Twoja przeglądarka jest nieaktualna i niektóre funkcje strony mogą nie działać prawidłowo.

Zalecamy aktualizację przeglądarki do najnowszej wersji.

W portalu siepomaga.pl wykorzystujemy pliki cookies oraz podobne technologie (własne oraz podmiotów trzecich) w celu, m.in. prawidłowego jego działania, analizy ruchu w portalu, dopasowania apeli o zbiórkach lub Fundacji do Twoich preferencji. Czytaj więcej Szczegółowe zasady wykorzystywania cookies i ich rodzaje opisaliśmy szczegółowo w naszej Polityce prywatności .

Możesz w każdej chwili określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w ustawieniach swojej przeglądarki internetowej.

Jeśli kontynuujesz korzystanie z portalu siepomaga.pl (np. przewijasz stronę portalu, zamykasz komunikat, klikasz na elementy na stronie znajdujące się poza komunikatem), bez zmiany ustawień swojej przeglądarki w zakresie prywatności, uznajemy to za Twoją zgodę na wykorzystywanie plików cookies i podobnych technologii przez nas i współpracujące z nami podmioty. Zgodę możesz cofnąć w dowolnym momencie poprzez zmianę ustawień swojej przeglądarki.

2500 kilometrów do szczęścia

Ilia Perevalkin
Zbiórka zakończona
Cel zbiórki:

turnusy rehabilitacyjne, mające nauczyć Ilię chodzić i mówić

Ilia Perevalkin, 13 lat
Rosja, Abdulino, mazowieckie
Mózgowe Porażenie Dziecięce, opóźnienie rozwoju psychoruchowego
Rozpoczęcie: 23 Września 2016
Zakończenie: 23 Marca 2018

Rezultat zbiórki

Dzięki rehabilitacji i zaangażowaniu Ilii w zajęcia możemy się pochwalić wieloma sukcesami. Synek po turnusie chodzi, co prawda tylko na palcach, ale to ogromny postęp. Ilia nauczył się sam jeść łyżeczką i rozumie co się do niego mówi. Potrafi wykonać niektóre najprostsze polecenia, potrafi sam się rozbierać i ubierać.

Opis zbiórki

Gdy nosiłam pod sercem swojego synka, odkryłam w sobie nieznaną dotąd siłę, siłę miłości. Wiedziałam, że dla tej małej istotki, która ma przyjść na świat, zrobię wszystko. Bycie mamą – nigdy nie sądziłam, że będzie to takie piękne. Nigdy nie sądziłam też, że będzie takie trudne. W moich snach był tupot małych stóp i dźwięczny śmiech mojego synka, jego małe rączki obejmujące moją szyję. Nie było w nich szpitala. Nie było w nich cierpienia. Nie było w nich łez, które wypełniają mi oczy teraz, gdy jestem zmuszona prosić o pomoc…

Łzy, wydawało mi się, że wypłakałam je już wszystkie, ale one wciąż płyną. Czy kiedyś się skończą? Płaczę na ogół wieczorem, kiedy synek już śpi, żeby nie widział, jak rozpaczam. Przy nim muszę być silna. Płaczę z bezradności, żalu, frustracji… całej gamy emocji, których nie znałam wcześniej, gdy jeszcze nie byłam mamą. Kiedy jednak przychodzi ranek, przecieram oczy  i wchodzę do pokoju synka z uśmiechem. Chcę, żeby Ilia miał przy sobie silną, szczęśliwą mamę, którą jest dla niego oparciem. Nie chcę, żeby widział, że jest mi ciężko. Wystarczy, że to on musi cierpieć…

Ilia Perevalkin

Płakałam, gdy Ilia – Eliasz –  przyszedł na świat. Nie były to jednak łzy szczęścia. Poród planowany był na początek sierpnia. Dwa miesiące przed wyznaczoną datą zaczęły się skurcze. Wpadłam w panikę, przecież według badań wszystko miało być w porządku! Całą drogę do szpitala spędziłam, trzymając ręce na brzuchu, modląc się i mówiąc do mojego synka, błagając, aby poczekał, przecież to jeszcze nie jego czas. Bóg jednak zdecydował inaczej. 9 czerwca 2005 roku, w Abdulinie, w Rosji, skąd pochodzę, urodził się Ilia.

Nie było pierwszego krzyku. Ilia nie oddychał. Nie było przytulenia, natychmiast zabrali go lekarze. Wszystko, co sobie wymarzyłam – mój maleńki synek, te malutkie, machające do mnie rączki, które chciałam wycałować, stópki o paluszkach wielkości moich paznokci – zniknęło. Zamiast tego była tylko pustka i strach. Myślałam, że wiem, jakie to uczucie, myliłam się jednak; poznałam, co to strach, dopiero wtedy, gdy powiedziano mi, że moje dziecko umiera. Ilia był taki malutki, dosłownie wielkości dwóch pięści, ważył 1645 gram. Natychmiast przewieziono go na Oddział Intensywnej Terapii. Ja zostałam sama, obolała, bezradna i do granic możliwości przerażona.

