Proszę, pomóż - nie chcę być więźniem we własnym domu...

Zakup platformy przyschodowej, by Kacperek nie został uwięziony w domu
Zakończenie: 27 Sierpnia 2018
Rezultat zbiórki
Platforma jest już u Kacperka!
Dzięki Waszej pomocy Kacperek już nigdy nie będzie więźniem własnego domu! Wózek inwalidzki był olbrzymią przeszkodą, by każdego dnia pokonywać strome schody do mieszkania. Mama Kacperka miała coraz mniej siły, by na plecach wnosić synka. Teraz już ten problem przestał istnieć - chłopiec w każdej chwili może bezpiecznie wyjść z domu i do niego wrócić!
"Z całego serca pragnę podziękować wszystkim darczyńcom za okazane wsparcie finansowe. Dzięki wam jestem pewna że istnieją dobrzy ludzie, którym nie jest obojętny los drugiego człowieka. To dzięki Wam Kacperek może samodzielnie wychodzić z domu i spotykać się z rówieśnikami. Jeszcze raz dziękuję Wam za pomoc, wsparcie, szczodry gest, okazane serce i wrażliwość."
Urszula, mama Kacperka
Opis zbiórki
Gdy dowiedziałam się, że moje dziecko, które noszę pod sercem, jest w śmiertelnym niebezpieczeństwe, obiecałam mu, że mama zrobi wszystko, by przeżył. Że będę walczyć o niego do samego końca, na przekór światu. Prosiłam Boga, żeby nie zabierał mi synka. Wysłuchał mnie. Dzisiaj Kacperek żyje, uśmiecha się, ale ja nadal walczę o jego szczęście. Niestety - jest mi coraz trudniej. Jestem sama, a koszty rehabilitacji i specjalistycznego sprzętu są ogromne. Na specjalną windę schodową nigdy mnie nie będzie stać, a bez niej Kacperek zostanie więźniem czterech ścian. Proszę, pomóżcie mi… Tak ciężko powiedzieć dziecku, że nie możemy wyjść z domu, bo mama już nie ma siły…
O tym, że mój synek jest ciężko chory, dowiedziałam się właściwie przypadkiem. Mój ginekolog przez całą ciążę zapewniał mnie, że wszystko jest dobrze, że noszę pod sercem zdrowe dziecko. Nagłe skurcze, ból - trafiłam do szpitala. To był dopiero 29 tydzień, zdecydowanie za wcześnie na poród! To tam dowiedziałam się, że moje dziecko nie jest takie, jak zapewniał lekarz. Że jest ciężko chore - ma rozszczep kręgosłupa i szereg innych, zagrażających życiu wad. Ale było już za późno… Już nic nie dało się zrobić. Minął czas, gdy można operować dziecko wewnątrzmacicznie. Pozostało czekanie.
Od diagnozy do porodu minął miesiąc wypełniony paraliżującym lękiem. Godzinami siedziałam wśród rzeczy, które kupiłam synkowi, gdy jeszcze o niczym nie wiedziałam. Trzymałam w rękach maleńkie śpioszki, które po chwili były mokre od moich łez. Wiedziałam, że mój synek może ich nigdy nie włożyć…
Od razu po porodzie Kacper trafił na stół operacyjny. Był wcześniakiem, malutkim jak torebka cukru. Nie widziałam go nawet, leżałam otumaniona środkami przeciwbólowymi… Zastanawiałam się, czy to wszystko nie było koszmarem. Zobaczyłam synka dopiero po dwóch tygodniach. Przeżył, ale nie umieli mi powiedzieć, jak długo to jeszcze potrwa. Żaden lekarz nie dawał mi nawet cienia nadziei. Wszyscy kazali czekać, czekać, czekać… Albo na śmierć, albo na jeszcze jeden dzień, który zostanie nam dany. I tak mijały dni, każdy wyrwany śmierci. Po 1,5 miesiąca, gdy zagrożenie minęło, mogliśmy wrócić w końcu do domu.
Dali nam tylko wypis. Zostaliśmy sami, musieliśmy szukać pomocy na własną rękę. Nie wiedziałam nawet, gdzie zacząć. Powiedzieli tylko, że synek może nie widzieć, nie słyszeć, nie czuć, może nawet być rośliną do końca życia przykutą do łóżka. Rozpoczęły się miesiące pełne lęku i wizyty w dziesiątkach poradni. Gdy okazało się, że Kacperek widzi, wielka radość! Tak samo jak wtedy, że jego słuch jest sprawny. Dzisiaj zmagamy się z rozszczepem kręgosłupa, wodogłowiem, stopami końsko-szpotawymi, padaczką, nadciśnieniem, pęcherzem neurogennym. Kacperek ma za sobą tysiące godzin męczącej rehabilitacji, wiele zabiegów i operacji, ale ta walka nie ma końca. Mój synek nie chodzi, porusza się za pomocą wózka. Codziennie przyjmuje dziesiątki leków, a naszym drugim domem jest szpital.
Mieszkamy we trójkę. Tata Kacperka odszedł od nas dawno temu. Nie chciał takiego życia… Ale radzimy sobie na tyle, na ile możemy. Mamy siebie, mamy miłość - to jest najważniejsze. Mieszkamy na pierwszym piętrze starej kamienicy. Kupiliśmy je jeszcze jako szczęśliwa rodzina, niestety - na kredyt hipoteczny we frankach szwajcarskich. Nie mogę sprzedać mieszkania - nikt go nie chce kupić z takim kredytem. Nie mogę go też wymienić. Każde wyjście z domu to prawdziwa przeprawa. Najpierw znoszę wózek, wracam po synka, a potem jeszcze trzeba zamknąć dom. Jak wracamy, to samo, tylko w odwrotnej kolejności: otwieranie drzwi, wniesienie synka, wniesienie wózka. Kacperek rośnie, jest mi coraz ciężej… A przecież synek chodzi do szkoły, musi jeździć na rehabilitację. Co się stanie, gdy ja już nie będę miała sił? Moje dziecko stanie się więźniem…
Kacperek, mimo swojej niepełnosprawności, cieszy się z każdego dnia. Uwielbia spędzać czas poza domem, czasami podokuczać starszemu bratu. Uśmiech nie schodzi z jego ust. Ja jednak się boję, że kiedyś przestanie się uśmiechać... Kiedy powiem mu, że nie wyjdziemy z domu ani dzisiaj, ani jutro, bo mama nie ma siły go znieść po schodach… Proszę, pomóżcie mi sprawić, że Kacperek nie zostanie uwięziony w czterech ścianach, pozbawionych jedynej radości, jaką jest wyjście z domu… Rozwiązaniem jest platforma przyschodowa, dzięki której mój synek nie będzie żył jak skazaniec. Będzie mógł, mimo swojej choroby, cieszyć się z każdego dnia. Nie stać mnie na nią i nigdy sama nie uzbieram takich pieniędzy. Proszę, pomóżcie Kacperkowi...