Przerażenie i niepewność — tylko tyle pamiętam z dnia, kiedy rodziła się Oliwka. Po wybudzeniu z narkozy bałam się spytać lekarza, czy moja córeczka żyje… Nie dane mi było cieszyć się całą ciążą, a jej dramatyczny przebieg zostawił na Oliwce piętno. Miała nie żyć, a w listopadzie skończyła 3 latka. Mimo to, co dnia toczymy walkę, aby córeczka była jak najbardziej sprawna.
Cztery lata — tyle czasu staraliśmy się z mężem o dziecko. Gdy w końcu udało się, byliśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Czasami zastanawiam się, czy mogłam wcześniej zareagować, czy to by coś zmieniło… W 22 tygodniu ciąży trafiłam do szpitala w Końskich. Strasznie źle się czułam. Zostałam przyjęta na oddział. Z dnia na dzień przestały działać mi nerki i woda zatrzymywała się w organizmie. Lekarz przyszedł do mojej sali i powiedział: Zostaje pani zabrana do szpitala w Kielcach, gdzie ciąża zostanie usunięta, ponieważ zagraża pani życiu. I poszedł. Niech nikt nie próbuje sobie wyobrazić, jak się wtedy czułam, bo się nie da. Ogarnął mnie niebywały lęk, strach, przerażenie, nie mogłam powstrzymać łez, wpadłam w histerię… Tylko dzięki mojej siostrze, która była akurat ze mną, mogłam zadzwonić do męża i powiedzieć, że zabierają mnie do innego szpitala.

W Kielcach w czasie badań lekarze nie słyszeli serduszka Oliwki. Prosiłam tylko o to, aby ratowali moje dziecko. Praktycznie od razu trafiłam na stół operacyjny. Gdy wybudziłam się z narkozy, sparaliżował mnie strach. Nie byłam w stanie zapytać się, czy moje dziecko żyje. Dopiero gdy do mojej sali weszła lekarka, powiedziała mi, że Oliwka walczy o życie. Ważyła ledwie 650 gramów. Zaraz po urodzeniu była reanimowana, a każdy oddech podtrzymywał respirator. Po dwóch dniach doszło do tragedii. W główce Oliwki doszło do wylewów — trzeciego i czwartego stopnia. W 80 procentach przypadków kończy się to śmiercią dziecka. Leżałam na sali za szczęśliwymi mamami, które mają swoje dzieci przy sobie, a ja zastanawiałam się, czy moje nadal oddycha…

Oliwia pokazała swoją siłę i przeżyła. Trafiłyśmy do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie. Przeżyłyśmy trzy miesiące, w czasie których moja maleńka córeczka przeszła 5 operacji. Po wylewach pojawiło się u Oliwki wodogłowie. Lekarze umieścili w jej maleńkiej główce zbiorniczek, z którego odprowadzali nagromadzone płyny. Potem musieli ratować jej wzrok, bo zaczęła odklejać się siatkówka. Gdy troszkę podrosła lekarze wszczepili jej zastawkę komorowo-otrzewnową. Za każdym razem operowali ją w piątek. A ja czułam, że to dla niej szczęśliwy dzień. W końcu urodziła się w piątek trzynastego, a dla mnie to był cudowny dzień. Przez trzy miesiące dzień w dzień czuwałam przy jej łóżeczku. Każdą chwilę, kiedy mogłam trzymać ją na rękach, chciałam zatrzymać w nieskończoność. Oliweczka miała już prawie 4 miesiące, a ja mogłam ją mieć przy sobie zaledwie kilka razy...

Najszczęśliwszy dzień nadszedł, kiedy mogłyśmy wrócić do domu. Tam czekał na nas tata Oliwki i w końcu mogliśmy być w komplecie jak prawdziwa rodzina. Przed nami cały czas stoją wyzwania. Lekarze nadal nie są pewni czy Oliwka widzi. Wodzi za światłem i uśmiecha się, kiedy widzi mnie lub męża. Jednak dopóki nie zacznie mówić, nikt tego nie będzie wiedzieć na 100 procent. A to w ogóle może nie nastąpić. Dlatego tak bardzo zależy nam, aby podać Oliwce komórki macierzyste. Terapia nimi już nie raz udowodniła, że u dzieci z takimi problemami jak u mojej córeczki zdarzają się cuda. Niestety, przed tym cudem stoi mur. Mur zaporowy, jakim jest kwota terapii.
Cały czas odkładamy pieniądze na sprzęt dla Oliwki. Nowy wózek, pionizator, ortezy czy materac do ćwiczeń pochłaniają każdy odłożony grosz. Dlatego jestem zmuszona prosić o pomoc w zebraniu pieniędzy na terapię komórkami macierzystymi. Te mikroskopijne perełki potrafią działać cuda. Jestem przekonana, że u Oliwki też tak będzie.
Paulina, mama Oliwii