Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Władek Tarar
Władek Tarar , 22 lata

Pijany kierowca zniszczył życie mojego syna, zabił jego koleżankę... Pomocy!

Czy wstając rano, myślimy o tym, że nadchodzący dzień będzie naszym ostatnim? Że właśnie dzisiaj wydarzy się tragedia? Władek, mój syn, na pewno o tym nie myślał 2 listopada 2018 roku. To właśnie wtedy, gdy wracał z koleżanką z korepetycji, na drodze osiedlowej pijany kierowca wjechał w nich z prędkością 100 km/h. Miał 2,5 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Zabił 16-letnią dziewczynę, koleżankę Władka. Mój syn przeżył, trafił do szpitala w ciężkim stanie… Zawsze myślimy, że tragedie się dzieją gdzieś na świecie innym, ale nigdy nie przydarza się nam czy naszym bliskim. To ogromny błąd… Nieszczęście czeka za rogiem, może przyjść zawsze i wszędzie. Mojego syna spotkało listopadowego dnia właśnie na tej osiedlowej drodze… Kolejne dwa miesiące były horrorem — ciężki stan, operacje, leczenie i wielka niewiadoma. Nikt nie umiał powiedzieć, co będzie z synem, czy przeżyje? Na szczęście mijały dni, a on nadal był z nami! W końcu udało nam się pojechać do Niemiec, na miesiąc intensywnej rehabilitacji. Było już jasne, że nie walczymy już nie tylko o życie, ale też o zdrowie i powrót Włada do normalności… Dzisiaj jesteśmy już w Polsce. W specjalistycznym ośrodku synek dzień po dniu walczy o swoje życie przy pomocy specjalistycznego sprzętu medycznego. Koszty są jednak gigantyczne… Robimy wszystko, by Wład do nas wrócił, jednak już wiemy, że sami nie damy rady… Jaki jest mój syn? Mówię jest, a nie był, bo ciągle wierzę, że go odzyskamy, że wróci Władek sprzed wypadku, cudowny, roześmiany nastolatek. To kochane dziecko, najlepszy brat i wzór dla swojej młodszej siostry, wspaniały przyjaciel. Zawsze był pozytywnym i otwartym chłopakiem. To miał być jego ostatni rok liceum, chodził na korepetycję, bo po maturze marzył o tym, by studiować prawo, bronić słabszych… Miał pasję, od 5 lat z ogromnym zaangażowaniem ćwiczył kickboxing. Zdobył wiele nagród! Jestem z niego ogromnie dumna… Tak trudno wracać do koszmarnego dnia, w którym to wszystko zostało mu odebrane przez brawurę, bezmyślność, głupotę jednego człowieka… Pił, wsiadł za kierownicę, na osiedlowej drodze pędził jak po autostradzie! Odebrał jedno życie i zniszczył drugie. Czy taki człowiek nie powinien być nazywany po prostu mordercą...? Jest w nas ogromny żal, ale teraz nie to jest najważniejsze. Skupiamy się tylko na tym, by Wład do nas wrócił. Niestety, miesięczny koszt rehabilitacji to nawet 28 tysięcy złotych. Dla przeciętnej rodziny to kwota nie do zdobycia, a przecież walka o zdrowie synka będzie trwała jeszcze bardzo, bardzo długo… Jako rodzice cały czas nie tracimy wiary, że Wład odzyska dawne życie, które zostało mu tak brutalnie odebrane. Młodsza siostra tak bardzo tęskni za jedynym bratem… Chociaż przeżyliśmy nieopisaną tragedię, cieszymy się, że syn żyje. Jego koleżanka nie miała tyle szczęścia, jej już nie jesteśmy w stanie pomóc… Na naszej drodze spotkaliśmy wiele wspaniałych osób, za których pomoc jesteśmy niezmiernie wdzięczni. Nasz Władek cały czas jednak potrzebuje wsparcia, nie można przerwać rehabilitacji... Dlatego ośmielamy się prosić o pomoc wszystkich, którzy poznali naszą historię. Tylko dzięki Wam może mieć szczęśliwe zakończenie… Jako mama, wraz z całą rodziną i przyjaciółmi mojego synka, z całego serca proszę o pomoc. Podaruj Władowi szansę na wyzdrowienie… Olga, mama

22 676,00 zł ( 25,01% )
Brakuje: 67 962,00 zł
Marcel Komorowski
Marcel Komorowski , 8 lat

Pozwól Marcelkowi usłyszeć świat - pomocy!

