Jestem mamą, ale raka to nie obchodzi... Proszę, bądź ze mną w walce o życie!

nierefundowana chemioterapia (herceptyna)
Zakończenie: 14 Kwietnia 2019
Rezultat zbiórki
Zaledwie miesiąc temu cieszyliśmy się, że leczenie Anety jest refundowane, a dziś przyszły do nas bardzo smutne wieści — w poniedziałek 13 maja Pani Aneta odeszła.
Była cudowną żoną, ukochaną mamą, najlepszą córką. Świat jej bliskich nigdy już nie będzie taki sam. Jest ogromny smutek, ale dzięki leczeniu Aneta dostała tak wiele bezcennych dni, które mogła spędzić z najbliższymi — to było możliwe także dzięki Waszemu wsparciu.
Wierzymy, że dzisiaj Aneta jest już w lepszym miejscu, gdzie nie ma chorób i bólu. Tam, gdzie kiedyś wszyscy się spotkamy.
Rodzinie i bliskim składamy najszczersze wyrazy współczucia.
Opis zbiórki
Jestem mamą, dopiero skończyłam 44 lata - trochę zbyt wcześnie, by umierać… Niedługo minie trzy lata, odkąd usłyszałam najgorszą diagnozę: złośliwy rak piersi z przerzutami. Nowotwór odciska swoje tragiczne piętno na całej rodzinie, ale choć jest ciężko, nie poddaję się! Mam przecież dla kogo żyć… Bym mogła dalej być przy moich synkach, muszę brać herceptynę - lek, który nie jest dla mnie refundowany. Nie stać mnie jednak, by zapłacić wysoką cenę za moją jedyną nadzieję, dlatego proszę o pomoc.
Marzec 2016 roku - to właśnie wtedy dowiedziałam się, że umieram. Zaledwie pół roku wcześniej byłam na badaniach, wszystko było w porządku, dlatego nie mogłam uwierzyć w diagnozę… Rak piersi, mnóstwo maleńkich guzków, dał już przerzuty! Niestety, badania nie pozostawiały wątpliwości - mam nowotwór typu HER 3+. Oznacza to, że ma receptory, których nie można leczyć hormonalnie. To znacznie zmniejsza moje szanse…
Rozpoczął się bolesny proces leczenie, choć to zbyt łagodna nazwa. Nikt nie dawał mi pewności, że wyzdrowieję, że przeżyję… Pięć miesięcy na chemii wymęczyło mnie bardziej, niż sam rak. Straciłam wszystkie włosy. Nieustanne nudności, dolegliwości żołądkowe i wiele innych powikłań zabierało mi całą energię, a przecież musiałam być silna!
We wrześniu 2016 roku przeszłam pierwszą operację. Wycięli mi część piersi z guzem i węzłami chłonnymi. Bałam się, jak bałby się każdy, któremu zabierali część ciała… Nie było jednak innego wyjścia, innej drogi. W walce o życie najważniejszy jest przecież cel. Przyszła kolej na radioterapię i brachyterapię lewej piersi. Pojawiło się światełko w tunelu - terapia herceptyną. Brałam ją przez rok i byłam pod stałą kontrolą onkologiczną. W naszej rodzinie odżyła nadzieja, że leczenie działa! Jaś i Olaf cieszyli się, że mama w końcu wyzdrowieje! Rak jednak jest takim bezwzględnym przeciwnikiem, że gdy zaczynasz myśleć pozytywnie, on kolejny raz pokazuje ci, w jak wielkim jesteś błędzie…
Grudzień 2017 roku, badania kontrolne. Wtedy szok, pod pachą są dalsze przerzuty! Rok 2018 rozpoczęłam operacją i chemioterapią – kolejna nadzieja, która i tym razem nie trwała długo… Po zaledwie dwóch miesiącach zaczęła bardzo boleć mnie głowa. Miałam cichą nadzieję, że to tylko powikłania… Rezonans jednak pokazał coś innego - duży guz w prawej skroni, kolejny przerzut! “Mój” nowotwór jest nieprzewidywalny, zaskakuje nawet lekarzy. Co chwilę próbujemy nowych rozwiązań, nowych metod, połączeń leków. Jednak ten potwór dalej się rozrasta…
Znowu dostałam chemię, która miała pomóc, potem skierowano mnie na operację wycięcia guza z głowy. To był koszmar, którego nie są w stanie wyrazić żadne słowa. Kilka zdań czyta się przez kilka sekund, a ból i cierpienie wypełniały mnie godzinami, dniami, tygodniami… We wrześniu kolejny cios, który powalił mnie na łopatki. Nowotwór rozsiewa się dalej, tym razem poszło na płuca…
Obecnie mam zaatakowany cały lewy płat. Zbiera się płyn, duszę się. Przed ostatnim Bożym Narodzeniem trafiłam do szpitala. Odessali mi z płuca 4 litry płynu! Kilka dni temu wyszłam ze szpitala i okazuje się, że płyn zbiera się dalej. Musiałam spać na siedząco, przesypiałam maksymalnie 2 godziny na dobę… To będzie nawracać, bo przerzut nie nadaje się do operacji. Mam tylko nadzieję, że już nie tak silnie…
Znowu zmiana chemii, jednak tym razem doszedł kolejny problem. Herceptyna, którą muszę przyjmować co 3 tygodnie, za jedno podanie kosztuje ponad 4 tysięcy złotych! Moje serce napełnia nadzieja, bo mimo całego tragizmu sytuacji lek działa! Rozpoczęłam terapię, jednak skończyły się środki… Nie mamy za co opłacać dalszego leczenia, a bez leku nowotwór zabije mnie znacznie szybciej.
Bardzo proszę o pomoc, jako żona i mama dwóch wspaniałych synków. To dla naszej rodziny ogromnie trudne chwile… Przez chorobę starszy Olaf bardzo szybko dojrzał. Rak zabiera mu nie tylko mamę, ale także beztroskę młodości, którą powinien się teraz cieszyć. Młodszy Jaś wie, że mama jest chora. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że może mnie zabraknąć… Nie mogę pozwolić, by ten potwór zabrał moim dzieciom mamę, a mi życie. Dlatego bardzo proszę, pomóż mi dalej z nim walczyć…