Twoja przeglądarka jest nieaktualna i niektóre funkcje strony mogą nie działać prawidłowo.

Zalecamy aktualizację przeglądarki do najnowszej wersji.

W portalu siepomaga.pl wykorzystujemy pliki cookies oraz podobne technologie (własne oraz podmiotów trzecich) w celu, m.in. prawidłowego jego działania, analizy ruchu w portalu, dopasowania apeli o zbiórkach lub Fundacji do Twoich preferencji. Czytaj więcej Szczegółowe zasady wykorzystywania cookies i ich rodzaje opisaliśmy szczegółowo w naszej Polityce prywatności .

Możesz w każdej chwili określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w ustawieniach swojej przeglądarki internetowej.

Jeśli kontynuujesz korzystanie z portalu siepomaga.pl (np. przewijasz stronę portalu, zamykasz komunikat, klikasz na elementy na stronie znajdujące się poza komunikatem), bez zmiany ustawień swojej przeglądarki w zakresie prywatności, uznajemy to za Twoją zgodę na wykorzystywanie plików cookies i podobnych technologii przez nas i współpracujące z nami podmioty. Zgodę możesz cofnąć w dowolnym momencie poprzez zmianę ustawień swojej przeglądarki.

Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Igor Floreskul
Igor Floreskul , 5 miesięcy

Na zapalenie płuc zachorował 3 razy w ciągu 7. tygodni życia!

Tydzień przed planowanym porodem zaczęłam odczuwać skurcze. Szybko pojechałam na SOR ginekologiczny. Zostałam natychmiast przyjęta na oddział, gdzie zapadła decyzja o rozwiązaniu ciąży cesarskim cieciem.  Leżąc na stole operacyjnym, czułam jednocześnie radość z nadchodzącego spotkania z wyczekiwanym synkiem, ale też niepokojący strach. Już po chwili nastał wyczekiwany moment, gdy mogłam przez chwile zobaczyć Igorka. Został mi przyłożony do twarzy. Pocałowałam go w czółko.Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że ten pierwszy pocałunek może okazać się ostatnim…  Dziecko zostało zabrane na badania – taką dostałam informacje, podczas szycia po cesarce. Przewieziona na sale pooperacyjna byłam przekonana, że właśnie w tej chwili Igor jest już kangurowany przez swojego tatę, tak jak zaplanowaliśmy. Mąż jednak przyszedł do mnie po paru minutach i powiedział, że synek zaczął kaszleć. Został zabrany na kolejne, tym razem bardziej szczegółowe badania.   Okazało się, że Igor urodził się z wrodzonym zapaleniem płuc i potrzebuje wsparcie CPAP oraz pobytu w inkubatorze. Byłam zaniepokojona, ale jednoczenie zdawałam sobie sprawę, że wiele dzieci rodzi się z zapaleniem płuc. Zostanie podany antybiotyk, pewnie poleżymy w szpitalu troszkę dłużej i będzie wszystko dobrze. Rano odwiedziła mnie pani pediatra z informacją, że stan Igorka pogorszył się i o godzinie 3 w nocy został zaintubowany. Łzy same napływały mi do oczu, byłam przerażona…  Stan Igora pogarszał się z każdą minutą. Pani doktor powiedziała, że musi zostać przewieziony do Dziecięcego Szpitala Klinicznego w Lublinie – My już nie potrafimy mu pomóc. Tam dostanie fachową pomoc. Czy wyraża Pani zgodę? – Moja odpowiedź była oczywista: tak. Chwilę później padło jeszcze jedno pytanie – Czy chce Pani, żeby dziecko zostało ochrzczone? – Bez zastanowienia odpowiedziałam: tak. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że sytuacja jest krytyczna.  Na specjalistycznym oddziale rozpoznano bardzo wiele niepożądanych infekcji i wad: niewydolność oddechową, krążenia, ubytek przegrody miedzy przedsionkowej, wrodzone zapalenie płuc, sepsę. Codziennie dzwoniłam z pytaniem, jaki jest stan mojego synka. Codziennie słyszałam, że stan jest ciężki, podają antybiotyki, jest karmiony dożylnie, ma posocznice (sepsę), obustronne zapalenie płuc. Odwiedzaliśmy Igorka codziennie na OIT. Był taki dzielny. W moich oczach był najdzielniejszym dzieckiem na świecie, walczył każdego dnia. Brzuszek miał jak piłeczka, która podskakiwała z każdym oddechem.   Prawie miesiąc spędziliśmy w szpitalach. W końcu udało się wyleczyć Igorka z zapalenia płuc i sepsy, jednak doszły dodatkowe zmartwienia. Źrenice Igorka nie reagują na światło, nie ma też odruchów noworodkowych, odruchu ssania, nie potrafi utrzymać główki, nie uśmiecha się. Lekarzy zmartwił jego nienaturalny wygląd głowy, palców, uszu. Czekamy na wyniki badań genetycznych. Po powrocie do domu w nocy Igorek się zakrztusił śliną. Znów zachorował na zapalenie płuc, potem doszła bakteria Mycoplazma. Ponownie trafił do inkubatora, wymagał tlenoterapii. Odporność Igora jest bardzo słaba, praktycznie jej nie ma. W ciągu 7. tygodni życia 3 razy chorował na zapalenie płuc! Walka o prawidłowy rozwój Igora już się zaczęła. NFZ zapewnia nam 2 razy w tygodniu po 30 minut rehabilitacji. Teoretycznie, w praktyce nie ma miejsc. Udało się zapisać Igora raz w tygodniu na 30 minut zajęć, co stanowczo jest dla niego za mało. Igor potrzebuje rehabilitacji minimum 3 razy w tygodniu, konsultacji ze specjalistami  To wszystko wymaga prywatnych wizyt, bo liczy się czas.  Mając w domu starszego syna z niepełnosprawnością, nie jesteśmy w stanie finansowo pokryć kosztów związanych z lekarzami i rehabilitacja dla Igorka.  Potrzebujemy pomocy, by przyszłość Igora była lepsza i by mógł dogonić rówieśników pod względem rozwoju.   Rodzice

