Ciało - najgorsze więzienie świata

Intensywna, specjalistyczna rehabilitacja
Zakończenie: 14 Października 2017
Opis zbiórki
Jak dziś pamiętam ten moment, gdy Maciek kupił swój pierwszy samochód. Stare, wysłużone Audi miało stać się jego oczkiem w głowie, tak jak on był zawsze oczkiem w głowie dla mnie. Pamiętam jak się nim cieszył, jak o niego dbał — w końcu marzył o własnym aucie od najmłodszych lat. Oszczędzał na nie długo — nie miał pojęcia, że kupując samochód, niemal kupił sobie trumnę.
Jestem matką pięciorga dzieci i choć każde z nich kocham tak samo, to Maciek był dla mnie zawsze wyjątkowy. Mój jedyny, wyczekiwany syn. Rodzynek wśród swych czterech sióstr. Choć od wypadku minęło już kilka miesięcy, ja wciąż nie mogę pogodzić się z tym, że mój syn nie chodzi, nie mówi, a karmiony jest przez rurkę. Przecież nie tak miało być! Maciek miał w tym roku skończyć szkołę i zostać mechanikiem. Samochody kochał od małego. Wchodził do garażu taty i wąchał te wszystkie smary, oleje i mówił, że pachną. Nawet jego pokój pełen był starych felg i motoryzacyjnych emblematów. To wszystko wciąż tam na niego czeka, bo wierzę, że Maciek jeszcze kiedyś wróci do domu...
Tego feralnego piątku był lekki przymrozek. Maciek pojechał odwieźć siostrę do koleżanki. Miałam z nim taką umowę, że jeżeli zobaczy, że do niego telefonowałam, to zawsze do mnie oddzwoni, ale teraz próbowałam się z nim skontaktować już kilka razy, a jego telefon wciąż milczał. Robiło się późno, Maciek powinien być już w domu. Próbowałam się czymś zająć, żeby się nie martwić, ale na niczym nie mogłam się skupić. Cały czas nasłuchiwałam czy pod dom nie zajechał jego samochód. Zadzwonił telefon! Biegiem rzuciłam się, żeby odebrać, nawet nie zdążyłam spojrzeć kto dzwoni. Byłam pewna, że zaraz usłyszę w słuchawce głos Maćka, ale to nie był on…
Dzwoniła córka. Mówiła coś o jakimś wypadku, o tym, że zaraz jedzie tam jej chłopak, strażak. Przez myśl jej nie przeszło, że coś złego mogło stać się z Maćkiem, ale ja wiedziałam już wszystko, choć tak bardzo chciałam się mylić. Musiałam się upewnić, musiałam tam pojechać. Choć zawsze zdawałam się na matczyną intuicję, to tym razem pragnęłam, by ten jeden, jedyny raz mnie zawiodła. Przez całą drogę patrzyłam w okno, próbując odpędzić od siebie kłębiące się w głowie czarne myśli, ale nie byłam w stanie tego zrobić. Nie byłam w stanie zapanować nawet nad drżeniem rąk. Droga wydawała się dłuższa niż zwykle. Zdawało się, że jedziemy i jedziemy, a potem zobaczyłam migające koguty, rozlane na jezdni plamy oleju i ten samochód… Żeby wyciągnąć Maćka z wnętrza pojazdu, trzeba było rozcinać karoserię. Macieja zabrano już do szpitala. Od policjantów dowiedzieliśmy się tylko, że nasz ukochany syn żyje i gdzie mamy jechać. Nie czekaliśmy ani chwili dłużej.
Maciej trafił na Intensywną Terapię, gdzie stwierdzono liczne krwiaki mózgu i złamane żebro. Było źle, bardzo źle, ale dziękowałam Bogu za to, że Maciek żyje. Maćka wprowadzono w śpiączkę farmakologiczną i kazano czekać. Mijały dni, a obrzęk powodował coraz większe spustoszenie w organizmie Macieja. Okazało się, że stłuczenie pnia mózgu jest poważniejsze, niż można było przypuszczać. Choć reszta organizmu była całkiem zdrowa, to mózg nie pozwalał jej pracować. Maciejowi dawano zaledwie kilka procent szans na przeżycie, a nam pozostała tylko modlitwa. Błagaliśmy Boga o cud i udało się — Maciej otworzył oczy, a potem zaczął samodzielnie oddychać. Myśleliśmy, że chwyciliśmy Pana Boga za nogi — ale wtedy spadł na nas kolejny cios.
Usłyszeliśmy od lekarzy, że Maciej jest w najgorszym więzieniu świata — we własnym ciele. Jego stan był wegetatywny, co znaczyło, że choć funkcje życiowe były podtrzymane, to Macek nie mógł dać nam znać, co czuje, co myśli. Nie mówił, nie reagował na bodźce bólowe ani na dźwięki. Można by tak wymieniać dalej, ale to wszystko wciąż tak bardzo boli.
Krótko po wypadku pozbawiony odporności organizm mojego syna złapał gronkowca. Parametry życiowe leciały na łeb, na szyje. Blady, siny z ciśnieniem 70/29 po raz kolejny ocierał się o śmierć i po raz kolejny wygrał. Tak bardzo chciał żyć. Widziałam jak walczy i wiedziałam, że ja też nie mogę się poddać, że muszę być przy nim, że muszę mu pomóc…
Maciek zwalczył infekcję, żył. Tym, czego najbardziej teraz potrzebował, była intensywna rehabilitacja, jednak żaden szpital, ani ośrodek nie chciał przyjąć Macieja. NFZ nie finansuje tak ciężkich przypadków, bo trzeba poświęcić miesiące, a nawet lata, by praca przyniosła jakieś efekty. Dla nich to ślepa uliczka, ale przecież tu chodziło o mojego syna! Nie traciłam wiary - matka nigdy jej nie traci.
Znaleźliśmy dla Maćka prywatny ośrodek rehabilitacyjny. Po tygodniach pracy z rehabilitantami widać już jej pierwsze efekty. Maciej zaczyna samodzielnie przełykać, zaciska dłoń na powitanie i mruga oczami na “tak”. Wiemy, że Maciek rozumie co się z nim i wokół niego dzieje. Wszystko idzie w dobrą stronę, ale my nie mamy już środków na dalszą walkę o zdrowie Maćka...
Przerwanie rehabilitacji, to najgorsze co mogłoby się stać. To poddanie się bez walki i skazanie mojego jedynego syna na bycie rośliną. A przecież jest taki młody! Może jeszcze tyle wypracować, a jego mózg jest w stanie odbudować zniszczone połączenia nerwowe. Wierzę, że jeszcze kiedyś porozmawiamy z Maćkiem. Usiądziemy wszyscy razem, tak jak kiedyś, przy jednym stole i będziemy się razem śmiać. Żeby tak się stało nie potrzeba cudu. Tym cudem jest to, że Maciek w ogóle przeżył ten potworny wypadek. To, czego potrzeba teraz to ciężka praca i pieniądze. Pieniądze, których my już nie mamy. Pieniądze, o które nigdy nie chciałam nikogo prosić, ale muszę, bo bez nich nigdy nie odzyskam mojego syna...