Province

  • All Poland
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Franek Wierzchowski
Franek Wierzchowski , 18 years old

Potrącony przez samochód Franek otarł się o śmierć! Teraz walczy o powrót do zdrowia!

W takie historie ciężko uwierzyć. Czasem zdarzają się w książkach, niekiedy w filmach. Naszą napisało życie - ze wszystkimi wzlotami i upadkami. Ona wciąż się toczy, a każdy z Was może stać się jej częścią. Wystarczy, że zdecydujesz się dać Frankowi szansę.  Najgorsza wiadomość, jaką może usłyszeć rodzic. Zdarzył się nieszczęśliwy wypadek... - te słowa paraliżują. Franek wracał do domu rowerem, gdy na skrzyżowaniu został  potrącony przez pędzące auto. Został uderzony z tak ogromną siłą, że dosłownie przeleciał blisko 20 metrów. Zderzenie z samochodem a następnie asfaltem doprowadziło do konsekwencji, które były tragiczne w skutkach. Nasze dziecko omal nie zginęło na miejscu. Pogotowie zabrało Franka do szpitala i na OIOM-ie rozpoczęła się walka o jego życie. Początkowo nie wiedzieliśmy nic, a lekarze nie robili nam żadnych nadziei. Ta niepewność była najgorsza. Codzienne wielogodzinne wizyty w szpitalu, przyśpieszone bicie serca podczas rozmów telefonicznych z lekarzem dyżurnym i obezwładniający strach, że tym razem lekarze nie będą mieli dla nas dobrych informacji. Patrzyłem na mojego syna, który miał przed sobą przyszłość, sportowe sukcesy, dalekie podróże. Jedna chwila, wypadek zniszczyły wszystkie nadzieje. Sprawiły, że całe rodzinne życie przestało biec ustalonym wcześniej torem. Wszystko podporządkowaliśmy walce - najpierw o życie, a później o zdrowie i sprawność Franka. Jakiś czas po wypadku mieliśmy wrażenie, że nawiązaliśmy kontakt. Uchylone oczy, a za nimi być może świadome spojrzenie, potem pierwsze gesty, uścisk dłoni. Nasza radość nie miała końca. I choć lekarze przestrzegali nas przed popadaniem w euforię, to było niezmiernie trudne. Bo są momenty, w których emocje biorą górę, a serce zdecydowanie przeważa nad rozumem. Życie szybko zweryfikowało początkowy optymizm, okazało się, że pierwsze symptomy świadczące o wybudzeniu ze śpiączki znikają jeszcze szybciej niż się pojawiają. Każda uciekająca umiejętność była dla nas jak cios prosto w serce. Rozmowy, o których syn zupełnie nie pamiętał, a które były dla nas sygnałem, że wszystko wraca do normy. Wynik tej gry wciąż nie był przesądzony. Mecz trwał w najlepsze, a dla nas liczył się tylko jeden wynik.  Po ponad miesięcznym pobycie w szpitalu, nasz syn został przewieziony do kliniki wybudzeniowej. Pobyt w Klinice Budzik miał być dla nas nadzieją na odzyskanie przez Franka pełnej sprawności. Kiedy tam szliśmy syn był w bardzo złym stanie, a o rokowaniach nikt nie chciał mówić otwarcie. Tymczasem kolejne miesiące przynosiły mniejsze i większe postępy. Każdy z nich był dla nas najlepszą wiadomością i nadzieją na to, że Franek niebawem wróci do pełni sił. Niestety, obecnie sytuacja wciąż jest poważna, a syn wymaga ciągłej opieki, rehabilitacji, zajęć. Ich przerwanie nie wchodzi w grę, ta strata może doprowadzić do tego, że stracimy nie tylko to, co Franek wypracował ciężką pracą, ale także szansę na kolejne postępy. Nie możemy na to pozwolić! Niestety, dowiedzieliśmy się, że nasz pobyt w klinice niebawem dobiegnie końca, a wtedy sprawa stanie się poważna. Bo zmiana miejsca, zapewnienie mu najlepszej opieki będzie wiązało się z ogromnymi kosztami. To kwoty rzędu kilkunastu lub kilkudziesięciu tysięcy złotych miesięcznie!  Na początku marca 2020 roku opuściliśmy Klinikę Budzik i teraz od podstaw musimy stworzyć mu plan leczenia, rehabilitacji i funkcjonowania w „nowym” życiu. Franek zamienił kort tenisowy na salę rehabilitacyjną, aktywne życie na walkę o możliwość samodzielnego poruszania rękami i nogami. Jego oryginalny styl bycia, cięty dowcip zastąpiło poszukiwanie odpowiednich słów i wspomnień, które czasem zwyczajnie ulatują. Jesteśmy w tej walce razem - wszystko zostało podporządkowane temu, by skutki tego fatalnego wypadku nie zdominowały kolejnych lat życia Franka. Największe marzenie to powrót do pełni sił, samodzielnego funkcjonowania, do chodzenia a może kiedyś biegania. Na chwilę obecną to nie jest bliska perspektywa... Właśnie dlatego dziś prosimy o wsparcie dla naszego syna!  Dla Franka nie wszystko stracone. Nasz syn, nauczony sportowymi zasadami, zawsze walczy do końca. Jednak w tym meczu nie może na boisku stać sam, potrzebuje osób, które pomogą mu w osiągnięciu najważniejszego zwycięstwa.