12 481,00 zł ( 44,43% )
Brakuje: 15 605,00 zł
Tymon Grat
Tymon Grat , 2 latka

Uwolnij małego Tymka od wyroku choroby❗️Pomóżmy mu lepiej żyć...

Synku, gdybyś tylko mógł powiedzieć, jak możemy Ci pomóc... Tymek jest dla nas idealny, choć od strony medycznej złożony z wielu wad, schorzeń i chorób, które zabierają mu zdrowie.  Urodził się jako wcześniak. Ważył zdecydowanie za mało i to miał być jedyny problem. Niestety z każdym dniem, tygodniem i miesiącem pojawiały się kolejne złe wiadomości.  Od urodzenia pomaga nam hospicjum, wiele rzeczy musieliśmy się nauczyć. Wiedzieliśmy, że dziecko to wyzwanie, ale nie spodziewaliśmy się takiego trudnego zadania. U Tymka codzienność wygląda zupełnie inaczej. Przebieranie, karmienie, spędzanie czasu, cały rozwój...  Na początku usłyszeliśmy o zespole Pataua. Następnie pojawiła się cukrzyca, która nieco zmieniła pogląd. Przed nami jeszcze długa droga nim dowiemy się, co tak naprawdę mu dolega. Niestety lista wad wrodzonych rośnie w siłę...  W tej chwili Tymcio jest karmiony przez PEG-a. Przez zdiagnozowaną cukrzycę, przed każdym posiłkiem ma mierzony cukier i ma też pompę, która kontroluje poziom i dostarcza insulinę.  PEG był konieczny, bo przed synkiem operacja rozszczepu podniebienia. To nie jedyny zabieg przed malutkim chłopcem.  Tymon ma wiotkość krtani i kręgosłupa, spastykę w nóżkach i rączkach, dodatkowe paluszki, wzrok prawdopodobnie mocno uszkodzony, widzi tylko jednym i niestety niewiele. Kojarzy nasze głosy, lubi, gdy wokół jest muzyka, lecą bajki, niestety nie rozwija się wg swojego wieku.  Przed nami wiele pracy. Rehabilitacja, bez której nie będzie miał szans na zdrowie. Konieczne, pilne operacje, które wiele sfer jego życia ułatwią — na to liczymy. Każde z tych działań mających na celu pomoc jego zdrowiu niestety przekraczają nasze możliwości.  Tata Tymka chodzi do pracy, ja zostałam z nim w domu — Tymcio wymaga całodobowej opieki, nie może zostać sam...  Proszę, jeśli możesz — pomóż nam walczyć o lepszą przyszłość naszego synka!  Rodzice     

