Trzymam za rękę mojego śmiertelnie chorego syna, błagając o ratunek!

Zakończenie: 18 Grudnia 2020
Opis zbiórki
Przytulam moje 15-letnie dziecko i zastanawiam się, kiedy to się stało, kiedy stał się prawie dorosłym człowiekiem, skoro jeszcze, wydawałoby się, że całkiem niedawno, był moim maleńkim synkiem. Kiedy to się stało, że z bezpiecznego domu, trafił do zimnej, szpitalnej sali, w której walczy o życie z najtrudniejszym przeciwnikiem, jakiego można sobie wyobrazić - nowotworem kości...
Czy można czuć większy strach, niż ten o życie własnego dziecka? Moje myśli niezmiennie od dłuższego czasu skierowane są w jedną stronę, w stronę Oskara, który tak bardzo chciałby, by codzienność sprzed choroby wróciła. Tak dokładnie pamiętam chwile z dnia, w którym okazało się, że moje dziecko jest w śmiertelnym niebezpieczeństwem, pamiętam chwile załamania, ale jeszcze bardziej te, w których uświadamiałam sobie, że nie można się poddać, że trzeba wierzyć w to, że leczenie zakończy się sukcesem.
Na oddziale dziecięcej onkologii czas płynie inaczej. Cykle dnia wyznaczają kolejne kroplówki, przyjmowane lekarstwa, konsultacje lekarskie. To tutaj dzieci stają się przymusowymi bohaterami. Herosami, którzy muszą przejść przez pole bitwy ze śmiertelnie niebezpiecznym przeciwnikiem. Wszyscy tu się wspierają, jedni drugim dodają otuchy, kiedy widzą, że nadzieja ulatuje wraz z progresem choroby. Kiedy medycyna okazuje się bezradna i pozostaje jedynie czuwanie przy gasnącym małym pacjencie… Pękają nam wtedy serca, bo człowiek spogląda ze strachem w kierunku własnego dziecka i wie, że musi zrobić wszystko, żeby nie było następne.
Dziś już wiemy, że chemioterapia u Oskara nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Na początku dzielnie znosił wszystkie przeciwności i był wiecznie uśmiechnięty do tego stopnia, że pielęgniarki nazywały go żartobliwie “symulantem”. Niestety, miesiące nierównej walki dały mu mocno, nomen omen, w kość. Choroba niszczy organizm, a chemia, która ma pomóc pacjentowi, też przez liczne powikłania sieje spustoszenie...
Mogłabym się rozpłakać i rozłożyć ręce. Mogłabym siedzieć przy szpitalnym łóżku mojego dziecka i bezczynnie patrzeć, jak rak go wyniszcza, ale nie zrobię tego! Szansą dla mojego syna jest nierefundowany lek, który kosztuje ponad 6 tys. zł miesięcznie i wiemy, że działa. To ogromny wydatek, nie jesteśmy w stanie go ponieść z własnej kieszeni. Dlatego uruchomiliśmy tę zbiórkę.
Zapukam do każdych drzwi, za którymi może kryć się pomoc dla Oskara, a w tej chwili stoję przed Tobą i proszę o ratunek i ocalenie! On musi żyć, nie możemy go stracić...
Sylwia - mama Oskara