134 053 zł
Emil Marczak
Emil Marczak , 14 years old

Pomóż Emilkowi zrozumieć świat. I być zrozumianym...

Emil - nasze szczęście, wyczekany cud. Od urodzenia był taki cichutki, zamknięty w sobie. Sądziliśmy, że taki po prostu jest - spokojny, nieśmiały. Wielu rodziców może zazdrościć takiego dziecka, które nie sprawia żadnych problemów. Z czasem okazało się jednak, że to nie charakter Emilka, a choroby i dolegliwości, których nikt wcześniej nie podejrzewał… Gdy synek miał 2 latka i nie nawiązywał kontaktu z rówieśnikami, a do tego nie mówił za wiele, zaczęliśmy się niepokoić. Pojechaliśmy do lekarza. Już wstępne badania potwierdziły u synka autyzm, opóźnienie psychoruchowe i nadpobudliwość. To było jak cios prosto w serce... Wiedzieliśmy, że na zaburzenia synka nie ma magicznego lekarstwa, które go wyleczy. Od dnia diagnozy walczymy o każdy postęp i o to, by Emil mógł być kiedyś samodzielny. Cały czas jest pod opieką specjalistów, psychologów i terapeutów, każdy dzień to ciężka praca. Dzieciństwo Emila powinno być pełne beztroski i radości. Jednak jeśli teraz nic nie zrobimy, przyszłość synka będzie zdecydowanie trudniejsza! Choć mogłoby się wydawać, że limit nieszczęść się wyczerpał, dwa lata temu doszła kolejna diagnoza; choroba, która przeraża nas najbardziej - padaczka. Każdy napad sieje spustoszenie, odbierając mozolnie wypracowywane efekty terapii. Po takim ataku Emilek bardzo długo dochodzi do siebie, jego kondycja jest jeszcze bardziej osłabiona... Gdy dowiedzieliśmy się o tym, jak pozytywne skutki niesie za sobą podanie komórek macierzystych, zainteresowaliśmy się tematem. Okazało się, że w przypadku Emilka też byłaby możliwość przeprowadzenia przeszczepu! Syn zakwalifikował się do takiego podania, jednak jego koszty są dla nas ogromnym obciążeniem finansowym. Do tego dochodzą koszty standardowej terapii, które rodzice muszą pokrywać samodzielnie. Sami jesteśmy osobami ze stopniem niepełnosprawności, mamy przyznane rentę i zasiłek. Z tego żyjemy… Przy takich dochodach nie będziemy w stanie sami opłacić Emilowi leczenia, dlatego z całego serca prosimy o wsparcie. Z góry dziękujemy za szansę, jaką dajecie naszemu dziecku! Rodzice Emila

4 680,00 zł ( 6.67% )
Still needed: 65 384,00 zł
Julia Pietrzak
Julia Pietrzak , 21 years old

Dla niej dotyk to nieopisanie cierpienie... Pomóż ciężko chorej Julii!

