Province

  • All Poland
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Robert Wierzbicki
Robert Wierzbicki , 53 years old

Krwiak w mózgu prawie mnie zabił. Walczę jak lew, ale sam nie dam rady

Jak to jest bać się zasnąć? A później bać się obudzić, otworzyć oczy. Przecież już raz tak się stało, już raz zasnąłem jako zdrowy, młody mężczyzna, szczęśliwy mąż i ojciec dorastającej córki, a obudziłem się, nie mogąc się nawet ruszyć. Od tego wszystko się zaczęło. Wszystko, co najgorsze. Silny i zdrowy facet, który pracuje, utrzymuje rodzinę, ma plany na przyszłość i stara się wcielać je w życie – tak można mnie było opisać kiedyś. Byłem kierowcą ciężarówki. Życie na walizkach czasami dawało w kość. Tęskniłem za rodziną, ale jadąc setki kilometrów przez Europę, bez stojącego nad głową szefa, czułem się wolny. Wolny także finansowo. Tak, byłem szczęśliwy, tym bardziej że postanowiliśmy kupić upragnione mieszkanie. Miało być naszą oazą spokoju, naszym miejscem na ziemi. Przyszedł dzień, którym postanowiliśmy, że odwiedzimy dawno niewidzianych znajomych. Pamiętam, że poczułem się jakoś słabiej, zaczęło mi się kręcić w głowie. Przyjaciele zaproponowali, żebym się położył… Wtedy to wszystko się zaczęło, a właściwie skończyło... Okazało się, że w mojej głowie przez lata rósł krwiak – tykającą bomba zegarowa, która tego dnia wybuchła, a o istnieniu, której nie miałem zielonego pojęcia. Krwiak nie dawał żadnych objawów. Lekarze podjęli decyzję o natychmiastowej operacji Lekarze, by uratować moje życie, zadecydowali o natychmiastowej operacji krwiaka śródmózgowego prawej półkuli mózgowej. Przytomność odzyskałem kilka tygodni później, ale i tamten okres pamiętam jak przez mgłę. Gdy się obudziłem, cała lewa strona mojego ciała była sparaliżowana. Od tego czasu jestem osobą niepełnosprawną. Po operacji przeszedłem różne stany od nieświadomości do załamania. Zdaję sobie sprawę, że to, co się stało, w takim samym stopniu co mnie, dotknęło moją rodzinę. Wiem, że to był dla nich najcięższy czas, że czasem brakowało mi wiary, że się uda, brakowało motywacji do walki, wiem, że byłem nie do zniesienia. W końcu stwierdziłem, że dosyć już tego rozdrapywania ran. Nie chciałem dłużej tylko egzystować. Zacząłem uczęszczać na rehabilitacje. Szybko wstałem z wózka, a moja sprawność regularnie się poprawiała. Zdarzało się też niestety uderzać głową w mur. Tak było wtedy, gdy NFZ wyznaczył mi termin specjalistycznej rehabilitacji na 2036 rok. Byłem załamany. Na szczęście sprawą zainteresowały się media. Dzięki ich wsparciu udało się wtedy, na ten jednorazowy turnus, znaleźć sponsorów. Dalej musiałem radzić sobie sam. Jeździłem na wózku inwalidzkim, ale dzięki rehabilitacji stanąłem na nogi. Codziennie staram się przezwyciężyć własne ograniczenia i walczę o odzyskanie sprawności, ćwicząc z rehabilitantem. Pragnę odzyskać sprawność pozwalającą na powrót do pracy, nie chcę tylko egzystować, chcę aktywnie uczestniczyć w życiu codziennym. Pomimo swoich ograniczeń zacząłem rozglądać się za pracą. Tak bardzo pragnąłem choćby namiastki utraconej samodzielności. Udało mi się. Znalazłem pracę jako ankieter telefoniczny. Nie jest to szczyt mojej ambicji, ale dzięki temu zajęciu czuję się, choć odrobinę bardziej potrzebny. Pracuję, ale pieniędzy ledwo wystarcza nam na spłatę rat za mieszkanie. Na tak potrzebne rehabilitacje nie mam już środków, a tylko one dają szanse na powrót do dawnej sprawności. Chcę aktywnie uczestniczyć w życiu społecznym i rodzinnym. Bez ćwiczeń z terapeutami nie mam na to szans. Potrzebuję pomocy i bardzo Was o to proszę. Bez rehabilitacji zamiast powrotu do aktywności, czeka mnie powrót na wózek...

31 772,00 zł ( 32.81% )
Still needed: 65 036,00 zł
Monika Gąsiorowska
Monika Gąsiorowska , 46 years old

Na Monikę czekają dzieci. Pomóż wybudzić ją ze śpiączki!

