Province

  • All Poland
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Szymon Wołoszyn
Szymon Wołoszyn , 2 years old

Synku, Twoje serce nie może się zatrzymać!

Nasze dziecko urodziło się tylko z połową serca! HLHS to krytyczna, złożona wada, która sprawia, że w serduszku Szymka nie wykształciła się lewa komora! Aby nasz synek mógł żyć, konieczna będzie operacja i leczenie... Czekaliśmy na Szymka, mając niemal pewność, że wszystko będzie dobrze. Mieliśmy już troje dzieci, w pełni zdrowych. Co mogłoby pójść nie tak? Każde badanie USG, aż do 20 tygodnia ciąży dawało ogromną radość. Widzieliśmy, jak rozwija się nasz synek, przekonani, że pod moim sercem rośnie zdrowy, silny chłopczyk. Niestety, dokładnie gdy byliśmy w połowie ciąży, okazało się, że nasz synek ma wadę serca – HLHS. Nasz świat się zawalił. Od tego czasu zaczęła się walka o jak najdłuższe utrzymanie ciąży, która była zagrożona przedwczesnym porodem. Wizyty u specjalistów oraz w szpitalach zdawały się nie mieć końca, aż w końcu przyszedł ten dzień... 17 lipca, w 37 tygodniu ciąży, urodził się Szymon. Już w czwartej dobie życia przeszedł pierwszą operację ratującą życie. Nie trafił do nas – kochających rodziców, a na blok operacyjny, gdzie trwała walka o jego maleńkie serduszko. Udało się, ale to nie koniec... Tak bardzo się boimy. Dopiero co przywitaliśmy synka na świecie, a jego ciężki stan powoduje, że nieustannie towarzyszy nam strach, czy za chwilę nie będziemy musieli się żegnać... Nasze życie rozdarte jest między szpital, a pozostałe dzieci, które czekają na braciszka w domu. Wiemy, że leczenie naszego synka będzie niezwykle kosztowne, dlatego już teraz prosimy Was o pomoc! Rodzice Szymonka Zbiórkę możesz również wesprzeć, biorąc udział w licytacjach na Facebooku➡️ Z sercem dla Szymonka - licytacje

91 825 zł
Mariusz Zielke
Mariusz Zielke , 46 years old

By choć na chwilę zatrzymać postępy choroby...

Przez 7 lat choroba wyniszczyła go tak bardzo, że dziś z dawnego Mariusza pozostało naprawdę niewiele. Jeszcze do niedawna mogłoby się wydawać, że stwardnienie zanikowe boczne da się zatrzymać, jednak teraz wątpliwości zostały rozwiane - choroba niemiłosiernie postępuje i zabiera nam Mariusza kawałek po kawałku. W ostatnich miesiącach stan męża bardzo się pogorszył. Obecnie przebywa w szpitalu, jest podłączony do respiratora, jego ruchy są bardzo ograniczone, a mowa znikoma. Wymaga całodobowej opieki, pomocy niemal przy każdej czynności. Jak to jest możliwe, że uśmiech nadal nie schodzi z jego twarzy, a wola walki jest tak ogromna? Mariusz inspiruje do działania całą naszą rodzinę i ludzi wkoło. On po prostu bardzo kocha życie i zrobi wszystko, by go nie stracić! Walczy dla siebie, walczy dla naszej córki Neli, która jest jego oczkiem w głowie. Pomimo tego, że w ciągu ostatnich 2-miesięcy stan zdrowia Mariusza znacznie się pogorszył – cały czas ma nadzieję. Po prostu wie, że musi być dobrze! Oglądając zdjęcia sprzed lat, ze wzruszeniem sięgam pamięcią do czasów, gdy Mariusz pełen sił spędzał każdą wolną chwilę na meczach swojej ukochanej drużyny - Arki Gdynia. Dusza kibica nie pozwala mu zapomnieć o ukochanym klubie, tak bardzo chce wrócić na stadion! Sportowe wzorce pomagają przetrwać te najtrudniejsze momenty! Sytuacja jest poważna, jednak nikt nigdy nie odbierze nadziei na to, że chorobę da się jeszcze zatrzymać. Nikt nie odbierze nadziei, że medycyna znajdzie sposób, by ją po prostu pokonać. Jedyne co dziś nas ogranicza, by mu pomóc, to brak środków na leczenie, rehabilitację, specjalistyczny sprzęt, a także stałą, specjalistyczną opiekę. Prosimy, pomóż je zdobyć!  Mariusz daje siłę całej naszej rodzinie. Pomimo ciężkiej choroby i ogromnych ograniczeń nadal jest naszym największym wsparciem. Błagam, pomóż nam! Żona Magdalena z Nelą