Nigdy nie mogłam po prostu pogłaskać córki po policzku, przytulić jej… Każdy dotyk odczuwa tak, jakby ktoś polewał ją wrzątkiem. Nawet najdelikatniejszy dotyk może zedrzeć z niej skórę, pozostawić rany - bolesne i dotkliwe, które nie znikną, czasem nawet przez kilka lat. Zanim się zagoją, powstaną nowe już pęcherze - a wraz z nimi płacz, krzyk i błagania o pomoc. Choroba Julii jest nieuleczalna, skazuje ją na cierpienie do końca życia. Możemy je jednak łagodzić i sprawić, by nie bolało aż tak. Bardzo proszę, pomóż Julce żyć z okrutną chorobą… Rybia Łuska Pęcherzowa to bardzo rzadka choroba. Ma ją zaledwie kilkoro dzieci w Polsce. Nazywa się ich motylkami, bo ich skóra jest delikatna jak skrzydło motyla. Pod wpływem dotyku niszczeje i boli… Gdy Julka przyszła na świat, płakała inaczej, niż płaczą dzieci. Szybko okazało się dlaczego… Z jej gardełka wydobywał się krzyk nieopisanego bólu. Poród był dla niej męką, na ciele brakowało całych płatów skóry! Kiedy ją pierwszy raz zobaczyłam, jej udo i prawy bok klatki piersiowej pokryte były rozległymi, czerwonymi ranami. Lekarze mówili, że nie mogę jej wziąć na ręce, że jeszcze nie wiedzą, co dokładnie się stało, ale wiedzą jedno - dla Julii dotyk oznacza cierpienie. W taki sposób zostałam mamą dziecka, które moje matczyna miłość mogła obedrzeć ze skóry. Na moją prośbę, Julia została przewieziona do szpitala w Warszawie. Trafiła na taki oddział, który zajmuje się tylko najcięższymi przypadkami. Lekarz zlecił badania - biopsję skóry. Po 6 miesiącach otrzymaliśmy wyniki - pęcherzowe oddzielanie się skóry - wpis i informację. Usłyszałam, że nie istnieje lek, że pęcherze będą pojawiać się zawsze, a my ja będę musiała zrobić wszystko, by jak najbardziej ulżyć mojej córce w bólu... Julia ma dziś 17 lat. To lata naznaczone bólem, w których pojawiała się jednak radość - robiłam wszystko, by na twarzy córki wywołać uśmiech. Nie jest to łatwe, gdy tak boli… Rozległe rany na skórze, która jest jak skóra ciężko poparzonej osoby. Moja codzienność polega na tym, by zabrać jak najwięcej bólu, by odpowiednio ułożyć Julię, opatulić ją opatrunkami, nakremować, zawinąć w bandaże. Muszę robić to bardzo ostrożnie. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym nieświadomie spotęgowała jej cierpienie… Julka musi być regularnie rehabilitowana, ponieważ cierpi także na Dziecięce Porażenie Ruchowe. Sprawcą całego jej cierpienia jest uszkodzony gen, odpowiedzialny za obecność kolagenu w skórze. Choroba, którą pierwszy raz zobaczyłam na ciele mojej córki, zmienia w rozgrzane piekło nie tylko jej skórę, ale też życie. Nie wiem, skąd ona czerpie siłę - uśmiecha się, stara się nie narzekać. Tak jakby nie chciała dokładać mi zmartwień…  Obecnie jesteśmy z Julką w USA, w Galveston Texas. Julia leczy się w szpitalu Shiner Children’s Hospital. Julia do tej pory przeszła 2 operacje i wiele, wiele godzin rehabilitacji. Zrobiła już duże postępy, zaczęła chodzić o własnych silach przy pomocy chodzika! Niedługo wracamy do Polski kontynuować rehabilitację, by wzmacniać mięśnie Julki. To niezwykle ważne, by moja córka była kiedyś samodzielna. Już niedługo będzie dorosła, to jej największe marzenie… Choć każdy jej dzień naznaczony jest bólem, Julka się nie poddaje. Innego życia nie dostanie… Dlatego robimy wszystko, by to, które dał jej los, było do zniesienia. Julka kocha życie… Proszę, pomóżcie mi sprawić, że nie będzie one tylko jednym wielkim cierpieniem...

120 780 zł
Paweł Sobolewski
Paweł Sobolewski , 38 years old

Nie cofnę czasu, ale nadal mam szansę normalnie żyć! Proszę o pomoc...