Nasze życie dzieli się na dwa etapy  – przed wypadkiem i po. Takie coś może przydarzyć się każdemu i z dnia na dzień wywrócić wszystko do góry nogami. Przydarzyło się akurat nam i dziś musimy uczyć się z tym żyć. Serce Moniki zatrzymało się zupełnie niespodziewanie. Czas, w którym nie biło, doprowadził do nieodwracalnych zmian. Doszło do niedotlenienia i, choć udało się uratować życie, Monika wciąż nie odzyskała świadomości. Cały czas o nią walczymy! My – siostry, rodzice, dzieci i mąż. Prosimy, bądź z nami, a ta walka będzie łatwiejsza. To był 7 marca, dwa miesiące temu. Monika zawiozła córkę do szkoły. Kiedy wróciła, źle się poczuła. Chwilę później doszło do zatrzymania akcji serca. Reanimacja, karetka, szpital – wszystko działo się bardzo szybko. Do dzisiaj wszystkim nam trudno uwierzyć w to, że w ciągu tych kilku chwil mogliśmy stracić Monikę. Dlaczego jej serce się zatrzymało? Tego nie wiemy do dzisiaj. Na OIOM-ie dowiedzieliśmy się, że stan Moniki jest zły. Lekarze wymieniali słowa, których tak bardzo nie chcieliśmy słyszeć – niedotlenienie, śpiączka, zatrzymanie akcji serca. A przecież jeszcze dzień wcześniej Monika rozmawiała z nami, chodziła, śmiała się. A teraz? Leżała w śpiączce na szpitalnym łóżku. Nie mówiła, nie ruszała się, nie patrzyła na nas… Do dziś nie odzyskała świadomości. Z dnia na dzień musieliśmy nauczyć się, jak opiekować się Moniką. Nasza mama właściwie zamieszkała w szpitalu, aby być przy niej cały czas. Po trzech tygodniach wypisano nas do domu… Tylko jak do niego wrócić, kiedy nie jest przystosowany do potrzeb Moniki? Poza tym potrzebna jest specjalistyczna opieka i rehabilitacja, której, choćbyśmy chcieli, sami nie zapewnimy. Monika potrzebuje całodobowej opieki. Niezbędna jest specjalistyczna rehabilitacja multisensoryczna, ponieważ pierwsze tygodnie i kolejne miesiące mają kluczowe znaczenie przy wybudzaniu ze śpiączki. Z uwagi na brak miejsc w ośrodkach finansowanych przez państwo, pozostają tylko te niepubliczne, posiadające odpowiednie zaplecze medyczne i rehabilitacyjne oraz wolne miejsce... Niestety – te kosztują mnóstwo pieniędzy. To, co się wydarzyło, zmieniło wszystko – zrewidowało wszystkie nasze plany i marzenia. To nasza wspólna tragedia – rodziców Moniki, męża, dzieci – Zosi i Tosi – oraz sióstr, które zawsze były razem, we cztery... Nie poddajemy się, będziemy walczyć, bo tylko tak możemy pomóc Monice. Innego sposobu nie ma. Prosimy o pomoc, bo choć stajemy na głowie, zaczyna brakować pieniędzy… Wierzymy, że któregoś dnia Monika wybudzi się ze śpiączki. Tak bardzo na nią czekamy… –rodzina Moniki

131 956,00 zł ( 45.94% )
Still needed: 155 278,00 zł
Beata Połukard
Urgent!
Beata Połukard , 53 years old

Let's help Beata!

Dears, Beata is my wife that I love and admire. She is a sensitive, kind-hearted woman. Beata always smiles and has a very positive attitude. Being a person who is compassionate and empathetic to the misfortunes of others, she has often helped with fundraising campaigns for sick kids. Today it is her turn to ask for help from You, Earth Angels - those with sensitive hearts and souls. Sadly, a deadly disease has invaded Beata’s life. She has very little time to take advantage of her chance to regain her health. In 2015, Beata was diagnosed with invasive breast cancer and her whole life went upside down. For any woman, it is a very traumatic experience. She hasn’t given up and decided to fight for herself and for the sake of her philanthropic mission.Beata had a lumpectomy of her breast, and she stayed cancer-free for the 2 following years. Unfortunately, in 2018 cancer has returned with an intensified force. It is a recurrent type of cancer in the same breast and it also turned out that she has another malicious lump in her armpit lymph nodes. She has already gone a long way down that difficult road. But she is now at a crossroads. Here is why. After a consultation with her oncologist-surgeon, Beata was given a terrible sentence – now that cancer has returned, she would have to remove not only the whole breast but also all the lymph nodes from her armpit. The doctor also wants her to proceed with chemotherapy for 3 months prior to the surgery.I was determined to find another solution elsewhere as I believed that there must be another form of treatment available that would give her a chance to heal and recover in a non-invasive way. I’ve started searching for another solution, and have found one: The Alpstein Clinic in Switzerland that has a great success in treating breast cancer. This clinic came up with a treatment plan that promises to cure her cancer by addressing the underlying cause of it. I’ve sent her medical information to the doctors at the clinic and they have replied, stating that her type and stage of cancer is a good fit for their program. They believe it can be completely cured if we can get treatments started before January 2020. The individualised treatment plan includes the optimal use of natural leading-edge therapies such as bio-immunotherapy and the highest quality natural remedies. The cost of this biomedical treatment therapy is over 100,000 Swiss Francs!   We got super excited about this good news but then our excitement subsided as soon as we realized that we simply won’t be able to afford it. Therefore, I would like to ask YOU, my Earth Angles, for help in this difficult time. Breast cancer is a very aggressive and insidious disease, delaying treatments can result in further metastases to other organs.  Beata’s time is running out as the deadline for this campaign is set at the end of January 2020. Ever since Beata was a child, she believed in Angels – and this time, she has no other choice but to wait for an angelic miracle to help her find healing. She believes that if there are people willing to be her Angels and help her today, then maybe someday she can be your Angel too. Thank you to all donors and all Earth Angels for your HELP! God Bless You! Cezar 