29 645 zł
Paweł Bonisławski
Paweł Bonisławski , 40 years old

W wypadku rowerowym nie stracił życia, ale stracił sprawność. Pomóż!

Paweł jeszcze do maja tego roku był aktywny i pełen życia. Wiosenna aura tylko sprzyjała planowaniu rowerowych wycieczek, które tak bardzo lubił. Niestety jedna z nich sprawiła, że jego życie legło w gruzach, omal się nie kończąc… Dziś walczymy o jego powrót, jednak koszty są gigantyczne...  Paweł miał 37 lat i mieszkał w urokliwym miasteczku na Mazurach. Uwielbiał organizować sobie rowerowe wycieczki po tamtejszych terenach. Nikt nie przypuszczał, że pewnego majowego dnia nasz syn będzie jechał na rowerze po raz ostatni. W ten ciepły dzień wyjechał i nikt nie wie, jaki był cel jego podróży – dziś on sam nic z tego dnia nie pamięta. Diagnozy lekarskie, jakie słyszeliśmy w tamtych tygodniach, były tak straszne, że bardzo chcielibyśmy o niech zapomnieć, niestety dają o sobie znać każdego dnia. Paweł podczas wypadku doznał ciężkiego urazu czaszkowo – mózgowego. Trafił na oddział ratunkowy z mocnym obrzękiem mózgu, licznymi krwiakami i złamaniami. Jego stan był na tyle krytyczny, że został zakwalifikowany do nagłego zabiegu operacyjnego, a zaraz po nim przewieziony na oddział intensywnej terapii, gdzie pozostał w stanie śpiączki przez 3 tygodnie.  Dla rodziców patrzenie na cierpienie własnego nawet dorosłego dziecka to najgorsze uczucie, którego nie jesteśmy w stanie opisać. Zawsze towarzyszy temu obezwładniające i paraliżujące poczucie bezradności... Po wybudzenie ze śpiączki Paweł trafił na oddział neurochirurgiczny, a następnie na oddział neurologiczny. W tym czasie zaczął nawiązywać z nami kontakt. Jednak liczne urazy nie pozwalały mu na nic więcej, jak krótkie i niezrozumiałe słowa. Wiedzieliśmy, że przed nami długa, ciężka i wyboista droga do sprawności. Bardzo zależało nam, aby Paweł zakwalifikował się na rehabilitację neurologiczną, która pomogłaby mu wrócić do zdrowia. Tak jednak się nie stało... Nasz syn do dziś wymaga całodobowej opieki, którą szpital nie był w stanie wtedy zapewnić. Byliśmy zmuszeni wrócić do domu i szukać dla pomocy na własną rękę.  Wiemy, że intensywna rehabilitacja neurologiczna to jedyna szansa na powrót Pawła do normalnego życia. Syn przejawia ogromne problemy z orientacją czasu i przestrzeni. Nie potrafi określić miejsc, z trudem rozpoznaje osoby. Boryka się z zaburzeniami pamięci krótkotrwałej – nie jest w stanie powiedzieć, co działo się wczoraj. Ma duży problem z nazywaniem podstawowych rzeczy, określaniem danych czynności.  Dziś rozmowa z Pawłem polega na prostym, krótkim dialogu. Syn nie rozumie złożonych komunikatów. Ponadto jego mowa jest znacznie zaburzona, niekiedy cicha i niezrozumiała. Paweł wymaga całodobowej opieki. Z silnego, aktywnego i inteligentnego mężczyzny stał się kruchym, niepełnosprawnym człowiekiem. Zawsze cenił sobie niezależność i sprawność, która tak brutalnie została mu odebrana. Ponieważ odmówiono nam rehabilitacji finansowanej przez NFZ, zmuszeni byliśmy szukać pomocy w placówkach prywatnych. Trafiliśmy na Centrum Neurorehabilitacji przy "Gołębim Dworze''. Wstępne rozmowy z tamtejszymi specjalistami, dały nam nadzieję na powrót naszego syna do zdrowia! Niestety kwota leczenia jest tak wielka, że spędza nam sen z powiek. Skończyły się już wszystkie nasze oszczędności... Oboje z mężem jesteśmy emerytami z orzeczeniami o niepełnosprawności. Jest nam bardzo ciężko odnaleźć się w zaistniałej rzeczywistości. Mimo to nie brakuje nam sił. Mamy też ogromne pokłady miłości i determinacji, przerastają nas tylko kwestie finansowe… Codziennie modlimy się o powrót naszego syna do zdrowia i wierzymy w dobre serca ludzi! Marzymy, żeby Paweł odzyskał swoje normalne życie, mógł być w pełni samodzielny i wrócić do pracy. Nie stać nas na regularną rehabilitację prywatną, są to koszty rzędu kilkunastu tysięcy złotych miesięcznie. Pomóżcie nam odzyskać naszego syna! Rodzice z Rodziną

