Twoja przeglądarka jest nieaktualna i niektóre funkcje strony mogą nie działać prawidłowo.

Zalecamy aktualizację przeglądarki do najnowszej wersji.

W portalu siepomaga.pl wykorzystujemy pliki cookies oraz podobne technologie (własne oraz podmiotów trzecich) w celu, m.in. prawidłowego jego działania, analizy ruchu w portalu, dopasowania apeli o zbiórkach lub Fundacji do Twoich preferencji. Czytaj więcej Szczegółowe zasady wykorzystywania cookies i ich rodzaje opisaliśmy szczegółowo w naszej Polityce prywatności .

Możesz w każdej chwili określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w ustawieniach swojej przeglądarki internetowej.

Jeśli kontynuujesz korzystanie z portalu siepomaga.pl (np. przewijasz stronę portalu, zamykasz komunikat, klikasz na elementy na stronie znajdujące się poza komunikatem), bez zmiany ustawień swojej przeglądarki w zakresie prywatności, uznajemy to za Twoją zgodę na wykorzystywanie plików cookies i podobnych technologii przez nas i współpracujące z nami podmioty. Zgodę możesz cofnąć w dowolnym momencie poprzez zmianę ustawień swojej przeglądarki.

Życie bez raka - tylko o to proszę

Katarzyna Januchowska
Cel zbiórki:

Lek onkologiczny Keytruda, mający uratować życie Kasi

Organizator zbiórki: Fundacja Siepomaga
Katarzyna Januchowska, 45 lat
Koziegłowy, wielkopolskie
Czerniak złośliwy IV stopnia
Rozpoczęcie: 11 Czerwca 2017
Zakończenie: 23 Kwietnia 2018

Rezultat zbiórki

Jeszcze niedawno rozmawialiśmy z Kasią przez telefon, mówiła, że choć lek nie działa, to ona nadal szuka i walczy... Pełna optymizmu, pełna nadziei... Walczyła do samego końca.

Dzisiaj dowiedzieliśmy się, że walka się skończyła... :( Kasia odeszła 2 maja. To dla nas szok i ogromny smutek... Brakuje jej ciepła, energii, zaraźliwego śmiechu...

Rodzinie Kasi składamy najszczersze wyrazy współczucia i łączymy się z nimi w bólu.

Decyzją rodziny wszystkie środki, zebrane na leczenie Kasi, zostaną przekazane innemu podopiecznemu Fundacji Siepomaga - panu Tomaszowi Chichłowskiemu. Walka Kasi jest więc przegrana tylko pozornie, bo dobra, które poszło w świat, nie da się już zatrzymać...

[*]

Opis zbiórki

Dopiero w obliczu śmierci zaczynamy rozumieć, jakie to wszystko piękne, to życie. Ja też już to rozumiem. Zwłaszcza teraz, gdy to, czy czeka mnie jutro, zależy już nie ode mnie, od mojej woli walki, bo tej mi nie brakuje. Zależy od tego, czy znajdą się środki na kolejną dawkę leku, bo tylko on da mi szansę na wygraną z rakiem! Zależy od Ciebie, od tego, czy zechcesz sprawić, że będę żyć... Tak fajnie tu jest - dzieci odchowane, patrzymy z mężem, na jakich wspaniałych ludzi wyrosły i cieszymy się, że mieliśmy w tym swój udział. I co - ot tak, pożegnać się z tym wszystkim, pozwolić, by to wszystko przepadło, obróciło się w pył, by zniszczył to rak? Nie chcę, tak bardzo nie chcę odejść… 

Ta historia mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej. Jest pełna pytań „co by było, gdyby”. Gdyby lekarze zlecili odpowiednie badania. Gdyby wcześniej odkryli, że są przerzuty. Gdyby Kasia mieszkała w innym kraju, nie takim, który wyrzucił ją z programu refundacji za to, że nie spełnia kryteriów, które są nierealne. Gdyby tylko tak było, dziś nie musiałaby walczyć o życie i szukać sojuszników w tej walce, bo sama nie ma szans na wygraną.

