Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Franek Molak
1 dzień do końca
Franek Molak , 4 latka

Franio uwięziony w SIDŁACH AUTYZMU! Pomożesz?

Niestety ciąża i okres przed narodzinami mojego ukochanego synka nie należały do najprostszych. Miałam w tamtym czasie dużo stresu, cierpiałam na niedokrwistość, potrzebna była transfuzja krwi… Leczyłam też kamienie nerkowe, nie było mi łatwo… Starałam się jednak żyć nadzieją, że mój synek urodzi się zdrowy i nie odczuje problemów, które mi w tamtym momencie towarzyszyły. Gdy Franek przyszedł na świat, byłam najszczęśliwszą kobietą i mamą na świecie. Towarzyszył mi jednak też paraliżujący strach, bo synek był owinięty pępowiną i przez parę sekund nie oddychał. Ale był ze mną, przeżył i mogłam schronić go w swoich ramionach. Wiedziałam, że zadbam, by miał piękne, szczęśliwe dzieciństwo. Niestety cichy towarzysz, nieprzyjaciel, który zaatakował moje dziecko, pokrzyżował mi plany… Do 2 roku życia synek był radosnym, zdrowym dzieckiem. Nasze szczęście nie trwało jednak zbyt długo. Gdy tylko skończył 2 lata, jego zachowanie i rozwój uległy zmianie, niestety na gorsze… Nie nawiązywał kontaktu wzrokowego, bywał agresywny, nie bawił się z innymi dziećmi. Bardzo ciężko było mu się skoncentrować, usiedzieć w ciszy i w jednym miejscu.  Od razu rozpoczęliśmy intensywne badania, które niestety nie przyniosły dobrych wieści. Okazało się, że za zachowanie synka odpowiedzialny jest autyzm, który zaatakował moje dziecko i sprawił, że Franio zmienił się nie do poznania… Ta wiadomość mną wstrząsnęła, lecz byłam pewna, ze nie pozostaje nic innego, jak wesprzeć go w tej nierównej walce. Pomimo intensywnej rehabilitacji i leczenia – stan syna trwa do teraz. Do tej pory nie padło z jego ust ani jedno słowo. Marzę, by w końcu usłyszeć upragnione „Mamo”...  Franio porozumiewa się wyłącznie poprzez kierowanie mojej dłoni w dane miejsce bądź na dany przedmiot. Niestety cierpi również na cytomegalię –  wirusa, przez którego ma bardzo niską odporność, co wiąże się z częstymi infekcjami oraz wielorazowymi pobytami u lekarzy.  Obecnie synek uczęszcza do Przedszkola Terapeutycznego, gdzie ma wsparcie psychologów, logopedów, pedagogów i fizjoterapeutów. Jest również pod opieką psychiatry, neurologa, oraz otolaryngologa, z uwagi na stale powiększające się migdałki. Jestem przy nadziei, iż syn zacznie robić postępy, by móc być samodzielnym i radzić sobie w życiu codziennym. Niestety, aby tak się stało, potrzebna jest rehabilitacja, wizyty u lekarzy i sprzęt do rehabilitacji, które są bardzo kosztowne. Nasza trudna walka trwa cały czas. Synek stał się bardzo wrażliwy na hałas, musi nosić słuchawki wyciszające. Zdarzało się też, że był agresywny wobec innych dzieci w przedszkolu, ale również wobec samego siebie… Często uderzał główką w podłogę lub szczypał się po buźce, gdy coś działo się nie po jego myśli. Dlatego musieliśmy wprowadzić leczenie farmakologiczne, które ma go wyciszać.  Widzę światełko w tunelu. Każdego wieczora śpiewam Frankowi, licząc, że zacznie mnie naśladować. Moje marzenie pomału się spełnia. Synek, choć nie potrafi mówić, nuci melodie, które mu prezentuję. To dla mnie krok naprzód, nadzieja, że będzie coraz lepiej… Jednak aby tak się stało, potrzebujemy Waszego wsparcia. Wierzę, że otworzycie dla nas swoje wielkie serca i pomożecie pokonać wroga, który sieje spustoszenie w małym organizmie mojego kochanego synka… Mama - Natalia

652 zł
Daniel Janus
Daniel Janus , 46 lat

Bez nogi, bez stopy – Pomóż mi kupić protezę!

