Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Przemuś Glac
Przemuś Glac , 6 lat

Proszę, uratuj mój wzrok – pozwól mi widzieć❗️

Jego domem przez prawie 2 miesiące była klinika oddalona o 70 km. Nasz pierwszy wspólny czas nie trwał długo – szpitale były jego domem przez kolejne trzy miesiące. Na OIOM-ie, neurologii tam były jego łóżeczka. Kolejne diagnozy zdawały się nie mieć końca! Bezdechy, zapalenia opon mózgowych, obniżone napięcie mięśniowe, obniżona odporność, wnętrostwo, opóźnienie psychoruchowe. Kiedy myśleliśmy, że to już koniec, przychodzili lekarze i wymieniali kolejne choroby – padaczka lekooporna, refluks, ostre atypowe zapalenie skóry, problemy ze wzrokiem... Mózg próbował kodować te wszystkie rzeczy, a serce pękało na kawałki... Przemuś jest już po pierwszej serii przeszczepów komórek macierzystych w Bangkoku. Minął dopiero niewielki okres od naszego powrotu, a my widzimy już dużą różnicę w poprawie funkcjonowania Przemusia, zresztą nie tylko widzi to rodzina, ale także rehabilitanci i lekarza:) Przemuś nadal nie siedzi, ale zrobił ogromny postęp w tym kierunku – posadzony potrafi utrzymać się kilkanaście sekund!!! A to jak na początek bardzo dużo. Poprawiła się reakcja jego oczek! Przemuś obraca głowę za światełkami, kontrastami i odblaskami w normalnym świetle! Teraz czekamy, aż zacznie skupiać wzrok na twarzach i innych przedmiotach Poprawiła się jego sprawność fizyczna, bardzo się wzmocnił- coraz dłużej potrafi utrzymać głowę w górze, kręgosłup coraz lepiej trzyma, poprawiła się sprawność rączek – ciągle coś próbuje złapać. Kilkadziesiąt badań, konsultacji, ale wciąż nie wiemy, jaka jest przyczyna jego nieustających bezdechów, zagrażających życiu! Badania genetyczne wykluczały kolejne podejrzewane choroby. Synek został nazwany przez lekarzy dzieckiem roślinką, które powinno być pod opieką hospicjum. Po ciężkich miesiącach ciągłej walki o życie wyszliśmy do domu. Nasza radość i tym razem nie trwała długo. Sepsa – miesiąc walki o każdy następny dzień. Chodź jego stan był krytyczny, wygrał walkę o życie i walczy jak lew, by odzyskać sprawność. Przemuś stracił większość odruchów, które udało nam się już wypracować. Zmiany w mózgu wyrządziły kolejne szkody. Przemuś od tej pory musi być karmiony przez sondę, którą w ostatnim czasie zmieniliśmy na PEG-a. Martwica jelita – dodatkowa pozostałość po sepsie niemal go zabiła. Szybka operacja uratowała Przemusiowi życie. Lekarze mówili, że przeprowadzili ją w ostatniej chwili, bo parę godzin później już nie byłoby szans, by go uratować. Zapalenie płuc oraz wiele innych infekcji ciągle atakowały jego organizm. Od samego początku, w miarę możliwości i stanu zdrowia Przemusia, prowadzimy intensywną rehabilitację, która przynosi efekty, lecz każda choroba, pobyt w szpitalu powoduje, że robimy ogromny krok w tył. Każda najmniejsza poprawa, reakcja to dla nas ogromny sukces. Mózgowego porażenia dziecięcego nie da się wyleczyć – jedyne co może pomóc to intensywna rehabilitacja i przeszczep komórek macierzystych, które pomagają odbudować zniszczenia w mózgu, jakie spowodowały wylewy, padaczka i sepsa.  Najważniejsze jest teraz dla nas to, że Przemuś będzie widział – tak, jego wzrok już uległ poprawie! Nie możemy zmarnować tej szansy! Zrobię wszystko, by mógł widzieć, widzieć nas – rodziców, siostrę, dziadków, otaczający go świat! Wiem, że będzie mial wtedy większa motywację do  postępów. Oczami wyobraźni widzę, jak mówi pierwsze świadome słowa – mama, kocham czy dziękuje, zacznie chodzić, bawić się z Tosią. Ja to naprawdę widzę! Każdy uśmiech, każdy śmiech na jego twarzy uświadamia mi, jak bardzo go kocham i zrobimy wszystko by mu pomóc… Aby móc zdobywać kolejne zdolności, Przemuś musi mieć zapewnioną bardzo intensywną wielokierunkową rehabilitację w najlepszej postaci – czyli turnusy rehabilitacyjne. Potrzebuje także odpowiednich sprzętów, by utrzymywać prawidłową postawę i nie dopuszcza do skrzywień kręgosłupa, bo to może oznaczać operację i kolejne problemy. Jesteśmy dumni, że mamy takiego wojownika przy sobie :) Jesteśmy wdzięczni Ogromnej armii naszych aniołów za to, że dali nam możliwość odbycia pierwszej terapii – nie zmarnowaliśmy tej szansy – mamy efekty, musimy walczyć dalej ! Wierzymy, że i tym razem nasza Armia będzie z nami i nam pomoże! W Klinice w Bangkoku Przemuś, w krótkim czasie będzie mógł otrzymać kolejną dawkę 400 milionów komórek! Do tego bardzo intensywna rehabilitacja i dieta mogą naprawdę mu pomóc. Nie będę czekać na sam cud – muszę mu sama pomóc! A stanie się to tylko dzięki pomocy ludzi o dobrych sercach. Dzięki Wam! Mama