256 023,00 zł ( 80.47% )
Still needed: 62 110,00 zł
Marcin Chyrek
Marcin Chyrek , 34 years old

Kiedy sekunda zmienia bieg całego życia....

Moim marzeniem zawsze była rodzina, szczęśliwa, duża, pełna miłości. Kiedy do naszej rodziny dołączały kolejne dzieci, byliśmy niesamowicie szczęśliwi. Okazało się jednak, że los postanowił pokazać nam swoją przewrotność w najgorszy możliwy sposób… Jedna minuta, kilkadziesiąt sekund może zmienić całe życie. To był moment, w którym wszystko się zatrzymało... Przez chwile chciałam się poddać. Stłumiony krzyk rozpaczy utknął mi w gardle... A później zostało mi tylko jedno wyjście, stoczenie wojny o życie i zdrowie mojego syna. Wojny, w której nikt nie dawał nam szans na zwycięstwo. Kiedy żegnałam się z nimi przed wyjściem z domu, krzyknęłam zwyczajne “do zobaczenia!”. Jak inaczej żegnać się z dorosłymi synami, kiedy wychodzą dosłownie na chwilę? Czy wychodząc rano do pracy, spodziewasz się, że możesz widzieć kogoś po raz ostatni? Ja też o tym nie myślałam. Trzej synowie wsiedli do samochodu z kolegą, by pojechać do pobliskiej miejscowości. Zwyczajna przejażdżka dla jednego z moich dzieci okazała się ostatnią drogą. Dla drugiego drogą, z której ciężko zawrócić. Trzeci, choć przeżył, boryka się z poważnymi problemami. Chwila wpłynęła na to, że nic nie jest takie samo. Rodzinna sielanka rozbiła się na milion kawałków. Kiedy ktoś pyta mnie, jak trzymamy się rok po tragedii… Ciężko przyznać, że jest coraz gorzej. Ta uderzająca cisza, której nic nie jest w stanie wypełnić. Marcin, Sławek i Łukasz - trzech synów z piątki moich dzieci. 1 kwietnia 2018 rok - ten dzień już zawsze będzie kojarzył się tylko z jednym słowem: tragedia... Ostatnie chwile życia spędzili razem - to jedyna pocieszająca myśl, w tej całej historii. Samochód nagle zjechał ze swojego pasa i uderzył w drzewo. Do dziś nikt nie zna przyczyny. Sławek, najstarszy z nich, zginął tuż po wypadku. Łukasz po początkowych problemach wyszedł z niego cało. Marcin najpierw zapadł w śpiączkę. Lekarze nie dawali mu szans. Kiedy pojawiłam się w szpitalu, usłyszeliśmy z mężem, że czas byśmy szykowali się na kolejny pogrzeb. Nie miałam nawet kilku dni na żałobę. Od razu ruszyłam do walki. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że będę musiała go pożegnać. Przełknęłam łzy i postanowiłam, że na to nie pozwolę. Oczekiwanie na wybudzenie Marcina dłużyło się w nieskończoność. Kiedy w końcu otworzył oczy, doradzano nam, by jak najszybciej poszukać hospicjum. Syn miał nigdy nie wrócić do sprawności, a medycy zapowiadali, że my niebawem nie będziemy mieli siły się nim zajmować. Podjęliśmy decyzję, że nie zrezygnujemy. Było ciężko od samego początku. Wizyty w ośrodkach, konsultacje, prośby o pomoc. I małe-wielkie sukcesy. Wbrew temu, co zapowiadano, Marcin zrobił niesamowite postępy. Tylko i aż rok. Syn, mimo poważnych obrażeń i uszkodzeń, zaczął mówić pojedyncze słowa, każdego dnia walczy o samodzielność. W ostatnim czasie zaczął nawet wstawać z naszą pomocą. Widzimy, jak wiele jest w stanie wypracować, to daje nadzieję na to, że uda się uratować część tego, co odebrał wypadek. Nie zawsze jest łatwo. To nie jest historia, niczym z amerykańskiego filmu, gdzie po chwilowej burzy i załamaniu wychodzi słońce. Intensywna rehabilitacja, pobyty w ośrodkach bywają wykańczające dla syna. Czasem zniechęcony do wszystkiego zadaje mi pytanie, na które nie potrafię znaleźć odpowiedzi: “Po co mnie ratowałaś?!”. Patrzę wtedy na niego i wiem, że spojrzeniem przekazuję więcej niż za pomocą słów. Jestem jego siłą, opoką w najtrudniejszych sytuacjach. Ale to działa w dwie strony - on również jest moją inspiracją w chwilach, kiedy dopada mnie zwątpienie. Wiem, że nie możemy się poddać. Osiągnęliśmy już wiele, a apetyt rośnie w miarę jedzenia. Kiedyś nas zabraknie, a Marcin zostanie na świecie sam. Nie chcę zobowiązywać rodzeństwa do codziennej opieki. Właśnie dlatego całą swoją energię skupiam na tym, by wypracować jak najwięcej. Wraz z osiągnięciami rosną również potrzeby. By podtrzymać dotychczasowe efekty, niezbędna jest dalsza, intensywna rehabilitacja, która pobudzi odpowiednie układy i zachęci do otworzenia kolejnych drzwi na drodze do samodzielności. Marcin, kiedyś skryty zamknięty w sobie, dziś chętnie nawiązuje kontakty. Jest jeszcze jeden powód, dla którego Marcin musi walczyć. Ktoś wciąż na niego czeka… 8-letni Dorian, jego synek, z którym przez wypadek niemalże całkowicie stracił kontakt. Marcin tęskni i nie chce, by syn zapomniał, że ma ojca. Ojca, który jest odważnym i dzielnym człowiekiem. Który wrócił spod granicy śmierci, bo nie chciał przegapić, jak jego dziecko dorasta…  Marcin jest dorosły, ale wymaga całodobowej opieki. Nie pozwoliłam na to, by znalazł się w hospicjum, zawalczyłam o niego i udało się. Straciłam o jednego syna za dużo. Codziennie powtarzam Marcinowi i pozostałym dzieciom, że życie jest kruche. Każda chwila zasługuje na to, by ją celebrować, a w najtrudniejszych chwilach to rodzina pomaga wstać z kolan. Pomóżcie nam, by mój syn również mógł stworzyć własną i nie był skazany na wieczną samotność!

