Gabrysia - malutkie życie

Zbiórka pieniędzy na leki oraz rehabilitację
Zakończenie: 1 Kwietnia 2014
Rezultat zbiórki
My nigdy nie zapomnimy o Waszej dobroci, gdyż efekt Waszej pomocy podziwiamy każdego dnia patrząc na Gabrielkę. Serdecznie dziękujemy siepomaga.pl, która zechciała umieścić Gabrielkę na swojej stronie, dziękujemy wszystkim ludziom dobrego serca, którzy pomogli Gabrielce wielkie serca i ogromne wsparcie, którego nam udzielili.
Cel zaczął być realizowany – jesteśmy w trakcie pierwszego turnusu rehabilitacyjnego. Gabrielka ma tu zajęcia 5 godzin dziennie, przez 6 dni w tygodniu. Poniżej kilka kart z pamiętnika Gabrielki.
Początek turnusu:
Wasza wędrowniczka - podróżniczka prowadzi teraz osiadły tryb życia (taaak to coś nowego). Mamcia bierze mnie w fotelik znosi na dół i tam śmigam po różnych pokojach. Kosmicznie tu jest. Sami zobaczcie - okłady żelowe, kinezyterapia, terapia zajęciowa (no, to znam), dogoterapia (nie wiem, co to te dogi, ale podobno dobrze wpływa na dzieciaczki – czyli mnie), chiropraktyka, masaż suchy (nooo, to lubię) kinezjologia edukacyjna, światło spolaryzowane, logopeda (ajjj masażyki, masażyki), terapia ręki, zajęcia V. Sherbourne, SI. Dzieje się dzieje!
W trakcie turnusu:
Zajęcia na piłce:
Opis zbiórki
Rano przyszedł mąż. Strach o córkę pomógł mi wstać z łóżka - powolutku, nie patrząc, to przecięte mięśnie. Mąż zawiózł mnie na wózku do córki. Malutka, czerwona, idealna. Wygląda jak miniaturka człowieka, ale nie jak dziecko. Niczym nie przypominała pulchniutkich noworodków. Bałam się patrzeć. Chciałam wyjść, a Ona łypnęła na mnie okiem. Oczy miała mętne, smutne, zbolałe. Instynkt i rozpacz wzięły górę...
Istnienie Gabrielki jest cudem od poczęcia, aż po dzień dzisiejszy. Komplikacje po narodzinach naszej pierwszej córeczki Anielki, oraz dwukrotna amputacja szyjki macicy z powodu raka szyjki macicy sprawiła, iż ginekolog nie dawał zbyt wielkich szans na poczęcie drugiego dziecka. Przez trzy lata staraliśmy się o maleństwo. Bezskutecznie. W „szczęśliwy piątek“ o godzinie 10 nasz świat zawirował – to, co miało być niemożliwe, okazało się realne. Lekarz potwierdził wynik testu – 7 tydzień. Cieszyliśmy się niesamowicie mimo, że ciąża od początku była zagrożona. Imię mieliśmy od dawna wybrane w zależności od płci - miał być Gabriel albo Gabrielka.
Cała ciąża była pod ścisłą kontrolą lekarza. Wizyty co dwa tygodnie. Porobione wszelkie możliwe badania. W 23. tygodniu poznaliśmy płeć – dziewczynka (ha! wiedziałam!). Wraz z płcią dostaliśmy informację, że ścianka między płodem a pochwą wynosi 2 mm (szyjki nie mam). Dostałam natychmiastowe skierowanie do szpitala. Czułam się jak w koszmarnym śnie. Tydzień wcześniej na wizycie lekarz powiedział, że jest wszystko super…
Strach o Gabrielkę i konieczność rozłąki z Anielką przytłoczyła mnie niesamowicie. Marazm przepędziłam wiarą. Czułam, że wszystko dobrze się ułoży… W szpitalu, w Elblągu, poznałam fantastyczną dziewczynę – Anię. Wspólne rozmowy pomogły znieść nam chwile, gdy bliscy wychodzili, a my zostawałyśmy w obskurnym szpitalu z łazienkami gorszymi niż w budynkach gospodarczych. Po tygodniu ordynator stwierdził, że nie można mi w żaden sposób pomóc, więc wypiszą mnie do domu. Na zapytanie – co z dzieckiem – odpowiedział, „albo się uda, albo się nie uda. Proszę leżeć”. Ginekolog, który prowadził ciążę zaproponował założenie pessara. Krążek miał odciążyć ścianki i zwiększyć szanse na donoszenie ciąży. Sytuacja zaczęła się stabilizować, nadzieja wróciła.
