To nie jest miejsce, w którym można żyć… To nie jest miejsce, w którym można umierać, chociaż z całych sił starają się utrzymać tu życie, tak bardzo nie chcą wpuścić śmierci za próg. Nie miałaby ta biała dama trudności, żeby się dostać do środka, gdyby powstrzymywały ją jedynie mury – w ścianie jest ogromna dziura, dach przecieka przy każdym deszczu, a fundamenty są popękane na setki kawałków. Powstrzymuje ją na szczęście coś innego – miłość do dziecka – prosta miłość prostych ludzi, którzy potrzebują swojego kawałka nieba, żeby żyć bezpiecznie tu, na ziemi.
__________Zobacz MATERIAŁ FAKTÓW TVN_________

Godność nie zależy od metrażu, rodzinie Dyrlagów wystarczy teraz niewiele, niecałe 40 metrów kwadratowych. I przez długi czas żyli na nich skromnie, lecz szczęśliwie, bo człowiek nie ma dużych potrzeb, gdy jest szczęśliwy. Dopiero gdy tego szczęścia nie doświadczy, puste dziury po nim zapycha drogimi rzeczami, chcąc mieć więcej i więcej. A szczęście jest proste, zwłaszcza, gdy widziało się już śmierć, która powala na kolana, śmiejąc się z małości człowieka, z jego naiwnego poczucia nieśmiertelności.

- Żyjemy na bombie – mówi Pani Iza. Dom, który odziedziczyła po babci, lata swojej świetności ma dawno za sobą. Każdy, kto go widzi, nie może uwierzyć, że w takich warunkach w XXI wieku żyją ludzie – bez łazienki, z wychodkiem za domem, z wodą ciąganą ze studni, kąpią się w wanience w pokoju. Nie zawsze tak miało być. Od razu po przeprowadzce były plany remontu. - Odkładaliśmy pieniądze. – mówi Pani Iza. – Niestety, gdy Kasia zachorowała, dom został zepchnięty na drugi plan. Wszystko, co mieliśmy, przeznaczyliśmy na leczenie naszej córki. Wierzyliśmy, że Kasia będzie zdrowa. I wtedy tylko to się dla nas liczyło, nic innego nas nie interesowało. Dziś już po długim czasie wiemy, że nasza córka nigdy nie wyzdrowieje. Przez częste ataki padaczki, jej mózg obumiera... cząstka po cząstce przestaje działać. Po ostatnim badaniu rezonansem magnetycznym jedna czwarta mózgu była już martwa. Lekarze powiedzieli nam prosto w oczy, że dopóki reszta mózgu będzie sprawna, Kasia będzie żyła. Dlatego cieszymy się każdą chwilą, każdym kolejnym dniem, miesiącem, rokiem z Kasią.
Rodzina ogrzewa chatę drewnem, zimą stawiają dwa piecyki, żeby było ciepło. Nie można kontrolować temperatury w izbach, jest albo gorąco, albo zimno, z pieca leci sadza, kopci się. Kasia łapała infekcję za infekcją, ale nigdy nie było to nic poważnego. Aż w 2014 roku trafiła z zapaleniem płuc do szpitala, potem na OIOM. Do domu wróciła po ciężkiej walce o życie, z rurką tracheostomijną i gastrostomią. A gdy spada saturacja, za Kasię musi oddychać respirator. W chacie stoi butla z tlenem, gdyby trzeba było go podać, jednak jest to bardzo niebezpieczne - w pomieszczeniu ogrzewanym piecykiem wybuchowa mieszanka mogłaby wysadzić całą chatę w powietrze. - Pogorszenie stanu Kasi było bodźcem do tego, że musimy coś zrobić, żeby nasze dzieci były bezpieczne, żeby dach się na nie nie zawalił, żeby woda nie kapała, żeby miały ciepło. Śpię z Kasią na rozkładanej wersalce, bo gdybyśmy nawet mieli łóżko rehabilitacyjne, nie ma miejsca, żeby je wstawić. – mówi Pani Iza.

Gdy okazało się, że chata nie nadaje się do remontu, tylko do wyburzenia, zostało im jedno rozwiąznie – zbudować nowy dom. Ktoś spyta, dlaczego tam mieszkają, dlaczego się nie przeprowadzą gdzie indziej? Myśleli o tym, że może taniej będzie się przeprowadzić, ale wynajem jest drogi, a tata Kasi ma tu pracę. Poza tym, co by zrobili, gdyby wynajmujący wypowiedział im umowę? Gdzie poszliby z Kasią? Tutaj mają przynamniej swoja ziemię, z której nikt ich nie wyrzuci. Wielu ludzi próbowało im pomóc w zebraniu pieniędzy na budowę domu, organizowali koncerty, jednak udało się zebrać 3.000 zł – organizatorzy chcieli, żeby przeznaczyć je na leki dla Kasi. Jedna firma zaproponowała materiały wykończeniowe, jednak okazało się, że są to wybrakowane rzeczy zalegające w magazynie – to nic, nie nadawały się na podłogi, rodzina ociepliła nimi ściany. Jednak to nie zastąpi domu, który mógłby zacząć powstawać wiosną, gdyby udało się zebrać potrzebną kwotę. Rodzina zwracała się z prośbą o pomoc do znanego programu telewizyjnego, niestety, nie budują domów od fundamentów. Być może gdyby dom już stał, udałoby się chociaż przez program pozyskać wyposażenie. Jeśli nie, mają meble i łóżka z chaty – to im wystarczy.
Czy tylko los sprawia, że mają pod górkę? A skądże... spotkali się z komentarzami ludzi, że kosztem chorego dziecka chcą sobie wybudować dom. – Przykro tego słuchać, już nie reaguję. Proszę Boga, żeby ci ludzie, którzy tak mówią, mieli szczęśliwe życie, żeby im w życiu nic nie zabrakło. – mówi Pani Iza. – Na początku byłam bardzo zła na Boga za chorobę Kasi, za to, co nas spotkało. Krzyczałam na niego: Dlaczego niewinne dziecko musi cierpieć, a morderca zabije człowieka i idzie tylko do więzienia?! Miałam ogromny żal, będąc w różnych szpitalach z Kasią, kłóciłam się z księżmi, chciałam, żeby mi wyjaśnili, dlaczego tak jest, jeśli Bóg istnieje. Odpwowiedzi przyszły z czasem. Dzięki mojej córeczce zrozumiałam, że wszyscy jesteśmy tacy sami, wszyscy będziemy osądzeni równo, bez względu na to, czy jesteśmy biedni, czy bogaci.

Nieuleczalna choroba Kasi nie sprawiła, że rodzinie Dyrlagów zawalił się cały świat – z tym dali sobie radę. Bez pomocy ludzi nie poradzą sobie sami z innym problemem - budową domu. Nie pozwólmy, żeby kolejny rok żyli w strachu, że zwali się im na głowę dach. Pomóżmy im załatać ten kawałek nieba, który mają i zbudować na nim ciasny, ale własny dom.