Walczyłam o jego zdrowie, teraz walczę o życie… Błagam, pomóżcie mi ratować Piotrusia!

Rehabilitacja i masaże, żywienie, likwidacja barier, sprzęt medyczny
Ends on: 08 November 2020
Fundraiser description
Nie odstępuję go na krok. Codziennie zastanawiam się, dlaczego tyle cierpienia spadło na mojego synka. Tylko czasem przychodzi myśl, że przecież mógłby być zdrowy… Tyle błędów, tyle zaniedbań. To przez człowieka Piotruś tak cierpi, przez maszyny, które nie zadziałały jak powinny? Staram się na tym nie skupiać. I tak wszystkie siły poświęcam temu, by cierpienie mojego synka choć na krótkie chwile zmienić w życie, które będzie znośne. Bardzo proszę, pomóżcie Piotrusiowi być tu, na świecie…
Jestem z Piotrusiem sama, jego tatę to przerosło, dziś nie interesuje się synem. Przez 13 lat nauczyliśmy się żyć, a nawet - mimo niepełnosprawności - czerpać radość z tego życia! Takie dzieci otwierają bramy do nieba, uczą dobra, bezinteresownej miłości… Sądziłam, że tak będziemy sobie spokojnie żyć już zawsze, ale stało się coś strasznego… Nagłe pogorszenie zdrowia po szczepieniu, szpital. Wystarczyło, że na chwilę wyszłam, a Piotruś zaczął umierać! Cudem wyrwaliśmy go ze szponów śmierci, jednak już nigdy nie będzie jak dawniej...
Gdy byłam w ciąży, powiedzieli nam, że synek urodzi się bardzo chory. Wykryto wodogłowie i rozszczep kręgosłupa, więc mieliśmy świadomość, że pewnie nie będzie chodził, ale najważniejsze, by przeżył! Los jednak miał dla nas inne, bardziej mroczne plany… 22 tydzień ciąży, odeszły mi wody. To było za wcześnie, by mój synek poradził sobie sam na świecie! Lekarzom udało się przetrzymać go jeszcze tydzień.
– Dziecko ma tyle wad, że nawet przy cięciu cesarskim nie przeżyje – powiedział lekarz, podając mi do podpisania zgodę na poród siłami natury. Zdziwiłam się, że taką zgodę muszę podpisać, ale wtedy było mi już wszystko jedno. Chciałam walczyć o życie dziecka, a nie kłócić się z lekarzami, którzy to życie mieli mi pomóc ocalić. Poród był traumatycznym przeżyciem. Stan Piotrusia był bardzo ciężki, nie dawano mu żadnych szans. Nagle przeżyłam szok - okazało się, że postawiono zła diagnozę! Piotruś nie miał ani wodokłowia, ani rozszczepu kręgosłupa! Czyli mógł być zdrowy? To pytanie chodzi za mną do dzisiaj...
Przez ponad miesiąc toczyła się rozpaczliwa walka o przetrwanie. Zakażenia, transfuzje krwi, zapalenie płuc… Walczył o każdy oddech, choć już dawno spinano go na straty. Ja jednak wierzyłam w mojego dzielnego synka. Piotruś przetrwał! Było coraz lepiej, gdy miał kilka miesięcy, zaczął nawet samodzielnie siadać! Ale zaraz potem wszystko przepadło… Nagle zaczął tracić siły, cofnął się do poziomu niemowlaka… Mój synek jest niewidomy. Przez wcześniactwo odwarstwiła mu się siatkówka, laseroterapia nie uratowała mu wzroku. Ale to nie były jedyne problemy synka. Z czasem pojawiały się kolejne diagnozy: porażenie mózgowe czterokończynowe, epilepsja, atetoza (mimowolne ruchy, nad którymi trudno zapanować), refluks, astma. Mimo wszystko Piotruś uśmiechał się, można było z nim wszędzie pójść i myślę, że był szczęśliwy - robiłam wszystko, by tak było!
