Zwycięża tylko ten, kto walczy - pomożesz mi wygrać?

intensywna rehabilitacja, aby Konrad odzyskał sprawność po wypadku
Zakończenie: 4 Września 2017
Opis zbiórki
Ten chłopak w mundurze, który uśmiecha się ze zdjęć, to Konrad, mój syn. Dziś powinien siedzieć w wojskowym samolocie, sprawnymi rękami trzymając jego ster. Miał być pilotem, pragnął tego od dziecka, marzenie małego chłopca już wkrótce miało się spełnić. Jedna sekunda zrujnowała wszystko, na co pracował od 20 lat... Dziś nie ma samolotu, jest tylko wózek inwalidzki. Konrad jest sparaliżowany, nie czuje ciała od pasa w dół.
To wszystko jest takie kruche, jak najcieńszy lód, jak porcelana, to nasze życie, sprawność, te wszystkie plany. Jednego dnia byłam matką zdrowego, młodego mężczyzny, który u stóp miał cały świat. Drugiego klęczałam przy jego łóżku, trzymając go za rękę, kiedyś taką silną, dziś nieruchomą, nie wierząc jeszcze, że mój syn nie czuje mojego uścisku, swojego ciała, niczego. Konrad, ten Konrad, nasz żołnierz, zawsze najlepszy w sporcie, mógł mrugać tylko powiekami, reszta ciała leżała na szpitalnym łóżku, bezwładna, bezużyteczna. Jeszcze przed chwilą byłam w domu, oglądałam telewizję, robiłam kolację, beztroska, szczęśliwa, a teraz byłam w szpitalu i słyszałam, że jest źle, bardzo źle, że lepiej się żegnać, bo moje dziecko w każdej chwili może umrzeć. „Jest źle” – to samo powiedział mi Konrad przez telefon, gdy mknęliśmy samochodem do szpitala, gdy dzwoniłam do niego przerażona, tuż po tym, jak dowódca jednostki zawiadomił nas o wypadku. Po tych słowach rozłączył się.
Codziennie jeździmy do pracy, szkoły, autem, motorem, tramwajem, z głowami pełnymi myśli, planów, nie myśląc o tym, że wystarczy jedna chwila, jeden zakręt, by to wszystko przepadło. W przypadku Konrada to była właśnie kwestia jednego zakrętu, ostatniego zakrętu przed jednostką, do której wracał z kolegą. Nie wiemy, co dokładnie się stało, wiemy tylko, że na pewno jechał wolno, przepisowo – policjanci badali okoliczności wypadku – przez ułamek sekundy stracił po prostu panowanie nad maszyną, przeleciał przez motor. Byłoby inaczej, gdyby nie bariera energochłonna, która biegła właśnie w tym miejscu. Konrad uderzył w nią głową, pękł mu kask. Złamał kręgosłup. Jeden krąg przesunął się, naszedł na drugi i go zmiażdżył. Naderwaniu uległ rdzeń kręgowy.
Rezultatem było porażenie wszystkich czterech kończyn.
Pięć godzin, tyle jechaliśmy razem z mężem do szpitala, Konrad studiował na drugim końcu Polski. Z drogi nie pamiętam nic poza obezwładniającym strachem. Strach ma jednak lustrzane odbicie, w którym przeglądamy się, szukając ulgi wtedy, gdy jest najgorzej, najstraszniej – nadzieję; czasami to ona jest jednak jeszcze bardziej okrutna, bo pozwala unieść się wysoko, by upadek był jeszcze bardziej bolesny. Wtedy, w drodze do szpitala, mieliśmy jeszcze nadzieję, że to nic poważnego. Że Konrad dojdzie do siebie. Wiedzieliśmy tylko tyle, że był wypadek, że syn będzie mieć operację, że ma złamany kręgosłup. Dopiero rezonans magnetyczny wykazał, że naderwany jest także rdzeń. Lekarze powiedzieli nam, że zrobili wszystko, co tylko mogli, ale nic więcej już się nie da. Że uszkodzenie jest bardzo duże. Że mamy nie myśleć nawet o sprawności syna, bo on najpierw musi wygrać bitwę o życie.
Samoloty, to one wypełniały nasz dom już od czasu, gdy Konrad był dzieckiem – zabawki, książki, modele. Innym dzieciom zmieniały się marzenia, pragnienia, on zawsze wiedział, że chce jednego – latać. Bycie wojskowym pilotem – temu podporządkował temu całe swoje życie. U niektórych to tylko mrzonki, marzenia, które nigdy nie mają się spełnić; dla Konrada był to cel, życie, wszystko. Wymarzył sobie Liceum Lotnicze, a następnie Wyższą Szkołę Oficerską Sił Powietrznych w Dęblinie. 500 kandydatów na miejsce! Byliśmy sceptyczni, ale on się zawziął. Spędzał godziny na bieżni, siłowni, nad książkami, pracując nad formą, kondycją, ocenami. Był cierpliwy, wytrwały, niezmordowany. Dostał się bez problemu, miał jeden z najlepszych wyników. Nie da się opisać dumy, którą wtedy czułam i radości. To światło w jego oczach – zrozumie mnie każda matka, która widziała, jak jej dziecko jest szczęśliwe… Konrad był w szkole oddalonej od domu o kilkaset kilometrów, wszystko dla marzeń. Żołnierska dyscyplina, musztra, wysiłek fizyczny – uwielbiał to. Z zapartym tchem oglądałam filmy z akrobacji w powietrzu, czując ciepło w sercu za każdym razem, gdy syn wysyłał mi zdjęcie w mundurze.
