Mam szansę odzyskać wzrok i zobaczyć synka! Nie mogę teraz się poddać...

2-letnie leczenie Alloplantem dające szansę na odzyskanie wzroku
Zakończenie: 15 Grudnia 2020
Opis zbiórki
Dziewięć lat temu po raz ostatni widziałam twarze moich bliskich… Po wycięciu guza mózgu zapadłam się w otchłań ciemności. Pamiętam ich już tylko ze zdjęć, a przecież każdego dnia są obok… Przeżyłam, choć dawano mi tylko 15% szans. Zapłaciłam jednak straszliwą cenę - straciłam wzrok. Przez lata próbowałam wszystkiego, by go odzyskać, a dziś mam na to realną szansę! Leczenie Alloplantem daje już pierwsze efekty! Powinno być kontynuowane, by odbudować nerwy wzrokowe, jednak nie stać mnie na dalszą terapię. Z całego serca proszę o pomoc… Wierzę, że jeszcze zobaczę mojego synka!
Miałam 27 lat, cudownego męża, rocznego synka i wspaniałą pracę - byłam makijażystką. Zaczęło się niewinnie - od lekkich bólów głowy. Z każdym dniem jednak było coraz gorzej… Później zaczęły się zawroty, mroczki przed oczami, ogólnie złe samopoczucie. Czułam, jakby jakaś niewidzialna siła ściskała moją głowę! Kolejni lekarze bagatelizowali problem, zwalając wszystko na przemęczenie i niedospanie młodej matki. Ja jednak wiedziałam, że w mojej głowie jest coś, co zadaje ból, co wysysa ze mnie życie! Nikt mi nie wierzył - gdy powiedziałam o swoich przeczuciach lekarzowi, zamiast na tomografię, wysłał mnie do psychiatry!
W końcu mąż zawiózł mnie na pogotowie, było ze mną bardzo źle. Tam zrobili tomografię i wtedy go znaleźli - ogromnego guza mózgu, który usadowił się przy czole, na obu półkulach jednocześnie. Płakałam, pytałam lekarzy, czy umrę. Miałam przecież synka, męża, byłam taka młoda! Nie ukrywali przede mną, jak bardzo jest źle. Guz rósł tak szybko, że nie mieścił się i zaczął uciskać, przez co rosło ciśnienie w mózgu, które rozpychało zdrowe tkanki...
Nie trzeba było mnie namawiać na operację - chciałam trafić na stół jak najszybciej, najlepiej zaraz, już. Żeby synek nie zauważył, że nie ma mnie w domu. Lekarz powiedział wprost - jest duże ryzyko zgonu na stole operacyjnym. Wahał się, mówił, że taka operacja na dwóch półkulach jednocześnie jest bardzo niebezpieczna. Poczułam, że ziemia usuwa mi się spod stóp. Zemdlałam…
Bez operacji guz i tak by mnie zabił, a tak przynajmniej miałam jakąś szansę… Nie da się opisać strachu, który czułam, który mnie sparaliżował. Myślałam tylko o tym, jak mój synek i mąż poradzą sobie beze mnie?
Dzień przed operacją mąż zgolił mi głowę. Wiedziałam, że będziemy płakać razem, postanowiłam więc, że możemy robić to ze śmiechu, dlatego wygłupialiśmy się, jakby śmierć nie czekała za rogiem… Patrzyłam w oczy mojego ukochanego i zastanawiałam się, dlaczego nas to spotkało… Przed wejściem na salę lekarz uspokajał mnie, że wszystko będzie dobrze. Czułam, że przeżyję, bałam się tylko utraty wzroku, ale przecież ryzyko było minimalne, bo nie było szans, by lekarz uszkodził nerwy wzrokowe.
Operacja była trudna, skomplikowana, trwała wiele godzin. Pamiętam przebudzenie i to cudowne uczucie - żyję! Jednak cztery dni po operacji nastąpił kryzys… Spuchły mi oczy, ale jeszcze przez niewielką szparę widziałam mamę - po raz ostatni. Potem straciłam przytomność, zaczęłam umierać. Konieczna była reoperacja, dawano mi tylko 15% szans, że przetrwam. Gdy się zbudziłam, słyszałam lekarza, ale go nie widziałam. Nic nie widzę! - powtarzałam przerażona. Lekarz mówił, że to przejdzie, gdy zejdzie obrzęk i nadmiar płynu mózgowo-rdzeniowego.
Mijały kolejne noce, a każdego ranka modliłam się, by po otwarciu oczu zobaczyć świat. Niestety - była tylko ciemność… Lekarze głowili się, dlaczego nie widzę - przecież nerwy były całe! Sugerowano blokadę psychiczną, konsultowano mnie z psychiatrą, jednak ta diagnoza nie potwierdziła się. Okulista wykonał specjalistyczne badania, ale nie znalazł odpowiedzi. Do końca pobytu w szpitalu nie traciłam nadziei, że zacznę widzieć. Niestety... po dwóch miesiącach opuściłam go jako osoba niewidoma..
Jeździliśmy na badania i nie traciliśmy nadziei. Tym bardziej, że coś "puszczało". Wróciło poczucie światła: jasne-ciemne. Mijały tygodnie, miesiące. Po kolejnej wizycie kontrolnej w 2012 roku lekarze nie dawali już żadnej nadziei, że odzyskam wzrok. Moje nerwy przestały funkcjonować. Nie zostały przecięte, tylko jakby się "wyłączyły". Mimo braku nadziei próbowaliśmy dalej. W 2013 roku wyjechałam do Indii na podanie innowacyjnych komórek macierzystych. Bez efektu. W 2016 kolejna próba - tym razem w Rosji. Pół roku później zaczęłam widzieć światło - mały efekt, ale pozwalał wierzyć, że jeszcze nie wszystko stracone!
W zeszłym roku później podjęłam kolejną terapię lekiem regenerującym nerwy wzrokowe. Alloplant wszczepia się w uszkodzone miejsce i ma on za zadanie zregenerować ubytek. Leczenie jest długofalowe, nerwy wzrokowe muszą mieć czas na regeneracje, ale już są pierwsze efekty! Mam duże poczucie światła, dostrzegam kilka kolorów, kontrasty, kontury większych przedmiotów. Powinnam znów jechać do kliniki w Ufie, gdzie podają mi lek, już w grudniu, jednak skończyły nam się pieniądze… Wiem, że to dla mnie jedyna szansa, by znów zobaczyć twarz synka i męża, dlatego dzisiaj bardzo proszę Was o pomoc… Już kiedyś ją otrzymałam, a wraz z tym siłę do walki i wiarę, że będę widzieć! Dlatego odważyłam się znowu poprosić o ratunek…
W walce z rakiem zachowałam życie, ale utraciłam wzrok. Ostatni raz widziałam twarz synka, gdy miał rok. Dzisiaj ma już 8 lat, a ja nie mam pojęcia, jak wygląda moje dziecko… Nie poddam się jednak, bo wierzę, że któregoś dnia otworzę oczy i będzie jak dawniej… Proszę, pomóż mi, by tak się kiedyś stało.