18 025 zł
Wiaczesław Haczka
Wiaczesław Haczka , 49 years old

Upadek z 6 metrów odebrał mi sprawność i dawne życie! Pomocy!

Największe tragedie dzieją się zwykle bez zapowiedzi, zupełnie znienacka. Potrafią w jednej chwili wywrócić życie człowieka do góry nogami. Ta, która spotkała nas, wydarzyła się 13 stycznia, kiedy mąż robił porządki w ogrodzie. Chciał wyciąć suche gałęzie drzew, które mogły zagrażać życiu innych osób. Nie spodziewał się, że chroniąc innych, nie zdoła ochronić siebie... Nazywam się Natalia, a mój mąż to Wiaczesław. Do dnia tragedii, razem z dziećmi wiedliśmy spokojne i szczęśliwe życie w małym ukraińskim miasteczku. Pewnego zimowego dnia cały nasz świat legł w gruzach, a każdy dzień stał się desperacką walką o powrót męża do zdrowia.  Jeszcze kilka miesięcy temu Wiaczesław był zdrowym, silnym mężczyzną. Pracującym i troskliwym ojcem oraz mężem. Jedna chwila pokazała nam, że nic nie jest dane na zawsze... Teraz to człowiek boleśnie doświadczony przez życie, przykuty do wózka, codziennie walczący z bólem. Kiedyś niezależny, samodzielny i chętny do niesienia bezinteresownej pomocy. Dziś sam bardzo jej potrzebuje. Mąż spadł z wysokości 6 metrów, a upadek spowodował złamanie kręgosłupa, które w następstwie pociągnęło za sobą kolejne urazy – uraz rdzenia kręgowego oraz miednicy. Od momentu wypadku stracił sprawność, nie czuje nóg! W mgnieniu oka stał się osobą niepełnosprawną... Cała nasza rodzina była przerażona. Płakaliśmy i nie mogliśmy uwierzyć w to, co się stało. Baliśmy się o męża, ojca, głowę naszej rodziny. Nie wiedzieliśmy, czy jeszcze kiedyś będzie mu dane stanąć na własnych nogach. Nieustannie zadawałam sobie pytania: czy nasze dzieci odzyskają sprawnego tatę? Jak teraz będzie wyglądała nasza przyszłość?  Pierwszym ratunkiem była operacja, którą mąż przeszedł kilka dni po wypadku. Lekarze usunęli fragment złamanego kręgu, a w jego miejsce umieścili implant. Potem mąż trafił do specjalistycznego szpitala, gdzie był poddawany intensywnej rehabilitacji i leczeniu. To jednak nie wystarczyło... Konieczna była druga operacja kręgosłupa. Koszty leczenia niestety wprowadzały nas w osłupienie i przerażenie. Pamiętam, że kiedy zapoznawałam się z kosztorysami, nogi się pode mną uginały. Byłam załamana i zdruzgotana... Mimo to wiedziałam, że nie możemy się poddać.  W maju mąż trafił do specjalistycznego centrum rehabilitacji, gdzie został poddany kolejnej intensywnej rehabilitacji. Przebywa tam do dziś. Wiemy, że to miejsce jest ostatnią szansą na odzyskanie dawnego życia. Widzimy postępy, a każdy z nich to iskierka nadziei na powrót do normalności.  Specjalistyczna opieka może dać mojemu mężowi szansę na rozwój, być może nawet na samodzielność! Lekarze, którzy obecnie z nim pracują, widzą ogromną poprawę. Rehabilitacja sprawiła, że stan zdrowia Wiaczesława znacznie się poprawił. Dzięki regularnym ćwiczeniom prawa noga częściowo odzyskała czucie i zaczęła pracować!  Mąż naprawdę daje z siebie wszystko, dzielnie walczy i pokazuje swój hart ducha. Jednak bez Waszej pomocy to nie wystarczy... Nie stać nas na opłacenie całego pobytu w ośrodku. Żeby utrzymać efekty i dalej walczyć o sprawność, będzie potrzebne co najmniej 180 dni rehabilitacji. Każdy dzień to ogromne koszty, których sami nie jesteśmy w stanie pokryć.  Jest nam ciężko. Sama jestem osobą z niepełnosprawnością i nie pracuję. Mamy na utrzymaniu dwójkę dzieci: córkę oraz syna, który również posiada orzeczenie o niepełnoprawności. Niestety, wszystkie oszczędności naszej rodziny zostały już wyczerpane, a leczenie męża wymaga jeszcze dużego nakładu finansowego, który nie jest przez nas do udźwignięcia! Pobyt w specjalistycznym ośrodku rehabilitacyjnym to nasza jedyna szansa, by Wiaczesław ponownie odzyskał sprawność i stał się samodzielnym człowiekiem. Koszty z tym związane przerażają, dlatego proszę, pomóż nam... Natalia – żona