Pewnego dnia odwiedziła mnie teściowa. Kochana kobieta. Gdy wstałam z kanapy poczułam ogromne parcie na pęcherz. Wody zaczęły samoistnie wypływać… Z przerażeniem patrzyłyśmy sobie w oczy, wiedziałyśmy co to oznacza. Zawołałam w kilka sekund byliśmy w samochodzie – bez dokumentów, rzeczy, karty ciąży. Droga wlekła się niesamowicie. W szpitalu szybko wykonano badanie na fotelu – wody leciały ciurkiem. Dostałam zastrzyk na rozwój płuc u dziecka. Stwierdzono, że mała waży 900 gram, w tym szpitalu sobie nie poradzą i trzeba natychmiast przewieźć nas do Gdańska.
Jadąc karetką widziałam tylko cienie drzew, światła w oknach i gwiazdę. Ta gwiazda towarzyszyła mi całą drogę. Gdy znikała za chmurą, wpadałam w panikę… gdy się pojawiała – odzyskiwałam nadzieję. Wiem, to głupie, ale wiedziałam, że dopóki ją widzę, będzie wszystko dobrze. W chwilach, gdy gwiazda chowała się za chmurą, moje obawy próbował rozproszyć ratownik, który pilnował dawkowania kroplówki. Wiele wysiłku biedny musiał włożyć, aby zagadać lamentującą, płaczącą i przerażoną kobietę (dziękuję, pamiętam).
Po przyjeździe kazali leżeć i czekać. Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Zirytowana zapytałam wreszcie, kiedy zawiozą mnie na porodówkę? Mina pani doktor bezcenna – A po co? Zdębiałam - Jak to po co. Przecież doktor powiedział, że rodzę! Dowiedziałam się że dadzą mi leki na podtrzymanie, a kobieta bez wód kobieta może leżeć nawet kilka tygodni. Jeżeli to tylko przeciek, to uzupełniają – u mnie nie było takiej możliwości.
Na każdej zmianie, każdej pielęgniarki, lekarza, lekarki wciąż pytałam, czy uratują Gabrysię…nic nie mogli mi obiecać. Otuchy dodawały mi zdjęcia dzieci urodzonych przedwcześnie, które udało się uratować. Jednak przerażenie męża, mój strach i panika córki, która została w domu przytłaczały mnie coraz bardziej…
Mijał dzień za dniem. W końcu poznałam przyczynę odejścia wód – infekcja. Dziewczyny przychodziły na oddział i odchodziły, a moja gwiazda dalej świeciła. Każda godzina, każdy dzień był na wagę złota dla mojej córki. We wtorek…w ten czarny wtorek ordynator poinformował mnie, że chyba trzeba zakończyć ciążę. Infekcja się pogłębia, dziecko trzeba urodzić. Lekarze po naradzie uznali, że zmienia antybiotyk i poczekają do poniedziałku. Jest nadzieja. Jest szansa. Jest wiara. Jest i czosnek i modlitwy bliskich. Skąd czosnek? No naturalny antybiotyk z nadzieją jadłam kolejne ząbki, wierząc, że pomogą obniżyć CRP. Czosnek, orzechy, kabanosy (te ostatnie z naiwną nadzieją, że dziecko więcej białka otrzyma). Sterydy, antybiotyki, fenotyrol, leki na uspokojenie i jedna wielka beznadzieja. CRP spadło, kilka stopni, ale jednak. Uradowana latałam na badanie tętna dziecka – było dobrze, serduszko biło. Żyła – mimo moich ciągłych obaw. Radość nie trwała jednak długo. KTG - nierówne tętno. Skoki, wariacje, szaleństwa na zapisie… Zostałam wezwana na rozmowę do ordynatora – wód zero, infekcja coraz bardziej postępowała. Musieliśmy podjąć decyzję – czy decydujemy się na przedwczesny poród i ratowanie dziecka, czy skazujemy córeczkę na możliwą w każdej chwili śmierć. Wierząc w siłę naszego maleństwa Postanowiliśmy z mężem dać szansę Gabrielce. W brzuchu mogła w każdej chwili umrzeć. W szpitalu był sprzęt, który mógł ją uratować. Sprzęt i fachowcy.
