Ile nieszczęść możemy jeszcze znieść?

Ile nieszczęść możemy jeszcze znieść?
Odbudowa domu, który zniszczył pożar
Zakończenie: 18 Października 2017
Opis zbiórki
Kiedy moja córka zachorowała na nowotwór kości, myślałam, że więcej nieszczęść nie może już nas spotkać. Gdy stan Pauliny zaczął się poprawiać, a szpitalne korytarze i gabinety lekarzy powoli przestawały być naszym drugim domem, z ulgą wracałyśmy do tego prawdziwego. Tego, w którym miałyśmy powoli zapominać o całym nieszczęściu. Kto by wtedy pomyślał, że choroba Pauliny nie będzie końcem naszej wspólnej tragedii, że niedługo później w pożarze stracimy dom, w którym miałyśmy odbudowywać nasze szczęście.
Wyobraź sobie, że jedna chwila sprawia, że nie masz już do czego wracać, że wszystkie rzeczy, które znajdowały się w Twoim domu przepadły, a Ty zostałeś tylko z tym, co miałeś w tamtej chwili przy sobie – z portfelem, którym było kilka najważniejszych dokumentów, telefonem, ubraniami, które miałeś wtedy na sobie i niczym więcej, bo resztę zabrał ogień. Kiedy wracasz, widzisz już tylko zgliszcza, wśród których odnajdujesz resztki przedmiotów, których jeszcze niedawno używałeś, fragmentów zdjęć i pamiątek gromadzonych przez całe życie. Widzisz to wszystko i wiesz, że straciłeś cały dorobek swojego życia, że zostałeś bez dachu nad głową i jeśli nie pomogą ci inni ludzie, sam sobie nie poradzisz. To właśnie przydarzyło się nam – mi i mojej córce.
Gdyby Paulina była wtedy w swoim pokoju, straciłabym i ją, bo nie miałaby drogi ucieczki – ogień blokowałby jej zejście ze schodów. Przeżyła tylko dlatego, że wyszła z domu kilkanaście minut przed wybuchem pożaru. Już wtedy najprawdopodobniej doszło do zwarcia instalacji elektrycznej i powoli zaczynał tlić się ogień. Kable przebiegały wzdłuż wysuszonych przez upały drewnianych belek – jedna iskra wystarczyła, by pożar rozprzestrzenił się po całym piętrze. To, czego nie zdołał zniszczyć ogień, zniszczyła woda – strażacy, by ugasić nasz płonący dom zużyli 10 tysięcy litrów wody. Kiedy wozy strażackie odjechały, bałam się wejść do środka. Powtarzałam sobie tylko, że najgorsza prawda jest lepsza niż niewiedza. Jeszcze przez chwilę łudziłam się, że coś ocalało. Po przekroczeniu progu domu wiedziałam już, że nic.
Tamtego dnia nagle znalazłam się bez dachu nad głową, a moje dziecko po raz kolejny otarło się o śmierć. Boję się pomyśleć, co mogłoby się stać, gdyby Paulina wychodziła tych kilkanaście minut później. Już raz mogłam ją przecież stracić. Kilka lat temu została pogryziona przez kleszcze i zachorowała na boreliozę, z której powikłaniami boryka się do dziś. Następnie lekarze zdiagnozowali u niej nowotwór kości. Liczba nieszczęść, które spadły na mnie i na moją córkę zabrała nam całą radość życia. Chociaż nigdy nie posiadałyśmy wielkiego majątku i wydawało mi się, że nasze życie jest dość zwyczajne, teraz wiem, że wtedy było piękne i chcę zrobić wszystko, by móc kiedyś do niego wrócić. Aktualnie mieszkamy w mieszkaniu udostępnionym przez proboszcza. Tam jednak nie możemy zostać na zawsze...
Abyśmy odzyskały swoje miejsce na ziemi, potrzeba dużych pieniędzy, których nie jesteśmy w stanie zdobyć. Potrzebujemy pomocy, by jeszcze móc otworzyć drzwi do swojego domu, by zjeść obiad przy własnym stole i znów położyć się spać we własnym łóżku. Dzięki pomocy wielu osób udało się już posprzątać pogorzelisko i odremontować część naszego domu, jednak zaczyna nam brakować pieniędzy na dalsze prace. Bez potrzebnych środków przywracanie domu do użytku może potrwać miesiącami lub nigdy się nie skończyć. Dlatego zwracamy się o pomoc, która sprawi, która odgoni smutek i beznadzieję dopadającą w końcu wszystkich tych, którzy nie mają dokąd wracać. Prosimy, pomóżcie nam odbudować to, co zabrał nam ogień...