Chcę Was zapytać wprost – pomożecie mi przeżyć? Mam czas tylko do 11 września!

Protonoterapia w niemieckim Instytucie Rinecker Proton Therapy Center, Monachium
Zakończenie: 11 Września 2018
Opis zbiórki
Żona, dzieci, plany na wakacje, praca, wszystko w biegu, bez refleksji, bo co może pójść nie tak? Trzeba przeć do przodu, żeby żyć, inaczej zostaje się z tyłu, a przecież w domu wszyscy na Ciebie liczą, patrzą na Ciebie dzieci, wierzą, że zrobisz wszystko, by im było łatwiej i lepiej. Tak dotrwałem do 43 roku życia. To żaden wynik, dzieci jeszcze małe, tyle spraw rozgrzebanych, tyle planów. Córka ma dopiero 8 lat, synek 12. Jeszcze trzeba dla nich popracować, jeszcze tyle lat, zanim to one zaproszą do siebie na święta…
Tak myślałem, naiwnie wierzyłem, że życie to coś danego bezapelacyjnie z góry. Myliłem się, tak bardzo się myliłem. W sierpniu 2014 roku puściłem stery, pierwszy raz poczułem, że nie mam kontroli. Po ostrym ataku padaczkowym zabrano mnie do szpitala. W takich chwilach człowiek nie zakłada najgorszego. Przepracowanie, może to sygnał ze trzeba zwolnić, jechać na wakacje, odpocząć. Za późno. Wtedy było już po fakcie. Tomografia wykazała guza, najgorszego glejowego guza mózgu, który przestawał już się mieścić w mojej głowie, dając takie neurologiczne sygnały, jak padaczka…
Świat mi się zatrzymał – choroba zrobiła za mnie to, co ja sam powinienem zrobić już dawno. Dostałem czas by odpocząć? Nie – mój czas skurczył się w kilka godzin do niewyobrażalnych kilku miesięcy, poza które lekarze już nie chcieli wybiegać. Pewne było to, że rozpocznę teraz walkę, na którą nikt nie jest gotów, niepewne było wszystko inne, czy przetrwam, czy będę żył, czy pokonam chorobę?
Operacja była jak wybawienie i była jak najsilniejszy cios. Zdawałem sobie sprawę, że to nie wycięcie wyrostka, że może stać się wszystko, że być może po narkozie nie usłyszę nigdy więcej głosu dzieci, nie zobaczę żony, nie powiem, jak ich kocham. Jak nadrobić wszystko, co się zaniedbało w ciągu kilku godzin, jak zapewnić sobie miejsce w ich pamięci, jednocześnie nie płacząc, nie wywołując cierpienia…
Obudziłem się, żyłem, miałem ich przed oczami, słyszałem, widziałem, byłem szczęśliwy.
Lekarze dali mi szansę przeżyć, jeszcze 2 lata we względnym spokoju. Stąpałem jak po polu minowym, liczyłem dni, miesiące, cieszyłem się, że mogę jeszcze być z nimi. Wiedziałem, że ten czas mam trochę na krechę, ale modliłem się, by to paskudztwo nigdy nie wróciło.
Guz odrósł, szybciej niż myślałem, w 2016 roku zapukał do mnie ponownie. Okazało się, że zmarnowałem dwa lata – nie przygotowałem się na umieranie. Zrobiłem to świadomie, bo nie chciałem o tym ciągle myśleć. Nie chciałem żyć przez pryzmat choroby, chciałem tak po prostu istnieć, marzyć, planować…
Wynik histopatologiczny wskazał III stopień złośliwości i rozpoczęto u mnie chemio i radioterapię, którą zakończono w maju bieżącego roku. W styczniu 2018 przeprowadzono u mnie trzecią operację, usuwając kolejną zmianę w mózgu, która okazała się niezłośliwa. Pełen nadziei i optymizmu w czerwcu wróciłem do pracy. Jednak niedługo po rozpoczęciu pracy pojawiły się dolegliwości neurologiczne – drętwienie kończyn oraz zawroty głowy. Skierowano mnie na rezonans, który stwierdził wznowę guza…
Lekarze nie chcą już operować, nie widzą szans, nie mają nadziei. Ja chcę zostać z dziećmi, czy to tak wiele? Chemioterapia na nic, nie ma szans, by cokolwiek zmieniła.
Nie mam szans? Mam, jedną, ostatnią szansę...
Jedynym ratunkiem jest protonoterapia skojarzona z chemioterapią, która może być przeprowadzona w Klinice w Monachium. Koszt terapii to ponad 35 tys. euro.
Co mi pozostaje? Czekanie na śmierć lub walka. Na to pierwsze mnie nie stać, bo mam dzieci, które potrzebują ojca. Na drugie nie stać mnie w tej chwili, bo choroba pochłonęła wszystkie oszczędności.
Chcę Was zapytać teraz wprost – pomożecie mi przeżyć? Lekarze w Monachium zgłaszają gotowość i mogę zacząć terapię już 11 września, po wcześniejszym jej opłaceniu. Guz rośnie w szybkim tempie i każdy dzień jest bardzo ważny.
Proszę, Marcin