Niedługo minie 10 lat, od kiedy moje życie uległo całkowitej zmianie. Chciałem sobie tylko skrócić drogę do domu. Gdybym wtedy wiedział, jakie będą tego konsekwencje... Przechodziłem przez tory kolejowe, a w zasadzie przebiegałem, bo wydawało mi się, że zdążę, że pociąg jest jeszcze daleko. Dalej mam jedynie zamglone wspomnienia, jak przebłyski świadomości. Po walce o życie obudziłem się w szpitalu. Bez nóg… Trafiłem do szpitala w ciężkim stanie, od razu na stół operacyjny. Przez wiele długich godzin lekarze walczyli o to, bym nie pożegnał się z życiem. Tę walkę wygrałem, za co dziękuję losowi. Nadal tu jestem, choć nigdy nie będzie tak, jak przed wypadkiem… W sumie aż 4 razy trafiałem pod nóż chirurga z powodu martwicy nóg. Po ponad miesięcznym pobycie w szpitalu na Klinice Chirurgii Urazowej i Ortopedii wróciłem do domu. Wtedy tak naprawdę zacząłem życie od początku. Bez nóg, na wózku inwalidzkim, musiałem się nauczyć funkcjonować jako niepełnosprawny człowiek. Jednak błędna decyzja zaważyła na całym moim życiu, o mało mi je nie odbierając. Zacząłem walczyć o to, co mi zostało. Intensywne ćwiczenia i rehabilitacja kikutów pozwoliły mi dwa lata po wypadku zacząć poruszać się na protezach. W 2012 roku udało mi się zebrać potrzebną kwotę na moje pierwsze “nowe nogi - to na nich od początku uczyłem się stać pionowo i stawiać pierwsze kroki. Obecnie poruszam się w protezach z przegubem kolanowym, jednak moja mobilność jest ograniczona. Moim marzeniem są nowoczesne protezy z przegubami kolanowymi C-Leg, które pozwoliłyby mi sprawniej pokonywać bariery i normalnie funkcjonować na co dzień, a nawet powrócić do pracy! Przed wypadkiem byłem mechanikiem samochodowym… Samochody to moja pasja. O niczym nie marzę tak, jak o odzyskaniu samodzielności - tego, co większość z Was ma, choć może nie docenia. Mam nadzieję, że moja historia będzie przestrogą i skłoni do refleksji, że to, co teraz wydaje nam się takie normalne, można stracić w jednej chwili… Przed wypadkiem byłem bardzo aktywny, czerpałem z życia pełnymi garściami: praca, jazda na rowerze, bieganie, siłownia, basen, piłka nożna, wyjazdy nad jezioro, nad morze, w góry, zbieranie grzybów... Często śnię o tym, że znów sam prowadzę samochód... Profesjonalne protezy pozwolą odzyskać mi samodzielność i niezależność. Niestety, ich koszt jest gigantyczny… Dlatego zwracam się z ogromną prośbą do wszystkich, którzy to czytają, o pozostawienie choć kilku złotych. Każda cegiełka to dla mnie szansa na odzyskanie tego, co straciłem w wypadku… Z góry za wszystko dziękuję. Paweł

3 776,00 zł ( 1.3% )
Still needed: 286 161,00 zł
Karolina Bebel
Karolina Bebel , 32 years old

"Mamusiu, proszę, wróć do nas..." – walczymy o Karolinę!

“Babciu, kiedy mamusia do nas wróci?”. Pola i Lenka prawie codziennie zadają mi to pytanie. Płaczą, tęsknią i nie rozumieją, dlaczego mama cały czas nie wraca, choć zawsze były razem.  Mija 1,5 roku od tego strasznego wypadku – wypadku, który odebrał mi moją dawną córkę, a co najgorsze, moim wnuczkom mamę. Od tamtej pory cały czas walczymy o Karolinę. Niestety ta walka kosztuje bardzo dużo pieniędzy. Prosimy Cię o pomoc, by mogła dalej trwać! To stało się 6 września 2018 roku. Karolina pojechała na pogrzeb starszej pani, którą się opiekowała. Za kilka godzin miała wrócić do domu, do córeczek. Razem miały spędzić wieczór, mama miała położyć… Z pogrzebu jechała ze swoją koleżanką i jej ojcem. W którymś momencie w ich auto uderzył inny samochód, który wymusił pierwszeństwo. Huk, dźwięk sygnału karetki i życie przekreślone, w ułamku sekundy… Karolina siedziała z tyłu, a to właśnie w to miejsce uderzyło auto. Została najbardziej poszkodowana. Od razu zabrano ją do szpitala. Trwała walka o jej życie. Do dzisiaj, kiedy mijamy tamto miejsce, nie możemy uwierzyć w to, co się stało. Uraz czaszkowo-mózgowy, pęknięta miednica, złamana kość krzyżowa, pęknięta podstawa czaszki i złamane kręgi szyjne. Kiedy dotarliśmy do szpitala, podszedł do nas lekarz. Powiedział, że musimy być gotowi na najgorsze. Jeszcze rano rozmawiałam ze swoją córką, a teraz ktoś mówił mi, że mam żegnać się z nią na zawsze, że moje wnuczki mogą stracić mamę, a ja mogę stracić własne dziecko… Na szczęście – Karolina jest młoda i silna. Przeżyła! Przez 9 długich miesięcy była w śpiączce. Dziewczynki bardzo to przeżywały. Karolina nie mogła być przy tym, jak Lenka zaczęła naukę w pierwszej klasie, ani jak Polcia po raz pierwszy poszła do przedszkola… Niestety – Karolina wciąż nie chodzi, nie mówi, nie jest samodzielna. Od grudnia 2019 roku rehabilitowana jest w domu. Karolina robi postępy i wszyscy wierzymy, że jeszcze kiedyś złapie za ręce swoje córeczki i będzie w stanie z nimi pójść przed siebie. Wszyscy czekamy na to z utęsknieniem. Już ponad 15 długich miesięcy Polcai i Lenka wychowują się bez kochanej mamy i czekają – cały czas czekają – aż Karola będzie taka, jak przed wypadkiem. Niebawem mamy szansę przenieść się do specjalistycznego ośrodka rehabilitacyjnego, który da Karolinie szansę na coraz większe postępy. Niestety koszt rocznej rehabilitacji jest olbrzymi… Filmik, który widzicie wyżej na zbiórce, wzrusza i wlewa nadzieje w nasze serca. W czerwcu 2019 roku udało się wybudzić Karolinę ze śpiączki. Najpiękniejszą chwilą od 1,5 roku był moment, kiedy sama była w stanie przytulić dziewczynki. Kiedy na ich twarzach widać było uśmiech i czuć było, czym jest szczęście i czym jest radość... Miłość córek i matki, miłość bezwarunkowa, miłość jedyna… Prosimy o pomoc, by Karola dalej mogła walczyć! –Jadwida, mama Karoliny ––––––––––––––– TVN UWAGA!:

