Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Daniel Szczepaniak
Daniel Szczepaniak , 24 lata

W wypadku połamał się jak zapałka... Daniel potrzebuje nas, by znów chodzić!

Kilometr – tyle zabrakło, by bezpiecznie wrócił do domu. Daniel i jego siostra wracali na skuterze do domu. Jechali wolno – 50 km/h. Samochód z naprzeciwka pojawił się nagle… Daniel nie miał szans. Połamał się jak zapałka… Bardzo potrzebna jest Twoja pomoc! Mama Daniela: To był 29 marca 2019 roku. Czarny piątek na drogach… Było wiele wypadków samochodowych. Nie sądziłam jednak, że jeden z nich przydarzy się mojej rodzinie, moim dzieciom… Zaalarmowała mnie nasza sąsiadka. Wracała do domu, przejeżdżała obok miejsca wypadku. Widziała zbiegowisko, rozbity skuter, samochody, policję i pogotowie… Natychmiast pobiegłam na miejsce. Gdy coś stanie się twojemu dziecku, to największa tragedia. W tym wypadku ucierpiała dwójka moich dzieci. To była najgorsza chwila w moim życiu. Siostra Daniela była połamana, ale jej życie nie było zagrożone. Zabrano ją do szpitala w Pile. Stan Daniela był na tyle poważny, że wezwano do niego helikopter medyczny. Trafił na Oddział Intensywnej Terapii szpitala w Bydgoszczy, gdzie lekarze walczyli o jego życie. Był w śpiączce, oddychał za niego respirator. Nikt nie wiedział, czy przeżyje. Daniel: To była chwila. Z wypadku nie pamiętam nic. Jechałem na skuterze, byłem już niedaleko domu. Nagle pojawił się samochód, wszystko potoczyło się tak szybko… Do dziś to jest jak za mgłą… O tym, że zdarzył się wypadek, nie dają mi jednak zapomnieć moje nogi. Zderzenie musiało być tak silne, że obie nogi połamały się jak zapałki. Zresztą nie tylko one. Strzaskana była miednica, kręgosłup w odcinku lędźwiowym, w kilku miejscach czaszka, płuca. Mama Daniela: To, że Daniel przeżył i że nie doszło do uszkodzenia mózgu, to cud. Po upadku w głowie zrobił się krwiak, który jednak na szczęście się wchłonął. Syn spędził wiele dni na Oddziale Intensywnej Terapii… Tam powolutku dochodził do siebie. Daniel: Cieszę się, że przeżyłem, że miałem na tyle szczęścia, że mogę tu wciąż być… Doceniam każdy dzień. Urazy, jakich doznałem, spowodowały jednak, że nie mam już możliwości cieszyć się życiem jak kiedyś... Po tylu złamaniach przez długi czas nie wstawałem w ogóle z łóżka. Dopiero od niedawna zaczynam naukę chodzenia o kulach. Choć słowo chodzenie, jest tutaj na wyrost. Stawiam zaledwie kilka kroków… Bez pomocy innej osoby nie jestem w stanie zrobić nic. Marzę, by znów być sprawny… By samemu o własnych silach wyjść z mieszkania. Tak bardzo chcę chodzić… Jestem uczniem czwartej klasy technikum informatycznego. Chciałbym zdać maturę, iść na studia, ale bez rehabilitacji to się nie uda. Wiem, że długa i ciężka praca przede mną, ale jestem na to gotowy! Czas oczekiwania na rehabilitację z NFZ to wiele, wiele miesięcy… A ja nie mam tyle czasu! Aby moc wstać z łóżka i stać się samodzielny, potrzebuję pomocy – muszę ćwiczyć już teraz. Proszę Cię, pomóż mi opłacić trzymiesięczny turnus rehabilitacyjny, dzięki któremu mam szansę, by stanąć na nogi. Ani mnie, ani mojej mamy na to nie stać. Bez Ciebie nie dam rady wrócić do zdrowia. Każda złotówka się liczy, bo to właśnie ona pozwoli mi odwrócić skutki wypadku i znów żyć normalnie… Czasu nie cofnę, ale w walce o zdrowie nie poddam się nigdy! To jest bardzo trudne, tak publicznie prosić o pomoc, ale cała nadzieja w ludziach dobrej woli, w ludziach, którzy okażą wsparcie, w ludziach, dzięki którym przejdę kilka kroków, a potem następne. Aż w końcu sam o własnych silach będę mógł opuścić mieszkanie. Tak bardzo chcę znowu chodzić…

17 098,00 zł ( 35,32% )
Brakuje: 31 306,00 zł
Mariusz Człapa
Mariusz Człapa , 42 lata

Bez rehabilitacji Mariusz nie ma szans na powrót do zdrowia. Pomóż mu stanąć na nogi!