55 895,00 zł ( 23,57% )
Brakuje: 181 218,00 zł
Maja Toboła
Maja Toboła , 7 lat

Jej problem zobaczysz gołym okiem! Ratujemy rączkę Mai!

Prawa rączka Mai jest niewielka i zwinna – dokładnie taka, jaka powinna być rączka małej dziewczynki. Córeczka chętnie nią macha, chwyta zabawkę… Lewej rączki pokazać nie chce. Długo muszę ją namawiać, by zrobić zdjęcie. Rączka Mai nie działa, a jej widok budzi sensację… Skóra blada, sina, miejscami wręcz fioletowa… Paluszki grube jak serdelki… Rączka jest bardzo duża i niekształtna, jakby ktoś ulepił ją z plasteliny. Spuchnięta, obrzęk rzuca się w oczy. Chwilami Maja zachowuje się, jakby tej rączki w ogóle nie było. Wszystko robi tą zdrową, prawą. Inność budzi niezdrową ciekawość, a czasem lęk… Wiem to, od kiedy mam chore dziecko. Niepełnosprawności Mai nie da się ukryć… Budzi spojrzenia, szepty, pokazywania palcami. I natarczywe pytania – co się stało Mai? Rączka była spuchnięta już od pierwszej chwili Majeczki na świecie. To, co się stało córeczce, to malformacja naczyniowa… Zmiana, spowodowana nieprawidłową budową naczyń. Doszło do niej, gdy Maja była jeszcze moim w brzuchu… Po prostu się taka urodziła. Na zdjęciu widać tylko dłoń Mai, ale rączka jest grubsza na całej długości. Czasem ciężko włożyć ją w rękaw kurtki czy bluzeczki. Palce nie zginają się do końca, trudno nimi chwytać… Maja jest malutka, jeszcze wszystko robię za nią. Martwię się jednak, co będzie dalej… Jak się ubierze, uczesze, jak będzie jeść nożem i widelcem? Co będzie, jak pójdzie do szkoły? Dzieci są takie okrutne… Maja jest jeszcze malutka, ale już wie, że coś jest nie tak. Widzi różnicę między prawą rączką a lewą… Zauważa, że inni mają ręce, które nie wyglądają tak jak jej. Nie chcę, by żyła z chorą rączką, z piętnem inności… Maja rośnie i coraz częściej widać, jak to wielki problem. Lekarze potrafią pomóc Mai odzyskać normalny wygląd rączki, ale potrzebne są operacje… 14 grudnia Maja przeszła pierwszą z nich. Rączka jest mniej spuchnięta, poprawił się też kolor skóry. Niestety, to dopiero początek tej długiej i bolesnej drogi do zdrowia. W marcu odbędzie się kolejna operacja. Za jakiś czas, jeśli wszystkie operacje się powiodą, Maja może być zupełnie zdrową dziewczynką, która nie wstydzi się swojej rączki! Niestety – operacje musimy robić prywatnie, trzeba za nie zapłacić, bo termin oczekiwania na NFZ to kilka lat… Proszę Cię o pomoc dla Mai, której życie dopiero się zaczyna. Jeśli nie pomożemy jej teraz, jej życie będzie przebiegało w cieniu inności i wstydu. Tak bardzo chcę, by po prostu miała zdrową rączkę.

47 186 zł
Edyta Kucharczyk
Edyta Kucharczyk , 48 lat

Na oczach córeczki Edycie pękł tętniak w głowie... Pomóż jej wrócić do zdrowia, do męża i dzieci!