14 110,00 zł ( 51.01% )
Still needed: 13 550,00 zł
Maks Jurszewicz
Maks Jurszewicz , 12 years old

Synku, gdzie jesteś? Pomóż oswoić autyzm, znaleźć klucz do świata Maksia.

Krzyk… Przeraźliwy, nieustający krzyk. Tak wyglądał pierwszy rok życia naszego syna. Nikt nie umiał nam odpowiedzieć dlaczego? Nikt nie umiał pomóc Maksiowi. Dopiero kiedy skończył 3-latka, zdiagnozowano u niego autyzm. Nie ma na to lekarstwa, musimy nauczyć się z tym funkcjonować i dać szansę naszemu dziecku na łatwiejszy kontakt z otaczającym światem. Dlatego tak bardzo potrzebujemy turnusów rehabilitacyjnych… Lekarze początkowo mówili, że taka jego uroda i, że z tego wyrośnie. Dopiero kiedy poszedł do przedszkola i w żaden sposób nie potrafił bawić się z rówieśnikami, podjęto bardziej specjalistyczne próby diagnozy. Wtedy właśnie w Krajowym Towarzystwie Autyzmu potwierdzono moje obawy. Z jednej strony kamień spadł mi z serca, bo wreszcie wiedziałam, co dolega Maksiowi. Z drugiej strony… Autyzm to zagadka, każdy przypadek jest inny i nie da się z tego wyrosnąć. Opiekując się synem, musimy mieć cały czas oczy dookoła głowy. Maksiu potrafi uciec, wybiec na ulicę. Chwila nieuwagi może skończyć się dramatycznie. Synek nie potrafi mówić, komunikacja z nim jest bardzo utrudniona. Każdy dzień jest wyzwaniem, każdy dzień to nieustająca walka o przyszłość dziecka. Żeby nauczyło się świata i żeby świat nauczył się jego odmienności. Kilkukrotnie w ciągu roku jeździmy na turnusy rehabilitacyjne. To one dają nam oddech i paliwo do rozwoju. Zawsze po powrocie z takiego wyjazdu widzimy spore postępy u Maksia, dlatego nie możemy z nich zrezygnować. Niestety, koszt jednego turnusu to spory wydatek, rzędu 6 tysięcy złotych. Najbliższy szykuje się już w lipcu i wciąż nie mamy na niego środków. Prosimy więc o pomoc. Zanim autyzm brutalnie wkroczył w nasze życie, nie mieliśmy bladego pojęcia, o co w nim chodzi. Trudno to też opisać w kilku zdaniach takiej zbiórki. Nie wiemy, jak będą wyglądały kolejne lata, kiedy Maksiu będzie starszy, wkroczy w wiek dojrzewania. Nie piszą tego w podręcznikach dla przyszłych rodziców, nie da się do tego przygotować. Uczymy się na żywym organizmie i chcemy, żeby ta nauka była jak najlepsza. Będzie to możliwe dzięki turnusom rehabilitacyjnym i Waszemu wsparciu. Marta - mama