Tętniak jest podstępny, nie daje objawów, można z nim żyć latami, nie wiedząc nawet, że jest i nagle pęka… 23 stycznia tętniak pękł w głowie mojego syna i chyba tylko cud sprawił, że nadal jest z nami… Nikt się tego nie spodziewał i nikt nie był na to przygotowany. W jednej nasz świat się zawalił, a później było tylko gorzej.  Gdy wydarzyła się ta tragedia, Mariusz był na zakupach w sklepie. Nagle upadł na ziemię… Ktoś wezwał karetkę, potem operacja i długie godziny czekania w lęku. Nie da się opisać tamtych chwil. Strach wypełnił całą dostępną przestrzeń. Początkowo o to, czy w ogóle przeżyje, później czy się obudzi i w końcu, czy będzie jeszcze kiedyś sprawny.  Kiedy myśleliśmy, że najgorsze już za nami, po trzech tygodniach pobytu na oddziale intensywnej terapii doszło do kolejnego wycieku z okolicy tętniaka… Aż trudno w to uwierzyć. Kolejne ciosy spadały na nas raz za razem. Jak przetrwać taką nawałnicę nieszczęść? Ktoś zna odpowiedź? Mariusz ma od tego czasu problemy z nogami. Nie chodzi, porusza się na wózku, szwankuje też pamięć. Mariusz potrzebuje pomocy innych, bo bez niej nie jest w stanie zrobić wielu rzeczy - chociażby się ubrać. Synowi ciężko było pogodzić się z taką sytuacją. Przyszło przybicie, załamanie… Na szczęście trwało to krótko. Tą, która trzyma Mariusza na powierzchni, jest ukochana córeczka. To dla niej chce stanąć na nogi, dla niej chce znów być sprawny. Syn od kilku tygodni przebywa w specjalnym ośrodku rehabilitacyjnym, robi duże postępy. Jest nadzieja, że stanie na nogi. Żeby to się udało, potrzeba kolejnych miesięcy ćwiczeń pod okiem specjalistów. Dla mnie i dla rodziny Mariusza kwota za leczenie jest nieosiągalna. Mariusz oprócz turnusów potrzebuje też specjalnego urządzenia przyspieszającego gojenie odleżyn, leków i opatrunków. Potrzeby są bardzo duże, a pieniędzy mało. Dlatego prosimy o pomoc.  Nasz świat wywrócił się do góry i próbujemy wszelkimi sposobami poskładać go na nowo. Nie jest łatwo i jeszcze długo nie będzie. Serce boli, łzy stają w oczach, ale nie mamy innego wyjścia, jak tylko próbować sobie poradzić z tym wszystkim. Z Twoim wsparciem będzie nam dużo łatwiej. Pomożesz? Mama Mariusza

11 177,00 zł ( 21,51% )
Brakuje: 40 781,00 zł
Sylwia Cholewińska
12 dni do końca
Sylwia Cholewińska , 26 lat

Tego wypadku nie miałam prawa przeżyć... Dziś walczę o drugi cud, czy mi pomożesz?

Przeżyłam upadek z 7 piętra. To był cud… Jak to się stało, że wypadłam przez balkon? Policja umorzyła sprawę i nie wolno mi o tym mówić, a w tamtej chwili, walcząc o życie, nie miałam siły i możliwości walczyć jeszcze o sprawiedliwość… Teraz ważna jest tylko przyszłość i to, czy jeszcze kiedyś stanę na nogi… Gdyby nie błąd podczas operacji, dziś bym chodziła. Teraz jednak mam szansę! Bardzo Cię proszę, pomóż mi, nim moja nadzieja przepadnie… Po ponad 4 latach od wypadku i innych tragicznych zdarzeń pojawiło się światełko w tunelu! Dostałam się do programu leczenia alternatywnego. Już wkrótce lekarze wszczepią mi w rdzeń elektrostymulator, który ma pobudzić nerwy do działania. Jego koszt - 1,5 mln złotych! Na szczęście to zostanie sfinansowane z programu. Jest jednak jedno “ale”... Aby operacja mogła zostać zrealizowana, muszę przez minimum cztery miesiące być hospitalizowana w specjalnym ośrodku rehabilitacyjnym, a po operacji zostać w nim przynajmniej rok. To muszę już opłacić sama… Koszt miesiąca rehabilitacji to 12 tysięcy złotych. Mnie i mojej rodziny na to nie stać… Proszę o pomoc, nim moja szansa przepadnie, nim na zawsze stracę nadzieję o odzyskaniu zdrowia… Proszę, poznaj moją historię. To był kwiecień 2015 roku. Ktoś znalazł mnie na dole, wezwał karetkę, reanimowali mnie w drodze do szpitala, potem na oddziale, ale lekarzom udało się przywrócić mnie do życia dopiero za trzecią próbą. Choć takiego wypadku nie miałam prawa przeżyć, stał się cud, nadal tu jestem! Po upadku miałam pęknięta miednicę i lewe biodro, połamane żebra i łuki żebrowe oraz uszkodzone 3 kręgi, ale rdzeń był cały! Gdy się obudziłam, ruszałam nogami, wszystko czułam! Po tygodniu przewieźli mnie do drugiego szpitala na operację kręgosłupa. Bardzo się bałam, nie chciałam jej, ale lekarz powiedział: “Pani Sylwio, dzisiaj operujemy, a za dwa tygodnie ściągamy szwy i się żegnamy”. Wszystko miało być dobrze… W trakcie operacji nastąpiły powikłania - część cementu kostnego wyciekła do rdzenia. Gdy się obudziłam, nie mogłam ruszyć nogą. Zabrali mnie na kolejną operację… Niestety, 4-godzinny ucisk cementu na rdzeń spowodował paraliż. Gdy się obudziłam, to nic nie czułam... Zostałam sparaliżowana od końca piersi do stóp.  Upadek z 7 piętra był pierwszą tragedią. Kolejną była nieudana operacja, która skazała mnie na kalectwo… Przez wiele tygodni nie mogłam dojść do siebie. Właściwie tylko płakałam… Kolejne dni upływały na cierpieniu i takim poczuciu beznadziei, który trudno mi nawet opisać. Myślałam, że choć przeżyłam, to moje życie się skończyło… Pojawiły się inne dolegliwości - ogromna odleżyna, którą było trzeba operować. Przykurcze w nogach, kłopoty z biodrami. Przeszłam łącznie 10 operacji, z czego część była nieudana. Ból? Chciałabym czuć ten fizyczny, bo to by oznaczało, że odzyskuję czucie w nogach. Zamiast tego bolała dusza. Ta udręka jest chyba gorsza. Cień nadziei powrócił, gdy mój rehabilitant powiedział, że jeszcze mogę chodzić! Wtedy zawzięłam się w sobie, zaczęłam z nim ćwiczyć. Gdy po wielu tygodniach pierwszy raz o własnych siłach mogłam usiąść na wózek inwalidzki, miałam ochotę płakać - tym razem ze szczęścia! Niestety, mimo ciężkiej pracy nadal nie chodzę. Minęły już cztery lata i dwa miesiące odkąd poruszam się na wózku. Przede mną kolejne operacje, choć żaden lekarz nie dawał mi szans na powrót do zdrowia. Jednak ale zdarzył się cud! Pojechałam do profesora, który powiedział, że jest szansa na to, że będę mogła w końcu chodzić! Moją nadzieją jest właśnie operacja polegająca na wszczepieniu elektrostymulatora. Ta się nie odbędzie, jeśli nie będę w stanie opłacić niezbędnej rehabilitacji. A na to nie mam pieniędzy… Bardzo proszę o pomoc. Wierzę, że najlepsze jeszcze przede mną, a skutki tak wielu złych zdarzeń w moim życiu w końcu znikną… Nadal czasami zdarza się, że budzę się z myślą, że to wszystko było tylko złym snem. Ale potem chcę wstać i nie mogę… Jeśli tu jesteś, jeśli to czytasz, z całego serca proszę, pomóż mi. Sylwia