Tak bardzo chcę wrócić do pracy, jednak bez protezy jest to awykonalne. Nie chcę się nad sobą użalać, mówić, jak jest mi źle. Chcę sam sobie radzić, stawić czoła przeciwnościom, jednak ten jeden raz potrzebuję Twojego wsparcia. Przepracowałem już dwie dekady życia. Robiłem wszystko, by być niezależnym, samodzielnym człowiekiem. Pomagałem innym też się takimi stawać. Niestety, tymczasowo jestem przykuty do wózka. Miałem amputowaną lewą nogę prawie do kolana i prawą stopę. W życiu wydarzają się różne sytuacje. Nigdy nie wiadomo, kiedy będzie się potrzebowało pomocy i wsparcia innych osób. Jedno jest pewne – pomagając komuś, wiesz, że nie odrzuciłeś jego prośby, tylko wyciągnąłeś dłoń, poświęciłeś swój czas, którego właśnie potrzebował. To uczucie satysfakcji jest bezcenne. Tak na to patrzyłem, gdy jeszcze nie mierzyłem się z niepełnosprawnością. Tak patrzę na to również dziś. Mimo tak drastycznej zmiany nie skarżę się, nie ubolewam nad swoim losem, bo wiem, że są na świecie ludzie o wielkich sercach. Wiem też, że przyjdzie czas, kiedy będę mógł się odwdzięczyć z potrójną mocą. Bardzo proszę Cię o pomoc – dobre serce, wiarę i nadziei na lepsze jutro, o pomoc w uzbieraniu brakującej kwoty do zakupu protezy, która jest mi niezbędna do podjęcia pracy. Z góry dziękuję za każdy rodzaj wsparcia! Daniel

4 305,00 zł ( 35,47% )
Brakuje: 7 829,00 zł
Dominik Herbszt
Dominik Herbszt , 6 lat

Jest szansa na WYLECZENIE padaczki! Błagam, pomóż mojemu dziecku...

W końcu pojawiła się nadzieja, na którą tak długo czekałam! Nie mogę jej zmarnować i skazać mojego dziecka na wieczne cierpienie. Proszę, raz jeszcze połączmy wspólnie siły… Jestem Wam ogromnie wdzięczna za dotychczasową pomoc, wsparcie, dobre słowo. Jednak dziś ponownie jestem zmuszona stanąć przed Wami ze łzami w oczach, prosząc o ratunek dla Dominika.  Nasza historia: Synek walczy o swoje życie od kiedy pojawił się na świecie. Już na samym początku został naznaczony ogromnym cierpieniem. Urodził się w 2017 roku z wodogłowiem. Po porodzie wszczepiono mu zastawkę komorowo-otrzewnową. Myślałam, że to już dość, jak na jedno bezbronne dziecko. Jednak w drugim roku życia pojawiły się kolejne komplikacje, które jeszcze bardziej utrudniły codzienność mojego dziecka…  Choć tak bardzo chciałabym sprawić, by Dominik był zdrowym dzieckiem, sama czuję się bezsilna. Chcę o niego walczyć, jednak walka w pojedynkę jest naprawdę trudna. Miałam ogromną nadzieję, że to, co przeżył po porodzie, wyczerpało limit jego problemów. Niestety stało się inaczej… Do listy problemów doszła padaczka, która w ostatnim czasie bardzo się nasiliła!  Każdy kolejny atak jest coraz groźniejszy. Wywołuje lęk, strach i okrutne myśli, co tym razem zabierze mojemu dziecku. Okazało się, że synek zmaga się także z autyzmem i mózgowym porażeniem dziecięcym, a jego rozwój psychoruchowy jest znacznie opóźniony. Obserwuje się też znaczne opóźnienie w zakresie mowy i komunikacji.  Niedawno pojawiła się iskierka nadziei. Lekarz zaproponował nam operację, która może wyleczyć padaczkę! Zanim będzie jednak możliwa, trzeba przeprowadzić 10-dniowy monitoring głowy. Jego koszt wiąże się z astronomiczną kwotą, której sama nigdy nie zdołam uzbierać!  Zrobię wszystko, aby pomóc Dominikowi pokonać wszystkie przeszkody i stworzyć dla niego bezpieczną przestrzeń. Chciałabym, by jego codzienność nie była naznaczona chorobami i problemami, z jakimi się zmaga. Ataki padaczki pojawiają się kilka razy dziennie i boję się, że może być jeszcze gorzej!  Nie jestem w stanie sama sprostać wydatkom, które sprawią, że walka z padaczką i innymi problemami będzie łatwiejsza. Chcę wierzyć, że na świecie są dobrzy ludzie, którzy chcą bezinteresownie pomagać. Każda pomoc w walce o lepszą przyszłość mojego synka będzie dla mnie dużym wsparciem! Dlatego z całego serca proszę Cię o pomoc… Każda złotówka jest dla mnie na wagę złota! Svitlana, mama 🎥 Dominik bardzo cierpi!