Wszystko jednak legło w gruzach w ubiegłym roku… Dokładnie 16 listopada 2017 roku synek był zaszczepiony przeciw krztuścowi. Po kilku dniach dostał wysokiej gorączki, jego ciało torturowały drgawki. Trafiliśmy do szpitala, mówiłam, że kilka dni temu był szczepiony, żeby przenieśli nas jak najprędzej na neurologię - nie słuchali. Lekarze zawsze wiedzą lepiej… Dostawał mnóstwo antybiotyków, choć nie był przeziębiony. Prosiłam, błagałam. Mówili mi tylko, że to normalne, że dojrzewające dzieci z porażeniem gorączkują, czasem nawet umierają! Byłam zrozpaczona, zszokowana. Chciałam ratować dziecko, a nie czekać na jego śmierć!
Mijały kolejne dni w szpitalu, aż przyszła Wigilia. Na oddziale był tylko mój synek. Siostra zaprosiła mnie na kolację wigilijną, chciała, żebym choć na chwilę oderwała się od szpitala… Nie chciałam się zgodzić, ale Piotruś czuł się tego dnia dobrze, był nakarmiony, umyty, miał podane leki i spokojnie spał. Powiedziałam pielęgniarkom, że nie będzie mnie tylko 2 godzinki i poprosiłam, żeby częściej doglądały synka. Gdy wróciłam, zastałam prawdziwy horror… Sądziłam, że przyjęli kogoś z wypadku, taki był chaos. A okazało się, że trwała walka o życie mojego syna!
Do dzisiaj nie mogę sobie wybaczyć, że wtedy wyszłam… Tłumaczyli mi, że przecież Piotruś był w szpitalu, że nie mogłam być z nim 24 h na dobę. Ale gdy dziś patrzę w jego smutne oczy, do moich napływają łzy… Zdiagnozowali zachłystowe zapalenie płuc, lekarze wprowadzili synka w śpiączkę farmakologiczną. Modliłam się, by Bóg kolejny raz uratował Piotrusia, by nie pozwolił mu odejść… Wysłuchał mnie, oddać mi dziecko! Ale wszystko się zmieniło.
Synek żyje dzięki maszynom, oddycha za pomocą rurki tracheotomijnej. To sprzęt medyczny jest dzisiaj jego towarzyszem życia i ja - mama. Musiałam błyskawicznie nauczyć się być pielęgniarką, nie odstępuję Piotrusia na krok. W nocy wstaję po 10 razy, bo włącza się alarm, że synek znów nie oddycha. Wyrywam dobie 2-3 godziny na sen, na więcej nie mam czasu.
Jestem zrozpaczona, nie mogę pogodzić się z tym, co się stało. Nie rozumiem, dlaczego nigdy nie słuchają matek, dlaczego nie dopilnowali synka, dlaczego wyszłam ze szpitala i zaufałam pielęgniarkom… Płaczę każdego dnia, tulę synka i ciągle przepraszam, że zostawiłam go na te dwie przeklęte godziny.
Przepraszam Cię synku, już nigdy Cię nie spuszczę z oka i zrobię wszystko, abyś był szczęśliwy i uśmiechnął się tak, jak kiedyś. Nie wybaczę sobie, jesli znów coś Ci się stanie... Choć nikt już nie usłyszy Twojego cichutkiego płaczu i cichutkiego śmiechu, ale przecież może zobaczyć na Twojej pięknej twarzyczce!
Walczę o to każdego dnia, ale brakuje nam niemal na wszystko. Bez pomocy dobrych ludzi nigdy bym sobie nie poradziła… Dzisiaj proszę Was o wsparcie w rehabilitacji, która jest niezbędna dla Piotrusia. Chciałabym przychylić nieba synkowi, staram się to robić każdego dnia. Jest moim całym światem, dlatego z całego serca proszę - pomóżcie mi walczyć o jego życie...
Janina, mama Piotrusia