35 436,00 zł ( 56,55% )
Brakuje: 27 224,00 zł
Piotr Trzciński
Piotr Trzciński , 32 lata

Reszta życia na wózku – brzmi jak zły sen! Piotrek cały czas walczy o sprawność

Żyłem pełnią życia, miałem plany jak każdy: ożenić się, podróżować po Europie, by zobaczyć Madryt, mieć dwoje dzieci, chłopca i dziewczynkę, zmienić pracę, z tej studenckiej, na stałą. Jeden dzień odmienił moje życie i zniszczył wszystko. 24 sierpnia 2015 r. - pęknięcia naczyniaka, udar krwotoczny, operacja ratująca życie, śpiączka, w której pozostawałem długie 10 dni i wybudzenie, które nie przyniosło otuchy... Bo odsłoniło wszystkie skutki: głębokie porażenie czterokończynowe i najgorsze co mogło się przytrafić, czyli zależność od wszystkich we wszystkim. Kolejne dni odsłaniały inne zniszczenia – problemy z płucami, trudności z mówieniem. Nie mogłem sam jeść, pić i się załatwić. Nie mogłem przewrócić się na drugi bok w łóżku, chodzić, obejmować, nachylić się, zgiąć nogi. Nie mogłem nic. A teraz mogę niewiele więcej. Czasem tracę nadzieję na godną przyszłość. Boję się pomyśleć o tym, co za tydzień, bo przeraża mnie dziś. Po miesiącu spędzonym na OIOM-ie zostałem przeniesiony na Oddział Udarowy Kliniki Neurochirurgii w Warszawie. Spędziłem godziny na ćwiczeniach z rehabilitantami, pracowałem nad odzyskaniem mowy, uczyłem się pisać. Nie wyszedłem, ale wyjechałem ze szpitala na wózku po 5 miesiącach walki ze swoim bezwładnym ciałem. Wciąż jeżdżę na wózku inwalidzkim i jestem uzależniony od innych. Nie chcę być ciężarem. Codziennie ćwiczę z rehabilitantami i rodziną. Zmuszam swój organizm, by zaczął normalnie funkcjonować. To praca nad każdym centymetrem ciała, nad każdym palcem z osobna, bo po udarze nie było władzy nad czymkolwiek. Ale to wciąż za mało. Piotr nadal potrzebuje intensywnej i systematycznej rehabilitacji, próbował już najróżniejszych metod i korzystał z najnowszych urządzeń robotycznych w celu poprawy swojego stanu zdrowia. Nie jest to jednak takie proste, pomimo starań wielu terapeutów i przede wszystkim samego Piotra nie udało się dotąd odrzucić całkowicie wózka i uzyskać pełnej samodzielności. Piotrek robi postępy, coraz sprawniej chodzi w poręczach, bardziej świadomie kontroluje swoje ciało. Z drugiej strony w pełni świadomie dostrzega jak dużo mu jeszcze brakuje do spełnienia własnych marzeń o możliwości funkcjonowania bez pomocy innych. Nawet najmniejsze postępy podczas 5-godzinnej, rehabilitacji dają Piotrkowi nadzieje, na zbliżenie się do celu. Piotr walczy nad zwiększeniem funkcjonalność kończyn górnych. Probuje wykorzystywać je w coraz szerszym zakresie czynności. Kolejnym wyzwaniem jest słaby tułów, na którym niezwykle trudno jest zbudować większą koordynację i stabilność. Proszę, daj mi tę ostatnią szansę.