4 793,00 zł ( 15.01% )
Still needed: 27 122,00 zł
Andrzej Garncarek
Andrzej Garncarek , 70 years old

Miłość wszystko znosi, wszystko przetrzyma. Hania walczy o to, by jej mąż się obudził!

Historia Hani i Andrzeja to nie tylko opowieść o dramatycznej walce o życie. To też jedna z najpiękniejszych historii miłosnych na naszym portalu. To opowieść o miłości, która została poddana ogromnej próbie… Od 9 lat Andrzej jest w śpiączce. Hania, jego żona, opiekuje się nim każdego dnia. Myje, zmienia pampersy, wymienia sondę, odsysa wydzielinę. I opowiada, co się dzieje w domu, za oknem, na świecie. Andrzej reaguje na głos, na ból. Otwiera oczy. Czasem płacze. Hania wierzy, że słucha… I prosi o pomoc, bo nie traci nadziei, że stan jej męża się poprawi. W końcu są trzy: wiara, nadzieja, miłość, a z nich zaś największa jest miłość. Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Jeśli nie wierzysz w słowa – przeczytaj, a zmienisz zdanie. Rok 2010. Andrzej i Hanna oglądają w telewizji materiał o Szwedce, która zapadła w śpiączkę w wyniku powikłań pooperacyjnych. Ma utrudniony kontakt z otoczeniem, patrzy szeroko otwartymi oczami w jeden punkt. Myślisz, że ona coś rozumie? – pyta męża Hanna. Jestem przekonany – odpowiada Andrzej. Wszystko słyszy i wszystko rozumie. Tylko nie może nic powiedzieć... Hanna myśli często o jego słowach, gdy siada przy łóżku męża. Ten wodzi za nią wzrokiem. Gładzi go po twarzy, całuje w policzek, przytula. Opowiada mu, jak minął dzień. Opowiada o pacjentach, o ich cierpieniu. Pracuje jako pielęgniarka, tak jak kiedyś Andrzej. Opowiada o tym, co się dzieje na świecie i w ich kochanym Gdańsku. Zupełnie jak kiedyś. Z tą różnicą, że Andrzej tylko patrzy i słucha, nie może odpowiedzieć, skomentować. Od 9 lat jest w śpiączce, tak jak tamta Szwedka. 30 lat wcześniej. Hanna chodzi korytarzami budynku studium pielęgniarskiego. Uczy się w nim też Andrzej. Wpada jej w oko - wysoki, przystojny, z którego emanuje siła i spokój. Życzliwy, dobry, zawsze pomaga innym. Zostają parą. Hanna zaczyna pracować w zawodzie, Andrzej kontynuuje tradycję rodzinną – pływa na statku. Mają dwóch synów. Kiedy zamykają Odrę dla żeglugi, Andrzej postanawia odnowić dyplom pielęgniarski. Wraca do potrzebujących, do pracy wśród szpitalnych ścian. Jest lubiany przez pacjentów, żyje tą pracą. Kończy też teologię, robi doktorat, nałogowo czyta książki. Synowie dorastają, a Hanna i Andrzej snują plany, co będą robić, gdy rodzinne gniazdo opustoszeje. Chcą podróżować, mają listę miejsc, które zobaczą na emeryturze. Czeka ich spokojna, szczęśliwa starość, spędzona razem. Tak wtedy myślą. Andrzej postanawia zrobić kurs ratownictwa medycznego, chce ratować ludziom życie. Kiedy jedzie na zajęcia, sam niemal je traci. 18 grudnia 2010 roku, syn wiezie go na lekcję do Sopotu. Nigdy nie udaje im się tam dotrzeć. Andrzej prosi syna, żeby zatrzymał się w Parku Oliwskim. Wychodzi, chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza. Ból w klatce piersiowej. Nie chce jechać do szpitala, chce do domu, do Hani – ona go uratuje. Hanna jest akurat na zakupach, gdy dzwoni przerażony syn. Są już w domu, Andrzej leży na kanapie, siny, nie dając znaku życia. W Hani odzywa się pielęgniarski instynkt. Przez telefon instruuje syna, co ma robić. Jak we śnie biegnie do domu. Nie ma czasu na rozpacz, na załamywanie rąk, robi to, co dziesiątki razy wcześniej w pracy, ratuje życie, tylko że tym razem osobą, która reanimuje, jest jej mąż. Przyjeżdżają ratownicy medyczni, nie mają nawet defibrylatora. Patrzą z otwartymi