Siedzę przy szpitalnym łóżku żony, trzymam Edytę za rękę i w myślach błagam ją, by do nas wróciła. Mówię jej, jak bardzo tęsknię, jak brakuje jej w domu i jak tęsknią nasze dzieci. Tak jest od połowy listopada, od kiedy Edyta trafiła do szpitala, po tym, gdy pękł jej tętniak w mózgu. W dzień, kiedy to się stało, w szkole córki było ślubowanie. Laura poszła w tym roku do pierwszej klasy. To był dla niej bardzo ważny dzień. Podczas przygotowań do uroczystości Edyta nagle zasłabła. Upadła na podłogę, nie dając żadnych oznak życia. Wszystko to wydarzyło się na oczach naszej córeczki. Przerażona Laura widziała, jak mama traci przytomność, nie rusza się... Karetka zabrała żonę do szpitala, gdzie od razu trafiła na stół operacyjny. Pamiętam te chwile, choć wydają się nierealne, jak zły sen… Okazało się, że w głowie żony pękł tętniak. Po operacji Edyta nie odzyskała przytomności. Nie było z nią żadnego kontaktu. Oprócz strachu została mi jednak wiara, że kiedy do niej mówię, słyszy mnie i że niedługo otworzy oczy, ściśnie moją dłoń, uśmiechnie się, da znać, że do nas wraca… Tak było jeszcze w listopadzie. Koniec roku był dla naszej rodziny bardzo trudny… Nie było radosnego oczekiwania na Święta, przygotowywania Wigilii... To był czas oczekiwania, bardzo trudny czas. Wszyscy wierzyliśmy, że Edytka nas słyszy. Wykorzystywaliśmy każdą chwilę, jaką mogliśmy z nią spędzić. Mówiliśmy do niej, opowiadaliśmy, co u dzieci… Każdy uścisk, każdy grymas, poruszenie ręką był znakiem, że Edytka wróci, kiedy będzie gotowa. Pewnego dnia stojąca przy łóżku Edytki pielęgniarka rozmawiała z nami o tym, by obciąć Edycie włosy. Nagle żona uniosła rękę i uderzyła o łóżko, jakby chciała wyrazić w swój sprzeciw. To był moment przełomowy. Kilka dni później otworzyła oczy. Wielkie przebudzenie, wielka radość i nadzieja w naszych sercach, że będzie dobrze. Wszystko, co teraz mogę zrobić dla Edyty, to zapewnić jej możliwie jak najlepszą opiekę i leczenie. Potrzebna jest długa, intensywna i niestety kosztowna rehabilitacja. Kontakt z Edytką jest wciąż niewerbalny – odpowiada wzrokiem, gestem, czasem uśmiechem. Nie mówi. Potrzebuje zajęć z neurologopedą, neuropsychologiem, fizjoterapeutą… Uczą ją mowy, skojarzeń, próbują przywrócić pamięć, odzyskać władzę nad ciałem… W styczniu Edytka, wraz z ich pomocą, po raz pierwszy od listopada stanęła na nogi. Do odzyskania przez nią sprawności jednak bardzo długa droga. Edytka jest wspaniałą żoną, troskliwą mamą Laurki i Adriana… Z zawodu jest fryzjerką, bardzo uzdolnioną… Pozytywna i towarzyska, uzdolniona artystycznie, wspaniała gospodyni. Lubi muzykę i taniec. Kocha życie… Wierzę, że jeszcze usłyszymy jej śmiech, zobaczymy, jak tańczy… Że znów będzie z nami. Dlatego proszę - pomóż nam.

56 696 zł
Filip Grabowski
Filip Grabowski , 18 lat

Genetyczna choroba, która zabrała dzieciństwo... Nie pozwól, by odebrała szanse na samodzielność!