2 749,00 zł ( 0.88% )
Still needed: 306 647,00 zł
Filip Mikus
Filip Mikus , 9 years old

Póki tli się życie, nie wolno tracić nadziei. Potrzebne leki dla Filipka!

Kochany Syneczku, Przyszedłeś na świat 25 marca 2015 r. jako zdrowy dzidziuś otrzymując 9 punktów w skali Apgar. Tak bardzo się cieszyłam z twoich narodzin. Byłeś taki śliczny. Stało się jednak coś nieoczekiwanego, co zburzyło nasze szczęście. Mając dwa tygodnie stanąłeś do walki z urosepsą (posocznicą). Byłeś taki malutki, ale bohatersko zwyciężyłeś straszną walkę o swoje życie. Twój płomyk pięknie zabłysnął. Po tygodniu zostałeś przewieziony z OIOM’u na oddział nefrologiczny, z powodu zaburzeń gospodarki elektrolitowej. Każdy kolejny dzień życia był dla Ciebie bardzo trudny i bolesny. Lekarze badali Cię nie wiedząc, jaki jest powód utraty sodu i potasu przez twoje maciupeńkie ciałko. Kochanie przecież sód i potas są niezbędne dla Twojego życia - myślałam. Tak bardzo się o Ciebie martwiłam, cierpiałam. Synku nie czułeś głodu, każde jedzenie było dla Ciebie karą i kończyło się płaczem i wymiotami. Kroplówki z potasem i sodem nie wystarczały, a suplementacja doustna niewiele pomagała. Nie wiedziałam jak mogę Ci pomóc. Zadawałam sobie tak wiele pytań, na które nie znałam odpowiedzi. W końcu okazało się, że nasze nieszczęście ma swoją nazwę - zespół Barttera. Jest to bardzo rzadka choroba. Jedną z głównych jej przyczyn jest defekt, który odpowiada za prawidłowe wchłanianie jonów sodowych i potasowych. Lekarze w Polsce pierwszy raz od wielu lat spotkali się z tym zespołem chorobowym i nie potrafili Ci pomóc. Cierpiałeś i ja również cierpiałam. Od ponad roku przebywałeś w szpitalu, a ja czuwałam przy Tobie nieustannie. Niestety twój stan zdrowia się nie polepszał. Wtedy postanowiłam, że zrobię wszystko, aby ratować Twoje życie. Wyprostowałam się i stanęłam do walki przełamując wszystkie swoje słabości. Bez Ciebie nie wyobrażam sobie życia, Kiedy patrzyłeś jak ja płaczę, pomyślałam Synu, Twoja miłość daje mi siłę do walki! Nie poddam się nigdy... Nauczyłam się wszystkiego od nowa, życie z chorym dzieckiem jest bardzo trudne, wymaga podawania mnóstwa leków, kłucia zastrzykami. Chcę byś żył, a do tego potrzebne są leki, rehabilitacja, sprzęt. Jest mi bardzo trudno. Chciałabym Ci jeszcze tyle powiedzieć i pokazać.  Życie to nie tylko ból, wymioty, płacz i strach. Jest jeszcze tyle dobrego…. Nasza historia musi mieć dobry koniec, przecież bajki zawsze mają dobry koniec, a po burzy zawsze wychodzi słońce. Wierzę, że razem damy radę.  Marzę o tym, że  strach o zdrowie i życie Filipa w końcu zniknie. Wasze dobre serce daje nam nadzieję, że nam się uda. Pamiętajcie kochani, że dobro zawsze wraca!  Mama

