Obudzić mojego Jasia i uśpić to cierpienie

Leczenie i rehabilitacja Jasia
Ends on: 30 October 2020
Fundraiser description
Tego dnia Widziałam Janka dwa razy. Rano, kiedy zjadł śniadanie, pocałował mnie przed wyjściem do szkoły. Do dzisiaj pamiętam, to jaka była pogoda i co gotowałam na obiad. Gdy drugi raz tego dnia widziałam mojego synka, leżał na podłodze, bez życia, blady, nie oddychał, Tuliłam go i całowałam, ale to nic nie pomagało. Jaś nie oddychał.
Tragedia, która spadła na naszego jedynego syna, była niczym zły sen, z którego od trzech lat cała nasza trójka nie może się wybudzić. Janek nigdy nie chorował, nie skarżył się na nic. Zdrowy uśmiechnięty 13-latek, taki jakiego zapamiętamy do końca życia. 26 marca 2013 roku straciliśmy naszego synka i od tego czasu mozolnie wytrwale i z uporem staramy się go odzyskać. Janek wracał do domu ze szkoły, wtedy też ostatni raz odebrał telefon od męża. Mąż wstąpił na chwilę do swojej mamy i powiedział Jankowi, że zaraz będzie w domu. Byli umówieni na miejscu. Mąż wstąpił najpierw do mnie do pracy, wziął samochód i pojechał do domu. Kilka minut później zadzwonił do mnie, krzycząc, że coś się stało. Nie mogłam nic zrozumieć, ale czułam, że stało się coś strasznego.
Gdy telefon się rozłączył, dzwoniłam do Janka i do męża na zmianę, ale żaden z nich nie odbierał. Stałam jak zamroczona w tym strachu. Gdy wreszcie w słuchawce usłyszałam głos męża, dowiedziałam się, że chodzi o Janka, że nie oddycha, że nie żyje. Mój mózg przestał już odbierać te kolejne zdania. Mąż krzyczał, że nie wie co robić, że uciska klatkę piersiową, że to nic nie daje. Ja krzyczałam razem z nim, że ma ratować nasze dziecko, że ma sam z Jankiem jechać, szukać ratunku, do przychodni, gdziekolwiek. To były dramatyczne chwile, które wracają każdego dnia po kilka razy.
Karetka ma do przejechania 15 kilometrów, usłyszałam od dyspozytorki! To było za długo, czułam, że ten czas będzie oznaczał dla Janka śmierć. Gdy dotarłam do domu, mąż wynosił nasze dziecko na rękach! Jechaliśmy po najbliższą pomoc, a każda sekunda trwała w nieskończoność. Po drodze uciskałam klatkę syna i modliłam się ze łzami w oczach. W naszej okolicy tylko w przychodni mogliśmy liczyć na jakiś ratunek. To, co się działo, gdy dojechaliśmy, chciałbym wymazać z pamięci.
Na miejscu znalazł się strażak, który pomógł nam przenieść syna do recepcji, gdzie położyliśmy go na podłodze. Lekarka rodzinna zbiegła do nas i ze wszystkich sił starała się reanimować Janka! Wszystkie próby na nic, Jasiu, mój malutki synek nie dawał żadnych oznak życia. W tym czasie dotarła karetka, na którą tak bardzo w tej chwili liczyliśmy. Po drugim elektrowstrząsie serce naszego dziecka ożyło. Mąż osunął się na podłogę, ja płakałam. Jaś żył!
Tutaj ta straszna historia powinna się skończyć, ale podczas gdy Zabierali Jasia na OIOM jeden z lekarzy powiedział coś, co stało się niebawem proroctwem. Proszę się nie cieszyć, po tak długim czasie nie wiadomo co z mózgiem chłopca. Dwa tygodnie, stan Jasia był zagadką. Na OIOM-ie oddychał za niego respirator, a my czekaliśmy w nadziei, że wszystko jakoś się ułoży, że słowa lekarzy, były tylko przypuszczeniem. Niestety nie. Gdy tylko odstawiono respirator, wyszły na jaw wszystkie zniszczenia, jakie dokonały się w mózgu Janka.
Długotrwałe niedotlenienie zakończyło nasze normalne życie i rozpoczęło walkę o przebudzenie. Janek śpi. Choć jego oczy są otwarte, to znajduje się w czymś w rodzaju hibernacji. Jego życie to łóżko i 24-godzinna opieka. Pytanie nasuwa się jedno. Co się stało tamtego feralnego dnia? Niebawem miną 4 lata, a my nadal nie poznaliśmy przyczyny. Wszystkie badania przeprowadzone w szpitalu wyszły dobrze. Nic nie wskazuje na jakąś wadę, problem, który mógł spowodować, zapaść. To Tym bardziej uświadamia kruchość życia. Młodego życia, które dopiero wzbijało się do lotu, które nie było gotowe na tak straszną rzeczywistość.
Co nam zostało? Pamięć, o tym, jak było, kiedy nasz synek był zupełnie zdrowy, opieka nad dzieckiem, które niczym nie zasłużyło sobie na taki los, praca, bo tylko dzięki pracy Janek nie będzie cierpiał, w trakcie skurczów spastycznych. Wiele miesięcy spędziliśmy w Budziku, gdzie rodzice tacy jak my dowiadują się wszystkiego o śpiączce. O stanie, dziecka, z którym przyjdzie nam żyć. Marzymy nieśmiało o dniu, w którym uda się wybudzić Jasia ze śpiączki, o chwili, kiedy powie pierwsze słowo, a jego wzrok spotka się z naszym w rozumnym, pewnym spojrzeniu. Nie wiemy, kiedy ten dzień nastąpi, ale wierzymy, że jest to kwestia bardziej czasu niż marzeń.
Jest pewna rzecz, którą bardzo byśmy chcieli dla niego zrobić. Terapia komórkami macierzystymi to nie cudowne zaklęcie, ale zastrzyk regenerujący dla dzieci takich jak Janek. Dzięki niej nasz synek może pozbyć się przykurczy, usprawnić metabolizm, poprawić natlenienie organizmu, a to wszystko prowadzi do celu, którym jest wybudzenie. Nie oczekujemy cudu, ale pomocy. Chcemy wyciągnąć rękę do naszego dziecka, ale w tej chwili nas na to nie stać.
Głęboko wierzymy, że znajdą się ludzie, którzy nam pomogą i za te wyciągnięte w geście pomocy dłonie, któregoś razu złapie nasz Janek i obudzi się wreszcie ze snu, na który skazał go los. Za każdą pomoc serdecznie dziękujemy, bo dla rodzica dziecka, które cierpi, nie ma nic ważniejszego niż sprawienie mu ulgi. Wierzymy, że przyjdzie dzień, w którym Janek sam wszystkim podziękuje za tę szansę