93 000,00 zł ( 40.47% )
Still needed: 136 788,00 zł
Jakub Klawikowski
Urgent!
Jakub Klawikowski , 23 years old

Kuba jak najszybciej musi rozpocząć leczenie!

Kuba choruje na bardzo rzadką chorobę, która ujawniła się u niego w pierwszym roku życia. Syn miał na twarzy znamię, które zaczęło być z miesiąca na miesiąc dużo bardziej widoczne. Wizyty u lekarzy, kontrole,  badania i diagnoza – choroba Sturge'a-Vebera. Objawia się naczyniakiem płaskim, który jest bardzo widoczny, gdyż jest mocno ukrwiony i unerwiony. U Kuby dodatkowo stwierdzono epilepsję lekooporną. Ataki, kilkanaście razy dziennie powodują, że Kuba strasznie cierpi. W czasie napadu jego kończyny okropnie sztywnieją, sprawiając mu potworny ból. Nie możemy dłużej patrzeć na cierpienie naszego dziecka, dlatego postanowiliśmy poszukać dla niego pomocy… Zawsze będę o niego walczyć – mówi Pani Wioletta, mama Kuby, osoba, która od tylu lat cierpi razem z nim. Życie Kubusia nie zawsze wyglądało w ten sposób, bo do drugiego roku życia rozwijał się normalnie. Kubuś chodził, zaczynał mówić… To ataki padaczki, które pojawiły się nagle, zniszczyły to wszystko, co osiągnął. Ku rozpaczy swojej mamy chłopiec zaczął się cofać w rozwoju, a wdrożone leczenie tylko pogarszało jego stan.  Kuba został poddany dwóm operacjom. W trakcie pierwszej rozdzielono jego półkule mózgowe, to miało zatrzymać rozwój naczyniaka i zminimalizować ataki padaczki. Jednak się nie skończyły. Przeprowadzono drugą operację i Kubie wszczepiono stymulator. Ataki jednak nie ustąpiły. Mama Kuby wszystkie je zapisuje w notesie. Małe kropki to niewielkie ataki, te puste w środku, to duże wyładowania w głowie, które wtrącają Kubusia w przepaść, z której coraz trudniej go wydostać. Po leczeniu stan Kubusia się poprawił, próbował nawet od nowa uczyć się chodzić. Niestety choroba okazała się silniejsza. Ataki wróciły i wyeliminowały Kubę z normalnego życia. Czy to ostateczny wyrok? Każdy z takich ataków padaczki, to nie dość, że ogromny krok wstecz w rozwoju Kuby, to jeszcze dodatkowo wiąże się z potwornym bólem, który trudno opisać słowami.  W czasie napadu jego kończyny okropnie sztywnieją, sprawiając mu potworny ból. Nie możemy dłużej patrzeć na cierpienie naszego dziecka, dlatego postanowiliśmy poszukać dla niego pomocy. Szansą na zminimalizowanie ilości ataków i ich osłabienie jest podanie Kubie komórek macierzystych. Chcielibyśmy tego spróbować dla naszego dziecka i ulżyć w jego cierpieniach. Jednak taka forma leczenia jest nierefundowana i jesteśmy zmuszeni prosić o pomoc. Pierwsze podanie Kuba ma mieć już w kwietniu. Proszę, nie dajcie mu dłużej cierpieć. Mama Kuby

43 620,00 zł ( 44.56% )
Still needed: 54 253,00 zł
Milena Sosnowska
Milena Sosnowska , 11 years old

Milenka cierpi na rzadką chorobę, która zmienia jej życie w koszmar!