W myślach poddawaliśmy  się wiele razy. W rzeczywistości walczymy każdego dnia gotowi na wszystko. A kiedy brakuje sił, przypominamy sobie, jak wiele operacji za nami, ile przeszkód już pokonanych. Choć wielu lekarzy nie dawało  wielkich  nadziei,  Filip znalazł w sobie siłę i wolę walki potrzebną do pokonywania kolejnych etapów trudnej drogi. W wielu krytycznych  momentach się nie poddawał, wciąż musi walczyć, a my nie możemy nigdy odpuścić i  pozostawić go samemu sobie! Kilkanaście lat temu, kiedy na świat przychodziło dziecko z takim nagromadzeniem wad wrodzonych, lekarze załamywali ręce. Postęp medycyny, wraz z rozwojem  możliwości terapeutycznych i diagnostycznych, doprowadził  do etapu, w którym Filip może korzystać  znacznie bardziej z życia i dzięki wsparciu funkcjonować w społeczeństwie. Gdy syn pojawił się na świecie, baliśmy się tego, że  będzie skazany na wykluczenie, zamknięty w czterech ścianach, z daleka od rówieśników i świata. Czekaliśmy na zdrowe dziecko,  nie tak wyobrażaliśmy sobie życie naszego dziecka. Już na starcie postanowiliśmy podjąć nierówną walkę, choćby o namiastkę normalności dla Filipa. Kiedy urodziło nam się niepełnosprawne dziecko, nie spodziewaliśmy się tego, co go czeka. W takich sytuacjach nikt nie ma pojęcia, jak będzie wyglądała przyszłość. Dziś, mimo że Filip niebawem skończy 15 lat funkcjonuje jak  dziecko. Wady rozwojowe, z którymi przyszedł na świat skutkują niepełnosprawnością,  syn nie jest w stanie poradzić sobie samodzielnie w codziennym życiu. Z powodu agenezji ciała modzelowatego, brak jest połączeń między półkulami mózgu, co rodzi duże problemy w nauce i codziennym funkcjonowaniu. Kilkukrotnie powtarzamy każdą prośbę nawet tak prostą, jak  umycie zębów. To dla niego duże wyzwanie, bo wymaga skupienia i skoncentrowania uwagi na złożonej czynności. Zwykle kończy się to tak, że, ktoś odprowadza go do łazienki, pilnuje by wziął szczoteczkę, pastę, wodę. Bywa bezradny jak  małe dziecko. Polecenia trzeba powtarzać, wiele czynności dnia codziennego nadzorować, bo  gdy Filip nie wykona od razu  polecenia lub coś rozproszy jego uwagę, wówczas zapomina, co miał zrobić. Nie je bez nadzoru, żeby nie zapomnieć o posiłkach, lub o tym, by się napić. Uszkodzenie mózgu i zaburzenia neurorozwojowe  w połączeniu z niską sprawnością ruchową, manualną i grafomotoryczną odbierają mu znaczną część możliwości, jakie mają zdrowi ludzie. To, co dla innych jest oczywiste i banalnie proste, dla Filipa stanowi wyzwanie, jest jak zdobycie Mount Everestu. Choroba stawia przed Filipem mnóstwo przeszkód. Każdy dzień przynosi wyzwania, jego determinacja w rehabilitacji i terapii czasem przypomina sportowców przygotowujących się do ważnych zawodów. Niestety, syn nie walczy o medale, ale o większą sprawność w codzienności.  Dla niego ten wysiłek to inwestycja w przyszłość. Gwarancja tego, że nie straci wypracowywanej z takim trudem większej sprawności. Bo jej utrata to  najgorsza rzecz, jaka może się wydarzyć! Brak finansów oznacza  zaprzepaszczenie szans na samodzielność Filipa, na rozwijające kontakty z rówieśnikami, regularne zajęcia z rehabilitantami, terapeutami i  leczenie u specjalistów. Dla nas to przerażające! Filip każdego dnia pokazuje, jak wiele siły kryją w sobie dzieci, otoczone miłością i wsparciem. Niestety, nasze zaangażowanie i praca to za mało. Kosztorysy turnusów i rehabilitacji  na cały rok przekraczają nasze możliwości. Nie mamy wystarczających środków, by zapewnić Filipowi dostateczną pomoc i możliwości do rozwoju. Zrobiliśmy już tak wiele, podporządkowaliśmy życie pod dyktando choroby, teraz nie możemy się poddać! Potrzebujemy Was - ludzi dobrej woli. Tych, którzy zrozumieją, że dla Filipa rehabilitacja i intensywna terapia to jedyna szansa, by uratować go przed wykluczeniem i niepełnosprawnością odbierającą  szansę na szczęśliwe życie. Życie Filipa to, obok szkoły,  rehabilitacja, terapia, turnusy, pobyty w szpitalach i poradniach. Nie buntuje się podczas ćwiczeń, bo nie zna innej rzeczywistości. Dla niego ta ciągła walka to oczywistość. Bariera finansowa stawia nas wciąż pod ścianą gdyż mamy świadomość, że walcząc o sprawność Filipa, prowadzimy najważniejszą walkę w swoim życiu. Gdyby zamknąć Filipowi  możliwości stałej rehabilitacji  to jakby odebrać mu ważne lekarstwo. Nie może na to pozwolić! Dołączcie do nas, sami nie mamy szans, a Wy, Wasze dobre serca mogą być gwarancją naszego sukcesu.

8 137 zł
Sławomir Nawrocki
Sławomir Nawrocki , 43 lata

Walczę, by nadążyć za biegiem życia. Muszę być sprawny dla moich dzieci!