ustami na Hannę. „Jeśli coś by się stało, to nie martw się, nie umrzesz, ja cię uratuję“ – Hanna przypomina sobie, jak w żartach obiecywali to sobie z Andrzejem. Tyko tym razem to dzieje się naprawdę. Andrzej przeżywa tylko dzięki pomocy żony. Rozległy zawał serca, zatrzymanie akcji krążenia i oddechu, którego konsekwencją jest uszkodzenie mózgu – czyta Hanna w karcie pacjenta. Litery ciemnieją jej przed oczami. Wie, co to znaczy. To, jak bardzo uszkodzony został mózg Andrzeja, jest zagadką. Potrzeba będzie czasu, by się tego dowiedzieć. Hanna wśród szpitalnych ścian obraca się całe życie, pierwszy raz jednak ma okazję być wśród nich nie jako pielęgniarka, lecz jako żona pacjenta. Ona i jej mąż w swojej pracy wyznawali najwyższe standardy, tego samego wymaga od innych. Szybko staje się niewygodna. Zaczyna walkę, długą, samotną walkę o zdrowie i życie męża. Wypisuje go do domu, który zamienia w szpitalną salę. Jest teraz pielęgniarką w pracy i po pracy - praktycznie cały czas. Walka o Andrzeja trwa już 9 lat. Hanna mogłaby o niej napisać książkę. Andrzej na początku nie reaguje na wołania, na dotyk, ból. Odżywia się  przy pomocy sondy zakładanej bezpośrednio do żołądka, wymienianej co 3 miesiące, nie kontroluje potrzeb fizjologicznych, samodzielnie nie zmienia pozycji ciała. Można go szczypać, nie protestuje. Dziś jest inaczej, wszystko dzięki bodźcowaniu i długiej rehabilitacji. Reaguje na dotyk. Gdy go coś boli, płacze. Potrafi szarpnąć ręką i nogą. I słucha. Hanna zna męża na wylot, wie, że gdy mu czyta lub coś opowiada, on rozumie. Otwiera usta, przechyla głowę na bok, odwraca głowę w jej kierunku. Serce jej się kraja, że nie może jej odpowiedzieć. Jakby był obok, ale uwięziony za grubą szybą, której ona nie może rozbić. Przy Andrzeju ktoś musi być non stop - oddycha przy pomocy rurki tracheostomijnej, trzeba pilnować, by się nie udusił. Hanna nie wie, co by zrobiła, gdyby nie pomoc sąsiadów i synów. Nie ma już środków do życia, tylko pożyczki do spłacenia. Sprzedała już wszystko, laptopa, nawet ukochane książki męża. Żeby zarobić na rehabilitację i leczenie męża, pracuje na 2 etatach. Dwukrotnie miała wypadek samochodowy, przemęczona skasowała samochód. Wyszła z tego cudem. Ma ustaloną grupę inwalidzką, problemy z kręgosłupem, czeka na operację. Miała złamany kręgosłup, uszkodzoną wątrobę. Zaśmiała się, kiedy usłyszała, że ma zakaz dźwigania, jeśli chce pozostać sprawna. Jak to wykonać? Andrzejowi trzeba kilka razy dziennie zmieniać pozycję, żeby zapobiec odleżynom. Hanna nie marzy już o dalekich podróżach. Jej największym marzeniem jest to, by Andrzej się obudził. Do tego potrzebna jest dalsza rehabilitacja, możliwa tylko dzięki naszej pomocy. Hania nie chce słuchać sugestii, że powinna Andrzeja gdzieś oddać. Trzy tygodnie był w ośrodku medycyny paliatywnej. Pojechał tam kwitnący, wrócił w stanie agonalnym, z odleżynami, z krwotokiem ze wszystkich otworów ciała. Poza tym kocha Andrzeja. Po prostu. Wie, że on jest obok, że słucha, a ona zrobi wszystko, by go obudzić. Wie, że jej się uda. A nawet jeśli nie – ona będzie obok. Choć czasem ma ochotę krzyczeć i wyć, z rozpaczy. Ale będzie z nim, tak jak przysięgała. W bogactwie i w biedzie, w zdrowiu i w chorobie. Podczas rozmowy z nami Hanna nasłuchuje oddechu Andrzeja. Muszę kończyć, zobaczyć, co u mojego chłopaka, czy mi czasami nie uciekł, bo teraz tak ciężko o męża – żartuje. Nie oczekuje poklasku, nie uważa się za bohaterkę. Tak zachowuje się ktoś, kto kocha. Ona sobie poradzi. Prosi o pomoc, żeby to jemu było lepiej.