Dziewczynka, którą widzicie na zdjęciu, cierpi na wyjątkowo rzadką chorobę – uwarunkowany genetycznie Zespół Beckwitha-Wiedemanna. To, że Milenka jest bardzo chora, było widać właściwie od pierwszych chwil po porodzie. Wyjątkowo duża masa ciała, zbyt wyraźne rysy twarzy, przerost połowy ciała i bardzo wydatny brzuszek. Lekarzy, którzy ją oglądali, niemal od początku byli pewni. Milenka miała ogromny język, który nie mieścił się jej w buzi, rozległe wybroczyny na całym ciele – takie symptomy nie ujdą uwadze lekarza, który diagnozuje dzieci.  Co czuje rodzic tak wyjątkowego dziecka? Lekarze podali statystyki – dzieci takich jak Wasza córeczka jest mniej niż 50 w Polsce… Taka informacja jest zawsze zła. Oznacza to, że możliwości leczenie są ograniczone, wymiana informacji na temat choroby skupia się na kilku rodzinach, które trudno będzie znaleźć.  Każdego dnia ze strachem i ściśniętym żołądkiem przeczesywaliśmy internet z nadzieją, że znajdziemy coś, co nas uspokoi. Z dnia na dzień było tylko gorzej. W sieci roiło się od strasznych historii o zdeformowanych dzieciach, które będą do końca życia zmagały się z różnymi chorobami. Od zdeformowanych za krótkich kończyn, poprzez wady rozwojowe, przepukliny, aż do nowotworów. Byliśmy przerażeni – baliśmy się, że Milenka nie będzie chodzić, a okazało się, że grozi jej nawet śmierć. Najgorsze w tym wszystkim było to, że faktycznie wszystkie złe informacje zaczęły się potwierdzać. Milenka trafiła do inkubatora. Wszyscy zastanawiali się, czy przez przerost języka będzie mogła jeść i oddychać. Lekarze walczyli o nią ze wszystkich sił, nie wiedząc, co przyniesie kolejny dzień. W drugim miesiącu życia Milenka trafiła na OIOM z ostrą niewydolnością oddechową. Lekarze, którzy z nami rozmawiali, kazali nam przygotować się na najgorsze – nie widzieli żadnych szans dla naszej córeczki. Tylko, czy można przygotować się na śmierć własnego dziecka, które dopiero co pojawiło się na świecie? Patrzyliśmy na naszą małą córeczkę podpiętą do setek wężyków i rurek. Lekarze, dla jej bezpieczeństwa wprowadzili ją w śpiączkę, a mi przez ten widok pękało serce. Powinnam mieć ją przy piersi, tulić do snu, a mogłam tylko stać i patrzeć, jak karmiona przez sondę, podłączona do respiratora, walczy o życie. Takiego widoku żadna matka nie zapomni do końca swojego życia.  Ten koszmar trwał bardzo długo – Milenka była reanimowana, przetaczano jej krew i pompowano coraz to nowe leki. Wygrała! Lekarze, którzy opiekowali się moją córeczką na oddziale, nie mogli uwierzyć w to, ile woli życia i siły jest w tak małym dziecku… W głębi duszy jako matka czułam, że straciłam tak wiele cennych dni. Teraz wszystko było w naszych rękach, bo Milenka dała już z siebie wszystko. Lekarze nie ukrywali, ze nad córeczką ciąży jeszcze jedno wielkie zagrożenie. Dzieci Takie jak ona o wiele częściej zapadają na wszelkiego rodzaju nowotwory. Lista tych chorób jest przerażająca – guzy nerek, wątroby neuroblastoma, ale wiem że jeśli jeszcze raz dopisze jej szczęście, może w przyszłości żyć jak normalny zdrowy człowiek… Milenka jest obecnie pod kontrolą onkologów, którzy regularnie monitorują jej stan zdrowia, robią badania USG, sprawdzają markery nowotworowe. Od ich czujności może teraz zależeć bardzo wiele.  Pod koniec zeszłego roku, Milenka w wieku 5 lat przeszła bardzo ważną, ale i bardzo niebezpieczną operację zredukowania języka, który nie mieścił się w buzi. Na czas operacji znów podłączono ją do respiratora – wszystkie straszne wspomnienia wróciły, zwłaszcza że po operacji Milenka nie mogła się pozbierać, cofnęła się w rozwoju... Obecnie córeczka uczęszcza do logopedów, bo nad językiem trzeba intensywnie pracować. Milenka musi pamiętać, że ma go chować i że wreszcie może nad nim zupełnie panować.  Robimy wszystko, by kiedyś jej życie nie było męką. Lista poradni, do jakich uczęszczamy, jest bardzo długa: rehabilitacyjna, genetyczna, neurologiczna, ortopedyczna, urologiczna, onkologiczna, alergologiczna, chirurgiczna, laryngologiczna, psychologiczna, psychiatryczna, logopedyczna, wad rozwojowych twarzoczaszki. Rehabilitacja poza domem turnusy rehabilitacyjne, sanatoria, szpitale rehabilitacyjne. W domu stacjonarnie rehabilitacja od poniedziałku do soboty.  To wszystko dla niej, by już więcej nie cierpiała, by normalnie funkcjonowała, by mogła żyć tak, jak na to zasługuje. Niestety w tej walce bardzo ważne są pieniądze. Od nich zależy, czy będziemy mogli zrobić dla naszego dziecka wszystko, dlatego dzisiaj proszę Was ze wszystkich sił o pomoc dla mojego dziecka! Milenka dość już wycierpiała. To moja córeczka, którą kocham i o którą będę walczyła tak długo, jak tylko będzie trzeba… Mama