Dziś życie Konrada to już nie zieleń munduru, od tego dnia, 5 kwietnia 2016 roku, przebiega w cieniu innego odcieniu zieleni, koloru szpitala. Gdy Konrad obudził się po operacji, jedynym gestem, jaki potrafił wykonać, było mruganie powiekami. Reszta ciała była kompletnie bezwładna… Nie mógł nawet odgarnąć rzęsy, która spadła mu na policzek, nie ruszał rękami, nie ruszał nogami… Oddychanie sprawiało mu niewyobrażalny ból, dławił się, dusił. Miał zmiażdżone płuca. Powiedziano mi, że infekcja w jego stanie to będzie zabójstwo. Lekarze nie dawali w zasadzie szans, że przeżyje.
Nie znam osoby silniejszej, bardziej systematycznej, bardziej konsekwentnej niż mój syn... Wtedy wykazał ogromną wolę życia, ogromną siłę. Przez kilka tygodni oddychał tylko przeponą. Było to możliwe tylko dzięki jego doskonałej kondycji fizycznej, dzięki temu, że wcześniej tak zacięcie ćwiczył i pracował nad formą. Mniej wysportowana osoba umarłaby po jednym dniu. Zapewne też załamałaby się, gdyby dotarło do niej, w jakim jest stanie. Ale nie mój syn. Tak jak wcześniej wytrwale pracował, by zostać pilotem, tak dzisiaj każdego dnia walczy o to, by odzyskać sprawność. Przez rok obserwowałam, jak z osoby, poruszającej tylko głową, stał się osobą poruszającą się na wózku inwalidzkim. Mimo tego, że poziom czucia zatrzymał się na wysokości klatki piersiowej i nadgarstków, Konrad stara się być jak najbardziej samodzielny. Chce wszystko robić sam, sam się umyje, ubierze, skarpetki zakłada zębami… To on mnie pociesza, choć powinno być na odwrót, bo to ja czasami się jeszcze rozklejam, ronię łzy… On jest silny, walczy. Jest i będzie dla mnie prawdziwym żołnierzem.
Bez rehabilitacji nie udałoby mu się jednak niczego osiągnąć. Tylko ćwiczenia pozwalają sprawność! Po pobycie w szpitalu zabraliśmy Konrada do ośrodka rehabilitacyjnego. Potem do kolejnego… Tam Konrad ćwiczy codziennie, uczy się też samodzielnie funkcjonować. Koszty rehabilitacji są jednak ogromne, kolosalne. Miesięczny koszt pobytu w ośrodku to 9 tysięcy złotych, nie wliczając środków higienicznych, leków czy sprzętu ortopedycznego, które również są niezbędne. Jesteśmy z mężem pedagogami z wieloletnim stażem, ja musiałam jednak wziąć urlop zdrowotny, by zająć się synem. Mamy jeszcze dwójkę dzieci… Gdy Konrad miał wypadek, męża akurat zwolnili z pracy. Nasza rodzina otrzymała ciosy, po których bardzo ciężko do tej pory nam się podnieść, psychicznie, emocjonalnie i finansowo. Nie sądziliśmy, że będziemy musieli prosić o pomoc, ale nie mamy wyjścia.
Konrad ma ogromną siłę, determinację i chęć walki o sprawność. Tego mu nie brakuje. Nam jednak brakuje pieniędzy, by móc pomóc naszemu dziecku, bo odzyskał choć kawałki swojego życia, które roztrzaskał wypadek. Nie zostanie już pilotem… Może jednak skończyć inny kierunek studiów, żyć samodzielnie, nauczyć się funkcjonować! Pogodził się z tym, że raczej już nie odzyska władzy w nogach. Może jednak odzyskać władzę w palcach! Wiecie, jak strasznie ciężko funkcjonować bez palców, bez odruchu chwytnego, mogąc używać tylko nadgarstków?
Nie tracę wiary i nie poddaję się. Nie mogę. Nie chcę. Gdybym tylko mogła, odjęłabym niepełnosprawność syna, przyjęła ja sama i nosiła ten ciężar, byle by tylko on był zdrowy i sprawny. Niestety to niemożliwe. Mogę jednak błagać o wsparcie, bo to jedyna droga, żeby pomóc mojemu dziecku. Wcześniej wstydziłam się prosić o pomoc, ale teraz wiem, że nie wstydem jest prosić, wstydem jest się poddać, a tego pojęcia nie ma w słowniku mojego syna. Konrad codziennie uczy mnie, że nie wolno się poddawać, bo zwycięża tylko ten, kto walczy do końca.