15 737,00 zł ( 54.78% )
Still needed: 12 986,00 zł
Maciej Kinowski
Maciej Kinowski , 31 years old

Marzenia przerwane w ciągu sekundy... Mam szansę, żeby znów chodzić!

Moje życie pękło w jedną chwilę. Wypadek zniszczył zdrowie, sprawność, nadzieję na przyszłość. Dzisiaj mam tylko jedną drogę, która pomoże mi odbudować to, co straciłem. Wiele godzin żmudnej, intensywnej i kosztownej rehabilitacji. Sam nie jestem w stanie jej opłacić, dlatego proszę o pomoc. Niewiele pamiętam z wypadku, bo nagle wszystko się urwało. Przyjechała karetka, potem przyleciał helikopter, kiedy stwierdzono, że nie mam czucia w nogach. Operacja trwała 6 godzin. Obudziłem się i chciałem poruszać nogami, ale się nie udało… Próbowałem, walczyłem, łzy spływały po policzkach, ale nogi nie chciały słuchać. Nigdy więcej nie chciałbym wracać do tamtej chwili. Kręgosłup złamany w kilku miejscach, uszkodzony rdzeń kręgowy, wymieniony kręg szyjny i piersiowy. Do tego złamane sześć żeber, przebite płuco, złamane nadgarstki, pęknięty obojczyk… Długo by wymieniać. Roztrzaskałem się kompletnie, nawet te kości, o których wcześniej nie miałem pojęcia, że istnieją. Chciałem krzyczeć, zerwać się z tego łóżka i uciec. Nic z tego… Przed oczami stanęło mi życie, marzenia, plany na przyszłość. Pierwsze 2 tygodnie na OIOM-ie były koszmarem. Nie da się przygotować na pobyt w takim miejscu i ogromną bezradność, która ogarnia człowieka od stóp do głów. Teraz z perspektywy czasu widzę, jak puste były moje dotychczasowe dni. Żyłem z dnia na dzień, nie mając większych celów. Dopiero po wypadku zrozumiałem, że najważniejsze są momenty spędzone z bliskimi, takie, które wspominać będzie można już w podeszłym wieku. Dzisiaj najbardziej potrzebuję rehabilitacji. Ciężkiej pracy, która małymi krokami pomoże mi odzyskać utraconą sprawność. Nigdy nie byłem w górach i mam marzenie, żeby wejść samodzielnie na Gubałówkę. Czy to się kiedyś ziści? Wierzę, że tak, ale nie uda się bez ogromnych pieniędzy, które muszę zdobyć, żeby opłacić rehabilitację. Dlatego proszę Was o pomoc. Zdrowie… ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie, kto cię stracił. Chciałbym cofnąć czas i spotkać się ze samym sobą sprzed wypadku, przemówić do rozsądku. To jednak niemożliwe. Muszę skupić się na ćwiczeniach i odbudowaniu dokonanych przez wypadek zniszczeń. Wierzę, że mi w tym pomożecie. Maciej

21 105,00 zł ( 71.41% )
Still needed: 8 448,00 zł
Szymon Zaremba
Szymon Zaremba , 11 years old

