Małe dziecko, ogromny rak. Pomóż mi ocalić syna!

Operacja wycięcia guza i leczenie w Barcelonie
Zakończenie: 9 Grudnia 2019
Rezultat zbiórki
Kochani, już ponad rok minął od zakończenia zbiórki dla Marianka. Jego tata właśnie przesłał nam najnowsze informacje i zdjęcia:
"Marian przez rok leczył się w Hiszpanii, w Barcelonie. Był ciężko traktowany. Było sześć chemioterapij, operacja z usunięcia guza, 14 radioterapii, pięć miesięcy immunoterapii.
Teraz Marian jest w domu. Jest diagnozowany co trzy miesiące. Następny zaplanowano na styczeń-luty. Mamy nadzieję na dobre wyniki.
Dziękuję za troskę i pomoc!"
Opis zbiórki
Robię zdjęcia mojemu dziecku w szpitalu w Barcelonie, choć wcale tego nie chcę. Pokazywać obcym ludziom, jak moje ukochane maleństwo odchodzi, gaśnie w oczach. Żadna matka tego nie chce, ale tak wygląda nasza codzienność. Igły, kroplówki, chemia, wszechobecna na tym oddziale śmierć… Tysiące kilometrów od bliskich, rodziny, ojczystego języka. Musiałam wylecieć do Hiszpanii z synkiem, żeby go ocalić. Uratować małe oczka przed zamknięciem się na zawsze. Życie Marianka wyceniono na prawie 900 tys. zł, a jedyne, co mi pozostało, to błagać Was o ratunek… Inaczej czeka nas najgorsze.
Gdy pielęgniarki przyczepiają kolejne rurki do ciała Marianka, synek bardzo krzyczy. Nie ma jeszcze dwóch lat i nie rozumie, co się dzieje i dlaczego wszystko teraz tak boli… Przecież jeszcze kilka miesięcy temu mógł się beztrosko bawić ze swoimi starszymi braćmi, słuchać jak tata czyta mu bajki… Jak mam mu wytłumaczyć, że w jego ciele jest nowotwór i nie wiem, co będzie dalej?
Pobyt w szpitalu z dala od domu i kolejne dawki chemii bardzo osłabiają malutkie ciałko Mariana. Nowotwór jest wszędzie-zaatakował szpik kostny, wątrobę, mózg, węzły chłonne. To neuroblastoma IV stopnia. Potwór, który ma tylko jedno zadanie - zabić moje dziecko. Synek jest po pierwszej chemioterapii. Bardzo źle ją znosił. Wysoka gorączka i wymioty długo nie ustępowały. Ciężko było patrzeć, jak się męczy i nie rozumie, dlaczego tak jest.
Marianek jeszcze w sierpniu był zwyczajnym maluchem. Kochane, żywe sreberko. Wszędzie go było pełno. Zawsze uśmiechnięty, radosny. Najmłodsze dziecko - uwielbiane przez wszystkich. Jeszcze kilka tygodni temu całą rodziną byliśmy nad morzem. Chłopcy mieli upragnione wakacje. Marianek, któregoś dnia bardzo źle się poczuł - pojechaliśmy do szpitala. Jednego dnia mieliśmy zdrowe dziecko, drugiego - synka z wyrokiem śmierci.
W szpitalu, do którego trafiliśmy, lekarze nie dawali nam większych szans. Zaczęliśmy szukać pomocy gdzie indziej. Nie mogliśmy przecież czekać z założonymi rękami, aż bezwzględna choroba zabije nam dziecko. Ratunek przyszedł z Barcelony, gdyż tamtejsi specjaliści dysponują nieporównywalnie lepszymi warunkami leczenia. Marianka najpierw czeka intensywna chemioterapia, która ma za zadanie zmniejszyć guza, a następnie trzeba będzie go wyciąć. Lekarze dają nam aż 85 proc. szans na wyleczenie. Zrobimy wszystko, żeby ratować nasze dziecko! Problemem są jednak pieniądze…
Życie mojego synka wyceniono na niewyobrażalnie dużą kwotę, prawie 900 tys. zł… Nie mam ich i nigdy samodzielnie nie będę miała. Mąż został w domu ze starszymi synami. Ja jestem z Mariankiem sama w Hiszpanii. Nie mogę nawet wyjść na ulicę, żeby zbierać pieniądze, bo cały czas muszę opiekować się dzieckiem. Dlatego proszę Was o wsparcie. Sami nie damy rady uratować Marianka, a bracia więcej nie zobaczą go żywego.
Jarosława, mama Marianka.