Synku, nie pozwolę by nowotwór przykuł Cię do łóżka

Rehabilitacja - ostatnia szansa na powrót do utraconej sprawności
Zakończenie: 28 Kwietnia 2018
Opis zbiórki
To było tak, jak gdyby ktoś uderzył mnie obuchem w głowę. W jednej sekundzie zawalił się cały mój świat i nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Jeszcze kilka dni wcześniej byliśmy razem z Vladyslawem na rybach, a teraz stał przede mną lekarz w białym kitlu i mówił coś o tym, że mój ukochany syn ma guza mózgu.
Choć pamiętam to, jak przez mgłę, to za każdym razem, gdy wracam myślami do tej chwili, czuję ten sam przeszywający ból. Zaczęło się niewinnie. Vladka bolała głowa, wymiotował… To był początek jesieni. Może grypa? - myśleliśmy. Lekarze zadecydowali, że trzeba wykonać rezonans. Baliśmy się, ale tłumaczyliśmy sobie, że to tylko po to, żeby mieć stuprocentową pewność. Żeby upewnić się, że tak naprawdę nie dzieje się nic złego. Tak bardzo się wtedy myliliśmy…
Rezonans wykazał najgorsze - Vladek, mój ukochany, pierworodny syn miał guza pnia mózgu. To najgorsza diagnoza, jaką może usłyszeć rodzic. Pytałem Boga, dlaczego Vladyslaw? Dlaczego właśnie mój syn musiał zachorować? Wreszcie, dlaczego to on, a nie ja jestem chory? Na próżno jednak było czekać odpowiedzi…
Odesłano nas do Użhorodu, do profesora Smolanki, najlepszego na Ukrainie specjalisty neurologa. Wiedzieliśmy, że to będzie bardzo skomplikowana operacja i bardzo się baliśmy, ale okazało się, że rzeczywiście trafiliśmy w dobre ręce. Nie było komplikacji, wszystko się udało. Niestety, kolejnego dnia tomografia wykazała, że w głowie utworzył się krwiak, który musiał zostać natychmiast zoperowany. Krwiak został usunięty, ale tylko częściowo, ponieważ wycięcie go w całości groziło poważnym uszkodzeniem mózgu.
Po tych dwóch zabiegach Vladyslaw czuł się dobrze. Był bardzo zmęczony, ale mówił. Pracowały jego ręce i nogi. Byliśmy pewni, że po kilku tygodniach pojedziemy do domu i wszystko będzie tak, jak dawniej.
Okazało się jednak, że to tylko nasze płonne nadzieje. Po kilku dniach krwiak zaczął się rozpuszczać niszcząc przy okazji tkanki mózgowe. Na nic zdawała się farmakologia. Stan Vladka pogarszał się z dnia na dzień. Całymi dniami przesiadywaliśmy z żoną przy synu płacząc i patrząc, jak jest go coraz mniej. W końcu przestał mówić, ruszać się. Nie był w stanie jeść, a jedynym ruchem, jaki był w stanie wykonać, było mrugnięcie oczami.
Byłem zdruzgotany. Nasze spokojne, poukładane życie rozpadło się nagle na miliony kawałków. Nie chciałem jednak się poddać. Przecież ten młody, zdolny chłopak miał przed sobą całe życie. Jeszcze chwile wcześniej grał w piłkę, jeździł na rowerze. Był nie tylko moim synem, ale też najlepszym przyjacielem. Nie mogłem pozwolić, żeby w wieku 11 lat został skazany na szpitalne łóżko i karmienie przez rurkę.
Lekarze powiedzieli, że nic więcej nie są w stanie zrobić, a jedyne co może pomóc Vladkowi, to żmudna rehabilitacja. Zacząłem szukać ośrodka rehabilitacyjnego na własną rękę. Te poszukiwania doprowadziły nas do Krakowa. Postanowiliśmy jak najszybciej rozpocząć terapię.
Efekty przerosły oczekiwania nie tylko nasze, ale nawet i, doświadczonych przecież, rehabilitantów. Vladek bardzo szybko zaczął mówić i samodzielnie jeść. Byłem w euforii! Okazało się, że moja wiara w syna nie była bezpodstawna, że to naprawdę silny chłopak! Dzisiaj Vladek powoli stawia pierwsze, od czasu choroby, kroki, ale przed nim wciąż długa droga...
Vladek wciąż pyta mnie, kiedy znowu pójdziemy na ryby, a ja nie wiem co mu odpowiedzieć. Rehabilitacja przynosi cudowne efekty, ale my nie mamy już funduszy na to, by dalej ją finansować. Moje serce rozdziera żal, gdy widzę jego uśmiech podczas ćwiczeń, a potem zdaję sobie sprawę, że nie jestem w stanie zapewnić mu dalszej rehabilitacji. Dlatego zwracam się o pomoc do Was! Bez Waszego wsparcia wszystkie poczynione przez Vladka postępy pójdą na marne. Błagam, nie pozwólcie, żeby ten młody chłopiec spędził resztę życia na szpitalnym łóżku…