Kiedy cukrzyca sprawia, że każdy dzień ma gorzki smak

Choć cukrzyca ściśle wiąże się z cukrem, swoją uciążliwością powoduje, że życie nabiera gorzkiego smaku. Szymonek zachorował w sierpniu zeszłego roku i cały czas nie możemy się z tym pogodzić. Ciągłe wkłucia powodują ogromny ból, niszcząc beztroskę dzieciństwa. Bardzo chcemy ulżyć mu w cierpieniu i potrzebujemy Waszej pomocy! Zaczęło się od bólów głowy, a skończyło na diagnozie, która złamała nasze serca. Cukrzyca I stopnia to bardzo niebezpieczny przeciwnik. Dorosłemu człowiekowi trudno się z nią żyje, a co dopiero nawet nie 7-letniemu dziecku. Szymek nie rozumie całej tej sytuacji. Nagle wiele zwyczajnych rzeczy stało się dla niego owocem zakazanym. Dniami i nocami czuwamy nad nim, żeby nie wydarzyła się tragedia. Tym bardziej że on sam nie odczuwa spadku cukru, a każda chwila nieuwagi może spowodować śpiączkę… Nie byliśmy na to przygotowani, ale tak naprawdę nie da się do tego przygotować. Wszystko się zmieniło. Nasze życie obróciło się o 180 stopni i cały czas nie wiemy, dokąd będzie zmierzało. Cały czas się uczymy i staramy zniwelować skutki uboczne. Szymek nie zna już jednak dnia bez bólu… Choć serce się kraje, nie mamy innego wyjścia. Życie i zdrowie synka jest na pierwszym miejscu. Każdy dzień dziecka z cukrzycą jest nieustanną walką o wyrównanie glikemii, aby w przyszłości było jak najmniej groźnych powikłań. W związku z bardzo częstymi pomiarami glukozy używamy systemu FreeStyle Libre, a to łączy się kosztami, które przewyższają nasze możliwości... Pomimo tego, że choroba trwa od niedawna, Szymon już potrzebuje zabiegów rehabilitacyjnych i dodatkowych masaży, bo w miejscach częstych wkłuć robią mu się zrosty i zgrubienia. Aby złagodzić te zmiany i zapobiec powstawaniu kolejnych, potrzebujemy specjalnej lampy do naświetlań jego delikatnej skóry. Wszystko to wiąże się z kosztami, które przekraczają nasze możliwości, dlatego prosimy o pomoc. Szymek ma brata bliźniaka Kubę, który na szczęście jest zdrowy, ale cały czas boimy się, że i jego może spotkać to samo. Chłopaki całe dnie spędzają razem i widzimy, że choroba jednego jest też namacalnym cierpieniem drugiego, a przez to całej naszej rodziny. Cukrzycy nie da się wyleczyć, ale można złagodzić jej skutki. Z całego serca prosimy o tę szansę. Magda - mama

7 722,00 zł ( 35.67% )
Still needed: 13 925,00 zł
Michał Lubak
Michał Lubak , 25 years old

Kiedy los na starcie życia odbiera ci wszystkie marzenia...

Pamiętam ten wypadek, jakby to było wczoraj. Uderzenie, trzask pękającego kręgosłupa, a razem z nim mojego złamanego życia. Od tamtej chwili nic już nie jest takie same. Straciłem czucie w rękach, nogach… Cała moja sprawność i samodzielność rozpadła się na miliony drobnych kawałków, niczym pęknięta szyba w samochodzie. Od 8 miesięcy dzięki intensywnej rehabilitacji próbuję ją poskładać na nowo. To jednak kosztuje kosmicznie duże pieniądze… Wszystko to działo się w letni weekend. Od poniedziałku miałem podjąć nową pracę, w październiku czekał na mnie pierwszy rok studiów informatycznych. Życie właśnie rozcierało przede mną czerwony dywan, zapraszając do poznania uroków dorosłości. Nic z tego nie wyszło… Wypadek w ciągu kilku sekund zabrał wszystkie plany, marzenia. Może gdyby wtedy była gorsza pogoda albo gdyby mi się po prostu nie chciało. Dzisiaj to już nie ma znaczenia. Jest brutalna rzeczywistość, do której cały czas próbuję się przestawić. Diagnoza zmiażdżyła moje serce. Lekarze robili wszystko, co mogli zrobić, żeby mnie uratować. Byłem blisko, bardzo blisko przeniesienia się na ten drugi świat. Moi najbliżsi umierali ze strachu, nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić. Każdego dnia widzę, jak się martwią i przeżywają równie mocno, próbując wszelkimi sposobami postawić mnie na nogi. Tego długu wdzięczności nie spłacę pewnie nigdy. Litry przelanego potu, ból zesztywniałych mięśni, łzy, które płyną z bezsilności. Ćwiczę 5-6 godzin dziennie, próbując pobudzić organizm do działania. Po 8 miesiącach potrafię już samodzielnie przesiąść się z łóżka na wózek, założyć własnymi rękoma koszulkę. Takie proste rzeczy, a dla mnie to sukces na miarę wejścia na Mont Everest. Muszę dalej ćwiczyć i pracować, nie ma drogi na skróty. Niestety, turnusy opłacane przez NFZ już się skończyły, a dla mojej rodziny jest to ogromny wydatek finansowy. Dlatego proszę o pomoc… Ile z utraconej sprawności jestem w stanie odzyskać? Nie wiadomo. Medycyna nie zna odpowiedzi na to pytanie. Najgorsze, co bym mógł teraz zrobić, to usiąść i użalać się nad swoim losem. Kumple ze szkoły poszli na studia, zamieszkali samodzielnie, umawiają się z dziewczynami, czerpią z życia pełnymi garściami. Ja nie mogę, bo ręce i nogi nie chcą mnie słuchać, choć czasami krzyczę na nie ze złością, ile tylko siły znajdę w gardle. Proszę Cię o szansę, wsparcie. Sam nie dam rady, nic nie mogę zrobić… Michał

49 709,00 zł ( 46.63% )
Still needed: 56 893,00 zł

Follow important fundraisers