

Okrutny glejak odebrał nam synka... Teraz chcemy wesprzeć innych rodziców. POMÓŻ!
Campaign goal: Zbiórka na wydanie książki na podstawie historii Janka Mieszkiełło.
Campaign goal: Zbiórka na wydanie książki na podstawie historii Janka Mieszkiełło.
Campaign description
Czas płynie nieubłaganie… pięć lat temu – po 18 miesiącach walki – umarł nasz syn – 14 letni Janek Mieszkiełło – przegrywając walkę z rozlanym glejakiem pnia mózgu DIPG. Prowadziliśmy bloga dokumentując ten czas i dzieląc się z Państwem naszymi przeżyciami. Poruszyliśmy niebo i ziemię, żeby Go uratować. Dotarliśmy do najwybitniejszych specjalistów na świecie. Na konsultacje pojechał do USA, potem był jednym z pierwszych polskich pacjentów kliniki w Szwajcarii… przeszedł nieudaną immunoterapię w słynnym ośrodku profesora Van Goola w Kolonii, jako pierwszy w Polsce poddał się trzeciej dawce naświetlań guza… to kilka miesięcy życia więcej… a ile warta jest sekunda życia – my rodzice, którzy stracili dziecko wiemy najlepiej.
Naszego bloga czytały tysiące ludzi. A pomoc na walkę Jasia płynęła z całego świata. Jako nieliczni spośród rodzin, które walczyły z tym guzem - otrzymaliśmy od Państwa środki, które pozwalały na szukanie ratunku dosłownie na całym świecie.
Przegraliśmy… dziś został nam tylko czarny granit nagrobka…
Ale walka Janka nie poszła na marne. Wiele bardzo kosztownych z procedur medycznych, po które trzeba było jechać za granicę, dziś polskie dzieci mogą otrzymać w kraju w ramach ubezpieczenia.
Kontakty jakie nawiązaliśmy walcząc o Janka, stały się platformą współpracy wybitnych polskich specjalistów z najlepszymi ośrodkami na świecie. Nie jest to zasługa wyłącznie Janka, bo walczących o dziecko rodzin, niestety jest wiele, a ten zabójczy glejak zbiera swoje straszne żniwo. Każda rodzina zrobi wszystko co w ludzkiej mocy, żeby uratować swoje kochane dziecko.
Miłość jest silniejsza niż śmierć. I kiedyś dzięki walce o nasze dzieci pokonamy glejaka mózgu.

Dewizą Janka, który był szermierzem był tytuł książki Wojciecha Zabłockiego, znakomitego polskiego szermierza: "Walczę więc jestem". Walczył, a my z nim. My wszyscy. Rodzice, rodzeństwo, rodzina, znajomi i każdy z tysięcy anonimowych darczyńców, który wspierał nas, przelewając małe i duże sumy na konto zbiórki.

Pewnego dnia dzięki takiej solidarnej pomocy ludzkość pokona tą straszną chorobę. Nasz blog stał się miejscem, do którego zagląda wiele osób walczących z glejakiem. Wiemy, że lekarze oprócz recepty piszą na karteczce adres bloga: wszyscyzajaska.pl.
Ale wiele osób prosi nas, żeby na podstawie naszych przeżyć napisać – co robić?
Mówimy to wiele razy wielu osobom, które ze strony bloga biorą nasz numer telefonu i dzwonią… płaczą w słuchawkę, a my płaczemy z nimi… pomagamy jak umiemy.
Dobrze pamiętam moment, w którym zawalił się nasz świat. Lekarz pełnym współczucia głosem, opisywał obraz na ekranie komputera… guz wielkości mandarynki w miejscu najtrudniej dostępnym – na skrzyżowaniu wszystkich najważniejszych wiązek nerwowych na drodze z mózgu do rdzenia – pień mózgu…
Nikt nie ma tyle pieniędzy, żeby samodzielnie udźwignąć koszty tej walki. Skromna zapracowana polska rodzina, jaką jesteśmy, ledwie przez całe życie uciułała pieniądze na własny dom z ogródkiem… skąd nagle wziąć środki na podróże do Ameryki, na płatne konsultacje z profesorami zza oceanu i na życie podczas ratowania Dziecka, na setki wyjazdów, dojazdów, badań, hoteli… Oboje rodziców słysząc taką diagnozę i podejmując walkę, automatycznie tracą pracę i źródło utrzymania. Nie da się prowadzić dalej swojej firmy i być dobrym pracownikiem, kiedy czasem kilka razy w tygodniu trzeba prosić o urlop…
Co robić?
Chcemy to napisać na prośbę walczących rodzin i dla tych, które tak jak my, nawet nie przeczuwają, że ich wspaniałe dziecko, uśmiechnięte, sportowiec… nagle zachoruje i świat się zawali.
Nie będzie to historia Jasia. Chociaż oczywiście będziemy o Nim pisać.
Będzie to świadectwo. Po pierwsze tego, że tylko walka ma sens. Po drugie tego, że Polacy mają złote serca i walczącym pomagają. Po trzecie, żeby nie tracić wiary – ani w siebie, ani w ludzi, ani w Pana Boga.
Szkic już jest – potrzebna redakcja, korekta… wydruk to najprostsza sprawa… ale trochę kosztuje.
Bez Waszej pomocy nie ruszymy.
Jest chętne Wydawnictwo – procedura ruszy jak uzbieramy 8000 zł. I o to Was prosimy – pomóżcie.