2 287 zł
Miłosz Klimczak
Miłosz Klimczak , 41 lat

Siłacz z zanikiem mięśni

Co to znaczy być silnym człowiekiem? Czy silny jest ten, który na siłowni przerzuca wielkie ciężary? Ten, który ma ciało niczym grecki posąg? Miłosz z trudem utrzymuję w dłoni choćby długopis, ale ma w sobie siłę, której mogą mu pozazdrościć najlepsi kulturyści. Siłę, która od 39 lat pozwala mu umknąć przed śmiercią. Tak naprawdę nie powinien już żyć. Chorzy na dystrofię mięśniową Duchenne’a rzadko dożywają trzydziestki, Miłosz tymczasem ma już 38 lat. Tylko dzięki wyjątkowej determinacji i niezmierzonym pokładom optymizmu wciąż jest wśród nas. To wszystko zaczęło się lata temu. Miłosz był zwyczajnym, energicznym chłopcem. Jednym z tych dzieci, o których mówi się, że są jak żywe srebro. Nic nie zwiastowało nieszczęścia, które niebawem miało go spotkać. Miłosz miał 6 lat, kiedy jego rodziców zaniepokoiła wyraźna różnica w długości obu nóżek. Poszukiwanie przyczyny trwało miesiącami, dopiero gdy chłopiec trafił do kliniki w Bytomiu, zrozpaczeni rodzice usłyszeli tę potworną diagnozę... Chłopak miał żyć jeszcze co najwyżej kilkanaście lat. Miłosz nie rozumiał tego, co się wokół niego dzieje. Był przecież jeszcze małym chłopcem, nie wiedział, dlaczego odwiedza go co chwilę inny lekarz, po co tyle badań, leków. Wciąż był tym samym, pogodnym dzieckiem, ale choroba postępowała bardzo szybko. Dzień za dniem, jego mięśnie robiły się coraz słabsze. Kiedy dystrofia przykuła go do wózka, Miłosz miał zaledwie 11 lat… Chłopca było coraz mniej. Coraz trudniej było mu chodzić do szkoły. W chwili, kiedy miał powoli uczyć się samodzielności, choroba zabrała mu wszelką nadzieję na jej osiągnięcia. Niczym noworodek, wymagał opieki przy najprostszych i najbardziej intymnych czynnościach. Choć prognozy lekarzy nie pozostawiały choćby marginesu nadziei, rodzice Miłosza nie tracili wiary. Gdzie tylko mogli, szukali ratunku dla swojego syna. Światełko w tunelu pojawiło się w 2001 roku. To wtedy rodzice Miłosza dowiedzieli się o możliwość przeszczepu komórek mioblast. Chłopak zakwalifikował się na przeszczep, ale zabieg wyceniono na 150 tysięcy dolarów. Miłosz i jego rodzice rozpoczęli szaleńczą walkę o zbiórkę pieniędzy. Organizowali koncerty, festyny, pisali listy… Poruszyli niebo i ziemię po to, aby ich syn miał szansę na życie. Udało się, a Miłosz wyjechał do Korei Południowej na przeszczep. Poprawa zaskoczyła nawet lekarzy. Stan zdrowia Miłosza poprawiał się każdego dnia. Czynności, w których jeszcze niedawno wyręczali go najbliżsi, wykonywał zupełnie sam. Mógł samodzielnie jeść, pić, a nawet obrać sobie jabłko. Był szczęśliwy jak jeszcze nigdy dotąd, bo po raz pierwszy uwierzył w to, że nie żyję z wyrokiem, że jest sens walczyć, że z tym przeciwnikiem można wygrać, albo przynajmniej znacznie go osłabić. Aby utrwalić efekty przeszczepu, należało go powtórzyć po 4 latach. Niestety, bariera finansowa tym razem okazała się nie do pokonania... Komfort życia po przeszczepie trwał 8 lat. 8 pięknych lat, podczas których Miłoszowi tyle rzeczy zaczęło wychodzić, tyle osiągnął, bo przecież skończył wtedy liceum. 8 lat, po których choroba uderzyła ze zdwojoną siłą... To była dla Miłosza prawdziwa próba charakteru. Choć ponownie, nawet przy najmniejszej czynności, zdany był na pomoc innych, nie załamał się. Tak jakby wiedział, że żadne łzy nie są w stanie zmienić jego sytuacji. Swoim optymizmem zarażał innych. To swoim hartem ducha zaimponował tej kobiecie, która dzisiaj jest jego narzeczoną, która kocha go takim, jakim jest, a niepełnosprawność nie jest przeszkodą dla ich miłości. To dzięki swej niebywałej determinacji udało mu się znaleźć pracę, dzięki której czuje się ważny i potrzebny. Na przekór chorobie robił wszystko, by żyć normalnie. O przeszczepie komórek macierzystych dowiedział się z telewizji. Od razu zaczął działać. Konsultował się z osobami po przeszczepie i ze specjalistami. Szybko okazało się, że to dla niego szansa na normalne życie. Szansa ostatnia, bo postępująca choroba dawała coraz mniej czasu na skuteczne leczenie. Rodzinie Miłosza udało się zebrać pieniądze na kilka pierwszych podań komórek. Poprawa jest zauważalna gołym okiem. Miłosz znów lepiej oddycha, wyraźniej mówi. Cieszy się każdą drobnostką, którą może teraz zrobić. To jednak nawet nie półmetek, a żeby utrzymać ten stan, potrzebne są kolejne zabiegi. Koncerty, licytacje i festyny charytatywne to zbyt mało. Potrzebna jest Wasza pomoc, bo wiemy, że potraficie zdziałać cuda. Całe życie Miłosza to walka. O każdy oddech, o najmniejszy ruch, o każdy kolejny dzień. Pomimo całej swej determinacji, Miłosz samemu nie będzie w stanie wygrać. Potrzebuje Was. Śmierć zagląda mu w oczy od blisko trzydziestu lat, a teraz kiedy ma szansę ją pokonać, na przeszkodzie stoją tylko pieniądze...