663,00 zł ( 0,33% )
Brakuje: 198 912,00 zł
Alunia Bartosik
Alunia Bartosik , 16 miesięcy

Ala urodziła się 3 miesiące za wcześnie – Organizm zapomina oddychać!

Alutka od początku narodzin walczy dzielnie o życie. Urodziła się już w 24. tygodniu ciąży! To przynajmniej 3 miesiące za wcześnie! Lekarze nic nie byli w stanie nam zagwarantować. Nigdy w życiu nie widziałam tak maleńkiego noworodka. Tym kruchym noworodkiem była moja wyczekana, piękna córeczka. W szpitalu spędziłyśmy te 3 brakujące miesiące – 120 dni. Tęskniłam za synkiem, mężem, ale miałam przy sobie kruszynkę, która w tym momencie najbardziej potrzebowała pomocy i z każdym oddechem walczyła o życie. Przez wcześniactwo Ala ma wiele wad wrodzonych m.in. retinopatię, czyli zmiany w obrębie siatkówki, problemy z oddychaniem spowodowane dysplazją oskrzelowo-płucną. Niedługo po porodzie Ala przeszła operację wstawienia zastawki komorowo-otrzewnej, dzięki której zmniejszono wodogłowie i płyn niepoprawnie gromadzący się w główce.  W swoim króciutkim życiu Alutka przeszła bardzo wiele. Wiemy, że jeszcze dużo przed nami, dlatego prosimy, pomóż nam w tej nierównej walce. Ala potrzebuje stałej opieki wielu specjalistów i niezbędnego do życia sprzętu. Prawie codziennie dojeżdżamy 35 kilometrów na zajęcia. Oprócz tego Ala wymaga podłączenia do pulsoksymetru, który bada oddech, gdyż zdarza się, że nasza córeczka “zapomina” oddychać. Wtedy szybko musimy podać koncentrator tlenu. Wszystko niesie za sobą ogromne koszty. Bez pomocy nie będziemy w stanie sprostać wszystkim wydatkom. Rodzice

9 915,00 zł ( 11,65% )
Brakuje: 75 192,00 zł
Alicja Mickoś
5 dni do końca
Alicja Mickoś , 7 lat