Kiedy widzisz dwie kreski na teście, wiesz doskonale, że w twoim życiu niebawem dokona się rewolucja. To pełne napięcia oczekiwanie, coś czego nie da się do niczego porównać… A później ściana, rozpacz i rozczarowanie. Bo przecież nie tak miało to wszystko wyglądać. To był moment, który zapamiętam na zawsze. Ciąża zmieniła wiele i sprawiła, że doświadczyłam emocji, których nigdy wcześniej w sobie nie odnajdywałam. Głaskanie brzucha, nasze pierwsze “rozmowy”, delikatne ruchy, a później mocne kopniaki - to wszystko dawało mi prawdziwą satysfakcję, uśmiech i spełnienie. W końcu nadszedł ten dzień. Nie spodziewałam się, że to będzie dzień, w którym cały mój świat rozpadnie się na kawałki. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam Marcelka, prawie tego nie zauważyłam. Mój synek urodził się bez ucha. Nie byłam na to przygotowana, żaden lekarz na USG nie zauważył, że syn przez całe życie będzie borykał się z tak poważnym problemem. To przeoczenie kosztuje nas mnóstwo wysiłku, łez i stresu… Najtrudniejszy był pierwszy rok… Poruszyliśmy niebo i ziemię, żeby znaleźć odpowiedź, na pytanie “co się stało?!”. W naszym przypadku nie wystarczy stwierdzenie, że Marcel nie ma ucha i kanału słuchowego, konieczne jest znalezienie przyczyny problemu, które pozwalały na dostosowanie leczenia, znalezienie specjalisty. Jeździliśmy po Polsce z całą dokumentacją medyczną w poszukiwaniu diagnozy. Byliśmy odsyłani do kolejnych klinik, podawano nam nazwiska nowych specjalistów, a my bez zastanowienia ruszyaliśmy w drogę. Uratował nas internet. Spędziłam wiele godzin przed komputerem, czytając dokładnie każdą historię. W końcu trafiłam! Znalazłam mamę dziewczynki, leczonej w USA, której słuch udało się uratować, a ucho odbudować. Obudziła się w nas iskierka nadziei, wreszcie znaleźliśmy drogę do rozwiązania naszego problemu. Odtąd wszystko miało zacząć się układać. Niestety, na naszej drodze stanął problem nie do pokonania: cena słuchu naszego synka to prawie 300 tysięcy złotych! Ogromne pieniądze, których nie jesteśmy w stanie zdobyć. Tak naprawdę operacja mogłaby zostać przeprowadzona natychmiast. Marcel ma 4 latka, a to kwalifikuje go do rekonstrukcji. W Polsce operacja byłaby możliwa dopiero w wieku 12-13 lat, a dla Marcela to zdecydowanie za późno. Już powoli dostrzegamy różnice i opóźniony rozwój spowodowany uszkodzonym słuchem. Na razie Marcel chodzi do przedszkola i świetnie odnajduje się wśród rówieśników, obawiamy się jednak czasu, kiedy Marcel rozpocznie swoją szkolną przygodę. Jeśli wciąż nie będą docierały do niego wszystkie dźwięki, problem będzie się pogłębiał. Dzięki wypracowanym metodom operacja w Stanach to dla nas gwarancja jednego zabiegu, dzięki któremu kanał słuchowy zostanie odbudowany, a ucho zrekonstruowane. Pozostaje kwestia kilkutygodniowej rekonwalescencji pod okiem specjalistów z tamtejszego szpitala. Gdybyśmy zdecydowali się na rozwiązanie problemu w Polsce, poza długim oczekiwaniem, czekałoby na Marcela kilka skomplikowanych operacji. Nie ma też gwarancji na to, że uda się całkowicie naprawić słuch. Czasem Marcelek staje przed lustrem, przegląda się i pyta “Mamo, gdzie jest moje uszko?", a ja patrzę na niego i zawsze powtarzam “taki się urodziłeś, ale zrobimy wszystko, by twoje ucho pojawiło się we właściwym miejscu” i zawsze dodaję: “bez uszka też jesteś piękny”. To dla mnie trudne, szczególnie kiedy starsze dzieci zadają pytania, wytykają mojego synka palcami. Wiem, że może pojawić się etap, kiedy Marcel bardzo weźmie to do siebie… Moim priorytetem jednak zawsze będzie zdrowie, prawidłowy rozwój synka to coś, dla czego jestem w stanie zrobić wiele. Nauczyć się prosić o pomoc... Mamy szczęście w nieszczęściu, nasz synek jest wyjątkowym człowiekiem. Ta choroba to wielki sprawdzian dla całej rodziny, dla mnie jako matki to wielkie wyzwanie, bo jedyne czego chcę to zapewnić mojemu synkowi zdrowia. Jego słuch to dla mnie najlepszy prezent, jaki mogę sobie wyobrazić. Dla Marcela to szansa na całkiem nowy start. Mój synek na to zasługuje, pomocy! _____ Zbiórkę można wspierać biorąc udział w licytacjach prowadzonych w grupie: Licytacje dla Marcela 

126 627,00 zł ( 45,01% )
Brakuje: 154 671,00 zł
Sławomir Szyszka
Sławomir Szyszka , 54 lata

Podczas wspinaczki spadł z 6 metrów. Sławek potrzebuje Twojej pomocy!

