Niespełna miesiąc, by uratować ich mamę!

Terapia protonowa, aby pokonać guz mózgu - ratowanie życia
Zakończenie: 3 Kwietnia 2017
Opis zbiórki
16.03.2017.
Ponad 7 tys. Pomagaczy i zaledwie 24 godziny wystarczyły, by zebrać pieniądze na leczenie Asi. To wspaniałe, że terapia jest już tylko kwestią czasu, a nie pieniędzy. To wszystko dzięki Wam! Całość leczenia, to ogromne koszty dodatkowe, dlatego zostawiamy zbiórkę Asi otwartą i wciąż można wpłacać pieniądze. Wszystkie dodatkowe środki będą przeznaczone na leczenie i ratowanie jej życia.
––––––––––––––––––––––––
Mam na imię Asia, mam w życiu wiele do zrobienia, jestem matką Julki, Majeczki i od 3 miesięcy najmłodszej Amelki. Od 2 miesięcy wiem, że mam raka i od tego czasu staram się nie spać, patrzę na moje dziewczynki, bo strasznie się boję, że niebawem stracę ten obraz z oczu. Kilkanaście tygodni temu chodziłam w ciąży, przygotowywałam się, by przekazać nowe życie. Nawet przez chwilę nie pomyślałam, że przyjdzie mi walczyć o własne...
Udało mi się stworzyć wspaniałą rodzinę, urodzić trzy zdrowe dziewczynki, a teraz on chce mi wszystko odebrać. Przecież ja mam obowiązki, karmię, czeszę włosy, wiążę buciki i przede wszystkim kocham, a w kochaniu dziewczynek nikt mnie nie zastąpi, tego jestem pewna. Przecież jak umrę, ona nawet nie będą mnie dobrze pamiętały, zniknę z ich świata za jakiś czas – one z mojego nigdy! Amelkę urodziłam na Święta - nasz najpiękniejszy prezent. Cieszyliśmy się, że w tym magicznym okresie jesteśmy we czwórkę. Starsze dziewczynki ostrożnie zaglądały do łóżeczka.
Głowa bolała mnie właściwie tylko dwa razy, ale bolała inaczej, nienaturalnie, za mocno, za długo… Co robi w takich chwilach matka? Bierze tabletkę i wraca do dzieci, bo do zrobienia jest zawsze coś, bo starsze dziewczynki trzeba położyć spać, nakarmić maleństwo. Gdy wszyscy już spali, próbowałam odpoczywać, ale czułam się coraz gorzej. Każda matka wie, ile może znieść, gdzie leży jej granica zmęczenia, a ta moja jakoś drastycznie się przesunęła i to w dodatku nie w tę stronę, w którą bym chciała. Czułam się źle, czułam się słaba, za słaba, momentami widziałam podwójnie. Urodziła Pani siłami natury, to normalne, dla kobiety to ogromny wysiłek – uspokajała mnie położna, która nas odwiedzała, a ja już nie umiałam udawać, że jest dobrze. Nie mogłam skupić myśli, zawieszałam się przy każdej czynności, do tego problemy z mową, paraliż części twarzy. Wewnętrznie czułam, że dzieje się coś złego, ale łudziłam się, że przeczekam, że następnego dnia będzie lepiej.
Uśmiechałam się do dzieci, bo one są zawsze najważniejsze i nigdy nie zrobiłabym niczego, co mogłoby sprawić im smutek. Ale co będzie, jeśli któregoś dnia zniknę? Jak Bartek, mój mąż, wytłumaczy im, że nigdy już nie zobaczą mamy, że dostały tylko te kilka lat.
Gdy mąż wiózł mnie do szpitala z okropnym bólem głowy, myślałam tylko o dzieciach. Gdy lekarz powiedział, że zostaję na noc, bo doszło u mnie do wodogłowia, bardzo się zmartwiłam – przecież muszę wrócić do domu, do mojej córeczki, ja ją karmię piersią!
26 stycznia dowiedziałam się, że mam guza mózgu, że może nie zdążę wychować moich dzieci, że to może będzie koniec mojego macierzyństwa, że zostawię moje córeczki w domu i będę kłamała im w oczy, że wszystko dobrze, że mamusia jest chora, ale wróci. Nie wiedziałam, czy i kiedy wrócę. Pojechałam do Poznania, ale w głowie były cały czas dzieci, zostawione w domu. Skąd w tej samej głowie znalazło się miejsce dla raka? W Poznaniu nie zrobiono mi biopsji, a mój mąż usłyszał, że sami musimy poszukać miejsca, gdzie lekarze się podejmą takiego zabiegu. Bartek, mój mąż, robił wszystko, żeby mi pomóc. Udało się w Bydgoszczy, tam przeprowadzono biopsję. Wiecie, o czym myślałam, kiedy golili mi głowę? Zgadliście, myślałam, co powiem dziewczynkom, gdy mnie zobaczą i czy Amelka nie będzie płakała na mój widok.
To rozstanie z dziewczynkami trwało nieskończoność, o niczym innym nie umiałam myśleć. Kilka godzin później diagnoza – złośliwy guz mózgu, gwiaździak anaplastyczny. W moim przypadku jest to nieoperacyjny guz ze względu na głębokie umiejscowienie! Koniec? Jeśli miałabym nawet się poddać, jeśli bym miała nawet nie wierzyć, że przeżyję, to będę walczyła jak lwica o to życie, bo one muszą mieć mamę. Dlaczego jakiś okropny rak chce odebrać moim dzieciom mamę? Dlaczego do końca życia mają żyć ze wspomnieniem klęski własnej matki? W ich oczach jestem najsilniejszą, najdzielniejszą osobą na świecie. W swoich własnych jestem przerażoną słabą osobą, ale one o tym nie wiedzą. Kładę się spać i nie umiem nie myśleć o tym, co nastąpi. Widzę moje córeczki, które pytają tatę o mnie, przeglądając nasze zdjęcia, widzę te wszystkie ważne chwile w ich życiu beze mnie, wtedy czuję, jak płyną łzy, jak dochodzę do końca mojej odporności psychicznej.
One o tym nie wiedzą, ale przysięgłam przed nimi, że będę ratowała ich mamę, jak tylko zdołam. Modlę się o to, by ich nie zawieść, by wygrać i nigdy później do tych chwil nie wracać, nawet we wspomnieniach. Tego guza nikt nie wytnie, bo jest to związane z niemal natychmiastowym kalectwem, ale jest inna metoda – terapia protonowa. Leczenie protonowe to o wiele lepsze i bardziej skuteczne rozwiązanie niż standardowa radioterapia. To moja ostatnia nadzieja, wszystko, w co obecnie ufam i co daje mi jakieś nadzieje. 22 marca muszę stawić się w klinice w Monachium na wstępne badanie, a 4 kwietnia mam zacząć moją ostateczną walkę o życie.
Choroba pokazała mi też dobre rzeczy, współczucie bliskich i nieznajomych, wielkie serca wspaniałych ludzi, którym zawsze i za wszystko będę wdzięczna. Jeśli zdążę zebrać kwotę, która tak bardzo mnie przeraża, 4 kwietnia zmierzę się z przysięgą, jaką dałam moim córeczkom. Proszę, pamiętajcie wtedy o mnie i módlcie się, Kochani...