Uratowała cudze dziecko! Teraz sama walczy o zdrowie!

Przeszczep komórek macierzystych i rehabilitacja pozabiegowa
Zakończenie: 30 Marca 2018
Opis zbiórki
Widzę moją mamę, jak roześmiana biegnie w moim kierunku przez lotnisko i chwilę potem czuję jej uścisk – tak mocny, że aż brakuje mi tchu. Nie słyszę, co dokładnie szepcze mi do ucha, ale płaczę niemal ze szczęścia, że znów mogę ją zobaczyć, że jest zdrowa, że jesteśmy razem. Po chwili budzę się z tego pięknego snu. Naprawdę płaczę z innego powodu, mama nie ściska mnie mocno i nie idziemy radosne w kierunku wyjścia. Moja mama nie może mnie uścisnąć, bo ledwo jest w stanie utrzymać w dłoni łyżkę. Nie może podbiec do mnie, bo nie jest w stanie zrobić samodzielnego kroku.
Minął ponad rok, odkąd runęło życie moje, mojej mamy i mojej siostry. Gdy żegnałam moją mamę na lotnisku i czułam jej pożegnalny uścisk, nawet nie podejrzewałam, że po raz ostatni widzę ją sprawną. Że osoba, która zawsze była naszą opoką, w jednej chwili może stać się tak krucha i tak zależna od innych. Nie przypuszczałam, że moja ukochana mama już nigdy więcej nie przytuli mnie tak mocno. Nie sądziłam, że z pracy w Anglii nie wróci o własnych siłach.
Gdy w wypadku samochodowym zginął nasz tata, mama miała zaledwie 30 lat. Z dnia na dzień została sama z dwójką dzieci. Nie było nam łatwo, ale mama się nie poddała – zrobiła wszystko, abyśmy miały szczęśliwe dzieciństwo i dobre, choć skromne, życie. Nie tylko ciężko pracowała, ale starała się zapełnić lukę po tacie. Tylko dzięki jej sile udało się nam poukładać nasz mały świat. Była naszą bohaterką. Jak się później okazało, nie tylko naszą.
7 lutego 2016 roku mama była w pracy. W pewnej chwili usłyszała krzyk swojej pracodawczyni – jej 2-letni synek zakrztusił się włożoną do buzi monetą. Nie mógł oddychać. Mama bez namysłu pobiegła w jego stronę, jednak na schodach na przeszkodzie stanęła jej bramka zabezpieczająca dla dzieci. Przez pośpiech i panikę nie mogła jej otworzyć, dlatego postanowiła przeskoczyć bramkę. Jak sama wspomina, pomyślała wtedy, że miała dużo szczęścia, że nie spadła w dół i nie zrobiła sobie krzywdy. Dzięki jej pomocy dziecku nic się nie stało. Dwa dni później, kiedy suszyła wieczorem włosy, poczuła ostry ból w lewej ręce. Miała wrażenie, że ręka robi się dziwnie ciężka. Ostrożnie doszła do łóżka i to były jej ostatnie, samodzielne kroki. 12 godzin później całe jej ciało było sparaliżowane.
Nie pamiętam już, o czym myślałam, kupując bilet do Anglii. Trzęsłam się ze strachu na myśl, że z moją mamą dzieje się coś złego, a ja jestem tak daleko. Wszystko, co mówili do mnie inni ludzie, słyszałam jakby przez mgłę. Chyba tylko dzięki temu udało mi się zachować spokój, gdy zapadła diagnoza. Jedyne, co wtedy czułam, to paniczny strach i te wirujące w głowie myśli: „Ale jak to wylew? Jak to? Moja mama sparaliżowana? Moja kochana mamusia?” i ta najgorsza – „Co dalej z nami będzie?”.
Następne dni był niekończącym się koszmarem - szpital, badania, konsultacje, a wśród tego moja mama. Blada, bezwolna, nieruchoma. Okazało się, że gdy przeskakiwała przez bramkę, musiała najprawdopodobniej niefortunnie szarpnąć głową, naruszając kręgi, co spowodowało obrzęk blokujący dopływ tlenu do rdzenia kręgowego. Słuchałam tego oszołomiona, a jedyne, co do mnie docierało, to brutalna prawda – moja mama może już nigdy nie stanąć na własnych nogach, mało tego – możliwe, że nie będzie mogła nawet siedzieć na wózku. Ledwo powstrzymywałam płacz, gdy lekarze nakłuwali jej ciało igłami – od szyi po stopy, a ona nigdzie nie miała czucia. Wreszcie lekarze wydali wyrok, będący potwierdzeniem najgorszych przypuszczeń. Mama miała już na zawsze przestać chodzić. Postanowiłam sprowadzić ją do Polski, by zawsze miała nas obok.
Gdy mama była zdrowa, szczęściem była każda wspólnie spędzona chwila – tylko ona, ja i Gabrysia. Po wylewie pierwszy raz szczęśliwe poczułyśmy się dopiero, gdy paraliż częściowo ustąpił i mama na nowo uczyła się oddychać, jeść i mówić. Razem z nią uczyłam się i ja – jak rozmawiać z lekarzami, jak być matką dla Gabrysi, która jest teraz w tym trudnym wieku dorastania. A przede wszystkim – jak opiekować się osobą, która do tej pory wydawała mi się niezniszczalna.
Po ośmiu miesiącach ciężkiej pracy mama nauczyła się samodzielnie siedzieć na wózku elektrycznym. Dzięki zbiórce wśród przyjaciół i znajomych z pracy mamy udało się nam wykupić dla niej 2 miesiące rehabilitacji w specjalistycznym ośrodku. Tam aktualnie przebywa, jest pod opieką babci, i chociaż tęsknię za nią strasznie, wiem, że była to dobra decyzja – dzięki fachowej opiece jest już w stanie zrobić kilka chwiejnych, małych kroków! Udało jej się zrobić to, na co nikt nie dawał jej szans. Nasza nadzieja powróciła.
Szansą dla mamy jest przeszczep komórek macierzystych i dalsza rehabilitacja w ośrodku, jednak ich opłacenie jest ponad nasze siły. Gdyby nie hojność naszych znajomych, byłoby nam jeszcze ciężej, niż jest teraz. Mam 25 lat i dorabiam jako opiekunka dla dzieci, Gabrysia to jeszcze praktycznie dziecko, a emerytura naszych dziadków ledwie wystarcza na nasze utrzymanie. Co miesiąc dostajemy jeszcze kilkaset złotych z ubezpieczenia po tacie, ale to zbyt mało, bym mogła chociaż marzyć o odłożeniu pieniędzy na leczenie i rehabilitację mamy.
Odwiedzam mamę praktycznie każdego dnia i każdego dnia jestem wdzięczna za to, że ma się coraz lepiej. Teraz, gdy pojawiła się przed nami szansa na chodzenie i dalszą poprawę, zrobię wszystko, by być dla niej taką samą bohaterką, jaką ona była dla nas wszystkich. Nieśmiało zaczynam wierzyć, że może jeszcze nie wszystko stracone. Że może jeszcze kiedyś mama uściska mnie mocno, poczochra moje włosy i razem pójdziemy na spacer.