy dni po porodzie skierowali mnie na rezonans, bo ból nie przechodził. Wtedy dowiedziałam się, że w mojej głowie jest guz - wyściółczak, nieoperacyjny, oplatał rdzeń przedłużony i pień mózgu. Uświadomiłam sobie, że zaraz może mnie nie być, że moje dzieci zostaną bez mamy, a Madzia będzie mnie znała tylko ze zdjęć…
Ten wyrok zburzył wszystko to, co budowaliśmy przez ostatnie lata. Po wielu konsultacjach, mimo zagrożenia, lekarze podjęli decyzję o trudnej operacji. Dostałam dwa tygodnie, by nacieszyć się moją Madzią. Potem była operacja… Baliśmy się wszyscy, gdy szłam do gabinetu, ze stresu straciłam przytomność. Nie było innego wyjścia, musiałam być operowana…
23 marca trafiłam na stół operacyjny. To miała być data początku mojego nowego życia, albo data śmierci... Podczas operacji nie wszystko poszło zgodnie z planem, ale dalszą część znam już tylko z opowieści. Prawie byłam po drugiej stronie, stałam na granicy między życiem i śmiercią. Były powikłania, zator powietrzny, który przeszedł do płuc. Jakaś wielka siła zatrzymała mnie jednak na tym świecie. Po operacji przez wiele dni byłam w śpiączce. Nie dawali mi wielkich szans, a mojemu mężowi nadziei. Ale pewnego dnia zaczęłam się wybudzać!
To nie było tak, że nagle otworzyłam oczy i wstałam z łóżka, mogłam wrócić do domu do dzieci. Wybudzanie ze śpiączki to proces długotrwały, żmudny, nie dający gwarancji na powrót do zdrowia. Każdy postęp cieszy - gdy zaczęłam mrugać oczami, oddychać samodzielne, przełykać - wszystko było sukcesem na miarę olimpijskiego medalu! Dało też mojej rodzinie nadzieję, że jeszcze wszystko będzie dobrze.
Mam o co walczyć, mam jeszcze szansę! Gdy jestem w ośrodku, bardzo tęsknię za moją rodziną, jednak zniosę to wszystko, by wyzdrowieć. Moje dzieci chcą odzyskać mamę - taką, jaką pamiętają przed operacją. W imieniu swoim, mojego męża i dzieci bardzo proszę, pomóżcie mi dalej walczyć.
Bogusia, Tomek, Ania, Maciuś i Madzia