Ilia Perevalkin

10 dni. Tyle Ilia walczył o życie. Tyle czasu miał sztuczną wentylację płuc. Przez te 10 dni było tak, jakbym na chwilę przestała istnieć, jakby przestał istnieć świat, inni ludzie, nie liczyło się nic i nikt poza tą maleńką istotką, która na Oddziale Intensywnej Terapii walczyła o życie. Przez 10 dni nie spałam, nie jadłam, czasem nawet nie mogłam oddychać – czułam się, jakbym walczyła o życie razem z nim. Zapach szpitala dusił mnie, odbierał oddech – wybiegałam wtedy na zewnątrz i nie mogłam uwierzyć, że świat dalej trwa – że świeci słońce, trawa jest zielona, ludzie się śmieją, a gdzieś obok, kilkanaście metrów dalej, za ścianą, moje dziecko umiera. Stałam tak przed szpitalem, potrącana przez przechodniów, łapczywie wciągając do płuc łyki świeżego powietrza. Tlen, ten życiodajny pierwiastek, to jego zabrakło Ilii. Podczas porodu doszło do niedotlenienia. To i ta przeklęta data narodzin, o 2 miesiące za wcześnie, przez co jego narządy nie wykształciły się dostatecznie, sprawiła, że mój synek był – jest - w tak ciężkim stanie.

Ilia przeżył, a może tak naprawdę przeżyliśmy wtedy oboje, bo gdyby on odszedł, nie byłoby też mnie. Ale wygrał, mój dzielny, maleńki synek, a ja nadal jestem dziś mamą. Gdy po 3 tygodniach intensywnej terapii Ilia został przeniesiony na oddział patologii wcześniaków w mieście Nabierieżnyje Czełny, myślałam, że najcięższe jest za nami… Myliłam się. Po walce o życie zaczęła się walka o zdrowie. Prowadzimy ją każdego dnia. Wszystko, co innym dzieciom przychodzi łatwo, czego uczą się naturalnie, z wiekiem, Ilii udaje się osiągnąć tylko dzięki wielu godzinom żmudnej, kosztownej i często bardzo bolesnej rehabilitacji. Walczyliśmy o wszystko. O to, by Ilia nauczył się poruszać – dziś chodzi, chociaż tylko na palcach. O to, by nauczył się sam jeść łyżeczką. O to, by reagował na swoje imię, by rozumiał moje słowa, by wykonywał najprostsze polecenia. By potrafił się sam ubrać. Dziś serce pęka mi z dumy, gdy widzę, jak Ilia ubiera sam koszulkę, spodenki, gdy podtrzymując się ścian, na paluszkach przemyka do kuchni, gdy siada na krześle, bierze łyżeczkę i je czekającą na niego owsiankę. Bóg jeden tylko raczy wiedzieć, ile nas to kosztowało, ile czasu, ile bólu, ile pieniędzy. Masaże, fizjoterapia, kosztowne leczenie, zajęcia, turnusy rehabilitacyjne… Bez nich Ilia nie umiałby nic.

Ilia Perevalkin

Lekarze mówią, że to niesamowite, jak wspaniale rozwija się Ilia, powtarzają, że ma szansę być dzieckiem zupełnie samodzielnym. Że inni powinni brać z niego przykład, że pokazuje, że mózgowe porażenie dziecięce to nie wyrok! Musi jednak ćwiczyć dalej, bo bez tego nie ma szans na dalsze postępy, a jeśli będziemy walczyć, może nauczyć się mówić i chodzić! Szansę na sprawność dla mojego synka znalazłam w Warszawie, gdzie teraz mieszkamy, na turnusie rehabilitacyjnym dla takich dzieci jak Ilia. Warszawa leży 2500 kilometrów od miejsca, gdzie urodził się Ilia. Chcemy tu zostać. To nasze 2500 kilometrów do szczęścia.

Drodzy przyjaciele, którzy przeczytaliście do końca naszą historię… nie proszę o pomoc dlatego, że chcę, ja po prostu muszę, bo nie mam do kogo się zwrócić. Dla mojego synka  liczy się każdy dzień, Ilia rośnie i z każdym dniem coraz będzie mu coraz trudniej… A ja… kiedyś miałam wielkie marzenia, dziś są proste. To jeden obraz: stoję pod szkołą, czekam na Ilię. Rozbrzmiewa dźwięk dzwonka, z budynku wybiegają dzieci. Wytężam wzrok i dostrzegam wśród nich Ilię. On też mnie zauważa mnie, podbiega, zarzucając mi swoje małe rączki na szyję. Tulę do siebie mocno mojego synka, a potem wstaję i chwytam go za rączkę. Idziemy do domu, a on mówi mi, jak spędził dzień. Ja wtedy opowiadam my tych wszystkich ludziach, dzięki którym to, ze mówi i chodzi, jest możliwe. Myślimy o Was i tak idziemy w dwójkę przez Warszawę, ja i mój synek. I wszysko jest już dobrze.

Ta zbiórka jest już zakończona. Wesprzyj innych Potrzebujących.

Obserwuj ważne zbiórki