9 034,00 zł ( 19,12% )
Brakuje: 38 200,00 zł
Błażej Troczyński
Błażej Troczyński , 32 lata

Strażak stracił nogę. Musimy mu pomóc!

Na dźwięk syreny alarmowej nadal podrywam się z krzesła, żeby biec do remizy. Kiedy jednak patrzę w dół, siadam i patrzę w okno, myśląc, czy moi koledzy zdążą z pomocą. Moje marzenie o byciu strażakiem spełniło się, ale zakończył je tragiczny wypadek w styczniu tego roku. W czasie jazdy samochodem na drogę wybiegło mi jakieś zwierzę. Próbowałem odbić, nie opanowałem auta i uderzyłem z impetem w drzewo. Nigdy nie spodziewałem się, że kiedyś znajdę się po drugiej stronie i będę ratowany przez kolegów strażaków. Straciłem nogę i teraz potrzebuję nowej... Samochód spotkał się z drzewem w najgorszym możliwym miejscu, moja lewa noga nie miała szans. Przyleciał śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowe, wcześniej we wraku auta pomagali mi moi przyjaciele strażacy z sąsiednich miejscowości... Naoglądałem się w życiu wielu dramatycznych widoków, oni jadąc na akcję, nie spodziewali się spotkać potrzaskanego swojego druha… Później lekarze robili co w ich mocy, żeby uratować mi nogę, ale stało się najgorsze. Amputacja była konieczna, abym mógł żyć. Gdy obudziłem się po operacji wciąż pod wpływem silnych leków i zobaczyłem, że nie mam nogi, byłem przekonany, że ktoś mi ją odczepił i odstawił w inne miejsce szpitalnej sali. Rozejrzałem się dookoła, ale nogi nigdzie było. Dopiero później dotarła do mnie cała prawda. Prawdopodobnie załamałbym się na długie tygodnie, ale kiedy w drzwiach pojawiła się moja narzeczona, poczułem ogromne wsparcie i chęć do życia. Życia, które się roztrzaskało i trzeba je teraz poskładać na nowo... Na początku potrzebowałem pomocy we wszystkich, najprostszych nawet czynnościach. Nie jest łatwo pogodzić się z bezradnością i zależnością od innych. Szczególnie kiedy wcześniej samemu na ochotnika pomagało się ludziom w potrzebie. Moja męska duma musiała zostać schowana głęboko do kieszeni. Podobnie jak teraz, kiedy proszę Was o wsparcie. Od kilku tygodni funkcjonuję z protezą w jej najbardziej podstawowej wersji. Dopiero uczę się odpowiednio w niej poruszać i wyglądam jak kulejąca kaczka. Wiadomo, lepsza taka niż żadna, ale w niej nigdy nie odzyskam choćby namiastki z utraconej sprawności. Taką możliwość daje dopiero specjalistyczna proteza modularna. Nowoczesna technologia, która pozwala niemal zapomnieć o niepełnosprawności. Niestety, potwornie droga... Jestem w takim momencie, że muszę Wam opowiedzieć historię ostatnich kilku miesięcy mojego życia i prosić o wsparcie. Chcę być bardziej sprawny, mniej zależny od innych. Marzę, żeby jeszcze kiedyś włożyć mundur strażacki i zrobić z niego użytek nie tylko do zdjęcia. Żeby ta syrena, którą słyszę co jakiś czas, wzywała i mnie. Chcę pomagać, a będzie to możliwe tylko, jeśli Wy pomożecie mi...

13 713,00 zł ( 3,96% )
Brakuje: 332 193,00 zł
Julia Donańska
Julia Donańska , 21 lat

Straszne cierpienie, które trzeba powstrzymać za wszelką cenę! Rodzina Julki błaga o pomoc...