13 283,00 zł ( 27.16% )
Still needed: 35 607,00 zł
Aleksandra Jakubczyk
Aleksandra Jakubczyk , 18 years old

Padaczka rujnuje życie Oli! Chcemy znaleźć sposób, aby ją wyleczyć!

Dramat, który wciąż powraca. Słowa lekarzy, że zrobili już wszystko, co możliwe, że na nic więcej nie możemy już liczyć. To najgorsza wiadomość dla matki. Kiedy myślałam, że już wszytko stracone, pojawiła się szansa…  Beztroskim macierzyństwem cieszyłam się tylko przez krótką chwilę. Niespełna 2 tygodnie po przyjściu na świat u Oli pojawiły się pierwsze drgawki. Wcześniej nic nie wskazywało na problemy, ciąża przebiegała prawidłowo, a ja byłam pełna nadziei i ekscytacji. Te ataki wzbudziły nasze przerażenie. Nie wiedzieliśmy co się dzieje, wtedy jeszcze mieliśmy nadzieję, że to jednorazowy przypadek, że na tym się skończy…  Konsultacje z lekarzami nie dawały jednoznacznej diagnozy. Rozpoczęliśmy poszukiwania, wykonanie kompletu badań zajęło 6 długich tygodni. Czas spędzony w szpitalu dawał i odbierał nadzieję. Niestety, ostateczna diagnoza wciąż budziła ogromne zmartwienia: padaczka nieokreślona. Zaplanowano leczenie długotrwałe, mieliśmy wracać na konsultacje. Niestety, otrzymane leki działały przez zaledwie 3 miesiące, a później koszmar wrócił…  Od tego czasu nasze życie toczy się w ściśle określonym rytmie: kolejne leki, zmiana, badania. Mimo przestrzegania zasad i zaleceń lekarskich ataki były coraz silniejsze i powtarzały się coraz częściej. Doszliśmy do momentu krytycznego, napady występowały co 2 minuty, to było przerażające! Wylądowaliśmy na OIOMie, by ratować mózg Oli, lekarze zdecydowali o wprowadzeniu córki w śpiączkę. To, co było naszym zbawieniem, stało się jednocześnie przekleństwem, bo Oli nie można było wybudzić. Lekarze próbowali wielokrotnie. Bezskutecznie. Każda z tych prób kończyła się niepowodzeniem, a ja z coraz większym strachem czekałam na kolejne wieści. Po 5 tygodniach osiągnęliśmy to, na co tak długo czekaliśmy… Ola obudziła się ze śpiączki, ale jej stan był tragiczny. Nie mówiła, nie reagowała na bodźce. Zupełnie jakbyśmy ją stracili. Po raz kolejny w naszej historii myślałam, że to koniec. Nie wierzyłam w to. Moje dziecko, które do szpitala trafiło w ciężkim stanie miało już nigdy nie wyjść z niego o własnych siłach… Dla matki to jedna z najgorszych wiadomości... Dwie operacje, każda z nich miała pomóc Oli wrócić do siebie, pokonać potworną chorobę, która zabierała nasze dziecko kawałek po kawałku… Niestety, zabiegi nie przyniosły oczekiwanego rezultatu, a my natknęliśmy się na ścianę. Lekarze powiedzieli, że nie są w stanie pomóc. Nawet wszczepienie specjalistycznego implantu mającego na celu ograniczenie i kontrolę nad atakami nie poprawiło naszej sytuacji. Wciąż musimy czuwać w oczekiwaniu na kolejny cios. Ataki powtarzają się z różnym natężeniem, szczególnie w nocy. Codziennie kładę się do łóżka z myślą, że nie mogę zasnąć…  Dla nas wiadomość, że nie ma ratunku była nie do przyjęcia. Po długich poszukiwaniach znalazła się możliwość. Klinika w Niemczech specjalizuje się w podobnych przypadkach, daje nam szansę na szczegółową diagnostykę i dopasowanie odpowiedniego leczenia. Takiego, które uratuje Olę przed dalszym postępem choroby. Niestety, koszt badań jest duży, dla nas zbyt duży. Bez nich nie mamy szans na ratowanie córeczki przed potworną padaczką, która niebawem odbierze jej resztkę sprawności i świadomości… Błagam, pomocy! Dla mojej Oli świat zatrzymuje się kilka-, kilkanaście razy w ciągu dnia i nocy… Moim jedynym i najważniejszym zadaniem jest ratowanie jej przed konsekwencjami choroby, która niszczy ją od środka. Wahanie i obawę zamieniłam na działanie. Muszę zrobić wszystko, by jej pomóc, właśnie dlatego potrzebuję Twojej pomocy!

