"Pani dziecko jest bardzo chore"...

Pokrycie kosztów 20-tygodniowej rehabilitacji
Zakończenie: 1 Maja 2016
Rezultat zbiórki
Dzięki pomocy Darczyńców Dominik będzie mieć zapewnioną rehabilitację prze kilkanaście tygodni. W imieniu mamy chłopca, pani Józefy, serdecznie dziękujemy za pomoc.
Opis zbiórki
Przyjście na świat mojego synka będę pamiętać do końca życia. Dla każdego rodzica to magiczna chwila. Gdy urodziłam Dominiczka, nie dane było mi jednak cieszyć się i pomyśleć, że oto ja, najszczęśliwsza matka, a to moje cudowne dziecko… Bo pierwsze słowa, które usłyszałam, brzmiały: Pani dziecko jest bardzo chore…
Kazano mi pożegnać się z synkiem i od razu zabrano go do innego szpitala, gdzie miał być operowany. Nikt nie potrafił mi dokładnie powiedzieć, co się stało, co jest mojemu synkowi… Mnie przeniesiono na ginekologię, abym nie musiała leżeć z innymi matkami i ich zdrowymi dziećmi. Z tamtego okresu pamiętam tylko ogromną rozpacz, strumienie łez, zmęczenie i stres… Po wyjścia ze szpitala pojechałam od razu do mojego dziecka. Synek leżał w inkubatorze na boczku, taki maleńki, kruchy, bił się rączkami po główce i płakał. Pani ordynator zawołała mnie na rozmowę. Słowa, które usłyszałam, zmroziły mi krew w żyłach: proszę ochrzcić dziecko jak najszybciej… Diagnoza: przepuklina oponowo-rdzeniowa, podejrzenie wodogłowia (co potwierdziło się, po dalszych badaniach), pęcherz neurogenny. Dowiedziałam się też, że moje dziecko nie będzie chodzić, a na pewno nie pożyje długo - parę dni, parę miesięcy, może parę lat, ale pełnoletności nie dożyje. Nie będę pisać o moich odczuciach, ale każdy rodzic może się domyślać, co wtedy przeżywałam…
Nie mogłam się jednak załamać, Dominiś liczył na mnie, tak samo jak dwójka starszych dzieci, które czekały na mnie w domu – 10-letnia córeczka i 13-letni syn. Nie czekał tylko mąż, który był w ciągu alkoholowym… Przed urodzeniem Domiczka też popijał, ale gdy maluch przyszedł na świat, taki chory, piciu ojca nie było już końca. Przeważnie nie pracował już, bo nie trzeźwiał… A ja, cóż, musiałam być silna, musiałam wziąć się w garść. Z powodu złego stanu zdrowia byłam wówczas na rencie, która była bardzo niska, a jeszcze doszedł synek, który wymagał stałej opieki, leczenia i rehabilitacji. Zaczęłam wędrówkę po lekarzach – Piła, Poznań, Trzcianka, bo trzeba było robić badania i wziąć się za rehabilitację. Tak minęły 4 ciężkie lata. W tym czasie synek ani jednej nocy nie przespał, ja przeważnie drzemałam w fotelu, wiedząc, że co godzinę synek będzie mnie budził. Z synkiem na rękach gotowałam, prałam, jadłam… Idąc do łazienki kładłam Dominiczka do wózka i brałam go ze sobą. W rozwoju synka najwięcej pomogła intensywna rehabilitacja w Pile. Synek miał zajęcia niemal przez cały dzień, a ja jednocześnie uczyłam się, jak rehabilitować go w domu. Tam mieliśmy też spotkania z panią psycholog, które powiedziała mi słowa, które dały mi do myślenia: żeby dziecko było szczęśliwe, to najpierw mama musi by szczęśliwa. Moja zasada brzmiała inaczej: jak dziecko jest szczęśliwe, to i mama jest szczęśliwa… Wzięłam jednak sobie jej słowa do serca, rozwiodłam się z mężem alkoholikiem i wyprowadziłam z dziećmi, zaczynając nowe życie…
W międzyczasie byliśmy w Poznaniu na kolejnej operacji augmentacji pęcherza. Pamiętam jak doktor, który operował mojego synka, powiedział, że ta operacja jest jak jadący pociąg, który jedzie na Dominika i nastąpi teraz starcie, rozstrzygające, kto wygra… Dominiczek zwyciężył, taką zawsze synek ma siłę przeżycia. Radość nie trwała jednak długo. Ojciec moich dzieci, czyli mój były mąż, zmarł, skończyły się alimenty, a że nie miał wypracowanej odpowiedniej ilości lat, Dominikowi nie przysługuje renta. Zostałam z synem sama. Radzę sobie, ale tak bardzo chciałabym nie myśleć ciągle o tym, skąd wziąć pieniądze na rehabilitacje...
Wiem, że Dominik nigdy nie będzie chodzić – cuda się nie zdarzają, jest bezwładny od pasa w dół, ale rehabilitacja bardzo pomogłaby w codziennym funkcjonowaniu, moim i jego. Uśmierzyłaby ból, poprawiłaby też postawę, gdyż synek ma skoliozę. Chciałabym dać mojemu synkowi wszystko, co najlepsze, ale jedyne, co mogę mu dać, to miłość i opieka… Nasz dochód to renta socjalna, wynosząca 643 złotych i świadczenie na syna, z czego większość idzie na pieluchy, cewniki i lekarstwa dla Dominika.
Dominik ma dzisiaj 20 lat. Kilka razy dziennie muszę go cewnikować. Muszę też przenosić go na rękach do wanny czy wózka, a synek jest bezwładny i ciężki. Rehabilitacja bardzo by mnie odciążyła. Modlę się tylko, żeby sił starczyło mi na jak najdłużej…