Nigdy nie przypuszczałem, że to, co kocham najbardziej, stanie się powodem moich największych zmartwień… Sport to zdrowie, ale czasami to zdrowie odbiera. Jeden dzień sprawił, że całe moje dotychczasowe życie się zmieniło… Od 2 lat walczę o to, by je odzyskać. Potrzebuję pomocy i dlatego Cię o nią proszę, bo jest mi potrzebna właśnie teraz… Zawsze prowadziłem aktywny tryb życia: turystyka wysokogórska i górska, narty, żeglarstwo, w tym morskie, pływanie, jazda na rowerze… Uwielbiałem sport i ruch na świeżym powietrzu. Znajomi dopytywali mnie wciąż, skąd mam tyle pozytywnej energii, a to wytwarzane w trakcie wysiłku endorfiny dawały mi tak pozytywnego „kopa”. Wśród sportów, których nie spróbowałem, a zawsze chciałem, była wspinaczka. Kurs wspinaczkowy był na liście moich największych marzeń, a ja zawsze wierzyłem, że marzenia są po to, by je spełniać. Przyjaciele czasem żartowali, mówiąc – „ty, Sławek, ekonomista, ślęczący przy tych swoich tabelkach, będziesz się gdzieś wspinał?” Odpowiadałem: „A dlaczego nie?” W końcu udało mi się zapisać i zapłacić na kurs. Cóż – niektórych marzeń lepiej nie spełniać. Zawsze byłem człowiekiem bardzo odpowiedzialnym. Byłem też świadomy tego, że sport wiąże się z ryzykiem kontuzji, dlatego bardzo skrupulatnie przygotowywałem się do jakichkolwiek sportowych wyzwań. Nie sądziłem jednak, że inni mogą zaniedbać te przygotowania. Że ci, od których będzie zależeć zdrowie i życie innych, mogą zawieść, nie dopilnować zabezpieczeń. Spadłem z wysokości 6 metrów. Powinna mnie zabezpieczyć lina. Tak się jednak nie stało. Osunąłem się po ścianie, runąłem na głaz. Złamałem kręgosłup. Jego odłamki przebiły rdzeń kręgowy.  Nie straciłem przytomności, czułem tylko obezwładniający ból. Helikopter zabrał mnie do szpitala. Tam zbadano mnie, przeszedłem operację. Uszkodzenie rdzenia kręgowego... Pierwsze, co poczułem, gdy usłyszałem diagnozę, to taką ścianę, mur odgradzający mnie od mojego poprzedniego życia. Od radości, uczucia letniego wiatru na twarzy, od podejmowania nowych wyzwań. I pamiętam też, za chwilę pojawiła się myśl, że ja ten mur mogę zburzyć, że to się musi udać. Nie należę do osób, które się poddają. Bałem się, że lekarz powie, że nie ma szans, że nigdy nie będę chodził. On jednak był ostrożny w rokowaniach… Nie odebrał mi jednak nadziei. Powiedział, że mam walczyć, bo wszystko zależy od efektów rehabilitacji. Od 2 lat całe moje życie jest podporządkowane temu, żeby odwrócić skutki wypadku. Po wielu miesiącach ciężkiej, bolesnej pracy – chodzę, ale za pomocą kul albo kijków… Z łóżka przesiadłem się na wózek inwalidzki, potem zamieniłem go na kule, a teraz walczę o to, by zostawić je w kącie i poruszać się bez nich. Niestety, mam trudności z utrzymaniem równowagi i często się przewracam, co powoduje kontuzje, a nawet złamania. Do tego dochodzą bóle i skurcze w nogach. Rehabilitanci określają mój sposób chodzenia jako "chód patologiczny", z dużą jednak nadzieją na poprawę. Potrzebna jest dalsza rehabilitacja! Niestety - nawet dla osób niepełnosprawnych w stopniu znacznym tak jak ja, czas oczekiwania na rehabilitację w ośrodkach lub oddziałach szpitalnych na NFZ wynosi do kilku lat, a pobyt może odbyć się tylko raz w roku. Tymczasem ja muszę ćwiczyć codziennie! Nie mogę zaniedbać rehabilitacji, bo nie tylko nie będę posuwać się do przodu, ale też cała dotychczasowa praca przepadnie… I ortopeda, i neurolog są zgodni – jest dla mnie szansa powrotu do zdrowia! Konieczna jest jednak rehabilitacja, uwzględniająca nowoczesne metody i urządzenie, takie jak ćwiczenia na egzoszkielecie czy komora baryczna. Takie zajęcia nie są jednak refundowane przez NFZ i dostępne wyłącznie prywatnie. Dlatego proszę o pomoc… Jestem na rencie, po pół roku zwolnienia lekarskiego straciłem pracę. Organizator kursu nie przyznaje się do winy – trwa sprawa. Ubezpieczyciel odmówił wypłacenia odszkodowania. Choć była to turystyka rekreacyjna, którą uprawiają nawet małe dzieci, a nie sportowa, uznano, że powinienem mieć ubezpieczenie od sportów ekstremalnych, a nie od nieszczęśliwych wypadków… Obiecałem sobie i córce i żonie, że zburzę ten mur, który oddzielił mnie od życia, które kocham. Już część udało mi się zburzyć i bardzo chciałbym, by zniknął całkowicie. Wiem, że mam na to szansę i zrobię wszystko, by ją wykorzystać, potrzebne mi są tylko środki, bym mógł dalej walczyć. Bardzo proszę o pomoc, bo wiem, że dzięki Twojemu wsparciu moja walka – ta najważniejsza - skończy się zwycięstwem.

11 309,00 zł ( 28,12% )
Brakuje: 28 904,00 zł
Michał Czopek
Pilne!
Michał Czopek , 32 lata

27 lat walki o sprawność. Pomóż mi stanąć prosto na nogach!