39 193,00 zł ( 51,88% )
Brakuje: 36 339,00 zł
Stanisław Bandziarowski
Stanisław Bandziarowski , 75 lat

Daj mi nadzieję, że to jeszcze nie koniec...

Tylko smutek w oczach mojego taty zdradza, że się boi. Nigdy tego nie przyzna, nie da po sobie poznać, że jest źle. A przecież choroba go zabija… Zabiera naszej rodzinie podporę, nasz wzór i opokę. Tata jest twardy i dzielnie znosi każdy kolejny dzień, gdy jest go coraz mniej. Walczy, a my razem z nim - nie pozwolimy, by śmierć wygrała i nam go zabrała. Prosimy, pomóżcie nam walczyć z wrogiem, którym jest SLA. Pomóżcie mojemu tacie żyć… Zaczęło się 4 lata temu, całkiem niewinnie, jak pewnie w większości takich przypadków. Tata zaczął mówić, że boli go kręgosłup. Było to o tyle niespotykane, że przez ostatnie 40 lat w ogóle nie chorował, nie brał żadnych leków, nie był u lekarza! Bardzo się martwiliśmy, ale tata nas uspokajał, że to na pewno nic, bo przecież czasami musi coś zaboleć. Jednak gdy nie mógł przejść samodzielnie nawet 100 metrów, męczył się, musiał odpoczywać co kilka kroków, niemal siłą zawieźliśmy go do lekarza. Jednak nawet wtedy nie przypuszczaliśmy, że właśnie zaczął się spełniać najczarniejszy scenariusz… Standardowe badania nic nie wykazały. Najpierw cieszyliśmy się z tego, bo wydawało nam się, że to dobra wiadomość. Dzisiaj wiemy, że każdy wynik byłby lepszy niż to, że tomografia i rezonans pozostawiły nas bez odpowiedzi… Szukaliśmy dalej. Lekarz skierował tatę na specjalistyczne badanie przewodnictwa nerwowego. I wtedy po raz pierwszy usłyszeliśmy imię naszego wroga - SLA, stwardnienie zanikowe boczne. Szukaliśmy informacji o chorobie w internecie. Przeżyliśmy szok. Uświadomiłem sobie, że mój tata - człowiek, który zawsze wydawał mi się nie do pokonania - umiera. Cała rodzina bardzo przeżyła tę informację, tylko tata zdawał się być niewzruszony. Nawet w takiej sytuacji chciał znowu być podporą, nie pozwalał się poddać. Nie pokazywał żalu, ale jego oczy stały się smutne... Błyskawicznie osiwiał, zamknął się w sobie. Rozpaczliwie szukaliśmy ratunku, jednak każdy kolejny specjalista potwierdzał diagnozę. Mieliśmy tylko jedną szansę na powstrzymanie choroby, 60% nadziei, że pomoże… Przeszczep komórek macierzystych to w sytuacji taty ostatnia deska ratunku. Gdy dowiedzieliśmy się o tej możliwości leczenia, robiliśmy wszystko, by zebrać potrzebną, ogromną kwotę. Udało nam się zgromadzić środki na serię 3 podań. Tata odzyskał nadzieję, że to jeszcze nie koniec, że jeszcze będzie mógł być ze swoją rodziną! Choroba została tymczasowo powstrzymana, nie postępuje tak szybko, jak przewidywali lekarze. Mamy też nadzieję, że komórki macierzyste odwrócą choć niektóre skutki choroby. Walczymy o to ze wszystkich sił… Żeby tak się stało, tata musi przejść kolejną serię podań. Ale na nią już nie mamy pieniędzy… To jedyna nadzieja na powstrzymanie SLA, bo nikt jeszcze nie wynalazł leku na całkowite wyleczenie. Musimy wierzyć, że tak się kiedyś stanie i że tata doczeka tego dnia. Tymczasem ze wszystkich sił staramy się, by został z nami jak najdłużej; by choroba nie zabrała sensu życia, sił do walki i nie pogrążyła w beznadziei. By nie upokorzyła najsilniejszego człowieka, jakiego znam… Jeszcze niedawno tata był aktywny, uwielbiał motoryzację, często jeździł samochodem. Przeszedł na emeryturę, miał mieć w końcu czas dla siebie dla swojej rodziny, ukochanych wnuków… Tymczasem choroba zabrała wszystko: plany, marzenia, przyszłość. Przykuła do wózka, zabrała siły i pasję. Ale nie zabrała nas, rodziny, a my nie pozwolimy tacie się poddać. Wygnamy chorobę, powstrzymamy ją, by śmierć nie zabrała najważniejszej osoby w naszym życiu. Proszę, pomóż nam w tym...