To wołanie o pomoc zrozpaczonej matki dwóch córek: jednej bardzo chorej, drugiej zdrowej, ale także cierpiącej. Choroba Julii to choroba całej rodziny… Odbiera siły, wyciska łzy bezradności, zadaje ból… Dziś pomóc Julii może już tylko przeszczep komórek. To jedyna nadzieja, że napady ustaną, a agresję zastąpi spokój. Potrzebna pomoc, by wyzwolić dziewczynkę i jej rodzinę ze szponów choroby! Beata, mama:Julia urodziła się zdrowa. Dopiero gdy miała rok, zauważyliśmy, że coś jest nie tak. Najpierw opóźnienie rozwoju, potem ataki padaczki. Pierwszy, jak miała dwa latka... Wyładowania w główce zabierały coraz więcej. Dziś Julka ma 17 lat, a umysł 2-letniego dziecka.  Naszą codzienność przeszywa nieustanny lęk o to kiedy i z jaką siłą przyjdzie kolejny atak padaczki, co tym razem odbierze, jakie będą jego konsekwencje... Julka choruje na jej lekooporną odmianę, a napady powodują ogromne spustoszenie w jej mózgu. Przez zespół Lenoxa-Gastauta Julka nie mówi, jednak nie to jest najgorsze… Julka cierpi, to cierpienie wyraża przez agresję i autoagresję. Krzywdzi siebie, czasami jest agresywna w stosunku do swojej młodszej siostry… Nie zdaje sobie z tego sprawy, nie robi tego specjalnie. To takie straszne patrząc każdego dnia, jak ukochane dziecko robi sobie krzywdę… Julka jest już duża, robimy co w naszej mocy, jednak czasami nie udaje nam się jej powstrzymać.  Przeraźliwy krzyk, wołanie o pomoc… Rzucamy wtedy wszystko i biegniemy do Julki. Nie jesteśmy jej jednak w stanie pomóc, wyleczyć, zatrzymać tej okrutnej choroby… W przypadku naszej córeczki nie jest możliwe całkowite wyleczenie, a jedynie zmniejszenie liczby i siły napadów. To i tak byłoby dla nas ogromne szczęście, choć częściowo ujarzmić chorobę, zabrać choć część tego bólu, który przeżywa każdego dnia... Gdy pojawia się nadzieja na lepsze życie, chcemy o nie zawalczyć. Córka przy każdym napadzie traci kontrolę nad swoim ciałem, wpada w mrok nieświadomości, okalecza się… Różne terapie i rehabilitacja niewiele pomagają. Jednak teraz pojawiła się nadzieja - terapia komórkami macierzystymi! To może pomóc wyeliminować agresję u Julii, lepiej sobie z nią radzić, zmniejszyć liczbę i intensywność ataków padaczki, które niszczą mózg Julii!  Nasza młodsza córeczka Nikola bardzo kocha siostrę, rozumie, że Julia jest bardzo chora. Jednak widzimy, jak cierpi… Jest świadkiem tego, jak Julka w ataku wyrywa sobie włosy, gryzie ręce, rozdrapuje rany, przeraźliwie krzyczy… Przez nieustanny krzyk trudno jej się skupić na nauce, choć jest bardzo dzielna i zdolna. Okiełznanie choroby będzie więc błogosławieństwem dla nich obu… Dziś nasza rodzina bardzo cierpi, a ja nie wiem, co zrobić, jak pomóc Julii. Wierzymy, że przeszczep komórek macierzystych okaże się ratunkiem, pozwoli opanować napady, sprawi, że córka będzie się lepiej rozwijała. Niestety, nie stać nas, by zapłacić gigantyczną kwotę za terapię, która w Polsce nadal nie jest refundowana! Z całego serca prosimy o pomoc, bo to nasza ostatnia nadzieja…  ➡️ Licytuj i pomóż Julce!

93 101,00 zł ( 44,76% )
Brakuje: 114 899,00 zł
Tomasz Winszczyk
Tomasz Winszczyk , 46 lat

Pomóż mi odzyskać wzrok! Tak bardzo chciałbym znów widzieć...

