By nie musiały patrzeć jak umieram. Ten lek to moja ostatnia szansa!

zakup leku REVLIMID na trzy miesiące
Ends on: 12 October 2018
Fundraiser result
Bardzo smutna wiadomość od samego rana...
Skończyła się walka, którą Krzysztof toczył od kilku miesięcy. Zostali bliscy, dla których mąż, tata, był całym światem. Nic już nie będzie takie samo. Nie tak powinny się kończyć historie tak dzielnych i twardych ludzi...
Rodzinie składamy najszczersze wyrazy współczucia
Fundraiser description
Od czterech lat walczę o każdy dzień, o życie bez nowotworu. Staram się ze wszystkich sił, by moje oczy nie zamknęły się na zawsze, ale wyczerpałem już możliwe linie chemioterapii. Zakwalifikowałem się do przeszczepu szpiku kostnego, ale nawrót choroby skutecznie mi to uniemożliwia, powodując, że czarne myśli coraz częściej pojawiają się w mojej głowie. Mam żonę i czwórkę dzieci, nie moge ich zostawić! Proszę, pomóż mi zdobyć pieniądze na nierefundowany lek Revlimid - to moja szansa na życie!
Wcześniej prowadzona była zbiórka na lek Nivolumab ale nowotwór uodpornił się. Moje życie teraz zależy od leku, który muszę sobie sam kupić.
3 lata temu byłem szczęśliwym facetem, czwórka dzieci, praca, wspaniała żona, wszystko tak jak zawsze chciałem. Największe zmartwienie to urlop, zaległy mandat, zakupy. Teraz Moje życie dobiega końca na oczach mojej rodziny, która patrzy, jak słabnę, jak siedzę wpatrzony przed siebie, urywam kontakt, tracę świadomość na moment, by za chwilę budzić się w przerażeniu. Wiktoria ma dopiero 6 lat! Kiedyś pytała mnie, czy nigdy jej nie zostawię. Powiedziałem że nigdy... Wtedy, gdy odpowiadałem, nie zastanawiałem się nad tym, co będzie, nie zakładałem, że będzie źle. Teraz kiedy dzieci do mnie przychodzą, uśmiecham się i choć to najtrudniejsza rola w moim życiu nigdy jej nie będę żałował, nie chcę by widziały cierpienie i mój strach. One mają być szczęśliwe, mają cieszyć się z dzieciństwa, a nie z przerażeniem patrzeć na to, co rak robi z ich ojcem.
One przecież mnie kochają, są dla mnie wszystkim, dlatego mogę poddać się im ale nigdy jemu – nowotworowi, który trafił bardzo źle, bo na zdeterminowanego ojca, który zamierza żyć! Moje życie wyhamowało w lutym 2014 roku, kiedy zdiagnozowano u mnie chłoniaka Hodgkina, paskudztwo, którego nie mogłem długo namierzyć, choć czułem się coraz gorzej, swędziało mnie całe ciało, kaszlałem.
Nigdy nie odkładajcie swojego zdrowia na później, jeśli coś się dzieje, zawsze będziecie to czuli, pojawi się niepokój i słabość, które oznaczają jedno – kłopoty. Nigdy nie słuchałem swojego organizmu, uważałem, że zdrowie to nic nadzwyczajnego, teraz kiedy patrzę na ludzi przez okno szpitala onkologicznego, martwię się o nich wszystkich, mam ochotę krzyczeć, by zwolnili tempa, wsłuchali się we własny organizm, nauczyli się go rozumieć. Ja swój znam już na wylot, ale uczyłem się go w najgorszych możliwych okolicznościach, będąc pacjentem onkologii, chorym na raka człowiekiem, dla wielu przegranym jeszcze za życia...