22 741,00 zł ( 51,5% )
Brakuje: 21 408,00 zł
Marcel Zabawski
Marcel Zabawski , 8 lat

Świat przeraża Marcela! Pomóżmy mu go zrozumieć!

Marcel ma już 7 lat. Choć na każdym kroku spotyka go wiele przeciwności, nie poddaje się na tej trudnej drodze i stara się czerpać z życia jak najwięcej. Synek uwielbia się przytulać i często się uśmiecha. Niestety jego dzieciństwo nie jest beztroskie tak, jak u rówieśników.  Synek przyszedł na świat w 33. tygodniu ciąży jako wcześniak, ale lekarze nie zdiagnozowali u niego żadnych poważnych komplikacji zdrowotnych. Marcel przez ponad rok rozwijał się prawidłowo. Dopiero przed ukończeniem 2. roku życia zaczęły się pojawiać u niego niepokojące oznaki. Syn kręcił się wokół własnej osi, kręcąc przy tym rękami. Nie reagował na swoje imię i nie nawiązywał kontaktu wzrokowego. Podczas zabawy miał swój schemat. Układał samochodziki w jednym rzędzie, potrafił przez dłuższy czas stać przy odwróconym wózku spacerowym i kręcić kółkiem. W mowie nastąpił regres, nie mówił nauczonych wcześniej słów, gdy coś chciał dostać łapał za rękę i dłonią rodzica pokazywał czego w danej chwili chciał. Marcel od dłuższego czasu ma również wybiórczą dietę. W 2017 roku przyszedł czas na diagnozę - autyzm.  Syn uczęszcza na terapię logopedyczną i integracji sensorycznej. Jest również objęty pomocą neurologopedy, fizjoterapeuty i kardiologa. Marcel bardzo lubi książki, misie, uwielbia puszczać bańki. Jest bardzo inteligentny i każdego dnia robi postępy, ale gdy się zdenerwuje potrafi bardzo głośno krzyczeć, piszczeć, płakać, a chwilę później znów się uśmiechać. Zdarzają się u niego również zachowania autoagresywne. Ponadto, syn ma nadwrażliwość słuchową.  Koszty codziennej rehabilitacji przekraczają nasze możliwości finansowe, a tylko szybka reakcja terapeutyczna daje Marcelowi szansę na to, aby mógł jak najlepiej funkcjonować. Już teraz widać postępy, a jest w stanie osiągnąć dużo więcej. Największym problemem jest wciąż bariera finansowa. Chcielibyśmy prosić Was o pomoc, dzięki której udałoby nam się opłacić rehabilitację syna. Rodzice

6 564,00 zł ( 11,86% )
Brakuje: 48 756,00 zł
Andrzej Woźniak
Andrzej Woźniak , 61 lat

Andrzej zawsze działał z myślą o innych, teraz sam jest w potrzebie!