Podłączyli mnie do kroplówki. Leżałam i ryczałam wraz z mężem…ryczałam. Bałam się, że zabijam własne dziecko… Poród nie postępował. Podjęto decyzję o cesarskim cięciu. Wyparłam ze świadomości fakt rodzenia, wmówiłam sobie, że to wszystko to film. Anestezjolog i wspaniali lekarze, robili wszystko, abym nie poddawała się panice. Były rozmowy o szynce, polityce, wiatrakach, kiełbasie… Z boku stała istota. Widziałam tylko oczy. Resztę skrywała maska i fartuch. Istota o oczach jak gwiazdy, Duże, spokojne, pewne. Myślałam, że to studentka (kurcze, młode te lekarki ) I te oczy i w nich głębia i ogarnął mnie spokój…. histeryczne rozmowy o pierdołach odeszły w kąt. Wiedziałam, że moje dziecko będzie żyło. Urodziła się Gabrysia. Owinięta dwa razy pępowiną. Z nogami założonymi na barki. Wyciągnięcie jej w całości, bez złamań i uszkodzeń było majstersztykiem. Istota o oczach, jak gwiazdy wzięła moja córeczkę na ręce. Wszyscy byli w szoku … skórka różowa, piękne włoski, głośny płacz – dobry znak. Zabrano ją na OIOM.
Rano przyszedł mąż. Strach o córkę pomógł mi wstać z łóżka - powolutku, nie patrząc na przecięte mięśnie. Mąż zawiózł mnie na wózku do córki. Malutka, czerwona, idealna. Wygląda jak miniaturka człowieka, ale nie jak dziecko. Niczym nie przypominała pulchniutkich noworodków. Bałam się patrzeć. Chciałam wyjść, a Ona łypnęła na mnie okiem. Oczy miała mętne, smutne, zbolałe. Instynkt i rozpacz wzięły górę.
Musiałam wyjść, chociaż za bardzo nie miałam dokąd. Dlaczego w szpitalu kładą w jednym pokoju matki dzieci zdrowych z mamami takimi, jak ja? One wszystkie z dziećmi – a ja? Matka, ale nie matka. Wszędzie płacz dzieci. Koszmar. Moja nie płakała, moja nie jadła mleka, moja nie oddychała sama… Na oddziale była też inna matka, która leżała wcześniej ze mną na sali pooperacyjnej. Matka wcześniaka z wadą serca. Ignaś żył kilka dni. Na zawsze jednak Ignaś i jego matka zostaną w naszej pamięci… i ten jej smutny, matczyny uśmiech, gdy na niego patrzyła, i jej słowa „muszę wyjść, bo umrę”. Zawsze będę pamiętać o kruszynkach, które nie dały rady. Takie idealne, takie małe, takie silne, a zarazem słabe…
Gabrielka okazała się waleczną amazonką. Mimo 800 gram i 37 cm walczyła z infekcją, która przeszła na nią. Niestety z powodu zakażenia przez 10 koszmarnie długich dni, nie mogłam jej odwiedzać. Gabrysia dzień po dniu, godzina po godzinie walczyła o życie. Buźka wykrzywiona bólem, ciało pokute, sine… podłączona do aparatur łypała na mnie okiem…. zawsze czuła kiedy jestem… tętno jej skakało i wierciła się niemiłosiernie.
Początkowo nie miała żadnych wad wcześniaczych… kolejne dni przynosiły jednak nowe zmartwienia… ASD II (wada serca), dysplazja oskrzelowo-płucna, niekończące się zaburzenia oddychania, anemia wcześniaczą, retinopatia 2+, przepuklina pępkowa i pachwinowa, to tylko niektóre z nich. Dzięki kolejnej wspaniałej pani doktor o spokojnych oczach, jej ogromnej i niepodważalnej wiedzy, precyzji, wytrwałości, ale też dzięki zwykłej ludzkiej dobroci i życzliwości, udało nam się przetrwać te trudne chwile bez uciekania się do pytań „dlaczego my?”.
Bóg wie co robi, co, komu i kiedy ma dać. Nam zesłał trochę smutku, abyśmy mogli docenić życie i radość, w jaką obfituje zwykła, szara, monotonna codzienność. Podarował nam córeczkę najpiękniejszą na świecie.
Rodzice cały czas walczą o jak najlepszą przyszłość Gabrysi. Co pewien czas dowiadują się o nowych problemach spowodowanych przedwczesnym porodem. Za Gabrysią są już operacja oczu. Przed nią operacja serca. Pojawiły się też problemy ze słuchem. Ponieważ najważniejsza jest rehabilitacja dziewczynki w pierwszych miesiącach życia zbieramy środki na pierwszy rok intensywnej pomocy. Tym samym ładujemy baterie szczęśliwej gwiazdki czuwającej nad Gabrysią. Oby nigdy nie zgasła i zawsze nad nią czuwała.