Nóżka Ali wciąż potrzebuje Twojej pomocy❗️ Uratuj jej przyszłość❗️

Już niedługo minie 5 lat od pierwszej zbiórki na leczenie Alicji. Ciężko nam uwierzyć, że czas tak szybko mija. Zmartwienia takie, jak brak środków na leczenie nóżki zatarły się w naszej pamięci od tamtego czasu. Wspomnienie dobroci i wsparcia ludzi o wielkim sercu i fundacji wręcz przeciwnie - wciąż nie blednie. Te pięć lat poświęciliśmy na leczenie, rehabilitację i opiekę nad naszą córeczką i jej bratem (bo przecież mamy dwójkę ukochanych dzieci). Alicja przeszła do tej pory 6 operacji: rekonstrukcję wszystkich stawów w nóżce lewej w 2018 roku, jednoczesne wydłużanie piszczeli i kości udowej w 2020 roku, wszczepienie 8-plate w kolanie w 2020 roku, osteotomię i operacyjne prostowanie piszczeli w 2021 roku oraz usunięcie z piszczeli płyty zespalającej w 2022 roku. Operacje sfinansowane zostały ze środków zebranych podczas pierwszej zbiórki oraz 1% podatku. Pod koniec 2020 roku okazało się, że Alicja cierpi również na poważną wadę wzroku. Niestety mimo wysiłku i zaangażowania naszej pani doktor okulisty oraz cioci terapeuty rehabilitującej wzrok, nie udało się zahamować postępu wady wzroku. To nasze obecne dodatkowe zmartwienie, jakby innych było mało. W chwilach refleksji, gdy jako rodzice myślimy o przyszłości naszych dzieci, pojawia się lęk, iż Ala mogłaby kiedyś stracić wzrok... Jeśli chodzi o nóżkę, to stan na ten moment pogarsza się. Łączny skrót wynosi obecnie 12 cm. Dodatkowo wada wpływa negatywnie na kręgosłup, powoduje nieprawidłowe chodzenie i przyczynia się do niszczenia biodra. Okazało się, że staw biodrowy wymaga pilnej interwencji chirurgicznej, a następnie możliwe będzie drugie pierwotnie planowane wydłużanie kości. W obliczu nowego zagrożenia, które się pojawiło, od razu podjęliśmy działania i ustalenia o dalszym leczeniu z doktorem prowadzącym Alicję - Dr Paley. Doktor potwierdził gotowość i możliwość przeprowadzenia operacji biodra w Polsce w marcu 2023 roku, a następnie w odstępie kilku miesięcy wydłużania kości w swoim ośrodku w Stanach Zjednoczonych. Otrzymaliśmy wyceny leczenia. Koszty są ogromne i nie jesteśmy w stanie ich zgromadzić, mimo iż obydwoje ciężko pracujemy. Trudno ponownie prosić o pomoc, bo przecież już raz otrzymaliśmy ogromne wsparcie i powinniśmy radzić sobie samodzielnie. Chcemy dla naszej Ali, tego, co każdy rodzic dla swojego dziecka - zdrowia i szczęśliwego dzieciństwa. O beztrosce nie marzymy, bo lęk o przyszłość Ali towarzyszy nam na co dzień. Prosimy Was jeszcze raz, pomóżcie nam w walce o zdrową nóżkę Ali. Ściskamy Was serdecznie. Rodzice i brat Alicji ➤ Obserwuj walkę Alicji na jej FACEBOOK'U

145 195,00 zł ( 10,06% )
Brakuje: 1 297 358,00 zł
Kacper Kwintera
Kacper Kwintera , 20 lat