To miały być wakacje życia. Tomek cieszył się na ten wyjazd od wielu tygodni. Wyjeżdżał do Indonezji, na drugi koniec świata, odwiedzić mieszkającego tam kuzyna. Wspaniały kraj, tyle rzeczy do zobaczenia. Gdy jechał na lotnisko, był jeszcze zdrowy, szczęśliwy, pełen sił. To był ostatni raz, gdy rodzina widziała go w takim stanie. Nikt nie wie, co dokładnie się wydarzyło. 14 lutego 2019 roku Kasia, siostra Tomka, odebrała telefon. Dowiedziała się, że jej brat jest w szpitalu w krytycznym stanie. Razem z nim na OIOM-ie znaleźli się kuzyn i ich wspólny kolega. Oboje przegrali walkę o życie. Przeżył tylko Tomek. - Będąc tysiące kilometrów od niego, nie wiedziałam, co się dzieje, dlaczego Tomek trafił do szpitala ani co się w ogóle wydarzyło – opowiada Kasia. - Ta bezsilność, bezradność i brak możliwości jakiejkolwiek pomocy nas przygniatała. Po kilku dniach bez jakiegokolwiek zastanowienia spakowałam walizkę i poleciałam do Indonezji. Nie myślałam o tym, jak to będzie i co mnie czeka. W głowie miałam tylko jedno – mój brat rozpaczliwie potrzebuje pomocy… Kilkadziesiąt godzin później Kasia trafiła do indonezyjskiego szpitala. Tam przeżyła szok. Tomek leżał podłączony do licznych urządzeń, podtrzymujących jego życie. Nie mógł się ruszyć, nie był w stanie nawet podnieść głowy z poduszki. Nie kontrolował potrzeb fizjologicznych, miał cewnik, pampersa. Nie umiał mówić. Nic nie widział. Po rozmowie z lekarzem Kasia dowiedziała się, że brat trafił do szpitala z silnym zakwaszeniem metabolicznym, migotaniem przedsionków i niewydolnością oddechową. Przeżył szok septyczny. Badania wykazały, że Tomek, jego kuzyn i kolega zostali otruci alkoholem metylowym. To, co sprzedano im jako lokalny trunek, okazało się śmiertelną trucizną. Metanol zabił kuzyna i kolegę. Tomek ocalił życie, ale stracił wzrok. Indonezja jest najludniejszym państwem muzułmańskim na świecie. W wielu kwestiach obowiązują tu bardzo restrykcyjne przepisy. Islam bezwzględnie zabrania m.in. picia alkoholu. W Indonezji bardzo trudno kupić nawet zwyczajne piwo. W miejscach, w których jest dostępny, alkohol jest – ze względu na wysokie podatki – horrendalnie drogi. Wielu mieszkańców stara się obejść panujące przepisy. Na terenie kraju działa mnóstwo nielegalnych gorzelni. Część z nich nielegalnie zaopatruje też sklepy czy restauracje, sprzedające alkohol turystom. Policja od wielu lat walczy z przestępcami, niestety, bezskutecznie. W kwietniu 2018 roku z powodu zatrucia domowej roboty alkoholem na indonezyjskiej wyspie Jawa zmarło ponad 100 osób. Władze ogłosiły wtedy stan wyjątkowy w związku z zagrożeniem zdrowia publicznego. W nielegalnych miejscach do produkcji alkoholu często stosowane są trucizny – środki do zabijania owadów czy właśnie metanol. Alkohol metylowy w smaku, zapachu i wyglądzie w niczym nie różni się od zwykłego alkoholu. W żaden sposób nie można go odróżnić. Jest substancją silnie trującą. Podczas jego metabolizacji dochodzi do powstania silnie toksycznych substancji. Uszkadzają układ nerwowy, nerki, serce i wątrobę. Wystarczy nawet kilka mililitrów, by doszło do porażenia nerwu wzrokowego i utraty wzroku. Po wypiciu 15 ml następuje śmierć. Objawy zatrucia rozpoznaje się dopiero wtedy, gdy jest już za późno. Lekarze zrobili wszystko, by wyczyścić organizm Tomka, zrobili mu dwie hermodializy. Przez tydzień Tomek był w śpiączce, pod respiratorem. W końcu udało się go wybudzić. Z młodego, silnego mężczyzny, który wylądował kilka dni temu na lotnisku, nie zostało nic. Tomek oślepł, nie chodził, nie potrafił mówić. Potrzebne były 2 dni intensywnej rehabilitacji, by Tomek w ogóle był w stanie usiąść, by można było posadzić go na wózek inwalidzki, a potem umieścić w samolocie. - Wróciliśmy do kraju, ale żaden szpital nie chciał przyjąć Tomka, mimo że jego stan był wciąż zły. Mówili, że w przypadkach zatruć mogą pomóc tylko od razu. Po wielu trudach udało mi się umieścić brata w Polskim Centrum Rehabilitacji Funkcjonalnej VOTUM w Krakowie, gdzie uczył się życia od nowa. Do dzisiaj sztab specjalistów pracuje nad tym, aby Tomek odzyskał wszystko, co stracił – umiejętność chodzenia, mowę oraz pamięć. Po przebadaniu przez lekarzy okazało się, że Tomek miał dwa wylewy do mózgu i przestał widzieć. Po blisko pół roku żmudnej rehabilitacji z Tomkiem jest coraz lepiej. Dzisiaj chodzi prowadzony za rękę, mówi, ale wciąż nie jest samodzielny. Nie umie poruszać się w ciemności, nie zrobi sobie jedzenia, nie ubierze się sam. Wciąż nie widzi. Jedyną nadzieją, by to zmienić, jest przeszczep komórek macierzystych. To eksperymentalna, nowa metoda leczenia. Choremu przeszczepia się zdrowe komórki, które mają odbudować w mózgu to, co uszkodzone. Tomek otrzyma 10 podań, każde z nich co 3 tygodnie. Na pierwsze udało nam się uzbierać środki, nie mamy na kolejne, a powinny odbywać się w odstępie 4 tygodni! To ogromna nadzieja na to, że choć częściowo uda się odzyskać wzrok. Badanie nerwu wzrokowego wykazało, że znikome przewodzenie zostało zachowane. To szansa, że Tomek cokolwiek zobaczy! Niestety nie udało się odnaleźć ludzi ani miejsca, w którym sprzedano zatruty alkohol. Tomek ma zaniki pamięci. Nie wie, co stało się w Indonezji. Dopiero po jakimś czasie dotarło do niego, że nie widzi. Na początku nie wiedział nawet, gdzie jest. Myli zdarzenia, nie pamięta czasem, co jadł na obiad, co robił przed chwilą. Pierwsze podanie komórek macierzystych odbędzie się już w poniedziałek, 5 sierpnia. Rodzina błaga o pomoc w uzbieraniu na kolejne. To jedyna szansa, że uda się odwrócić skutki działania trucizny i że Tomek kiedykolwiek coś zobaczy.

12 501,00 zł ( 10,61% )
Brakuje: 105 264,00 zł
Patryk Przygoda
Patryk Przygoda , 28 lat

