"Mamo, nie chcę iść jeszcze do nieba..." – ostatnia szansa, by pokonać śmierć!

"Mamo, nie chcę iść jeszcze do nieba..." – ostatnia szansa, by pokonać śmierć!
Lek Blinatumomab - ratowanie życia Stefanii przy wznowie białaczki
Zakończenie: 20 Marca 2018
Rezultat zbiórki
Takie informacje najtrudniej przekazywać...
14 maja 2018 roku Stefcia odeszła. W ciągu ostatnich kilku lat toczyła bardzo trudną walkę z białaczką. Do ostatniej chwili wierzyliśmy, że stan Stefanii w końcu się poprawi. Niestety nowotwór okazał się silniejszy, a Stefci nie ma już z nami.
Jej walka zjednoczyła tysiące serc, które tak bardzo chciały pomóc. Na niektóre rzeczy nie mamy jednak wpływu. Wobec śmierci jesteśmy całkowicie bezradni.
Śpij spokojnie, Stefciu...
Rodzinie składamy najszczersze wyrazy współczucia.
–––––––––––––––
Stefania odeszła, ale jej rodzice zdecydowali, że szanse dostaną inne dzieci. Jej walka będzie mogła uratować inne życia. Środki, które zostały ze zbiórki, zostały przekazane dla Weroniki i Bartka, Gabrysi oraz Jasia.
Opis zbiórki
Boimy się patrzeć na zegarek, bo życie Stefci gaśnie razem z upływającym czasem. Boimy się każdego poranka, bo wiemy, że któregoś razu możemy się obudzić, a naszej córeczki nie będzie już z nami. Jesteśmy rodzicami, których dziecko umiera i którzy sami nie są w stanie mu pomóc. Za nami druga wznowa białaczki, przed nami – walka, w której przeciwnikiem są czas i pieniądze!
W połowie lutego Stefania musi rozpocząć terapię lekiem Blinatumomab. To nasza ostatnia szansa, by przeszczep szpiku się przyjął i by nasza córeczka mogła żyć. Prosimy, pomóż nam ratować Stefcię...
Odkąd u Stefci wykryto raka, codziennie poznajemy bezsilność – tę najgorszą bezsilność, bo związaną z życiem własnego dziecka. A jeszcze tak niedawno mieliśmy życie podobne do Twojego – spokojne, szczęśliwe i zdrowe… Dzisiaj prawie już nie pamiętamy, czym jest spokojna, domowa atmosfera, bo to w szpitalu spędzamy więcej czasu niż w domu.
Ostra białaczka limfoblastyczna – tak brzmi wyrok. Stefania po raz pierwszy zachorowała 4 lata temu. Jadąc do szpitala podejrzewaliśmy zwykłą infekcję, wracaliśmy ze skierowaniem do kliniki onkologicznej na badania. 28 sierpnia 2014 roku naszej czteroletniej córeczce postawiono diagnozę. W gabinecie u onkologa słyszeliśmy, że to rak, że Stefcia właśnie umiera. Dostaliśmy kilka godzin, by pojechać do domu, zabrać najpotrzebniejsze rzeczy, kilka ulubionych zabawek córeczki i wrócić na oddział. Stanęliśmy twarzą w twarz ze strachem. Paraliżującym strachem o dziecko. Przy Stefci jeszcze powstrzymywaliśmy łzy, ale kiedy nam ją zabrano, nie mieliśmy już siły bronić się przed płaczem.
Zamieszkaliśmy na oddziale onkologii dziecięcej – oddziale, na którym człowiek widzi, jak rak odbiera życie tym najmłodszym. Cały czas gdzieś obok przewijały się słowa “nowotwór” i “śmierć”. Stefcia przeszła kilka cykli bardzo silnej chemii, straciła wszystkie włoski. Każdy kolejny cykl znosiła coraz gorzej. Po kilku miesiącach miała już łysą główkę, podkrążone i zmęczone oczy. Byliśmy świadkami tego, jak okrutna jest jej choroba i jak wielki ból może powodować u niewinnego dziecka. Zostaliśmy "onkologicznymi" rodzicami – tymi, którzy codziennie muszą patrzeć na cierpienie najkochańszego dziecka.