Katarzyna Januchowska

Zawsze miała na ciele pieprzyków jak gwiazd - całe niebo. Przez lata były niegroźne, oglądane przez lekarzy. Ten nowy pojawił się w 2012 roku na przedramieniu bliżej łokcia - inny, o nieregularny kształcie, szybko zaczął ciemnieć. Żaden lekarz nie zwrócił na niego uwagi, a on, z pozoru taki mały i niegroźny jak inne, zaczynał uruchamiać mechanizm zniszczenia. 25 listopada 2012 roku pękł, dokładnie w imieniny Katarzyny. Zaczęła lecieć krew, potem ropa, Kasia poszła do lekarza. A ten polecił go usunąć jak najszybciej, bez szczegółowych badań, bo na jego oko to już był czerniak. I nie pomylił się - w wycinku pobranym 20 grudnia 2012 roku był rak. Kolejna operacja wycięcia skóry wokół pieprzyka odbyła się zaraz po pierwszej, na wszelki wypadek, gdyby czerniak wyszedł za czarną linię znamienia. Niestety, wyszedł o wiele dalej. Zrobione 3 tygodnie później badanie pokazało pierwsze przerzuty do węzłów chłonnych.

2013 rok zakończył się na 3 cięciach. Kolejny był bardzo dobry - żadnych złych wiadomości, żadnych operacji. Wraz z powrotem Kasi do pracy wróciła też pogoda ducha i ten uśmiech, który zdobi jej buzię piękniej niż najdroższa szminka. I tylko gdzieś tam, w głębi serca, czaił się strach. Regularnie się badała - USG ręki, węzłów chłonnych - chodziła na kontrole, pytała o PET, o inne badania diagnostyczne. Wielokrotnie słyszała od lekarzy, że jest nadgorliwa, że innych przerzutów na pewno nie będzie. Że jest i będzie dobrze. Wierzyła.

Katarzyna Januchowska

Do wiosny 2015 roku jakoś szło to życie z czerniakiem na drugim planie... W maju 2015 roku mąż zabrał Kasię na wycieczkę do Włoch. Zachodzące słońce, zabytkowe budynki – tak pięknie, tak romantycznie… Po kilku dniach Kasi zaczął rosnąć brzuch, zaczęły jej dokuczać bóle. Piękna wycieczka zamieniła się w koszmar – po tygodniu wyglądała jak w 9. miesiącu ciąży. Po powrocie z Włoch karetka zabrała ją do szpitala ginekologiczno-położniczego na Polną. Na obu jajnikach miała 6-centymetrowe guzy.

- Przypadki, w których czerniak daje przerzuty do jajników, są bardzo rzadkie. Niemal nigdy nie występują… - mówi Kasia. Cóż, okazało się, że jestem właśnie takim rzadkim przypadkiem. Rak uznał mnie za wyjątkową. Trafiłam do szpitala w ostatnim momencie. Witałam się już niemal ze śmiercią. Poszłam do łazienki, żeby wziąć prysznic, gdy zasłabłam, nie miałam siły sięgnąć po ręcznik. Nie mogłam chodzić. Nie mogłam oddychać.

4 dni czekania na operację to była istna męka, Lekarz mówił, że w życiu czegoś takiego nie widział. Spuścili z Kasi 10 litrów wody, usunęli wszystkie zaatakowane kobiece miejsca. Została tylko ona, walcząca o to, by rak nie zabrał już nic więcej. Dopiero wtedy skierowano ją na badanie PET, na którym zaświeciła się jak choinka. Przerzuty były w płucach, powłokach brzusznych, lewym przedramieniu, śródpiersiu. Szok. Szloch. Rozpacz nie trwała jednak długo. Trzeba było walczyć! Kasia dostała pierwsze leki, wciąż jednak nie zrobiono jej tomografii głowy. Prosiła o to, błagała. Po co Pani na siłę chce coś znaleźć? – pytali lekarze. Aż nadszedł ten wieczór, ciepły, wrześniowy, spokojny jak każdy inny. Kasia położyła się spać. Gdy otworzyła oczy, nie było już kolorowych ścian domu, tylko biel, buczenie urządzeń, kitle lekarzy. Ponoć wpadła w amok, chodziła w nocy, mówiła po węgiersku, zabrano ją na SOR. Nie pamięta niczego.

Tomografia komputerowa wykazała, że w głowie Kasi jest 11 guzów. Tyle przerzutów w mózgu dał czerniak.