Zderzenie z tirem przekreśliło jego przyszłość. Pomóż Patrykowi stanąć na nogi

Może gdyby tego dnia postanowił spóźnić się do pracy, wszystko wyglądałoby inaczej. Ten wypadek mógł zdarzyć się każdemu. Nasz syn wygrał już walkę o życie, pozostała mu kolejna, niemniej ważna: batalia o sprawność.  Patryk miał zawsze mnóstwo energii. Mógłby ją z pewnością śmiało podzielić na kilka innych osób. Byliśmy dumni, jak świetnie sobie radzi. Już na progu dorosłości potrafił się doskonale dopasować, nauczyć nowych umiejętności. Gdyby nie wypadek dziś z pewnością rozpoczynałby zawodową karierę, pełną mniejszych i większych sukcesów. Niestety, los z nas zadrwił i wystawił nas na próbę. Nie możemy zrezygnować  - nasz syn ma przed sobą całe życie.  To nie miało tak wyglądać. Ten grudniowy dzień zapamiętam na zawsze. Wróciłem z nocnej zmiany, zdążyłem się położyć, gdy usłyszałem dźwięk telefonu. Pierwsza myśl: nikt nie dzwoni o tej godzinie, to pewnie pomyłka. Kiedy jednak na ekranie zobaczyłem imię córki byłem pewien, że to zapowiedź czegoś złego… Pierwszy dźwięk, który usłyszałem to płacz.  A później te słowa: wydarzył się wypadek, Patryk uderzył w coś samochodem. Wtedy do końca nie wiedzieliśmy, co się stało, jakie będą konsekwencje… Przez 40 minut byłem sparaliżowany. Mój syn i wypadek?! Nie mogłem tego przetrawić… Kiedy tylko się otrząsnąłem, podjąłem decyzję o natychmiastowym powrocie z Niemiec do Polski. Od Patryka, mnie i żonę dzieliło kilkaset kilometrów. Długa droga wiedziona przez zimowe drogi, a ja podtrzymywany przez adrenalinę jechałem na spotkanie, by dowiedzieć się, co dokładnie się wydarzyło. W międzyczasie córka przekazywała nam informacje - o tym, że stan jest ciężki, że Patryk walczy o życie. Tak bardzo chcieliśmy być obok. Kilometry wlokły się w nieskończoność…  Kiedy dotarliśmy na miejsce potwierdziło się to, co najgorsze. Stan Patryka był bardzo poważny, ale kiedy dostawaliśmy te strzępki informacji nie spodziewaliśmy się, że jest tak źle. Lekarze walczyli, a my mogliśmy się modlić i czekać… Mieć nadzieję na to, że Bóg wysłucha naszego błagania. Lekarze nie chcieli mówić nam nic, dawać nam złudnych nadziei. Sami nie byli w stanie przewidzieć, jakie będą rezultaty.  Kiedy Patryk się obudził, był innym człowiekiem. Nasz syn zniknął, jego miejsce zajął ktoś inny - bezwładny, nieobecny. Patrzyliśmy na niego przerażeni. Wszyscy zadawali sobie jedno pytanie “co dalej?”. Mijały miesiące, dostaliśmy informację, że niezbędna jest rehabilitacja. Staraliśmy się o ośrodek i refundowaną opiekę specjalistów. Niestety po wyjściu ze szpitala Patryk miał odleżyny, co zdyskwalifikowało go już na starcie. Powrót do szpitala i malejące nadzieje na powrót do sprawności… Pojawiła się szansa na sprawność, ale niezbędna jest rehabilitacja. Jej koszt jest ogromny i znacznie przewyższa nasze możliwości. To kwota, której nie jesteśmy w stanie zebrać, nawet w ciągu kilku lat. Potrzebujemy ludzi dobrej woli, którzy nam pomogą. Twoje wsparcie to dla mojego syna nadzieja. Środki można wpłacać w złotówkach i euro.  Nasz syn, jak pokazał w pierwszych godzinach tuż po wypadku, ma ogromną wolę walki. Żyje, bo ta energia nigdy go nie opuściła. Niestety, sam może niewiele. Balansowanie na granicy życia i śmierci odcisnęło na nim bolesne piętno. Niemożliwość ruszenia jedną stroną ciała jest dla niego ogromnym problemem. Samodzielnie przewrócenie się na drugi bok jest nieosiągalne. Młody człowiek, pozbawiony władzy nad własnym ciałem, możliwości decydowania o sobie. Dla którego utrzymanie łyżeczki staje się marzeniem. Wyobrażasz sobie taką sytuację?  Patryk: Kilka sekund może zmienić twoje życie, nic już nie będzie takie samo… Jeśli będziesz miał szczęście, pozostaną wspomnienia z czasów sprawności, w innym przypadku w głowie zostaje czarna dziura. Jak ją zapełnić, kiedy jedyne, co cię otacza to szpitalne ściany? Notowanie zmian dyżurów, kolejnej rehabilitacji, płacz rodziców i pytanie, które wciąż widzisz w ich oczach “co dalej?”. Nigdy nie chciałem być dla nikogo ciężarem. Plany, marzenia, wszystko rozmyło się tuż po uderzeniu.  Najgorsze jest to, że po wypadku życie toczy się dalej… Nikt z nas nie może rzucić wszystkiego i poświęcić się codziennej opiece. Sami możemy niewiele. Potrzebujemy zaangażowania specjalistów, którzy będą w stanie pomóc Patrykowi. Nasz syn może do nas wrócić… Marzymy o tym, od tego feralnego dnia. Pomóżcie nam spełnić jedyne marzenie. 

60 415,00 zł ( 56,33% )
Brakuje: 46 819,00 zł
Andrzej Orchowski
10 dni do końca
Andrzej Orchowski , 63 lata

Móc jeszcze malować i razem dożyć starości... Andrzej walczy z rakiem!

