Ratujmy życie Patryka! Nie tracimy wiary, że jeszcze będzie dobrze...

5 cykli leczenia lekiem Blincyto / dalsze leczenie lekiem Inotuzumab
Zakończenie: 1 Października 2019
Rezultat zbiórki
01.10.2019:
Z OSTATNIEJ CHWILI!
Patryk zakwalifikował się na leczenie Car-T Cell. To ostatnia nadzieja... Żeby rozpocząć leczenie, brakuje jeszcze ponad 900 tysięcy złotych (łącznie koszt samej terapii to 350 tysięcy euro).
➡️ Rozpoczynamy drugą zbiórkę na ten cel TUTAJ > KLIK ⬅️
Walczymy dalej! Patryk, nie poddawaj się!
*Środki z tej zbiórki w większości zostały przeznaczone na terapię Blincyto i Inotuzumabem. Niestety, te leki nie zadziałały...
Pozostałe pieniądze zostaną przeznaczone na terapię CAR-T Cell. To za mało... Dlatego rusza nowa zbiórka. Nie mamy wiele czasu, jednak nie możemy tracić nadziei.
Dziękujemy wszystkim, którzy tak dzielnie walczą o życie Patryka. To właśnie Wy dajecie nadzieję i wsparcie, szczególnie wtedy, gdy brakuje już sił... Zostańcie z nami. Musimy wygrać!
Opis zbiórki
Dzisiaj tu jestem, a za tydzień już mogę nie żyć - tak działa białaczka. Mam bolesną świadomość mojej choroby i tego, ile już przeszedłem i jakie mam jeszcze szanse. Prawda jest taka, że jeśli nie przyjmę leku Blincyto, tych szans nie mam… 1,5 miliona złotych - tyle kosztuje moje życie. Bez leczenia nie wygram, a nie chcę umierać! Mam dopiero 20 lat, kochającą rodzinę, przyjaciół, wspaniałą dziewczynę. Muszę walczyć - dla nich, nie pozwalają mi się poddać. Ale nie zabronią mi myśleć o tym, że śmierć czeka za mną tuż za rokiem… Proszę o pomoc w walce z rakiem. Bez leku nie zostało mi wiele czasu.
Mam na imię Patryk, zachorowałem zaraz po 18 urodzinach. Przyszła dorosłość, a z nią śmiertelna choroba. Na początku bolały stawy, kolana, plecy. Gdy nie pomagali ortopedzi, lekarz rodzinny zapisał antybiotyk. Na nic, było coraz gorzej. Pierwsze badania krwi zaniepokoiły lekarzy, powtarzali je kilka razy. Położyli mnie do szpitala, potem przyszła mama i powiedziała te straszne słowa… Wiedziałem już, że mam raka, że jesteś śmiertelnie chory…
Szok, niedowierzanie - takie uczucia przychodzą najpierw. A potem zwątpienie - nie chciałem walczyć, nie chciałem tego wszystkiego, całego cierpienia, które wiąże się z walką z rakiem. Chciałem wyprzeć chorobę, po prostu się poddać. Ale nie pozwolili mi na to. Moja kochana dziewczyna powiedziała, że nie wolno mi, że muszę walczyć, bo żyję nie tylko dla siebie. Co miałem więc zrobić? Musiałem żyć - dla moich bliskich! Rozpoczęła się walka…
W listopadzie 2016 roku, kilka dni po diagnoze, zaczęła się chemia. Po jej zakończeniu nadal miałem zajęty szpik w 40%, jednak pozwolili mi wyjść na Święta Bożego Narodzenia do domu. Moja odporność była właściwie zerowa, cały czas ryzykowałem życiem. Przed sylwestrem wróciłem do szpitala na drugą chemię, znacznie silniejszą. Tą zniosłem o wiele gorzej… Dwa tygodnie byłem nieprzytomny, przyplątały się paskudne powikłania, podejrzewano sepsę. Jakoś się z tego wykaraskałem, ale szpik nadal był zajęty, więc czekała mnie trzecia seria chemii.
Po niej przyszła wymarzona wiadomość - jest remisja! Mogłem przygotować się do przeszczepu szpiku, dawcą był mój starszy brat Marcin. To była ogromna szansa, w końcu zacząłem myśleć, że się uda! Przeszczep przeszedł bez problemów, już po miesiącu byłem w domu! Mijały kolejne tygodnie, a o przebytej walce ze śmiercią przypominały mi tylko badania kontrolne. Czułem się dobrze, wyniki były w normie. Naprawdę sądziliśmy, że ten koszmar już za nami…
W lutym tego roku wyniki pokazały, że w szpiku jest 1,5% blastów, choroba resztkowa. Lekarze zdecydowali o “doszczepce” limfocytów T, znów od brata. To miało pomóc, ostatecznie wyeliminować białaczkę. Stało się inaczej… Niemal rok od daty przeszczepu, 3 kwietnia 2018 roku, jak grom z jasnego nieba spadła na mnie diagnoza - wznowa białaczki. Nowotwór postanowił pokazać, że tak łatwo się nie podda. Wszystko zaczęło się od nowa…
Trafiłem do szpitala na trzy długie miesiące. Jedna chemia, potem druga. Tym razem powikłania były jeszcze silniejsze. Ból nie do opisania, wątroba ledwo pracowała. Wykańczały mnie krwotoki z nosa, z którego wychodziły skrzepy wielkości pięści. To były straszne chwile… Najgorsze jednak były wiadomości, że to na nic, że chemia nie pomaga. 23 czerwca, dzień przed dwudziestymi urodzinami, wypisali mnie do domu. Dziś znów jestem w punkcie wyjścia, ze szpikiem zajętym w prawie 40%. Wszystkie refundowane możliwości leczenia się wyczerpały, mam tylko jedną szansę - lek Blincyto. Niezwykle drogi, nierefundowany. Moje leczenie będzie kosztowało 1,5 miliona złotych. To gigantyczna kwota, mam świadomość, jak trudno będzie ją zdobyć. Nie wiem nawet, czy doczekam leczenia…
Po tym wszystkim co przeszedłem, nie poddam się, będę walczył. Jeśli leczenie dojdzie do skutku, czeka mnie kolejny przeszczep i szansa na pokonanie białaczki! Jeśli tylko uzbieramy tę niewyobrażalną kwotę… Bardzo proszę o pomoc. Mam dopiero 20 lat, tak wiele bym chciał zrobić. Nie chcę zostawiać rodziców, rodziny i przyjaciół, nie mogę zostawić mojej Natalki… Muszę wierzyć i walczyć do końca.
Patryk
*******
Przeczytaj:
wągrowiec.naszemiasto.pl