Nazywam się Andrzej Woźniak, mam już prawie 60 lat i od urodzenia mieszkam w Wyszogrodzie – małym, urokliwym miasteczku z pięknym widokiem na Wisłę. Opowieść o moim życiu zawodowym rozpoczyna i zatrzymuje się tymczasowo w tym samym miejscu, ale o tym za chwilę. Możecie znać mnie Państwo jako zawodowego kierowcę, który przez wiele lat odpowiadał za dostarczanie do większości sklepów w naszej gminie świeżego pieczywa, warzyw i owoców. Być może spotkaliśmy się w letni weekend podczas jakiegoś wesela, chrztu lub Komunii Świętej, które od 1989 r. starałem się dla Państwa zatrzymywać w obiektywach swojej kamery i aparatu fotograficznego. Może to ktoś z Państwa oddawał na mnie głos w wyborach samorządowych do Rady Gminy i Miasta Wyszogród i może to właśnie dzięki temu głosowi miałem zaszczyt przez 16 lat pełnić funkcję Radnego odpowiedzialnego, za losy naszego miasta i jego mieszkańców, którzy mi zaufali. A może po prostu zaglądaliście Państwo od czasu do czasu do mojego „Żelaźniaka” albo małego kiosku, żeby puścić swój szczęśliwy los i zostać milionerem. Prywatnie od ponad 36 lat jestem szczęśliwym mężem, od ponad 35 lat dumnym ojcem a od prawie 3 lat zakochanym do szaleństwa w swoich Wnuczkach dziadkiem i kiedy mam podzielić się z Państwem swoimi pasjami to muszę przyznać, że największą z nich jest właśnie moja Rodzina. Najpierw więc Andrzej – mąż, tata i dziadek, potem Andrzej - społecznik, nauczony przez swoich Rodziców, bezinteresownego zaangażowania i działania dla dobra miejsca, w którym żyję i które jest domem nie tylko dla mnie, ale też dla mojej Rodziny. Na końcu dopiero Andrzej – grzybiarz, spędzający jesienią więcej czasu w lesie niż w domu, sternik motorowodny – podziwiający piękno nadwiślańskiego krajobrazu ze swojej łódki i stolarz - budujący domki na drzewie dla swoich Wnuczek. W ostatnim czasie przyszło mi natomiast występować w zupełnie innej roli - podopiecznego Fundacji Moc Pomocy, która w ramach Programu „Po Amputacji” wspiera osoby, u których konieczna była operacja odjęcia kończyny. W sierpniu br. po miesiącach postępującego zapalenia kości, któremu towarzyszył ból, tak silny, że odbierał mi radość życia, lekarze z Oddziału Chirurgii Ogólnej jednego z warszawskich szpitali przedstawili mi swoją diagnozę: zalecenia amputacji w wyniku niebezpiecznych dla życia następstw cukrzycy, na którą choruję od 20 lat. To właśnie w tym miejscu moja historia zatoczyła koło, ponieważ kiedyś sam zdobywałem w Łodzi wykształcenie z dziedziny protetyki i podczas stażu pracowałem z osobami po amputacjach kończyn, ucząc się przygotowywania dla nich protez. Dziś jestem po drugiej stronie i tak jak większość moich ówczesnych pacjentów mam plan na jak najszybszy powrót do sprawności. W dniu operacji umówiłem się ze swoim synem na grzyby w Januszewie, a po powrocie ze szpitala do domu obiecałem Kornelce i Poli - swoim Wnuczkom, wspólne spacery i pływanie w basenie i zamierzam wszystkich tych obietnic jak najszybciej dotrzymać. Wiem jednak, że przy wsparci ludzi dobrej woli będzie mi dużo łatwiej niż w pojedynkę, dlatego swoją historią chcę zainspirować do wsparcia mojego powrotu do pełnej sprawności. Andrzej

60 110,00 zł ( 83,05% )
Brakuje: 12 263,00 zł
Gabriel Cybula
Gabriel Cybula , 9 lat

Chromosom szczęścia - pomagamy Gabrysiowi!

Gabryś to mój wyczekany skarb. Po urodzeniu trzech córek informacja, że zostanę mamą chłopca, była niezwykle radosna. Starannie przygotowywałam każdy kąt, odliczałam dni, aż pojawi się na świecie. Niewinna istota zmieniająca całe życie. Niestety, już od pierwszych chwil życia Gabryś zmaga się z chorobą, która będzie z nim na zawsze. Zespół Downa, i jego konsekwencje, które często są niezwykle trudne do pokonania.  Kocham jego płaski nosek i skośne oczka. Kocham ten bezinteresowny uśmiech, który budzi mnie co rano. Gabryś jest jedną z najbardziej radosnych osób, jakie poznałam w swoim życiu. Dla mnie jest najpiękniejszy i najbardziej wyjątkowy!  Niestety, synek, mimo że w tym roku skończy 8 lat, wciąż ma problemy z mową. Pojedyncze słowa to za mało, by mógł poczuć się pewnie. Tak naprawdę każdego dnia staramy się, by komunikacja była jak najlepsza, by Gabryś mógł porozumiewać się nie tylko z nami, ale także ze swoimi rówieśnikami, którzy są dla niego tak ważni.  To jednak nie jedyne zmartwienie, z którym zmagamy się na co dzień. Chore serce, problemy z oczami, alergie, wizyty u specjalistów takich jak pulmonolog, laryngolog, psycholog - to nieodłączna część życia Gabrysia.  Z zespołem Downa da się żyć, świetnie funkcjonować i cieszyć każdą chwilą. Pomimo, że dzieci te muszą walczyć dwa razy bardziej o wszystko to, co dzieci zdrowe są w stanie zrobić same, to są tak samo wrażliwe, mają te same troski i problemy. Tak samo łatwo można je skrzywdzić, rozbawić i wzruszyć. Gabryś to moja iskierka szczęścia. Chciałabym przychylić mu nieba, jeszcze bardziej chciałabym mieć pewność, że kiedy mnie już zabraknie, on sobie poradzi. Wydatki związane z rehabilitacją i terapiami Gabrysia powoli zaczynają przytłaczać, dlatego jestem tu i proszę o pomoc.  Alina - mama Gabrysia