Jedna żelazna zasada, nigdy się nie poddawać. Kiedy życie rzuca kolejne kłody pod nogi, każdą z nich należy traktować jak wyzwanie, któremu trzeba stawić czoła. Wypadek odebrał mi to, co najważniejsze - sprawność, ale dał mi coś znacznie większego - pokazał, że są w życiu ludzie i zdarzenia, którzy zmieniają bieg historii.  Sławomir: Ten dzień zapamiętam na zawsze. Początek wiosny, rozpoczęcie sezonu, z radością wyprowadziłem z garażu ukochany motocykl. To jeden z ulubionych momentów w całym roku, kiedy znów można poczuć przyjemny podmuch na twarzy. To miało być przyjemne z pożytecznym - chcieliśmy zbierać środki na chłopaka, który po wypadku wciąż był w śpiączce. Nikt nie był w stanie przewidzieć, że tego dnia to ja będę potrzebował tych środków i pomocy lekarzy.  Wypadek był zaskoczeniem dla mnie i moich towarzyszy… Lekarzom udało się mnie uratować, moje serce wciąż biło, ale… radość chwilę po tym, jak zorientowałem się, że lekarzom nie udało się uratować mojej nogi. Obrażenia były zbyt poważne, amputowano mi część nogi. Dostałem drugie życie, ale musiałem się nauczyć radzić z tym piętnem. Dla kogoś tak aktywnego jak ja to nie jest proste. Szczególnie że zaledwie kilka miesięcy wcześniej zacząłem budować całkiem nowe życie.  Partnerka Sławomira: Kiedy go poznałam, nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Patrzyłam z podziwem i fascynacją na człowieka, który dał mi to, czego brakowało od dawna: radość i nadzieję. Kiedy wydarzył się wypadek bałam się tylko jednego, że to go złamie. Okazało się, że Sławek jest silniejszy niż mogłoby się wydawać.  Sławomir: Razem stworzyliśmy rodzinę. Przed nami kolejne wyzwania. Niedługo w naszym domu pojawi się dziecko. Niedługo nasze życie znów przewróci się do góry nogami, a ja muszę stanąć na wysokości zadania. Środki zebrane podczas zbiórki przeprowadzonej niedługo po wypadku zostały wydane na bieżące potrzeby, których celem było zabezpieczenie nogi przed postępem martwicy. Rehabilitacja, konsultacje, leki - tylko to mogło uratować nogę przed całkowitą amputacją. Problem w tym, że nie było czasu na podejmowanie decyzji, trzeba było działać natychmiast. Podobnie teraz, nie mogę zwlekać z zakupem protezy. Kwota niezbędna na w pełni funkcjonalny zamiennik  wciąż pozostaje odległa, dlatego jesteśmy gotowi zdecydować się na protezę pierwotną, która pozwoli mi na samodzielne przemieszczanie. Wiem jednak, że to będzie tylko przystanek na drodze do sprawności, że kolejnym etapem musi być proteza umożliwiająca swobodny ruch, powrót do pracy fizycznej, powrót do realizacji pasji. Bym za moimi dziećmi mógł ruszyć, podobnie jak każdy rodzic, w poszukiwaniu przygód. Żeby mojej rodzinie zapewnić wszystko, czego potrzebuje…  By móc ruszyć dalej, rozpocząć nowy etap muszę mieć nową protezę. Jej koszt to kilkadziesiąt tysięcy złotych. Środki, których nie mam i w tej sytuacji nie mam szans zdobyć. Spełnienie mojego największego marzenia zależy od Was, od ludzi, którzy są gotowi nieść pomoc tym, którzy tego potrzebuję. Mogę zagwarantować jedno: tej szansy nigdy nie zmarnuję.  Życie w przeświadczeniu, że nigdy nie stanie się nic złego - to domena współczesności. Tymczasem los ma dla każdego z nas plan. Problem w tym, że nikt z nas go nie zna, a jego koleje mogą zaskakiwać. Ja nauczyłem się czerpać z życia pełnymi garściami i wiem, że mimo tych przeszkód, jeszcze wiele przede mną. Proszę, daj mi tę szansę.

4 587,00 zł ( 15,27% )
Brakuje: 25 445,00 zł
Łukasz Kujawiak
Łukasz Kujawiak , 34 lata

Dwa razy otarł się o śmierć, więzi go własne ciało... Pomóż wrócić Łukaszowi!

Łukasz musi się wybudzić, inaczej nigdy się nie dowiem, co się wydarzyło. Musimy uwolnić go z więzienia, jakim stało się dla niego własne ciało! Czekamy na Łukasza całą rodziną. Tęsknimy… Prosimy, pomóż nam odzyskać ukochanego tatusia i męża. Mój mąż w ciągu dwóch lat dwa razy oszukał śmierć. Niestety, drugim razem ta pozostawiła bolesne piętno... To historia, w którą trudno uwierzyć, jednak wydarzyła się naprawdę. Wydarzyła się nam… Pierwszy wypadek był trzy lata temu. Mąż miał wypadek. Doznał ciężkiego urazu mózgowo-czaszkowego, nie dawali mu szans. Wierzyliśmy jednak w cud, a ten się wydarzył! Łukasz odzyskał 99% sprawności, nikt by nie zauważył, że zaledwie kilka miesięcy wcześniej walczył o życie i zdaniem lekarzy - miał przegrać. A potem był drugi wypadek… Mija dokładnie rok od wypadku. Mąż poszedł na spotkanie ze znajomymi - świętowali narodziny dziecka jednego z nich. Gdy ponownie próbowałam się skontaktować z Łukaszem, odebrał ktoś inny, mówiąc, że mój mąż spadł ze schodów. Od razu zapytałam, czy wezwali karetkę. Potwierdzili. Wsiadłam w samochód i pognałam co sił na miejsce wypadku… Gdy dojechałam, karetki jeszcze nie było. Myślałam, że przyjechałam po prostu pierwsza, ale okazało się, że nikt nie zadzwonił na pogotowie. Okłamali mnie… Sama wykręciłam numer i po chwili pędziliśmy już do szpitala. Lekarz uspokajał mnie, że to nic takiego, mąż tylko nabił sobie guza, żebym wracała do domu i potem przyjechała tylko odebrać Łukasza.  Gdy wróciłam do szpitala, mąż był właśnie operowany. Kolana się pode mną ugięły… Jak to operowany?! Przecież nic mu miało nie być, mieliśmy wrócić do domu, do dzieci! Na początku nie docierały do mnie słowa lekarza. Jaki obrzęk mózgu, jaki krwotok? Małe szanse przeżycia, właściwie ich nie ma. Zdołali odbarczyć mózg, a mi kazali czekać na cud. Poza mną nikt nie wierzył, że Łukasz przeżyje… Opisując uszkodzenia mózgu lekarze stosują swoistą skalę. 3 punkty w tej skali oznaczają śmierć. Łukasz miał 4 punkty i nadal oddychał. Niestety, uszkodzenia były olbrzymie… Ja jednak nie traciłam wiary. Miałam deja vu - zaledwie dwa lata wcześniej byłam w tym samym szpitalu, mój mąż też walczył o życie i też mi mówili, że nie ma szans. On jednak z tego wyszedł, dlaczego teraz ma być inaczej?! - myślałam. Gdy Łukasz został wypisany ze szpitala do ośrodka rehabilitacyjnego, był cieniem człowieka. Ważył 45 kilogramów, tylko leżał, jak roślinka. Dopiero moje starania i codzienna pielęgnacja sprawiły, że powoli wracał do odpowiedniej wagi. Niestety uszkodzenia mózgu były na tyle duże, że Łukasz nie ma władzy nad ciałem. Jednak wszystko rozumie! Codziennie go odwiedzam. Zadajemy Łukaszowi pytania i na kartkach piszemy odpowiedzi. Ręką, którą jest w stanie poruszać, zawsze wskazuje te prawidłowe! Na początku trudno mi było powiedzieć dzieciom, co stało się tacie. Nasz synek Marcelek ma dopiero 6 lat, bardzo tęskni za tym, co było kiedyś. Wożę go do męża bardzo często. Marcel przytula się, pomaga w goleniu, pokazuje tacie nowe autka. Łukasz nie jest w stanie zrobić nic. Widzę tylko jego wzruszenie, gdy łza za łzą spadają na poduszkę. Zupełnie bezgłośnie… Jedyną drogą, by mąż do nas wrócił, jest intensywna rehabilitacja. Zebraliśmy wszystkie nasze oszczędności z mamą Łukasza i pojechaliśmy na intensywny, 3-tygodniowy turnus. Rehabilitacja bardzo pomogła! Niestety, jest bardzo droga i nie stać nas na nią. To, co oferuje NFZ, jest zaledwie kroplą w morzu.  Nie da się wytłumaczyć tego, co czujemy, co czuje Łukasz. Zamknięty we własnym ciele, ale świadomy. Tak bardzo chciałabym mu pomóc… Będziemy walczyć, póki starczy nam sił, by cud życia Łukasza mógł trwać. Niestety, nie mamy środków, by opłacać bardzo drogą rehabilitację. Bardzo proszę, pomóż mi odzyskać męża… Angelika, żona