Widzi świat JEDNYM OKIEM, W 30%❗️Pomóżmy Kacprowi normalniej żyć❗️

Choć dopiero niedawno dostał dowód, to egzaminy dojrzałości zdawał całe życie. Właściwie odkąd pojawił się na świecie... Próbowaliśmy wielu sposobów, by uratować jego wzrok. Niestety, wiele z nich zakończyło się niepowodzeniem. Dzisiaj pojawia się szansa… Niestety, nieosiągalna!  Kacper urodził się z niedorozwojem nerwów wzrokowych, co zaważyło na całym jego życiu. Wszystko, co robił, wszystko, co sobie wymarzył, wszystkie aktywności musiał dostosować do choroby.  Gdy Kacper chciał spędzić czas i bawić się z innymi u nas pojawiało się mnóstwo pytań. Musieliśmy wiedzieć, że da radę bez dobrego wzroku, że nie stanie mu się krzywda i że będzie to w ogóle możliwe! Z wielu aktywności był po prostu wykluczony…  Nigdy nie czuł się pewnie. Nie miał swobody i beztroski, zawsze przeszkodą była wada, która mimo wielu prób nigdy nie zniknęła… Właściwie traciliśmy nadzieję, że coś może nam jeszcze pomóc.  Nasz syn ma teraz 19 lat. W wielu sytuacjach nadal potrzebuje naszej pomocy. Nie snuje planów śmiałych na przyszłość i martwi się o to, co przyniesie kolejny dzień. Czy Kacper poradzi sobie, kiedy nas zabraknie? Zrobimy wszystko, by tak było!  Uczy się na co dzień w technikum i nie odbywa się to bez sukcesów. Świetnie radzi sobie w sprawach informatycznych i mamy nadzieję, że taki zdobędzie zawód. Świat technologii pozwala teraz na pracę nawet w przypadku osób niewidomych, ale Kacper przecież ma wzrok! Słaby i chory, ale za wszelką cenę chcemy go ratować tym bardziej, gdy pojawia się na to nadzieja!  Po latach podejmowania przeróżnych terapii, po latach mniejszych i większych porażek oraz walki o samodzielność syna, znów pojawiła się przed nami szansa! Jest nią terapia preparatem MSC.  Leczenie, które nie daje pewności, nie daje 100%, ale wśród wielu pacjentów przyniosło oczekiwane rezultaty. Niestety, jest całkowicie poza naszym zasięgiem finansowym...  Prosimy, pomóż nam wywalczyć lepszą przyszłość dla Kacpra!To nasza ostatnia nadzieja. Nie ma już leczenia, lekarstw, pomysłów, których moglibyśmy się łapać.  Ta jest ostatnia! Rodzice   Licytacje dla Kacpra

42 243,00 zł ( 28,56% )
Brakuje: 105 630,00 zł
Marzena Czarnota
Marzena Czarnota , 38 lat

Wrzący płyn chłodniczy poparzył jej ciało❗️Mama i żona walczy o sprawność❗️

To był zwykły dzień. Niedziela 10 września. Chcieliśmy razem z żoną przejechać się po wiosce. Nagle coś poszło nie tak. Usłyszeliśmy dźwięk wystrzału i zza kierownicy, prosto na nogi mojej żony zaczął wylewać się wrzący płyn chłodniczy. Pamiętam, że krzyknąłem, by hamowała. Marzena za to krzyczała, że parzy. Na tylnym siedzeniu siedziało nasze dwuletnie dziecko i całe szczęście w samochodzie otwarty był szyber dach. Ponieważ w jednej chwili gorąca para była wszędzie. Chwyciłem kierownicę i zaciągnąłem hamulec ręczny. Wszystko potem działo się bardzo szybko. Zadzwoniłem po brata i zawieźliśmy żonę do szpitala. Tam przeszła operację, a po 5 dniach stwierdzono, jak głębokie były obrażenia.  Oparzenie termiczne III stopnia. Pierwszy przeszczep był ogromny. Z uda Marzeny pobrali tkankę wielkości zwykłego zeszytu. Ale największa rana jest pod prawą stopą, którą żona naciskała hamulec. Potrzebna jest druga operacja, bo wdała się martwica. Wspominając te chwile, myśląc o jej ranach, o bólu, jaki zniosła i dalej znosi moja żona, czuję, jak coś ściska mi serce. Mamy trójkę dzieci, najstarsze mają 13 i 15 lat i bardzo doskwiera im brak mamy. A nawet nie mają możliwości, żeby się z nią zobaczyć. Ze względu na zagrożenia infekcji, widzenia mogą się odbywać tylko za zgodą lekarza. Dlatego sam nie wiem kiedy będę mógł zobaczyć się z Marzeną. Wiem jedynie, że jej też jest bardzo ciężko, ale nie zamierza się poddawać w walce o sprawność. Ja też nie w walce o nią. Wiemy, że oprócz operacji czeka nas długa i intensywna rehabilitacja. Ja wciąż pracuję, ale to za mało. Dlatego bardzo proszę o każdą, choćby najmniejszą pomoc, byśmy mogli przygotować się na dalszą walkę o Marzenę. Proszę o każdą nadzieję, że ta tragedia zostanie jedynie złym wspomnieniem. Marcin