Teraz gdy nadstawię ucha, słyszę wszystkie prośby i groźby mojego organizmu i powiem wam, że nie jest najlepiej, znów tracę siły, przegrywam, i czuje, że tym razem nie wstanę bez pomocy. Pierwszą chemię przeszedłem dość dobrze, sam dziwiłem się, o co tyle krzyku. Owszem, człowiek słabnie, przychodzą mdłości, ale pierwsza chemia i radioterapia to ciekawość, obserwacja i bardzo wielka nadzieja. Kiedy lekarz ściska rękę i mówi remisja, nie masz jeszcze w sobie dość pokory, by dziękować Bogu, myślisz, że dałeś radę, że jesteś silny. Zmieniasz zdanie na hasło wznowa, w moim wypadku to hasło usłyszałem po 4 miesiącach od euforii. To jak lewy sierpowy od życia, po którym nie możesz się przewrócić, bo na wszystko patrzą twoi najbliżsi, w tym ta najmłodsza córeczka, która cały czas wierzy, że tatuś jest najsilniejszy, ma najwięcej sił, ze wszystkim sobie poradzi.
Na kolejną chemię się już czeka z utęsknieniem, bo świadomość tego, że rak panoszy się po Twoim ciele, jest gorsza, niż metaliczny smak w ustach po przyjęciu worka czarnej smoły do krwiobiegu. Do drugiej remisji podszedłem tak, jak trzeba, z wdzięcznością, ale i czujnością, bo wiedziałem już, że to nie gwarancja, to jedynie malutka bitwa na przedpolach ogromnego starcia o wszystko. W grudniu 2015 lekarze dokonali cudu, przyjąłem autoprzeszczep, magiczny zabieg, który miał być przełomowy. Nie był, koszmar powrócił po 4 miesiącach jak w zegarku. Znów wizja umierania, odchodzenia na oczach dzieci, strach o ich przyszłość, o to, że nie będę w stanie ich wychować tak jak marzyłem, że zostawiam ukochaną żonę z tym wszystkim samą. Mam 37 lat i życie jest już nie dla mnie? Nikomu nie życzę takich przemyśleń, takiego wewnętrznego cierpienia, przy którym zewnętrzne niedogodności są niczym przeziębienie.
Nowotwór okazał się bardzo wredny i chemiooporny. Kolejne próby walki z nim były skuteczne tylko na chwilę, gdyż po uzyskaniu częściowej remisji po raz kolejny pojawiła się progresja choroby. Lekarze rozkładają ręce, twierdząc, że tradycyjna chemia mnie nie wyleczy, że dostanę trochę czasu, ale kolejne uderzenie choroby będzie silniejsze, bardziej wyniszczające. Trochę czasu? Ja go potrzebuję bardzo dużo, bo mam dzieci, rodzinę, fantastyczną żonę, nie wyobrażam sobie, by ich teraz zostawić. Postawiłem sprawę jasno, zadałem w końcu pytanie na które bałem się odpowiedzi. Czy jest dla mnie jeszcze jakaś szansa? Zamknąłem oczy i wsłuchiwałem się w lekarza.
Owszem jest, immunoterapia bardzo droga i nierefundowana w Polsce, taka która przygotuje mój organizm na ostatni już przeszczep od dawcy. Co z tego, że mam szansę, skoro jest ona poza zasięgiem. Nie mam pracy, bo choroba zabrała nawet to, mam 4 dzieci i żadnego pomysłu na to, skąd uzyskać taką sumę.
Prosiłem Was o pomoc, którą otrzymałem, przystąpiłem do leczenia i biłem się z chorobą jak zawodowo bokser. Były wzloty, upadki, ale nastawiałem się na to, że będzie dobrze. Marzenie przepadło – leczenie przestało działać, nowotwór uodpornił się na lek!
Teraz wielka próba sił! 3 miesiace leczenia, lekiem REVLIMID. Jeśli się nie uda boję się myśleć co będzie... Stanąłem w obliczu ostatniej rundy walki o życie. Proszę, pomóż mi jeszcze raz zawalczyć!