8 871,00 zł ( 8,17% )
Brakuje: 99 640,00 zł
Jolanta Lembryk
Jolanta Lembryk , 60 lat

Uratuj moją mamę! Ona dość już wycierpiała... Musimy pilnie powstrzymać chorobę!

Walczę o życie najważniejszej dla mnie osoby na świecie – mojej mamy Joli! Jej mięśnie umierają… Bezlitosna choroba odbiera jej sprawność i kradnie życie. Bardzo proszę o pomoc! Jeśli tak jak ja kochasz swoją mamę, jeśli zrobiłbyś wszystko, by ją ocalić – pomóż nam… Mam na imię Żaneta. Moja mama, Jola, jest najlepszym człowiekiem, jakiego znam… Zawsze życzliwa, pełna ciepła, o wielkim sercu, zrobiłaby wszystko dla innych… To cudowna mama i wspaniała przyjaciółka. Niestety jest też ciężko chora. To niesprawiedliwe, że takich dobrych ludzi spotykają tak straszne tragedie... Moja mama walczy z chorobą już 40 lat. Wszystko zaczęło się długo przed moim urodzeniem… Pierwsze niepokojące objawy pojawiły się, gdy mama była jeszcze nastolatką. Miała 15 lat, gdy zaczęła mieć problemy z chodzeniem. Zamiast biegać, tańczyć, zwiedzać świat, powoli traciła sprawność… Nie umiała wchodzić po schodach, nogi odmawiały posłuszeństwa, a mięśnie były coraz słabsze. Długo nikt nie wiedział, co jest mamie. Diagnoza przyszła później, a wraz z nią rozpacz i strach. Będąc na progu swojej dorosłości, mama dowiedziała się, że ma dystrofię mięśniową. Jej mięśnie słabną, a następnie umierają… Mama walczyła z chorobą z całych sił. W jej życie na stałe wpisała się rehabilitacja, wizyty u specjalistów, pobyty w szpitalu… Mama nie dawała sobie taryfy ulgowej. Starała się żyć normalnie, uczyła się, pracowała, urodziła mnie… Ja na szczęście jestem zdrowa. Przez lata choroba jednak bardzo postępowała, odbierając mamie siły i robiąc z niej osobę niepełnosprawną. Mama porusza się już tylko na wózku, ma słabe ręce, w większości czynności wymaga pomocy innych. Dla osoby zdrowej niczym jest zrobienie sobie kawy, uczesanie się, nakrycie do stołu, pójście po zakupy, wykąpanie się… To czynności, o których się nawet nie myśli, robi się je automatycznie i samodzielnie. W przypadku mojej mamy jest to niemożliwe. Rehabilitacja jest jedynym sposobem, by zanik mięśni nie postępował. Niestety mimo intensywnych i regularnych ćwiczeń stan mamy przez lata tylko się pogarszał… Straszne jest to, że nie ma skutecznego lekarstwa na tę chorobę, która w dalszym ciągu się pogłębia… Jest jednak niestandardowa metoda - terapia komórkami macierzystymi. Mamie przeszczepi się komórki macierzyste, które mają odbudować to, co zabiła choroba! Pokładam w tym leczeniu ogromną nadzieję. To jedyna metoda leczenia, która może zatrzymać postępujące objawy choroby, a nawet sprawić, że mama odzyska siły. Moja mama jest dla mnie najważniejszą osobą na świecie i zrobiłabym wszystko, żeby tylko była zdrowa. Bardzo proszę o pomoc. Mama powinna mieć wykonane pięć podań, a to koszt ponad 70 tys. złotych. To pieniądze, których nie mam i nigdy mieć nie będę. Błagam, pomóż! Mama już dość wycierpiała i zasługuje na godne życie! W imieniu swoim i mamy bardzo dziękujemy też wszystkim za dotychczasowe wsparcie, za wpłaty i pozytywne komentarze. To wspaniałe, że tyle osób pomaga i że jest tyle ludzi o dobrych sercach na świecie... Że Ty jesteś wśród nich.