Przez kilka godzin byłem zdrowym chłopcem z 9 punktami w skali Apgar. To był mój pierwszy i ostatni taki wieczór. Chwilę później zarażono mnie gronkowcem złocistym na oddziale noworodkowym i ten pasożyt pozostanie już ze mną do końca życia. Złośliwa bakteria “zjadła” prawie cały staw biodrowy, panewkę i główkę kości udowej. Dzisiaj moja prawa noga jest krótsza od lewej o 7 cm i w tej chwili to już ostatni dzwonek, żeby udało się cokolwiek z tym zrobić. Operacja wraz z rehabilitacją kosztuje jednak prawie 400 tys. złotych... Był to rok 1992 i od tamtego czasu borykam się z lekarskimi błędami. Ówczesna infekcja została opanowana, ale to nie był koniec mojego koszmaru. Polska medycyna oferowała mi jedynie wózek inwalidzki albo niepewną operację. Dopiero po długich staraniach moich rodziców, jako 2 i 3-latek przeszedłem w Niemczech dwa skomplikowane zabiegi. Po demolce na stawie biodrowym, którego dokonał gronkowiec, niemieccy lekarze podjęli się jego rekonstrukcji. Osiągnęli najważniejszy cel — mogę chodzić. Starałem się być taki, jak rówieśnicy. Biegać, skakać, cieszyć się dzieciństwem. Nie było to łatwe z korkiem na spodzie buta, który przyklejał mój dziadek. Już w podstawówce dotarło do mnie, że jestem “inny”. Ciągłe ciekawskie spojrzenia, pytania kolegów, zawsze ostatnie miejsce w sprincie na 60 m. Dlaczego mnie to spotkało? Dlaczego nie mogę być po prostu zdrowy… Dzisiaj mam 27 lat i wszystko, co najlepsze, wciąż jest przede mną. Chcę zwyczajnie żyć, być w pełni samodzielny i nie stanowić obciążenia dla najbliższych. Staw biodrowy, co zresztą widzicie na zdjęciu, wygląda jak wygląda… Ma mocno ograniczony zakres ruchu, bywa, że boli jak diabli, a przecież z każdym dniem jest coraz starszy i mocniej zużyty. Boję się każdego poranka, bo nie wiem, czy wszystko się nie rozsypie i nie będę mógł wstać z łóżka. Co wtedy pozostanie? Proteza, wózek, trwałe kalectwo? Na przestrzeni wielu lat poszukiwań i licznych konsultacji, nikt nie był w stanie zaoferować mi bezpiecznej i skutecznej metody leczenia. Przełom nastąpił dopiero w kwietniu tego roku po konsultacji u światowej sławy specjalisty, który wlał w moje zbolałe serce nadzieję. Dr Paley ze Stanów Zjednoczonych jest geniuszem i fachowcem najwyższej próby, a co najważniejsze — ma dobry plan, żeby naprawić moją nogę. Planowana operacja jest bardzo skomplikowana. Składa się z dwóch etapów: rekonstrukcji stawu biodrowego oraz wydłużenia nogi. Jest to dla mnie ostatnia szansa na uzyskanie sprawności fizycznej, życia bez bólu i strachu o przyszłość. Ze względu na mój wiek jest to ostatni moment, by tego typu rekonstrukcja miała sens. Niestety, tu pojawia się też druga strona medalu… Operacja wraz z późniejszą rehabilitacją to ogromny wydatek, absolutnie przekraczający moje możliwości finansowe. Dlatego proszę o pomoc i spełnienie cudu. Bo na dzisiaj zebranie tak wielkiej sumy mogę traktować jedynie w kategoriach cudu. Bądźcie ze mną, potrzebuję Was. Chcę dobrze przejść przez życie. Bez Was mi się nie uda... Michał

118 525,00 zł ( 30,9% )
Brakuje: 264 975,00 zł
Paweł Siluk
Paweł Siluk , 50 lat

Gwiazda disco polo walczy z ciężką chorobą! Pomocy!