5 945,00 zł ( 14,37% )
Brakuje: 35 417,00 zł
Mateusz Dziurkowski
2 dni do końca
Mateusz Dziurkowski , 29 lat

Odzyskać nadzieję na przyszłość. Rodzina walczy o sprawność Mateusza!

Tragiczne wydarzenia, które rozegrały się pod koniec grudnia 2018 roku sprawiły, że czas się dla nas zatrzymał. Były to dla  nas  momenty pełne strachu, przerażenia, ale też nadziei. Nadziei, której nie straciliśmy do dziś. W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia nasz brat, Mateusz, został brutalnie pobity. To był czas kiedy otarł się o śmierć… zatrzymał się czas… zatrzymało się jego serce…konsekwencje były przerażające. Jedna krótka chwila uświadomiła nam, jak niewielki mamy wpływ na własną rzeczywistość. Czasem wydarzenia zupełnie niezależne kształtują kolejne miesiące i lata. Nikt nie lubi być stawiany przed faktem dokonanym. Niestety, życie Mateusza potoczyło się w sposób zupełnie nieprzewidywalny dla nas wszystkich.  Nagle marzenia i oczekiwania zeszły na dalszy plan. Lista priorytetów dramatycznie się skróciła, a dla Mateusza na progu dorosłości priorytetem stało się zdrowie.  Po wypadku najtrudniejsza była potworna niepewność. Drżeliśmy w związku z każdą nową informacją przekazywaną przez lekarzy. Z czasem zaczęliśmy postrzegać terapię i walkę Mateusza jako ogromne wyzwanie, któremu musimy sprostać jako rodzina. Jesteśmy w tym razem, ale sami nie sprostamy realizacji wszystkich zaleceń. Mateusz robi widoczne postępy, daje z siebie wszystko każdego dnia, ale wiemy, że przed nim kolejne cele. Spełni je pod jednym warunkiem - jeśli otrzyma niezbędne wsparcie i specjalistyczną opiekę. My służymy wsparciem, każdy z nas angażuje się w tę pracę w stu procentach. Niestety, to wciąż za mało, bo koszty turnusów rehabilitacyjnych wspierających powrót Mateusza do formy są całkowicie poza naszym zasięgiem. By zapewnić Mateuszowi możliwość dalszej pracy potrzebujemy pomocy! Prosimy o nią dla siebie, prosimy o nią dla Mateusza. Dla nas to coś więcej niż środki, dla nas to nadzieja na lepsze jutro. Na pokonanie przeszkód, które własne ciało stawia przed nim każdego dnia.  Jest lepiej, lecz nieustannie musimy pracować na dalsze sukcesy. Nadzieja miesza się ze strachem. Małe sukcesy nabierają rozmiaru kroków milowych. Niestety, na naszej drodze wciąż pojawiają się kolejne przeszkody. Niewielkie kroki, małe gesty, kolejne postępy, które Mateusz wykonał w ostatnim czasie są dla nas ogromną motywacją do dalszego działania. Turnusy przyczyniły się do poprawy sprawności fizycznej i poznawczej, zwiększeniu zainteresowania i możliwości łatwiejszej komunikacji na cyberoku. Na drodze stanęła nam poważna przeszkoda finansowa, ale w tym momencie nie możemy stracić wiary w to, że wciąż mamy ogromną szansę na rozwój, życie, namiastkę samodzielności. Właśnie dlatego prosimy o wsparcie! Bo najmniejszy podarowany gest to dla nas nowa iskierka nadziei. Szansa na nowy początek, o który od dłuższego czasu. Bardzo chcielibyśmy usłyszeć jego głos i zobaczyć świadomy uśmiech. Postawić z nim krok - jeden i kolejny na wspólnej drodze. Wiemy, że to, co teraz wydaje się niemożliwe jest w naszym zasięgu, bo jeszcze niedawno nieosiągalne zdawało się to, co mamy teraz.  Powiedzieliśmy Mateuszowi, że w tej walce nie zostanie sam. Obiecaliśmy, że będziemy dla niego oparciem w każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji. Nasze możliwości są ograniczone, ale dzięki Wam mamy szansę przebić się przez najtrudniejszy mur. Dołączysz do naszej walki i pomożesz przywrócić nadzieję na lepsze jutro? Już raz podarowaliście nam to, co najcenniejsze - nadzieję i możliwość wyjazdów do specjalistycznych ośrodków rehabilitacyjnych. Wierzymy, że tym razem znów otworzycie swoje serca, bo bez Was nasze szanse dramatycznie maleją. ____ Zbiórkę można wspierać biorąc udział w licytacjach prowadzonych w grupie: "Razem obudźmy Mateusza" Pomoc dla Mateusza  

