Wola życia, której nie pokona nawet rak!

Leczenie wspomagające i zakup podnośnika dla osoby niepełnosprawnej
Ends on: 08 March 2021
Fundraiser description
Z dnia na dzień, mój przyjaciel, Mąż i Tatuś naszych dzieci musiał stanąć do nierównej walki z trudnym i podstępnym wrogiem. Glejak wielopostaciowy IV stopnia dał o sobie znać w kwietniu 2020 r. Najpierw odciął Mariuszowi władze w prawej ręce, potem w prawej nodze. Zaplątał język. Przejął kontrolę nad emocjami. Podjęliśmy dramatyczną walkę o Jego życie.
W pierwszym szpitalu wykonano jedynie biopsję i odmówiono operacji usunięcia guza. Bóg jednak nie zostawił nas w potrzebie. Na naszej drodze pojawili się cudowni ludzie, którzy nami kierowali, pomagali, wspierali. W czerwcu w Szpitalu w Lublinie przeprowadzono operację, podczas której przy użyciu specjalistycznego sprzętu, radykalnie usunięto guza. Radykalność oznacza tu usunięcie wszystkiego, co było widoczne. Uprzedzono nas jednak, że wróg z którym przyszło nam walczyć, ukrywa się i powraca. Nie mieliśmy wątpliwości, że Mariusz musi się poddać terapii skojarzonej czyli radioterapii i chemioterapii. Niestety nasz kochany Mąż i Tatuś nie dość, że zmagał się z chorobą, niedowładem i bólem, to jeszcze z przejmującą samotnością. Glejak zaatakował bowiem w tym samy czasie co koronawirus. W szpitalach zarządzono całkowity brak odwiedzin. Pozostawały nam telefony.
Byliśmy odcięci od siebie prawie dwa miesiące, które były najtrudniejszymi miesiącami naszego życia. W Instytucie Onkologii w Gliwicach Mariusz usłyszał, że zostanie przyjęty na 6 tygodni. Dla Niego to był dramat. Nie miał siły na kolejną rozłąkę. Nie wiedziałam, jak mam to powiedzieć dzieciom. Tatuś znowu idzie do szpitala. Pani Doktor jednak, z wyczuciem, ale też bardzo stanowczo sprowadziła nas na ziemię. „Proszę nie narzekać” – powiedziała – „Te sześć tygodnia to dla Pana prezent. Nie każdy go dostaje.” Wyjaśniła, że Mariusz otrzyma końską dawkę chemii i naświetlań, ale tylko dlatego, że jest młody, silny, jest w stanie się poruszać i guz został usunięty. Daliśmy radę. Moje serce rozdzierał widok cierpiącego męża. Nie byłam jednak w stanie znieść uczuć i pytań dzieci. Choć robiłam co mogłam by przygotować ich na stan, w jakim każdorazowo Tatuś wracał z kolejnych Szpitali, to dzieci wyobrażały sobie, że skoro Tatuś wraca ze szpitala, to będzie jak dawniej. Bo przecież w szpitalu go leczyli. Szok w ich oczach, gdy Tatuś za każdym razem był w gorszym stanie, był nie do zniesienia dla wszystkich dorosłych osób, które to widziały. Pamiętam jak 5 letni Ryś podbiegł do Tatusia, podniósł jego prawą rękę i puścił, a ta bezwładnie opadła. Syn był w szoku, powiedział – „Dlaczego nie naprawili Ci ręki!!!”. On cały czas czekał, aż Tatuś wróci i zagrają razem w piłkę. Był zły.
Po zakończeniu 6 tygodniowej terapii w Instytucie Onkologii w Gliwicach miał otrzymać jeszcze 6 cykli chemioterapii do domu. Jego organizm wytrzymał tylko dwa cykle. Wyniki krwi mówiły same za siebie. Jego ciało wysłało jasny sygnał – DOŚĆ! W głowię miałam jedną myśl. Jeśli otrzyma kolejną chemię, nie wstanie z łóżka. Z ulgą przyjęłam informację, że chemia wstrzymana. Teraz tylko kontrole i decyzje w zależności od wyników. Pierwsza kontrola 30 listopada. Rezonans wykazał blizny oraz małe niezidentyfikowane kropeczki. Czekamy. Ale nie bezczynnie. Każdy dzień to walka. Co jeść, jak żyć. To pytanie zadaję sobie codziennie. Pozbyłam się z domu jakiegokolwiek przetworzonego jedzenia. Wprowadziłam mu dietę ketogeniczną. Woda w naszym domu przechodzi najpierw przez filtr, potem ozonator i jeszcze jonizator. Każdy ma jakieś zadanie. To jest nasz projekt „Rodzina”. Dzieci pilnują, aby Tatuś wypijał 2 litry wody dziennie. Ja przygotowuje mu codzienne dawki leków, preparatów witaminowych, koktajle z superfoods, soki warzywno-owocowe. Na zmianę z dziećmi i teściową szykujemy mu posiłki według zaleceń dietetyka, wkraplamy olejki CBD, esencje Bacha. Pracujemy pełną parą. Wszyscy razem i każdy z osobna. Nasza DOROSŁA 10 letnia córka i DOROSŁY 5 letni syn, robią zakupy, przygotowują posiłki, ścielą Tatusiowi łóżko, przygotowują olejki eteryczne, czyszczą wodę. Nie umiem nazwać tego co nami kieruje. Tego nie można nazwać miłością. Na to nie ma słowa. To wartość i uczucie, dla którego warto żyć. To ból, który leczy z narzekania. To strach, który leczy z niepotrzebnych obaw i niepokoju.
Długo zwlekałam ze zgłoszeniem męża do Fundacji. Wpadłam w obsesyjne poczucie, że sama muszę dać radę. Ale nie dałam rady. Mariusz potrzebuje mocnej dawki rehabilitacji, akupunktury, terapii Bouena, kolejnych porcji witamin, olejków i sprzętu. Już tyle dobra otrzymaliśmy od cudownych ludzi, którzy nas otaczają, że grzechem jest prosić o więcej. A jednak proszę …