To trwa już tyle czasu... Od ponad 13 lat walczę z reumatoidalnym zapaleniem stawów.  To choroba, w której organizm sam atakuje i niszczy swoje, dotąd zdrowe komórki. Są dni, kiedy nie mam siły wstać z łóżka, kiedy nie widzę sensu, w tym, by starać się o każdy następny dzień, bo brakuje mi wiary w to, że jeszcze może być dobrze. Moja choroba to potworny ból. Jej sposób działania jest taki sam jak w przypadku stwardnienia rozsianego – z tą tylko różnicą, że SM atakuje mięśnie, a RZS kości i stawy. Organizm, broniąc się przed nieistniejącym wrogiem, doprowadza do przerostu maziówki wypełniającej przestrzenie międzystawowe, która staje się toksyczna. Jak mówi sama nazwa tej choroby, pojawiają się ogromne stany zapalne, co stopniowo “wyżera” stawy. Kości i stawy deformują się, czego skutkiem jest ogromny, nieprzemijający ból. Czasem jest tak silny, że nie mogę się ruszyć… Sterydy doprowadziły do tego, że mam powikłania – cukrzycę, nadciśnienie tętnicze, zniszczoną wątrobę, trzustkę, oczy i skórę. Jestem zależny najbliższych, bez których nie mogę funkcjonować – nie mogę sam podnieść się z łóżka, sam się ubrać, ani założyć butów. Z powodu choroby i bólu musiałem zamknąć moje, niegdyś bardzo dobrze funkcjonujące przedsięwzięcie, staromodny, przesycony artystycznym klimatem sklep plastyczny w Gdańsku. Czasem traciłem sens i chęć życia. Wtedy odnalazłem muzykę, która stała się moją nową pasją. Chcę ją tworzyć i się nią dzielić z Wami. Niestety – choroba mocno w tym przeszkadza.  Leczenie RZS polega na wyłączeniu systemu odpornościowego organizmu po to, aby przestał bronić się przed sobą samym. Wtedy zmniejsza się produkcja toksyczne maziówki, stan zapalny i bóle. W ten sposób byłem leczony dwa razy – raz przez dwa lata i raz przez półtora roku. To były lata, których nigdy nie zapomnę… Przeżyte bez bólu i z możliwością normalnego poruszania się! Dla mnie to był prawdziwy cud, który niestety tak szybko przeminął… Koszt leczenia jest bardzo wysoki. W moim przypadku leki nie są refundowane, bo jestem “nierokującym” pacjentem – mi pomagają tylko jak je biorę, a u innych występuje często wieloletnie zatrzymanie choroby – mi trzeba je podawać cały czas. Cena tych leków przewyższa możliwości nawet dobrze sytuowanych osób, a co dopiero człowieka, który przez swoją chorobę nie mógł utrzymać własnego sklepu… Zapewne domyślasz się, jak ciężko było mi się do Was zwrócić... I to nie dlatego, że mógłbym mieć jakiekolwiek wątpliwości co do Waszej szlachetności i chęci pomocy! I to nie dlatego, że ciężko jest prosić kogoś o pomoc! Ale dlatego, że zdaję sobie sprawę jak wielu jest potrzebujących.I Zapewne nie zdecydowałbym się na to, gdyby nie osoby spośród Was, które mnie do tego kroku gorąco zachęcały. To jest jedyne dobro, które przyniosła mi ta choroba: spotkanie z ludźmi, którzy niosą ze sobą dobro, serdeczność i dbałość o drugiego człowieka! Z ludźmi, którzy otwierają się na innych, którzy cieszą się z przekazu, który ze sobą niesiesz, którzy widzą i kochają życie tak jak ty sam! Proszę o pomoc, bo wiem, że z Tobą moja walka będzie łatwiejsza!

4 549,00 zł ( 6,09% )
Brakuje: 70 025,00 zł
Wioletta Brzozowska
Wioletta Brzozowska , 29 lat

Porzucona, bez szans na przyszłość, u nas znalazła miłość. Pomocy!

Wymarzona, wyczekana, nasza. Długo myśleliśmy o tym, że dziecko będzie idealnym dopełnieniem naszej rodziny. Niestety, z czasem okazało się, że spełnienie największego marzenia okaże się jednocześnie przekleństwem. Procedury, tysiące dokumentów, szkolenia, spotkania ze specjalistami. Wszystko po to, by dołączyła do nas kruszynka. Malutka, bezbronna, pachnąca… 3-miesięczny bobasek, którego los leżał w naszych rękach. Kiedy po raz pierwszy na nią spojrzałam, poczułam niesamowitą radość, euforię… Ale pojawiło się coś jeszcze - właśnie wtedy zdałam sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka na nas spoczywa. Beztroskim macierzyństwem cieszyłam się tylko 3 miesiące… Kiedy pojawiły się pierwsze problemy z poruszaniem rączkami i nogami zaczęła się niekończąca droga prowadząca przez różnorodne gabinety specjalistów, lekarzy pediatrów, osób, które mogą podpowiedzieć rozwiązania. Przez myśl przeszła nam jeszcze jedna myśl, żeby zbadać pochodzenie córeczki, dowiedzieć się o niej czegoś więcej. I wtedy poraziła nas pierwsza tragiczna wiadomość. Dom Dziecka powiedział, że brat Wiolettki żyje, ale nie funkcjonuje - jest w stanie wegetatywnym. Poraziła nas wizja tego, co może nas czekać, ale chcieliśmy poczekać na ostateczny “wyrok”. Lekarze nie mieli dla nas dobrych wieści. Wszystkie najgorsze obawy się potwierdziły. Było nawet gorzej. Diagnoza: SMA, Rdzeniowy Zanik Mięśni, typu I — dzień za dniem ciało Wioletty trawione chorobą zapada się… Każdy organ i kończyna powoli odmawiają posłuszeństwa. Kiedy próbowałam pogodzić się z tą informacją, jakoś poukładać naszą rzeczywistość dostałam wiadomość, która rozbiła moje serce na pół. Dom Dziecka zaproponował coś niewyobrażalnego… Oddanie Wioletty i wymianę na inne dziecko. Jak można zadać takie pytanie?! Krzyczałam przez łzy, że nigdy nie oddam córeczki - ani do Domu Dziecka, ani w szpony śmierci! Nagromadzenie myśli, konieczność poszukiwania leczenia dla córeczki, widok mojego dziecka, które miałam wrażenie, coraz bardziej się od nas oddala. Nie mieliśmy możliwości nacieszyć się wspólnym czasem. Zrobiliśmy mnóstwo planów. Nie było w tym wielkich oczekiwań. Codzienność dawała nam mnóstwo satysfakcji, radość, spełnienie. Tymczasem nadzieja powoli umierała, choroba rozwijała się nieubłaganie, z każdym dniem córka stawała się coraz słabsza. Całkowity brak sił, obniżona odporność i częste zachorowania na zapalenie płuc i oskrzeli doprowadziły do stałego podłączenie sondy, ssaka i respiratora, podtrzymującego życie. U Wioletty zdiagnozowano SMA, skrzywienie kręgosłupa, i poważną skoliozę. Usiąść może wyłącznie, kiedy ma na sobie gorset, jej jedyny zakres ruchów to przekręcenie głowy. Może zmieniać pozycje tylko na leżąco, z naszą pomocą. Jej ciało stało się niemal całkowicie bezwładne. Choroba uwięziła ciało mojej córeczki w łóżku. Odebrała możliwość przemieszczania się, pójścia w dowolne miejsce. Nie może udać się, gdzie chce, nie będzie miała nigdy swoich nastoletnich spraw.  Mimo że uwięziona w niepełnosprawności ciała, wciąż myśli tak samo. Jej mózg funkcjonuje bez zmian, jest otwarty na marzenia, kreatywny. Oderwaniem od rzeczywistości jest dla niej moda - jedynym sprawnym palcem korzysta z komputera w poszukiwaniu najnowszych trendów, podpowiedzi i rozwiązań. Tę pasję przejęła ode mnie, czasem siedzę przy niej, kiedy szyję i wtedy w jej oku pojawia się ten błysk. Najgorsza jest świadomość, że nigdy nie usiądzie przy maszynie, nie poczuje tych wibracji. Wierzę jednak, że nie wszystko stracone. Może kiedyś jakimś cudem zaprojektuje strój, który wzbudzi podziw. Mimo najgorszych wieści, walczymy o nią każdego dnia! Nadzieją na poprawę sytuacji córeczki jest intensywna rehabilitacja pod okiem specjalistów. Zajęcia pobudzają nerwy, zmniejszają poziom bólu i eliminują potworne cierpienie. Nie mogę patrzeć, jak się męczy, jak choroba odbiera jej resztkę sił. Mówię to od zawsze i będę powtarzać, nie oddam jej, choćbym miała walczyć do ostatniej możliwości. Ktoś mógłby powiedzieć, że mieliśmy wybór. Tak, wybraliśmy walkę o życie Wioletty i z perspektywy czasu, nie żałuję. Podjęłabym tę decyzję po raz drugi. Jej choroba nauczyła mnie, że piękne zakończenia występują  tylko w bajkach, a życie i jego przewrotność mają za nic wszelkie plany. Ratunek Wioli był moim przeznaczeniem. Potrzebuję wsparcia, proszę, pomóżcie ocalić moje dziecko! 