10 451,00 zł ( 14,23% )
Brakuje: 62 953,00 zł
Kaja Jarecka
14 dni do końca
Kaja Jarecka , 33 lata

Szok❗️ Ratownicy myśleli, że nie żyje! Potrzebna pomoc dla ciężko rannej Kai

“Staranował ogrodzenie i uderzył w dom. Trzy osoby ranne, kierowca bez uprawnień…”. Krótka wzmianka w prasie, za którą stoi czyjeś życie, przerwana kariera, tęsknota, mnóstwo łez. Ta historia to paradoks, bo zaczyna się tam, gdzie Kaja kończy swoje dotychczasowe życie i zaczyna walkę o to, co z niego zostało… Piękna dziewczyna, obok której trudno przejść obojętnie, zawsze pogodna, optymistyczna, troskliwa, kochała spędzać czas z rodziną i przyjaciółmi. Zawsze była silna, ambitna i uparcie dążyła do wyznaczonych sobie celów. Nie zważała na przeciwności losu, który zadrwił sobie ze wszystkich jej marzeń i planów. Ta wewnętrzna siła pomogła jej przetrwać najgorsze chwile – inaczej się nie da tego wytłumaczyć...  Kierowca nie zapanował nad pojazdem, uderzając w budynek, wskutek czego Kaja siedząc na tylnym siedzeniu w środku, wypadła przez przednią szybę samochodu, uderzając głową w ścianę domu. Miejsce zdarzenia dramatyczne – ściana domu niemal wbita do środka. Szok!  Samochód wyglądał koszmarnie, ale prawdziwy koszmar dopiero się zaczynał. Ratownicy medyczni, którzy pojawili się na miejscu i zobaczyli Kaję, uznali, że nie żyje i przystąpili do ratowania pozostałych ofiar. Na szczęście szybko dostrzegli swoją pomyłkę – Kaja wciąż żyła – jakimś cudem przetrwała zderzenie ze ścianą, ale gra toczyła się dosłownie o minuty. Dziewczynę przewieziono do Torunia, gdzie lekarze podjęli błyskawiczne decyzje, by ocalić życie, które ledwie się tliło. Po chwili Kaja leżała już na stole operacyjnym z otwartą czaszką – by mogła żyć, lekarze musieli usunąć krwiak w pniu mózgu, zanim spustoszenie będzie zbyt duże. Udało się ochronić ten ledwie tlący się płomień, udało się wyrwać ją śmierci niemal w ostatniej chwili, ale skala zniszczeń okazała się ogromna!   Kaja ma uszkodzoną lewą półkulę mózgu i sparaliżowaną prawą część ciała, odżywia się przez peg-a, a oddycha przez rurkę w krtani. Zaczynają się u niej zaniki mięśni, a bez profesjonalnej rehabilitacji nigdy nie będzie miała szansy na powrót do zdrowia. Do tej pory Kaja nie odzyskała przytomności, nie przemówiła, nie nawiązała nawet kontaktu wzrokowego. Pod koniec listopada trzeba było opuścić szpital – walka o życie dobiegła końca, ale teraz ze strzępów tego co zostało, trzeba odbudować nowe, młode życie! Rodzina Kai zabrała ją do Krakowa, gdzie trafiła do Centrum Rehabilitacji Funkcjonalnej.  Każdy dzień pobytu w takiej placówce, to duże koszty, a przy takich urazach, które doznała Kaja, rehabilitacja będzie bardzo długa. Będziemy wdzięczni za każdą złotówkę, która przybliży szansę Kai na powrót do zdrowia. Wierzymy, że razem możemy więcej i że wspólnymi siłami pomożemy Kai odbudować życie, powoli wrócić do normalności, nauczymy ją chodzić, mówić, funkcjonować tak, by znów chciało się żyć!

