Gasnącego serduszka wołanie o pomoc

Operacja serca w Munster, która naprawi chore serce Wikusi
Zakończenie: 7 Września 2017
Rezultat zbiórki
_______________
Kochani SuperBohaterowie, mamy wspaniałą wiadomość! Wiki jest już po operacji! Wszystko poszło zgodnie z planem i jak widać na zdjęciu, dziewczynka szybko wraca do normalnego życia. Najpiękniej jak umiemy dziękujemy Wam za podarowanie tej wspaniałej istotce nowego życia! Jesteście niesamowici! Dziękujemy! <3
Opis zbiórki
Wiem, co to znaczy tracić. Choroby po kolei zabierały mi rodziców. Kiedy na raka umierała moja mama, nie mogłam nic zrobić – miałam 4 lata. Tatę pęknięty tętniak zabił nagle – dwanaście lat po odejściu mamy. Wobec śmierci rodziców byłam bezradna, a pustki po nich nie zapełniłam i nie zapełnię nigdy. Teraz, kiedy poważna wada serca zagraża życiu mojej jedynej córeczki, muszę zrobić wszystko, by ją ratować, bo kolejnej straty już nie zniosę...
O Wikusię staraliśmy się z mężem trzy lata – trzy lata kolejnych rozczarowań i powoli gasnącej nadziei. Bliscy załamania dowiedzieliśmy się o cudzie. Na jej narodziny czekaliśmy jak na nic innego w swoim życiu – była przecież tą upragnioną i wyczekaną. Kochałam ją, kiedy jeszcze była w brzuchu. Jednocześnie bałam się, bo wiedziałam życie pokazało mi, że tych najbliższych traci się czasem nagle, bez zapowiedzi. Badałam się regularnie i regularnie słyszałam od lekarzy, że Wikusia urodzi się zdrowa. Głaskałam swój brzuch i oczami wyobraźni widziałam moment, w którym po raz pierwszy biorę ją na ręce. Wiedziałam, że będzie tym najszczęśliwszym…
Przygotowania na przyjście Wikusi nabierały tempa. Zbliżał się koniec grudnia – termin porodu. Świąteczną atmosferą cieszyliśmy się podwójnie, bo następne Boże Narodzenie mieliśmy już spędzić we troje. Cieszyliśmy się do czasu. Kilka dni przed Wigilią zauważyłam, że Wiktoria prawie się nie rusza. Im dłużej nie czułam jej ruchów, tym bardziej byłam przerażona. W jednej chwili zapomniałam o świątecznych przygotowaniach. Zamiast zapachu choinki był zapach szpitala, zamiast radości ze świąt strach o własne dziecko. U Wikusi zaczęło zanikać tętno. Jechałam na salę porodową i modliłam się, by wszystko skończyło się dobrze, by moja córeczka przeżyła. Pamiętałam przecież jak bardzo boli strata…
Wikusia była napuchnięta, sina, niemal zielona. Widziałam ją przez kilka sekund. Nie wiem, czy silniejszy był ból po bardzo ciężkim porodzie, czy strach. Ciężko było chociaż trochę odpocząć, kiedy w głowie kołatały się najtragiczniejsze scenariusze. Wiktoria urodziła się z wadami wrodzonymi, które lekarze wymieniali jedna po drugiej. Kraniostenoza, artrogrypoza i poważna wada serca polegająca na ubytku przegrody międzyprzedsionkowej i niedomykalności zastawki trójdzielnej. Słuchałam tych trudnych nazw, trzymając męża za rękę i wiedziałam, że od teraz nasze życie będzie walką o zdrowie dziecka, że dopóki nie zoperujemy jej serduszka, będziemy drżeć o jej życie. W każdej chwili może przecież dojść do śmiertelnie niebezpiecznych zatorów w mózgu i naczyniach wieńcowych, zaburzeń rytmu serca i niewydolności prawej komory.
Jednej z wad – kraniostenozie – Wikusia stawiła czoła tuż po narodzinach. Przez nieprawidłowe zrośnięcie szwów czaszkowych została zdeformowana czaszka Wiki, dlatego konieczna była operacja główki, bez której doszłoby do ucisków i uszkodzenia mózgu. Kiedy udało się uporać z jedną wadą, rozpoczęła się walka z kolejną. Wikusia potrzebowała intensywnej rehabilitacji – miała przykurcze w stopach i kolanach, całe jej ciało było wiotkie. Żaden lekarz nie był w stanie nam powiedzieć, na ile będzie samodzielna. Dziś – dzięki naszej pracy – siada, stoi w łóżeczku i chodzi, trzymając nas za ręce.
Aby uratować jej serduszko jeździliśmy z mężem od szpitala do szpitala. Bezskutecznie. W Polsce nikt nie był w stanie nam pomóc – tym bardziej, że Wiktoria obciążona jest wieloma ukrytymi wadami. W ubiegłym roku w zabrzańskim szpitalu podjęto próbę zamknięcie ubytku przegrody. Nie udało się – lekarze nie byli w stanie wstawić implantu i wykonać plastyki zastawki trójdzielnej. Straciliśmy ostatnią nadzieję, którą otrzymaliśmy w Polsce. Przez chwilę czuliśmy, że nie ma już dla naszej Wikusi ratunku. Obiecaliśmy sobie, że po zdrowie dla niej pojedziemy choćby i na koniec świata. Tak daleko na szczęście szukać nie musieliśmy. Operacji podjął się profesor Edward Malec z Kliniki Uniwersyteckiej w Munster w Niemczech. Pozwolił nam uwierzyć, że uda się uratować serduszko naszej córeczki bez powikłań. Dał nadzieję na życie bez strachu…
Mamy niewiele czasu – niedokończona plastyka zastawki trójdzielnej w każdej chwili może nasilić niewydolność serca, a wtedy na ratunek może być za późno. Operację u profesora Malca zaplanowano na drugą połowę roku. Niestety zdrowie naszej córeczki ma swoją cenę. Kwota, której potrzebujemy, by ją ratować o wiele przekracza nasze dochody, dlatego postanowiliśmy prosić o pomoc...
Choć Wikusia wygląda trochę inaczej niż inne dzieci, nie zamieniłabym jej na nikogo innego, bo to jej oczka patrzą na mnie z miłością, jej rączki obejmują moją szyję, to jej uśmiech rozpromienia każdy mój dzień i to ją kocham najmocniej na świecie. Gdybym i ją straciła, nie wytrzymałabym tego bólu, dlatego będę walczyć o serce Wikusi dopóki moje będzie biło. Swoich rodziców nie byłam w stanie uratować, ale kiedy mam szansę ocalić własne dziecko, zrobię wszystko.
Proszę, pomóżcie mi uzdrowić serduszko mojego dziecka...