Katarzyna Januchowska

- Nie zdążyłam otrząsnąć się z szoku, bo lekarze zdecydowali o natychmiastowym wdrożeniu leczenia. Rozpoczęłam terapię lekiem o nazwie Keytruda. To lek, o którym marzą chorzy na ten rodzaj raka, niezwykle skuteczny, lek, o którym były prezydent USA, Jimmy Carter, publicznie mówi, że pomógł mu pokonać czerniaka! Miałam szczęście – zaledwie 2 miesiące wcześniej trafił na listę leków refundowanych. Po 4 dawkach okazało się, że guzy w płucach zniknęły! To był jak wiatr w żagle, wiatr nadziei, po którym jednak przyszedł cios. Choć kolejne badanie wykazało, że 3 guzy w głowie nieznacznie się powiększyły, nie bałam się, wiem, że tak wielokrotnie zdarzało się w przypadkach przyjmowania tego leku, tak piszą nawet w ulotce informacyjnej! To normalne, najpierw progresja, a potem remisja. Dla NFZ jednak jakakolwiek zmiana na gorsze to sygnał, żeby wyrzucić chorego z programu i zostawić go samemu sobie. Jakby tylko szukali pretekstu, żeby nas skreślić. Z 10 osób, które były w programie, zostały 2! Resztę skazano na powolne umieranie, odmawiając nam ratunku.

Kasia wciąż może przyjmować lek i walczyć o życie. NFZ jej tego nie odmawia. Musi jednak za wszystko zapłacić – dawka leku, którą ma przyjmować co 3 tygodnie, kosztuje 19 500 złotych. To niewyobrażalne koszty, nie do udźwignięcia dla zwykłego Kowalskiego. Człowiek odmówiłby sobie jedzenia, sprzedał wszystko, co ma, a i tak by zabrakło…

Katarzyna Januchowska

- Przez tydzień płakałam i miałam, powiedzmy to sobie szczerze, cholernego doła. Ale potem wzięła mnie złość. Na raka, na przerzuty, a przede wszystkim na NFZ, które postawiło na mnie krzyżyk. Dzwoniłam do urzędów, wysyłałam listy do Ministerstwa Zdrowia, ale nikogo tam nie obchodzę, jestem tylko nic nie znaczące jednostką… Ale ja się nie poddam. Proszę o pomoc, bo zamierzam walczyć, nie siedzieć i się rozczulać. Śmieję się, że w niebie mnie nie chcą, w piekle się mnie boją… Muszę tu zostać! Mam tyle cudownych osób dookoła siebie, jest mój mąż, są dzieciaki, mam wspaniałych ludzi w pracy, którzy od samego początku dopingują mnie i mnie wspierają, ja chcę żyć, chcę być z nimi! Tak bardzo chcę wierzyć, że będzie dobrze, ale wiem, że bez leku nie będzie…. Moje życie zależy od kolejnych dawek Keytrudy, od tego, czy uda mi się wybłagać nieznajomych mi ludzi, żeby pozwolili mi go kupić. 

- W 2015 roku w czerwcu po tej ciężkiej operacji napisałam listę rzeczy, których nie zrobię nigdy. - wspomina Kasia. "Nigdy nie będę na ślubie moich dzieci... nigdy nie będę teściową... nigdy nie poznam mojej synowej... nigdy nie poznam mojego zięcia... nigdy nie będę babcią... nigdy nie poznam moich wnuków... nigdy nie usłyszę ani ich płaczu, ani śmiechu... nigdy nie odbiorę emerytury... nigdy nie pójdę na grzyby, nie położę się na plaży, nie wejdę na szczyt górski, nie polecę samolotem... nigdy nie będę stara." Mogłabym tak wymieniać bez końca, ale najbardziej zależy mi na tym, żeby wykreślić z tej listy pozycje, które są na początku. Bardzo chciałabym zobaczyć, jak moje dzieci zakładają swoje rodziny i są szczęśliwe. Lubię podróżować, ale nie chcę wybierać się jeszcze w tą ostatnią podróż życia. Tak bardzo chcę żyć. 

Ta zbiórka jest już zakończona. Wesprzyj innych Potrzebujących.

Obserwuj ważne zbiórki