Wituś - skrzywdzony chłopiec, który pragnie chodzić

roczna rehabilitacja
Zakończenie: 24 Marca 2018
Rezultat zbiórki
Pragniemy podziękować wszystkim Darczyńcom, którzy przyczynili się do zbiórki na siepomaga.pl dla naszego syna Witolda. Trudno znaleźć nam odpowiednie słowa, żeby wyrazić jak wdzięczni jesteśmy...
Dzięki Państwa pomocy Wituś może być dalej rehabilitowany, a my każdego dnia możemy widzieć uśmiech na jego twarzy - to największe szczęście.
Dziękujemy!
Wituś z rodzicami
Opis zbiórki
Może gdyby, zaraz po porodzie, ktoś nie upuścił Witka na podłogę, miałabym teraz zdrowe dziecko. Może grałby w piłkę, jeździł na kolonie… Takie myśli nachodzą często, jednak staram się je szybko odganiać. Najważniejsze, że go mam - mojego jedynego, wyczekanego i ukochanego syna. Dziękuję za to każdego dnia, jednak teraz muszę prosić o pomoc.
Tyle lat starań, zawodu na zmianę z rodzącą się nadzieją, aż w końcu się udało! Gdy okazało się, że będziemy mieli dziecko, świat oszalał. Nie było chyba na tej ziemi szczęśliwszej osoby. Czułam, że mogę góry przenosić! Ciąża przeszła bez komplikacji, jednak długo wyczekiwany poród okazał się dramatem. Gdy lekarz krzyknął “widać główkę”, a ja chciałam już płakać ze szczęścia i zmęczenia, okazało się, że był w błędzie… To nie była główka - Wituś się odwrócił, w wyniku czego przyszedł na świat porodem pośladkowym. Jednak gdy w końcu usłyszałam jego silny głosik wiedziałam, że wszystko się dobrze skończyło.
Kiedy stała się tamta tragedia? Do dzisiaj nie mam na to odpowiedzi. Nareszcie mogłam tulić w ramionach moje małe szczęście, całować każdy paluszek i włosek na jego główce. W pewnym momencie zauważyłam coś niepokojącego. Spory siniak na pośladku, krwiak na ramieniu, dodatkowo dostrzegłam plamkę w oczku. Zaniepokojona od razu zawołałam lekarza. Ten zbagatelizował sprawę, tłumacząc wszystko porodem pośladkowym. Jednak serce matki wie lepiej… Niepokoiłam się cały czas, a moją chwilową radość zasłoniła ciemna chmura obaw o zdrowie mojego ukochanego dziecka. Witek nie chciał jeść, cały czas płakał, był niespokojny… nie tak wyobrażałam sobie pierwsze chwile po porodzie. W drugiej dobie jego życia miałam już dosyć postawy lekarzy i pielęgniarek, które traktowały mnie jak namolną muchę. Wymusiłam, by ktoś w końcu obejrzał moje dziecko. Mały płakał tak błagalnie, a ja razem z nim. W końcu lekarze się nade mną zlitowali i zabrali synka na badania. I w tej chwili nastąpił koniec bezpiecznego, spokojnego życia, które znałam do tej pory…
Wszystko działo się błyskawicznie - zabrali Witka, a ja go nie mogłam nawet zobaczyć. Zamiast ciepłego, miękkiego ciałka wręczyli mi długopis i kazali podpisywać niezliczoną ilość papierów, w tym zgodę na szpitalny chrzest. Wpadłam w panikę. Wiedziałam, co to oznacza - że życie mojego syna jest zagrożone. Nie wiedziałam, jak to się mogło stać - przecież urodziłam zdrowego chłopca, teraz w końcu miało być jak w bajce. Zamiast tego był horror, w którym, jak niczego innego, obawiasz się śmierci własnego dziecka. Postawili szybką diagnozę - niedotlenienie - i przetransportowali Witusia z Chojnic do Gdańska. Zamiast w bezpiecznych ramionach mamy, synek pędził w karetce na sygnale. Dopiero w Gdańsku lekarze orzekli, że moje dziecko ma krwiaka w główce. Dodatkowo lekarze stwierdzili mózgowe porażenie dziecięce, padaczkę, dysplazję, wnętrostwo, wady rozwojowe. Niektóre z tych chorób są wrodzone, ale nie wiadomo, jakby rozwijał się Wituś, gdyby ktoś nie upuścił go zaraz po porodzie.