37 900,00 zł ( 37,03% )
Brakuje: 64 440,00 zł
Aleksandra Rutkowska
Aleksandra Rutkowska , 28 lat

Mama Oli zginęła w wypadku, a ona wciąż walczy... Ratunku!

Nie pamiętam tego momentu. Chwili, w której niczego nieświadoma straciłam cały dotychczasowy świat. Wszystko runęło. Z opowiadań towarzyszy podróży dowiedziałam się, że byłam przytomna, świadoma, że słyszeli mój pełen przerażenia i bólu krzyk.  _____ Po wypadku dostawałam strzępki informacji. Dozowano mi je w obawie przed nagłym pogorszeniem, a może po prostu obawiano się, że załamię się i poddam bez walki. Na początku silne leki wyłączały moją świadomość co kilka godzin. Nawet kiedy z kimś rozmawiałam, nie pamiętałam, o czym ani jak długo. To było niezwykle męczące. To wtedy mój organizm prowadził . Wtedy z niewielu rzeczy zdawałam sobie sprawę…  Znacznie później, po kilku tygodniach, zaczęłam łączyć fakty. W kwietniowy świąteczny wieczór wracaliśmy całą rodziną do naszego domu. Fantastyczna atmosfera unosiła się w powietrzu, a my radośni po dniu spędzonym z bliskimi ruszyliśmy w drogę powrotną. Uwielbiałam te spotkania. Niestety, jedno z nich zapadnie mi w pamięci  jako  najgorsze wspomnienie mojego życia… Zasnęłam tylko na chwilę, a z reszty wypadku pamiętam tylko ciemność…  Kiedy mój stan się ustabilizował poznałam szczegóły zdarzenia. Czołowe zderzenie z innym autem doprowadziło do tragedii. Moja mama nie przeżyła tego zdarzenia. O jej śmierci dowiedziałam się dopiero 3 tygodnie później. Nie wierzyłam w to, co słyszę. Ona była przy mnie zawsze, mogłam na nią liczyć w każdej sytuacji, a teraz nie ma jej. Nie powie mi “dasz sobie radę, wierzę w ciebie”. Tęsknota odebrała mi nadzieję na to, że będzie lepiej. Jakby tego było mało usłyszałam kolejną informację, która doprowadziła mnie na skraj… Miałam już nigdy nie stanąć na nogi, w wyniku wypadku został przerwany rdzeń kręgowy. Koniec marzeń, przyszłość stanęła pod znakiem zapytania. Jedyne, czego chciałam w tym momencie… to zapaść w sen. By nie czuć tego bólu, przerażenia i tęsknoty… Te wiadomości nie mogły mnie złamać. Musiałam się podnieść, podjąć walkę. Mimo potwornego cierpienia i obawy o każdy dzień rozpoczęłam działanie. Współpracowałam ze specjalistami, zadawałam mnóstwo pytań, a w głowie miałam to najważniejsze: czy ja jeszcze stanę na nogi? Rehabilitacja - wielu ludziom wydaje się, że to ćwiczenia, które dla osoby chorej stanowią swego rodzaju rozrywkę. A dla mnie to być albo nie być. Bo przede mną całe życie i chcę zrobić wszystko, by pokonać przeciwności, które konsekwencje wypadku stawiają przede mną każdego dnia.  Moje potrzeby są ogromne, rehabilitacja, turnusy, niezbędny sprzęt do ćwiczeń i dostosowanie mieszkania do potrzeb osoby niepełnosprawnej. Koszty są przerażające! Boję się, bo patrzę na nią i widzę prawie pół miliona złotych. Dla większości to cena za spełnienie jednego lub wielu marzeń. Dla mnie to realizacja najważniejszego celu, możliwości samodzielnego poruszania, przemieszczania, powrót, chociaż do normalności. Jeszcze na początku tego roku studiowałam, tańczyłam, ćwiczyłam na siłowni… A dziś, jestem wrakiem. Liczę na Ciebie! Liczę na Twoje wsparcie! Twoja pomoc to moja szansa. Na to, że dasz mi nadzieję na planowanie przyszłości.  Codziennie staję przed poważnym wyzwaniem. Poruszanie się po mieszkaniu jest dla mnie ogromnym problemem, jego rozmiar uniemożliwia większe manewry, a mała łazienka powoduje, że zawsze potrzebuję kogoś do pomocy. Asysty silnych rąk, które umieszczą mnie w wannie. Do wyjścia z domu, nawet na krótką chwilę, potrzebuję dwóch osób, które zniosą mnie i wózek.  Kilka sekund zmieniło wszystko. Zniszczone zdrowie sprawia, że wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Jeśli myślisz, że wszystko przed tobą pamiętaj, żyj tak jakby jutra miało nie być, bo jutro jest wielką niewiadomą… Dziś staję przed Tobą i proszę, daj mi nadzieję na lepsze jutro.

59 578,00 zł ( 14,31% )
Brakuje: 356 561,00 zł

Obserwuj ważne zbiórki