6 879 zł
Bartosz Pobiega
Bartosz Pobiega , 22 years old

Bez rehabilitacji nie wrócę do sportu - pomóż mi zachować sprawność!

Moja historia rozpoczęła się w 2016 roku. Gdy miałem 14 lat, podczas zabawy na boisku zerwałem ścięgno w kolanie. Diagnozowanie mojego przypadku trwało około 2 lata. Jako młody i pełen energii chłopiec nie poddawałem się, dalej chciałem trenować. Rozpoczynając naukę w gimnazjum, wymarzyłem sobie karierę wioślarską. Ciężka praca się opłaciła, ponieważ udało mi się zdobyć wicemistrzostwo Polski młodzików. Jedno z największych osiągnięć mojego życia. W tym samym czasie rozpocząłem także karierę biegacza, tam także udało mi się kilka razy stanąć na podium. Jednak ból cały czas dawał o sobie znać. W pewnym momencie był tak silny, że musiałem powiedzieć dość. Kolano często wypadało ze stawu. Skutkowało to przerwami od sportu. Nawet na kilka tygodni. Dla mnie, jako młodego chłopaka, był to niesamowity cios. Jeszcze niedawno byłem jednym z najlepszych sportowców w okolicy - teraz uziemiony w domu z niesprawną nogą, gdy wszyscy najbliżsi trenowali i korzystali z życia.  Musiałem zakończyć karierę wioślarza. Wiedziałem, że nie usiedzę długo na miejscu. I tak w moim życiu pojawiła się siłownia. Starałem się trenować rozważnie, biorąc pod uwagę ograniczenia związane z kontuzją. Dzięki regularnym i dobrze dobranym ćwiczeniom wzmocniłem nogę na tyle, że mogłem swobodnie się poruszać i mój stan zdrowia nieco się polepszył. Mimo to moje więzadło nadal potrzebowało operacji. Po 5 latach od pierwszej kontuzji w końcu otrzymałem pomoc. Pandemia przeciągnęła operację, jednak 13 kwietnia przeszedłem rekonstrukcję więzadła krzyżowego. Teraz najważniejsza jest rehabilitacja.  Marzę o powrocie do pełnej sprawności i zdrowia, do treningów, które tak bardzo kocham. To w końcu całe moje życie! Wszystkie moje dziecięce wspomnienia związane są ze sportem. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze uwielbiałem ruch na świeżym powietrzu. Niewyobrażalnie trudne jest dla mnie teraz zatrzymać się, odłożyć na bok sportowe marzenia i tylko wspominać to co było. Chcę zawalczyć o powrót do sprawności. Niestety koszty rehabilitacji przekraczają moje możliwości. Pochodzę z wielodzietnej rodziny. Jako młody dorosły czuję, że muszę zawalczyć o swoją przyszłość bez obciążania najbliższych. Do tego potrzebuję wasze wsparcia. Każda złotówka przybliża mnie do osiągnięcia sukcesu. Obiecuję, że daną mi szansę wykorzystam w pełni! Bartek