27 200,00 zł ( 32,22% )
Brakuje: 57 215,00 zł
Aniela Wróblewska
Aniela Wróblewska , 9 lat

"Ta cisza zabiera ci mnie..." - pomóż Anielce słyszeć i mówić!

Ile dla Ciebie warte jest to, że możesz słyszeć? Jeśli nigdy o tym nie myślałeś, wyobraź sobie życie w ciszy. Nie słyszysz głosów bliskich, dźwięków świata, ulubionych piosenek… Nic. Oprócz ciszy jest też milczenie. To jak zamknięcie w szklanej bańce. Obok świata, a jednak daleko… Cisza i pustka, a razem z nimi - samotność. Nic więcej. Przed tym właśnie muszę ochronić Anielkę! To, co nam przychodzi łatwo, naturalnie – oddychanie, mówienie – dla niej jest wyzwaniem… Wszystkiego musi się uczyć. Zaczęła mówić dopiero, gdy miała 3 lata. Myli słowa, przekręca końcówki… Nie słyszy. Ma niedosłuch poziomu 60 decybeli… To poziom natężenia dźwięku hałasu odkurzacza czy gwar ulicy. Zwykłej rozmowy, szeptu, śpiewu ptaków, domowego szmeru – Anielka nie usłyszy. Urodziła się taka mała, krucha, najpiękniejsza na świecie… I zdrowa – tak myśleliśmy. Przepełniała mnie taka miłość, takie szczęście… Zabrano ją na badania, które miały być tylko formalnością. Stało się inaczej… Przesiewowe badanie słuchu pokazało nieprawidłowości. Wymagało powtórzenia. Wszyscy pocieszali mnie, że to jeszcze nic nie znaczy, że wyniki w pierwszych dniach życia dziecka mogą być mało wiarygodne… Bardzo bałam się, co pokaże powtórne badanie. Nie spodziewałam się, że złe wieści przekaże mi także pediatra… Pierwszy cios, po którym ledwo mogłam się podnieść: Anielka urodziła się z rozszczepem podniebienia. To bardzo poważna wada, którą trzeba leczyć. Inaczej dziecko może nie mowić. Ratunkiem jest tylko operacja. Drugi cios – Anielka niedosłyszy. Poziom niedosłuchu poziomu 60 decybeli to bardzo dużo. Natychmiast kazano nam zacząć rehabilitację słuchu i kupić Anielce aparaty słuchowe. W walce o zdrowie dziecka matka nie podda się nigdy. Żeby jednak walczyć, trzeba odbić się od dna… Przez pewien czas właśnie tam byłam, tam, gdzie jest tylko niemoc i rozpacz… Byłam przerażona, że moja córeczka nigdy nic nie usłyszy, nigdy nic nie powie… Że nie będę mogła się z nią porozumieć. Nie będę wiedzieć, czy jest głodna, czy coś ją boli, co myśli, czego pragnie… Będę obok, a jednak daleko od własnego dziecka. Nasze życie zmieniło się diametralnie od momentu diagnozy Anielki. Drugim domem stał się szpital… Szpitalne łóżeczko, w którym leżała ona – taka mała, śpiąca z pokłutymi rączkami, podłączana do kolejnych kroplówek – stało się centrum wszechświata. Anielka przeszła operacje podniebienia – jej słuch nieznacznie się polepszył. Szczęście nie trwało długo… To miała być tylko kontrolna tomografia. Nie sądziłam, że znów wszystko się zmieni. Że będzie jeszcze gorzej… W prawym uszku odkryto guz. Guz przypomina swoim kształtem perłę, stąd jego nazwa – perlak, rozrasta się w uchu, upośledza słuch. U Anielki rozrósł się tak bardzo, że zniszczył jedną kosteczkę słuchową! Konieczna była kolejna operacja, a po niej – stała obserwacja, która trwa do dziś. Perlak w każdej chwili może odrosnąć. Córeczka jest niestety ciężkim przypadkiem dla medycyny. Skumulowały się u niej dwa problemy - z prawidłową mową (po rozszczepie podniebienia) i słuchem (obustronny niedosłuch). Trzeba działać dwutorowo, korzystając z pomocy różnych logopedów – takich, którzy skupiają się na mowie i takich, którzy skupiają się na słuchu. „Tata”. 3 lata czekaliśmy na jej pierwsze słowo… Niestety, Anielkę wciąż trudno zrozumieć. Ma bardzo słabą artykulację… Anielka bardzo lubi śpiewać, ale ma problemy z prawidłowym odtworzeniem tekstu. Często zastępuje jedne słowa drugimi, które podobnie brzmią. Jest jednak pogodnym, bardzo towarzyskim dzieckiem. Zdaję sobie sprawę, że Anielkę czeka jeszcze wiele lat ciężkiej pracy. Wiem jednak, że ma szansę normalnie mówić. Konieczna jest dalsza praca nad wymową, nad rozróżnianiem zgłosek, nad pracą mięśni aparatu mowy, które umożliwią też prawidłowe oddychanie i jedzenie. Konieczne są też aparaty słuchowe. Dostaliśmy dofinansowanie, ale to wciąż mało, bo potrzebne są 2 aparaty – po jednym na uszko. Bardzo proszę o pomoc, bez niej będzie ciężko. To dzięki Tobie Anielka będzie mogła słyszeć, mówić, oddychać… Jeśli otworzysz na nią swoje serce, wierzę, że kiedyś sama powie Ci „dziękuję”.