133 zł
Monika Kozłowska
Monika Kozłowska , 41 lat

Być mamą na ziemi, nie w niebie

Przeraża mnie myśl, że stanę się ciężarem dla moich dzieci, koszmarem, balastem życiowym. Jednak ta wizja jest nieunikniona, bo moja choroba właśnie do tego prowadzi - do wstydliwej egzystencji pod koniec życia, zdania na łaskę innych, cierpienia, niemocy i nieuchronnej, zdecydowanie zbyt szybkiej śmierci. Nigdy nie sądziłam, że przyjdzie mi błagać o pieniądze, ale teraz muszę. Ocali mnie terapia mezenchymalnymi komórkami macierzystymi, zatrzyma postęp choroby, przywróciły siły! Jednak nie jestem w stanie za nią zapłacić… Proszę, pomóżcie mi żyć, pomóżcie mi być mamą, jakiej potrzebują moje dzieci... Podobno nie można kupić zdrowia, ale to nieprawda. Nigdy nie pokonam choroby, nie cofnę już tego, co mi zabrała, ale mogę ją zatrzymać! Terapia, która jest dla mnie jedynym i ostatnim ratunkiem kosztuje ponad 150 tys. złotych - kwota nie do wyobrażenia… Właśnie tyle kosztuje moje życie. Dzisiaj już nie mam siły wykonywać podstawowych czynności, nie utrzymam nawet kubka w ręce. Jednak jeśli choroba zatrzyma się na tym etapie, będę najszczęśliwsza na świecie! Jeszcze chodzę, chociaż powłócząc nogami. Przewracam się, ale to nic. Nadal jestem w miarę samodzielna, nadal mogę być wsparciem, a nie ciężarem dla moich dzieci i męża. Ale choroba postępuje. Nikt nie wie, kiedy posadzi mnie na wózku - może jutro, może za miesiąc. Potem będzie już szybka droga w dół… Gdy rodziłam synka, moje pierwsze dziecko, omal nie umarliśmy - i on, i ja. Błagałam o cesarskie cięcie, cierpiałam tak wiele godzin… Bez skutku. Lekarz kazał rodzić siłami natury, chociaż ja tych sił nie miałam. Okazało się, że mój syn ustawił się bokiem i w takie pozycji przyszedł na świat. Moje ciało tego nie wytrzymało, biodra uległy poważnemu uszkodzeniu. Bardzo długo dochodziłam do siebie. Przez pierwszy miesiąc nie mogłam wstać z łóżka - wtedy wszyscy zrzucali winę na horror porodu. Dzisiaj wiem, że to były pierwsze objawy dystrofii dwuobręczowej typu 2-A, czyli postępującego zaniku mięśni. Choroby, która mnie zabija. Po porodzie zostało mi zwichnięte biodro i noga krótsza o 1,5 cm. Bolało, ledwo chodziłam. W nocy, gdy chciałam wstać do łazienki, nie czułam nóg. Zupełnie tak, jakby ktoś w nocy mi je obciął. Lekarze mówili, że to wynik porodu i zlecili operację - wszczepienie endoprotezy. W międzyczasie poradzili, że jeśli kiedykolwiek chcę być mamą drugi raz, to właśnie teraz - po operacji będzie za późno. Zdecydowałam się i dzięki temu dzisiaj na świecie jest moja córeczka. Oczywiście wtedy jeszcze nie wiedziałam o chorobie. Na szczęście mała urodziła się drogą cesarskiego cięcia. Gdyby nie to, dzisiaj mogłoby już mnie tu nie być. Gdy minęło wystarczająco dużo czasu, mogłam w końcu przejść operację biodra. Wcześniej jednak musiałam przejść wiele badań i właśnie wtedy lekarz zauważył, że coś jest ze mną nie tak - wystające łopatki, zapadnięte mięśnie, jedna strona ciała jakby się kurczyła. Zaczęły się pobyty w szpitalach, bolesne badania diagnostyczne i w końcu usłyszałam