

Nieoperacyjny NOWOTWÓR sieje w moim organizmie spustoszenie, ale ja dalej walczę❗️Pomożesz❓
Fundraiser goal: Leczenie onkologiczne i rehabilitacja
Donate via text
Pledge 1.5% of tax to me
Pledge 1.5% of tax to me
Fundraiser goal: Leczenie onkologiczne i rehabilitacja
Fundraiser description
Osiem lat temu przypadkowo uderzyłam się w pierś. Niewielki uraz, który nie bolał, a jednak zmienił wszystko. Odruchowo dotknęłam miejsca uderzenia i wyczułam guzek. Wtedy po raz pierwszy przeraziłam się nie na żarty.
Poszłam do ginekologa, ale by wykluczyć raka, potrzebna była dalsza diagnostyka – onkologia, szpital, specjalistyczne badania. Nie zrobiłam tego. Uspokoiłam się sama: „To niemożliwe, przecież mnie to nie spotka.” Jednak guz zaczął rosnąć. W końcu, po kilku miesiącach, zbadałam się „dla spokoju ducha”. Spokój jednak był ostatnią rzeczą, którą mogłam poczuć po usłyszeniu diagnozy... Okazało się, że mam nowotwór piersi.
Lekarze od początku nie mieli złudzeń. Byłam pacjentką paliatywną już na etapie rozpoznania – rak z przerzutami do wątroby, nieoperacyjny. Mam wrażenie, że wlewano we mnie dosłownie każdy możliwy preparat. Niekończące się chemioterapie, zmiany schematów, różne leki. Wszystko działało krótko albo wcale. Leczyłam się we Wrocławiu, ale lekarze coraz częściej rozkładali ręce. W końcu usłyszałam między wierszami, że kończą im się na mnie pomysły.
Postanowiłam walczyć dalej. Trafiłam do Gliwic, ale i tam nie znaleziono dla mnie nic nowego. Ostatnią nadzieją był profesor z dziedziny onkologii z Krakowa. Wysłałam do niego maila z duszą na ramieniu. Nie tylko odpisał – zaprosił mnie, zbadał i natychmiast zaproponował zmianę leczenia. Miał na mnie plan! Podejście profesora jest inne: indywidualne, przemyślane. Stworzył dla mnie kombinację leczenia – chemię dożylną, doustną, hormonoterapię i nierefundowane leki wspierające wątrobę.
Leczenie rozpoczęło się 30 czerwca. To dopiero początek, ale już widać pierwsze efekty – poprawiły się wyniki wątrobowe. Markery nowotworowe nadal rosną, ale profesor podkreśla, że na tym etapie najważniejsza jest wątroba. „Jeśli ona zareaguje, będziemy mogli działać dalej” – mówi. Dla mnie to oznacza jedno: nadzieję. Jednak już w tej chwili wiem, że nie mam tyle środków, by za terapię płacić sama...
Co dwa tygodnie jeżdżę z Wrocławia do Krakowa. Sama mogę pojechać, ale wrócić – już nie. Po chemii jestem zbyt wyczerpana, by zaufać własnym siłom. Na szczęście mam przy sobie bliskie osoby, którym nie jest obojętny mój los. Chcę żyć, dlatego nie wstydzę się prosić o pomoc. Kraków dał mi nadzieję. I właśnie jej zamierzam się trzymać. Każda wpłata to realna pomoc w kontynuowaniu leczenia. Dzięki nim mogę wracać na terapię i - kto wie? - być może kiedyś wrócić do życia.
Polina