30 043,00 zł ( 67,88% )
Brakuje: 14 212,00 zł
Robert Wierzbicki
Robert Wierzbicki , 53 lata

Krwiak w mózgu prawie mnie zabił. Walczę jak lew, ale sam nie dam rady

Jak to jest bać się zasnąć? A później bać się obudzić, otworzyć oczy. Przecież już raz tak się stało, już raz zasnąłem jako zdrowy, młody mężczyzna, szczęśliwy mąż i ojciec dorastającej córki, a obudziłem się, nie mogąc się nawet ruszyć. Od tego wszystko się zaczęło. Wszystko, co najgorsze. Silny i zdrowy facet, który pracuje, utrzymuje rodzinę, ma plany na przyszłość i stara się wcielać je w życie – tak można mnie było opisać kiedyś. Byłem kierowcą ciężarówki. Życie na walizkach czasami dawało w kość. Tęskniłem za rodziną, ale jadąc setki kilometrów przez Europę, bez stojącego nad głową szefa, czułem się wolny. Wolny także finansowo. Tak, byłem szczęśliwy, tym bardziej że postanowiliśmy kupić upragnione mieszkanie. Miało być naszą oazą spokoju, naszym miejscem na ziemi. Przyszedł dzień, którym postanowiliśmy, że odwiedzimy dawno niewidzianych znajomych. Pamiętam, że poczułem się jakoś słabiej, zaczęło mi się kręcić w głowie. Przyjaciele zaproponowali, żebym się położył… Wtedy to wszystko się zaczęło, a właściwie skończyło... Okazało się, że w mojej głowie przez lata rósł krwiak – tykającą bomba zegarowa, która tego dnia wybuchła, a o istnieniu, której nie miałem zielonego pojęcia. Krwiak nie dawał żadnych objawów. Lekarze podjęli decyzję o natychmiastowej operacji Lekarze, by uratować moje życie, zadecydowali o natychmiastowej operacji krwiaka śródmózgowego prawej półkuli mózgowej. Przytomność odzyskałem kilka tygodni później, ale i tamten okres pamiętam jak przez mgłę. Gdy się obudziłem, cała lewa strona mojego ciała była sparaliżowana. Od tego czasu jestem osobą niepełnosprawną. Po operacji przeszedłem różne stany od nieświadomości do załamania. Zdaję sobie sprawę, że to, co się stało, w takim samym stopniu co mnie, dotknęło moją rodzinę. Wiem, że to był dla nich najcięższy czas, że czasem brakowało mi wiary, że się uda, brakowało motywacji do walki, wiem, że byłem nie do zniesienia. W końcu stwierdziłem, że dosyć już tego rozdrapywania ran. Nie chciałem dłużej tylko egzystować. Zacząłem uczęszczać na rehabilitacje. Szybko wstałem z wózka, a moja sprawność regularnie się poprawiała. Zdarzało się też niestety uderzać głową w mur. Tak było wtedy, gdy NFZ wyznaczył mi termin specjalistycznej rehabilitacji na 2036 rok. Byłem załamany. Na szczęście sprawą zainteresowały się media. Dzięki ich wsparciu udało się wtedy, na ten jednorazowy turnus, znaleźć sponsorów. Dalej musiałem radzić sobie sam. Jeździłem na wózku inwalidzkim, ale dzięki rehabilitacji stanąłem na nogi. Codziennie staram się przezwyciężyć własne ograniczenia i walczę o odzyskanie sprawności, ćwicząc z rehabilitantem. Pragnę odzyskać sprawność pozwalającą na powrót do pracy, nie chcę tylko egzystować, chcę aktywnie uczestniczyć w życiu codziennym. Pomimo swoich ograniczeń zacząłem rozglądać się za pracą. Tak bardzo pragnąłem choćby namiastki utraconej samodzielności. Udało mi się. Znalazłem pracę jako ankieter telefoniczny. Nie jest to szczyt mojej ambicji, ale dzięki temu zajęciu czuję się, choć odrobinę bardziej potrzebny. Pracuję, ale pieniędzy ledwo wystarcza nam na spłatę rat za mieszkanie. Na tak potrzebne rehabilitacje nie mam już środków, a tylko one dają szanse na powrót do dawnej sprawności. Chcę aktywnie uczestniczyć w życiu społecznym i rodzinnym. Bez ćwiczeń z terapeutami nie mam na to szans. Potrzebuję pomocy i bardzo Was o to proszę. Bez rehabilitacji zamiast powrotu do aktywności, czeka mnie powrót na wózek...