Tak doczekaliśmy momentu, w którym stan Stefanii zaczął się poprawiać. Remisja! – kiedy zobaczyliśmy, że wyniki wskazują na wycofanie się nowotworu, byliśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Teraz płakaliśmy ze szczęścia, a nie – tak jak do tej pory – z rozpaczy. Powróciliśmy do normalnego życia nauczeni, że największym szczęściem człowieka jest miłość bliskich i zdrowie. Urodziła nam się trzecia córeczka. Mimo to, wciąż się baliśmy, bo nie da się zapomnieć o strachu, kiedy za sobą ma się walkę z nowotworem.
Otrzymaliśmy od losu 6 miesięcy spokoju, by po tym usłyszeć, że koszmar rozpoczyna się na nowo. Wznowa – nowotwór powrócił! Podjęliśmy kolejne leczenie. Cel był jeden – ratować życie dziecka! Tym razem przy Stefci została mama. Tata opiekował się 5-letnią Basią i roczną Agnieszką. Zostaliśmy rozdzieleni przez chorobę, która znów próbowała wyrwać nam nasze dziecko z rąk.
Konieczny był przeszczep szpiku. Znów chemia – bardzo bolesna, jeszcze bardziej wyniszczająca niż ostatnio. Oboje poznaliśmy, jak ogromny jest ból rodzica, który patrząc na cierpiące dziecko, musi się uśmiechać i zapewniać, że będzie już dobrze, że wygramy. Stefcia coraz częściej pytała, kiedy w końcu wrócimy do domu i czy jeszcze kiedyś zobaczy się z siostrzyczkami. Resztkami sił wspólnie dotrwaliśmy do dnia, w którym dostaliśmy informację, że Basia może być dawcą szpiku dla siostry. Tym razem byliśmy w szpitalu w czwórkę – Basia, Stefcia, tata i mama. Przeszczep się udał! Tak bardzo wierzyliśmy, że onkologia na zawsze pozostanie już tylko wspomnieniem. Tak bardzo tego chcieliśmy…
W grudniu myśleliśmy, że wreszcie razem spędzimy święta – bez szpitala i bez worków z chemią. Że wreszcie będzie normalnie – tak, jak kiedyś. Niestety rak postanowił inaczej. W samą Wigilię Stefania dostała wysokiej gorączki. W ciągu kilku dni okazało się, że choroba wróciła z podwójną siłą, atakując nowy szpik – ten, który Stefcia dostała od siostry. Koniec?
,,Leczymy dalej! Będzie gorzej, jeszcze trudniej, lecz jest szansa, by Stefania żyła” – lekarze dają nadzieję na pokonanie nowotworu, pozwalają wierzyć, że jeszcze wygramy!
Dalsze leczenie będzie opierać się na bardzo ciężkiej chemii, podaniu leku Blinatumomab i kolejnym przeszczepie szpiku od dawcy niespokrewnionego. Niestety teraz, obok białaczki, mamy jeszcze dwóch innych przeciwników – czas i pieniądze. Blinatumomab – lek, który musi przyjąć Stefcia, by kolejny przeszczep mógł się przyjąć, nie jest refundowany. Jeden cykl terapii kosztuje 200 000 zł, a potrzebnych jest 8 takich cykli.
Znieśliśmy już wiele i możemy znieść jeszcze więcej, jesteśmy przygotowani na kolejne złe dni, na łzy, na bezsilność, ale nie jesteśmy i nigdy nie będziemy przygotowani na śmierć naszej córeczki. Tylko z Tobą mamy szansę wygrać z czasem i uratować życie naszej córeczki. Błagamy o ratunek!
–rodzice Stefanii