41 879,00 zł ( 23.43% )
Still needed: 136 845,00 zł
Cezary Cymerman
Cezary Cymerman , 49 years old

Zatrzymaj cierpienie❗️Ciężko chory tata prosi o pomoc, by zostać z synkiem...

Do momentu diagnozy nie było dla mnie słowa: nie mogę, nie chcę mi się. Teraz wysiłkiem jest przejście kilkunastu metrów… Mam dopiero 44 lata. Jestem facetem w kwiecie wieku, jestem tatą… Jestem też chory na nieuleczalną chorobę. Bardzo proszę o Twoją pomoc, bo to moja jedyna nadzieja! Mam syna, przy którym chcę być! Wstaję z trudem, wspierając się rękami o poręcz krzesła. Jeśli siedzę na niskim fotelu, bez pomocy drugiej osoby nie mogę się podnieść… Ręce mam bardzo słabe. Tak samo nogi. Dłoniom coraz trudniej utrzymać przedmioty. Chodzenie stało się katorgą. Chciałbym zabrać syna na boisko, na spacer, ale nie mogę. Przejdę o kulach najwyżej 10 metrów! Potem odpoczynek albo upadek, po którym już nie mogę się podnieść. Tak wygląda każdy mój dzień. Walka. Najgorsze są tzw. rzuty – dni, w których choroba wyjątkowo brutalnie i boleśnie atakuje. Wtedy nie mam siły wstać z łóżka nawet przez kilka dni... To syn musi się zajmować mną, a nie ja nim... Zaczęło się od tego, że ciągle czułem się zmęczony. Byłam aktywnym facetem w kwiecie wieku. Myślałem, że to przepracowanie, stres… Ciało jednak odmawiało posłuszeństwa. Problemem stało się wchodzenie po schodach. Poszedłem do lekarza, sprawdzano różne diagnozy. W końcu trafiłem do szpitala. Wyniki nie pozostawiały żadnych wątpliwości… Moje mięśnie umierają. Dzieje się tak z powodu opuszkowo-rdzeniowego zaniku mięśni. Choruje tylko 1 na 50 tysięcy osób. Cóż, miałem pecha… Co ciekawe, chorują tylko mężczyźni. Zanik mięśni to choroba neurodegeneracyjna. Umierają neurony, odpowiedzialne za pracę mięśni. Coraz trudniej się poruszać… Człowiek ląduje na wózku, nie może nic przy sobie zrobić. Tego się boję najbardziej - utraty samodzielności, bycia zależnym od innych. To ja powinienem być opoką, wsparciem, a nie ciężarem! Najgorsze jest to, że zanik mięśni jest chorobą, która cały czas postępuje. Byłem zrozpaczony, ale pojawiła się nadzieja... Jest sposób, by spowolnić chorobę! Może nawet ją zatrzymać... To przeszczep komórek macierzystych. Nowa metoda - choremu podaje się komórki, które mają zastąpić te uszkodzone... To dla mnie ogromna szansa i nadzieja. Innej już nie mam... Po przeszczepie potrzebna będzie rehabilitacja. Kilkanaście zajęć w ciągu miesiąca to ogromna kwota. W skali roku to ponad dwadzieścia tysięcy złotych… Renta i zasiłek pielęgnacyjny ledwo wystarczają mi na opłaty i jedzenie... Chorowanie niestety wiąże się z pieniędzmy - jeśli się ich nie ma, człowiek jest zostawiony sam sobie... Bardzo proszę o pomoc, bo nie chcę się jeszcze poddawać... Chcę żyć! Chcę jeszcze się ruszać, chodzić... Być tatą, a nie ciężarem! Dlatego proszę o Twoje wsparcie. Pomóż mi zatrzymać chorobę. Mam syna. Chcę dotrzymać mu kroku, gdy będzie wchodził w dorosłość, chcę być przy nim… Cezary

14 249,00 zł ( 19.17% )
Still needed: 60 064,00 zł

Follow important fundraisers