31 772,00 zł ( 32,81% )
Brakuje: 65 036,00 zł
Monika Gąsiorowska
Monika Gąsiorowska , 46 lat

Na Monikę czekają dzieci. Pomóż wybudzić ją ze śpiączki!

Nasze życie dzieli się na dwa etapy  – przed wypadkiem i po. Takie coś może przydarzyć się każdemu i z dnia na dzień wywrócić wszystko do góry nogami. Przydarzyło się akurat nam i dziś musimy uczyć się z tym żyć. Serce Moniki zatrzymało się zupełnie niespodziewanie. Czas, w którym nie biło, doprowadził do nieodwracalnych zmian. Doszło do niedotlenienia i, choć udało się uratować życie, Monika wciąż nie odzyskała świadomości. Cały czas o nią walczymy! My – siostry, rodzice, dzieci i mąż. Prosimy, bądź z nami, a ta walka będzie łatwiejsza. To był 7 marca, dwa miesiące temu. Monika zawiozła córkę do szkoły. Kiedy wróciła, źle się poczuła. Chwilę później doszło do zatrzymania akcji serca. Reanimacja, karetka, szpital – wszystko działo się bardzo szybko. Do dzisiaj wszystkim nam trudno uwierzyć w to, że w ciągu tych kilku chwil mogliśmy stracić Monikę. Dlaczego jej serce się zatrzymało? Tego nie wiemy do dzisiaj. Na OIOM-ie dowiedzieliśmy się, że stan Moniki jest zły. Lekarze wymieniali słowa, których tak bardzo nie chcieliśmy słyszeć – niedotlenienie, śpiączka, zatrzymanie akcji serca. A przecież jeszcze dzień wcześniej Monika rozmawiała z nami, chodziła, śmiała się. A teraz? Leżała w śpiączce na szpitalnym łóżku. Nie mówiła, nie ruszała się, nie patrzyła na nas… Do dziś nie odzyskała świadomości. Z dnia na dzień musieliśmy nauczyć się, jak opiekować się Moniką. Nasza mama właściwie zamieszkała w szpitalu, aby być przy niej cały czas. Po trzech tygodniach wypisano nas do domu… Tylko jak do niego wrócić, kiedy nie jest przystosowany do potrzeb Moniki? Poza tym potrzebna jest specjalistyczna opieka i rehabilitacja, której, choćbyśmy chcieli, sami nie zapewnimy. Monika potrzebuje całodobowej opieki. Niezbędna jest specjalistyczna rehabilitacja multisensoryczna, ponieważ pierwsze tygodnie i kolejne miesiące mają kluczowe znaczenie przy wybudzaniu ze śpiączki. Z uwagi na brak miejsc w ośrodkach finansowanych przez państwo, pozostają tylko te niepubliczne, posiadające odpowiednie zaplecze medyczne i rehabilitacyjne oraz wolne miejsce... Niestety – te kosztują mnóstwo pieniędzy. To, co się wydarzyło, zmieniło wszystko – zrewidowało wszystkie nasze plany i marzenia. To nasza wspólna tragedia – rodziców Moniki, męża, dzieci – Zosi i Tosi – oraz sióstr, które zawsze były razem, we cztery... Nie poddajemy się, będziemy walczyć, bo tylko tak możemy pomóc Monice. Innego sposobu nie ma. Prosimy o pomoc, bo choć stajemy na głowie, zaczyna brakować pieniędzy… Wierzymy, że któregoś dnia Monika wybudzi się ze śpiączki. Tak bardzo na nią czekamy… –rodzina Moniki

131 956,00 zł ( 45,94% )
Brakuje: 155 278,00 zł

Obserwuj ważne zbiórki