Mam na imię Andrzej, mam 59 lat i po raz pierwszy w życiu proszę o pomoc… Gdybym urodził się w obecnych czasach, gdzie medycyna jest bardzo zaawansowana, z pewnością łatwiej byłoby mi żyć. Urodziłem się jednak blisko 60 lat temu z chorym sercem. Lekarze chcieli operować, ale moi rodzice się nie zgodzili — zagrożenie życia zbyt duże. Gdy miałem 19 lat zdiagnozowano u mnie cukrzycę. Kilka razy dziennie muszę się nakłuwać, aby sprawdzać poziom cukru we krwi. A potem przyszedł nowotwór…   Chore serce bardzo długo nie dawało o sobie znać, jednak w końcu się odezwało — dokładnie 3 lata temu. Nie mogłem już odwlekać operacji, ale wszystko na szczęście przebiegło sprawnie. Koniec problemów? Okazało się, że dopiero początek... Rok później, w trakcie naprawy dachu poślizgnąłem się i spadłem z wysokości. To było szczęście w nieszczęściu! W szpitalu zrobili mi tomografię komputerową. Miałem połamaną nogę, żebro i krwiaka na śledzionie. Jednak lekarze znaleźli też coś znacznie gorszego: guz w esicy z przerzutami na płuco. Szok… Zaczęła się walka. Dwie operacje, 10 cykli chemioterapii i kontrolne badanie PET. Wydawało mi się, że pokonałem drania! Ale on wrócił... 2 guzki we wcześniej operowanym prawym płucu i kolejne 2 w lewym. Lekarze odradzili ponowną operację płuca, ze względu na duże ryzyko i komplikacje pooperacyjne. Jedyną nadzieją dla mnie jest w tym momencie termoablacja nowotworu. To nieinwazyjna metoda, która “gotuje” guzki od środka. Jest jednak nierefundowana. Przy mojej niskiej rencie nie będę w stanie zebrać pieniędzy potrzebnych na zabieg... Dlatego z całego serca proszę o wsparcie.  Nie wiem właściwie, jak to jest być zdrowym, ale to nie jest ważne. Ważne, że żyję, jestem z moją rodziną. I bardzo chcę tu zostać… Nauczyłem się żyć z chorobą serca, nawet z ciężką cukrzycą insulinozależną — gdy na nią zachorowałem, w mojej miejscowości nikt nie miał pojęcia, co to choroba. Musiałem nauczyć się funkcjonować z chorobą, chociaż wtedy trudno ją było leczyć — słaba jakość insuliny, brak sprzętu do iniekcji i skomplikowanie badań (pobranie krwi w ośrodku zdrowia, a wyniki przywozili po tygodniu). Co dwa lata trafiałem do szpitala. W wieku 21 lat prawdopodobnie z powodów osłabienia oraz małej odporności organizmu w związku z cukrzycą nabawiłem się gruźlicy. Wyleczyli ją dopiero po roku… Mimo wszystko starałem się żyć normalnie. Gdy miałem 26 lat, poznałem moją żonę. Założyliśmy rodzinę, urodził nam się syn — dziś jest już dorosły. Nasze życie było spokojne i skromne, mieliśmy nadzieję, że tak dotrwamy do sędziwego wieku… Problemy z sercem zburzyły ten spokój, ale tylko na chwilę. Niestety, potem feralny upadek, badania i diagnoza, która zwaliła z nóg. Postanowiłem jednak, że nie poddam się bez walki. Pierwszą operacją było usunięcie guza esicy po miesiącu była chemioterapia. W maju 2018 roku była druga operacja na prawe płuco, usunięto mi 6 guzków. Znowu chemia i ciężkie powikłania...  Dłonie i stopy pękały do krwi, nie mogłem chodzić, byłem bardzo słaby. W kwietniu tego roku badanie PET pokazało lekarzom, że mam wznowę. Już nie można operować... Kolejna operacja mogłaby oznaczać dla mnie koniec… Dowiedziałem się jednak, że w moim przypadku guzki te można usunąć metodą termoablacji. Po konsultacji z lekarzami zostałem zakwalifikowany do tych zabiegów. Niestety, do dzisiaj ta metoda nie jest refundowana przez NFZ. Przy moich bardzo małych dochodach (renta 700 zł) nie stać mnie na te zabiegi… Koszt jednego to ok. 17 tysięcy złotych!  Mam nadzieję, że może jest to szansa na pokonanie trudnej choroby. Po zabiegach czeka mnie jeszcze chemioterapia, na pewno będzie bardzo trudno. Jestem na to gotowy, walczę o swoje życie… Mimo wielu chorób, moje życie nie składało się tylko ze smutnych chwil. Były też te szczęśliwe: ślub, narodziny i wychowywanie syna… Urządziliśmy z żoną skromny dom, który był dla nas ostoją. Wszystko robiłem samodzielnie. Nigdy nikogo nie prosiłem o pomoc finansową, wiem, jakie to trudne… Żyliśmy skromnie, ale szczęśliwie. Kocham prace w drewnie, malowanie… Wierzę, że jeszcze będę mógł to robić. Chciałbym jeszcze wiele spokojnych lat spędzić u boku żony i rodziny.  Dzięki zabiegowi termoablacji mam na to szansę, dlatego zwracam się z ogromną prośbą o wsparcie w walce o życie. Andrzej Orchowski *************** * Kwota zbiórki dotyczy jednego zabiegu termoablacji, możliwe jednak, że konieczne będą dwa. Obecnie Pan Andrzej jest w trakcie chemioterapii. O wszystkich zmianach w leczeniu będziemy informować na bieżąco.

13 264,00 zł ( 75,56% )
Brakuje: 4 289,00 zł

Obserwuj ważne zbiórki