wyrok, który zabolał mnie tak, jakby ktoś wyrwał mi serce i podeptał je na moich oczach. Dystrofia mięśniowa to bardzo ciężka i jak dotąd nieuleczalna choroba. Niestety, postępująca bardzo szybko. Powoduje zaniki mięśni w całym organizmie, również organów wewnętrznych. Dotarło do mnie, że przestanę chodzić, trzymać sztućce, podawać rękę, siedzieć, a nawet samodzielnie oddychać. Moje serce - przecież też mięsień - przestanie w końcu bić. Dotarło do mnie, że to koniec życia, że czeka mnie tylko wegetacja. Obawa, że taki czas zbliża się wielkimi krokami, a ja nie mam szansy się ratować, stała się nie do zniesienia. Patrząc na dzieci ledwo powstrzymywałam łzy. Kiedy ich nie było wyłam wniebogłosy, pytając Boga “dlaczego?”. Wpadłam w silną nerwicę, mam kłopoty z sercem. Nie miałam siły na nic, mój stan psychiczny był do tego stopnia tragiczny, że groził mi szpital psychiatryczny. Tylko dzięki rodzinie jakoś dałam radę się podnieść, chociaż nigdy nie pogodzę się z tym, że czeka mnie śmierć w męczarniach. Nie chcę, by moje dzieci patrzyły, jak staję się niepełnosprawna, nie jestem w stanie nawet pójść do łazienki, utrzymać łyżki… Już teraz jest ciężko, chociaż się nie poddaję. Chodzę, chociaż bez laski nie utrzymałabym się na nogach. Ale wystarczy tylko mały kamyczek na drodze, a bezwładnie upadam i nie jestem w stanie wstać. Tak jak wtedy, gdy potknęłam się i upadłam na drogę. Byłam wtedy z małą córeczką. Niestety, upadłam na twarz, która momentalnie spułcha. Pękł nos, szczęka się przesunęła, a wokół mojej głowy rozlała się kałuża krwi. To musiał być tragiczny widok dla mojego dziecka… Zimą wcale nie wychodzę z domu. Śnieg i lód jest dla mnie nie do pokonania. Dzisiaj mam problem w najbardziej prozaicznych czynnościach, jak mycie zębów, utrzymaniem kubka w jednej ręce, schylanie się. Czesze mnie moja córka, a przecież powinno być odwrotnie… Cierpię przez silne, paraliżujące bóle kręgosłupa i bioder. Co będzie dalej? Staram się o tym nie myśleć, chociaż te wizje prześladują mnie w snach. Mam dwoje wspaniałych dzieci - to one są moją siłą, aby walczyć. Walczyć o to, aby dzielić z nimi życie, wspierać, patrzeć jak dorastają, cieszą się życiem, przytulić w gorszych chwilach. Chcę po prostu przy nich być… Nie mogę dopuścić do tego, aby choroba posadziła mnie na wózek. Muszę zatrzymać ją teraz póki nie jest za późno, ponieważ skutków dystrofii nie da się już cofnąć. Pojawiła się ogromna szansa na zatrzymanie tej choroby - jest to leczenie mezenchymalnymi komórkami macierzystymi, które posiadają zdolność regenerowania uszkodzonych komórek. Są osoby, które już podjęły się leczeniu i efekty są naprawdę imponujące! Ta terapia to jedyna szansa na życie. Zostałam zakwalifikowana do leczenia. Mogę zacząć w każdej chwili, ale niestety barierą są pieniądze. Moje życie wyceniono na ponad 150 tys. zł. Dla mnie, dla mojej rodziny i znajomych jest to kwota nierealna, dlatego z całego serca zwracam się do Was o pomoc. Każda wpłacona złotówka to krok bliżej, by zatrzymać chorobę. Proszę, pomóżcie mi być matką jak najdłużej...