20 954,00 zł ( 31,51% )
Brakuje: 45 536,00 zł
Sylwia Stankiewicz
5 dni do końca
Sylwia Stankiewicz , 2 latka

Zbyt mała na tak wiele cierpienia... Pomóż Sylwii!

Jest taka malutka i bezbronna… Bardzo chciałabym zabrać to cierpienie! Sprawić, że moje dziecko już nigdy nie będzie musiało zmagać się z bólem, ograniczeniami i dezorientacją po zbyt długim pobycie w szpitalu. Chcę, żeby jej dom był obok nas, nie na kolejnym oddziale, gdzie lekarze będą walczyć o jej przyszłość…  Macierzyństwo wyobrażałam sobie jako niekończącą się przygodę i coś, co będzie mnie zaskakiwało niemalże każdego dnia. Niestety, nawet w najgorszych scenariuszach nie byłam w stanie przewidzieć tego, że życie mojej córeczki od samego początku będzie trudną drogą prowadzącą przez kolejne komplikacje, diagnozy i cierpienie, które zdominuje codzienność. To przerażające patrzeć na ból własnego dziecka. Czasem, kiedy ona płacze, po moich policzkach również płyną łzy - bezsilności, przerażenia…  Przeprowadzone badania wykazały, że pomiędzy półkulami mózgu mojej córeczki znajdują się torbiele, dodatkowo lekarze stwierdzili nieprawidłowo wykształconą gałkę oczną oraz obustronny rozszczep wargi i podniebienia. Nie jest to koniec naszych zmagań, a ja dosłownie boję się o każdą kolejną wizytę w szpitalu czy poradni. Z ogromnym strachem rozmawiam z lekarzami w obawie, że przekażą mi kolejne złe informacje… Są takie rzeczy, które sprawiają ból - jedną z nich jest informacja o kolejnej chorobie, dolegliwościach czy komplikacjach, a w naszym przypadku wszystko jest możliwe, bo Sylwia jest jeszcze maleńkim dzieckiem.  Walka z przeciwnościami losu i paraliżującymi ograniczeniami to jedno. Jest jednak druga strona medalu: konsultacje medyczne, stała opieka specjalistów, zakup leków to wydatki, które zdają się nie mieć końca. Boimy się, że niebawem staniemy przed bardzo trudnym wyborem - pomiędzy tym, co możemy zapewnić naszej córeczce, a z czego zwyczajnie musimy zrezygnować ze względu na brak środków. To trudne i przerażające, szczególnie w sytuacji, gdy wspólna droga dopiero się rozpoczyna. Chcemy zapewnić córeczce to, czego potrzebuje najbardziej, bez konieczności dokonywania selekcji wizyt czy zabiegów. Chcemy zadbać o to, by niebawem trudny start był tylko przykrym wspomnieniem, byśmy mieli okazję ruszyć dalej pomimo przeszkód, jakie stawiają na naszej drodze choroby Sylwii. Bardzo potrzebujemy pomocy, bo to Wasze wsparcie pomoże nam walczyć z bolesnymi skutkami choroby. Wciąż nie jesteśmy w stanie określić, jaka suma będzie nam potrzebna do zabezpieczenia zdrowia naszej córeczki, ale jedno jest pewne - choroba wystawiła nas na ciężką próbę. Nie chcemy oglądać każdej złotówki kilkukrotnie z obawą, że zabraknie nam na realizację podstawowych potrzeb związanych z leczeniem naszej córeczki.  Przed nami ogromne wyzwanie. Zmierzenie się z chorobą dziecka jest potwornie trudne. Kiedy walka odbywa się w cieniu trwającej pandemii problemy i przeszkody zdają się niebezpiecznie mnożyć. W tym tunelu widać iskierkę nadziei, a my będziemy się jej trzymać, dopóki Sylwia ma szansę na zdrowie.  Rodzice  

32 203 zł

Obserwuj ważne zbiórki