Specjaliści byli zdania, że to, co się stało mojemu synkowi, nastąpiło w wyniku upadku. Do tej pory ściska mi się żołądek gdy pomyślę, że ktoś tak skrzywdził moją kruszynkę. Ktoś go upuścił jak torbę cukru, podniósł i udawał, że nic się nie stało. Ktoś prawie zabił mi dziecko! Szpital w Gdańsku skierował sprawę do prokuratury, a ja przeżyłam załamanie nerwowe. Nie interesowały mnie wtedy kwestie prawne. Ważniejsze od dochodzenia winy było życie i zdrowie mojego synka, chociaż i z moim było kiepsko. Moja psychika się załamała, bo i kto udźwignie na raz tyle nieszczęść. Byłam taka słaba, a mój synek potrzebował przecież silnej mamy. Nieustanne napady płaczu, tęsknota rozrywająca serce, wielkie poczucie żalu i krzywdy… Gdyby nie bliscy, którzy otoczyli mnie opieką, nie wiem, co by ze mną było. Dzisiaj, na myśl o tych dramatycznych momentach, często płaczę. Ale tylko wtedy, gdy Witek nie widzi. Gdy jest ze mną staram się sprawiać, by zawsze był szczęśliwy.
Lekarze kazali mi przestać się łudzić i pożegnać z marzeniami. Ich zdaniem Witek nie miał szans na przeżycie. Ja jednak wiedziałam, że będzie inaczej. Już raz się przekonałam, że serce matki się nie myli i tym razem też tak było. Po dwóch miesiącach wróciliśmy w końcu do domu. Tylko to się liczyło - że syn jest z nami, że już nikt go nie skrzywdzi, nikt nie upuści, nikt nie zada mu bólu. Obiecałam mu to i choćby nie wiem co, słowa dotrzymam. Postanowiłam, że mój syn będzie po prostu szczęśliwy.
Prokuratura umorzyła postępowanie, chociaż miała zeznania lekarzy - dziecko musiało zostać upuszczone, dowodziły tego ślady tylko po jednej stronie ciała - duże siniaki oraz krwiak w mózgu, który, jak się okazało, widziałam już wtedy po porodzie w oczku mojego dziecka. Chciałam walczyć o sprawiedliwość dla syna, jednak co może zrobić zwykła rodzina w walce z układami i brakiem chęci prokuratora do współpracy? Powiedział mi wprost: Po co pani teraz po sądach się włóczyć, z biegłymi będzie problem. Ma pani chore dziecko, niech lepiej się nim pani zajmie. Dałam spokój. Dzisiaj musiałabym założyć sprawę z powództwa cywilnego i chociaż mam dowody, nie mam środków i siły, by stanąć do tej nierównej walki. W jednym prokurator miał rację - to mój syn jest dla mnie najważniejszy.
To nic, że Witek nie jest taki, jak inne dzieci. Że na razie nie chodzi, mało mówi, jest niepełnosprawny. Dla mnie to najcudowniejsze dziecko na świecie i nie wyobrażam sobie, by był inny. Witek kocha muzykę, uwielbia się bawić z innymi dziećmi w szkole specjalnej, do której chodzi. Ma 10 lat, coraz więcej mówi, rozumie co się do niego mówi, uśmiecha się. Wszystko dzięki prywatnej rehabilitacji, na którą możemy sobie pozwolić dzięki hojności ludzi o dobrych sercach. Witek bardzo pragnie chodzić. Gdy go stawiam, chce iść, jednak jego chore biodro bardzo w tym przeszkadza. Niedługo wyczekany dzień - już 24 maja synek będzie miał operację, na którą zapisaliśmy się… 3 lata temu. Po niej będzie musiał spędzić aż 10 tygodni w gipsie, jednak to da mu szansę na samodzielne chodzenie! Wiem, że to jest jego marzeniem - by mógł dziarsko kroczyć przed siebie, odważnie stawiając kolejne kroki. Jednak by tak mogło się stać, konieczna jest kosztowna rehabilitacja, na którą nas po prostu nie stać.
Mojemu synkowi nie brak miłości, odwagi i radości życia. Jedyne, czego potrzebujemy, to pieniądzy na rehabilitację, która pozwoli mu chodzić. Niby tak niewiele, a tak wiele… Robię wszystko, żeby mój syn był szczęśliwy, bo zasługuje na to, jak każde dziecko. Jednak by spełnić jego największe marzenie - nie o smartfonie, nie o quadzie albo tablecie - o tym, by mógł chodzić, potrzebna mi Twoja pomoc. Proszę, pomóż Witkowi stanąć na nogi!