43 638,00 zł ( 84,7% )
Brakuje: 7 879,00 zł
Robert Kot
Robert Kot , 56 lat

Życie potrzaskane na miliony kawałków. Pomóż Robertowi odzyskać sprawność!

Wystarczyło kilka sekund, moje życie posypało się jak domek z kart. By plany i marzenia zastąpiła walka o zdrowie. Wpadłem pod samochód, kierowca nie zauważył mnie podczas cofania. Poczułem ogromny ból, siła koni mechanicznych sponiewierała kręgosłup, żebra, płuca. Lekarze jakimś cudem utrzymali mnie na tym świecie, ale moje zdrowie jest w opłakanym stanie. Potrzebuję ogromnych pieniędzy, żeby jeszcze kiedykolwiek stanąć na nogach… Rano 6 czerwca wychodząc z domu, nie spodziewałem się, jak bardzo ten dzień zmieni życie moje i całej mojej rodziny. Bardzo boleśnie otarłem się o śmierć. Liczyła się każda minuta, gdy do szpitala zabierał mnie śmigłowiec… Mnóstwo obrażeń wewnętrznych, organy zamienione w mielonkę. Lekarze walczyli o mnie przez 8 godzin, kolejne 4 tygodnie przeleżałem w śpiączce farmaceutycznej. Rodzina odchodziła od zmysłów. Nie da się opisać tego, co czuje człowiek w takim momencie.  Wciąż trudno mi się pogodzić z tym, co się stało. Straciłem sprawność, samodzielność, możliwość decydowania o sobie. Moim najbliższym towarzyszem stało się nieznośne cierpienie. Boli mnie wszystko i trudno cokolwiek z tym zrobić. Jestem sparaliżowany od pasa w dół. Bez pomocy ze strony innych osób nie mogę nic… Mięśnie dopadła potężna spastyczność. Są twarde, napięte, nie chcą mnie słuchać. Nie służą do tego, do czego zostały stworzone. Po prostu bolą… Oprócz sprawności straciłem też ślub najstarszej córki. Nie było mnie, gdy składała przysięgę małżeńską, ani kiedy tańczyła swój pierwszy taniec. Nikt z obecnych nie bawił się beztrosko, mając w świadomości mój stan i wymuszoną nieobecność. To już jednak przeszłość. Bolesna, okrutna, ale jednak przeszłość. Żeby nie zwariować, staram się patrzeć w przyszłość i szukać szans na powrót do zdrowia, do którego jedyna droga prowadzi przez długotrwałą i intensywną rehabilitację. A co za tym stoi piekielnie kosztowną. Dostałem od życia cios, po którym leżę i próbuję się podnieść. Samemu mi się nie uda, wiem o tym doskonale. Rozpadłem się, rozsypałem na wiele kawałków i teraz wraz z rodziną staramy się te kawałki poskładać na nowo. Stary, w pełni zdrowy Robert już pewnie nigdy nie wróci, ale muszę starać się odzyskać z utraconej sprawności, ile tylko się da. Dla siebie i dla rodziny, żeby nie być już do samej śmierci jedynie obciążeniem. Musiałem przełamać wstyd i nauczyć się prosić o pomoc przy najprostszych czynnościach. Proszę i Ciebie o wsparcie finansowe na moją długotrwałą i bardzo drogą rehabilitację… Robert

9 401,00 zł ( 15,34% )
Brakuje: 51 844,00 zł

Obserwuj ważne zbiórki