Mam 14 lat i krytyczną wadę serca. Żyję dzięki rozrusznikowi – urządzeniu, które pozwala mojemu sercu bić i które dziś wymaga jak najszybszej wymiany. Razem z nim musi zostać wymieniona zastawka. Co będzie, jeśli nie zdążę? Moje serce może się wtedy zatrzymać na zawsze. Mam coraz mniej czasu, a przecież to chyba jeszcze nie moment, by myśleć o umieraniu. Pomożesz mi zostać na tym świecie?

Mam na imię Wiktoria. Miałam tylko miesiąc, kiedy lekarze po raz pierwszy operowali moje serce. Nie mam prawa tego pamiętać, ale wszystko wiem z opowiadań mamy. Zresztą jest jeszcze długa blizna na mojej klatce piersiowej – pamiątka, która zawsze przypomina mi o moich chorym sercu i wszystkich operacjach. W pierwszym miesiącu założono mi specjalną opaskę na tętnice płucną. Opaskę, która miała być zdjęta w szóstym miesiącu mojego życia. I pewnie byłaby, gdyby przyjęto mnie na oddział. Niestety odsyłano nas od drzwi do drzwi. Zdjęto ją dopiero w dwudziestym miesiącu mojego życia. Razem z tętnicą, bo przez cały ten czas opaska po prostu w nią wrosła... Prawdopodobnie ten błąd zaprowadził mnie do stanu, w którym jestem teraz.
Operacja trwała 17 godzin. W konsekwencji doszło u mnie do padaczki i rozregulowania rytmu serca. Moja mama usłyszała, że mogę nie przeżyć. Padło zdanie o hospicjum, o tym, że moje serce może nie wytrzymać kolejnych miesięcy. Mama nie chciała nawet słyszeć o hospicjum. Nie poddała się. W miejsce tętnicy, którą wcześniej trzeba było usunąć, wstawiono najpierw sztuczną tętnicę, a później pochodzącą od człowieka. Miałam trzy latka, kiedy z powodu zbyt niskiego tętna wstawiono mi pierwszy rozrusznik serca. Całe dzieciństwo musiałam bardzo na siebie uważać. Męczyłam się szybciej niż inni i częściej niż inni musiałam stawiać się w szpitalach. Moje chore serce cały czas musiało być pod kontrolą – było jak bomba zegarowa.

Rozwiązania, które proponowali lekarze zwykle nie wytrzymywały długo. Po czterech bardzo ciężkich operacjach w Polsce mama zaczęła szukać pomocy za granicą. Tak dotarła do profesora Malca z Kliniki Uniwersyteckiej w Munster w Niemczech.
Mama Wiki: Profesor połączył serce Wiki z płucami specjalnym tunelem i wstawił jej zastawkę biologiczną. Niestety Wiktoria należy do tej grupy dzieci, u których organizm odrzuca wszystko, co wszczepione. Musi ciągle walczyć – nie dość, że ze straszną chorobą, to dodatkowo z własnym organizmem, który zachowuje się tak, jakby nie chciał wyzdrowieć. A Wiki przecież tak bardzo chce żyć!
W procesie dojrzewania Wiktorii wstawione w jej organizm tętnice i zastawka uległy znacznemu zwężeniu. Jest szansa, aby przeprowadzić operację bez kolejnego (szóstego już) otwierania klatki piersiowej! Tylko dlatego, że użyte podczas ostatniego zabiegu w Niemczech, materiały tj. tętnice i zastawka uległy zwężeniu, a nie zniszczeniu, operację można wykonać przezżylnie. Na dzień dzisiejszy Wika wymaga pilnej wymiany zastawki pnia płucnego z poszerzeniem tętnic płucnych i jednoczesną wymianą rozrusznika serca w klinice w Munster! Termin wyznaczono już na lipiec! Niestety cena za operację jest olbrzymia…

Wiki z każdym dniem słabnie, każdy wirus jest dla niej bardzo niebezpieczny. Nie jest w stanie chodzić już do szkoły… W Polsce nikt nie chce podjąć się operacji – wada Wiki jest zbyt skomplikowana. Zasugerowano nam powrót do Munster...
Wiki ma przed sobą całe życie. Jestem jej mamą i zrobię wszystko, aby mogła je przeżyć. Błagam Cię, pomoż mi zdążyć z ratunkiem!