3 253,00 zł ( 24.03% )
Still needed: 10 279,00 zł
Michał Sojda
Michał Sojda , 7 years old

Tak niewiele brakuje, by ocalić życie Michałka!

Nowotwór złośliwy! Ciężki przeciwnik, który wciąż zagraża życiu 4-letniego Michałka! Trwają konsultacje ze specjalistami, zarówno z Polski, jak i zagranicy. Próbujemy znaleźć odpowiedź na pytanie, co można jeszcze zrobić, by uśpić nowotwór lub na tyle go zmniejszyć, aby była możliwość jego wycięcia, bez trwałego okaleczenia synka. Ostatnia chemia spowodowała dużą remisję guza nowotworowego, jednak w ośrodku, w którym rozpoczęliśmy leczenie, lekarze nie podejmują dalszych działań, czekając na rozwój sytuacji i ewentualne ponowne leczenie przy rozroście nowotworu. Rok 2020 rozpoczął się z diagnozą: Nowotwór złośliwy - mięsakomięsak prążkowanokomórkowy, typ embryonale (Rhabdomyosarcoma, w skrócie RMS). Przerażające słowa… Nikt się ich nie spodziewał… Łzy nie przestawały płynąć. Wciąż zadawaliśmy sobie pytanie: „Dlaczego takie choroby dotykają tak małe, bezbronne dzieci, w tym naszego kochanego synka”... Przecież według lekarzy, okulistów to miał być jęczmień lub gradówka…  Z drugiej strony widoczne położenie nowotworu pozwoliło na szybką diagnostykę, a tym samym w końcu na właściwe rozpoznanie choroby, przed powstaniem przerzutów na inne organy. Lekarze zaklasyfikowali chorobę synka do stadium III. Przy pierwszych blokach chemii Michaś odczuwał ogromne skutki uboczne… Całodzienne wymioty, ogromny ból brzuszka, obciążony pęcherz oraz przeciążona wątroba - to najbardziej widoczne skutki uboczne leczenia… W dalszym czasie doszedł spadek wszystkich istotnych parametrów krwi. Nieuniknionym było jej przetaczanie – wszystko to ze względu na spadek odporności do zera i zapobieganie głębokiej neutropenii, gorączce neutropenicznej i w dalszych konsekwencjach sepsie, do której o mały włos nie doszło po pierwszym bloku chemii.  Dzięki Wam, wspaniałym darczyńcom, którzy w pierwszej zbiórce pomogli zebrać środki na leczenie wspomagające w trakcie prowadzonego protokołu, uniknęliśmy wielu poważnych powikłań leczenia chemioterapeutycznego. Wątroba o wiele lepiej radziła sobie z chemioterapią, uniknęliśmy znaczących problemów urologicznych, Michaś nie potrzebował też przetaczania krwi, a jego parametry same wracały do normy, bez zastrzyków, które sztucznie pobudzają odporność. Nie miał również problemów z chodzeniem, co jest bardzo częstym skutkiem chemii. Przy tym wszystkim utrata włosów wydawała się drobnostką, choć akurat ten fakt Michaś przeżył bardzo emocjonalnie.  W ostatnich cyklach prowadzonego protokołu guz ulegał znacznemu zmniejszeniu, co powinno być kluczowym czynnikiem decydującym o dalszym leczeniu. Jednakże protokół chemioterapii, obejmujący 9 cykli, został zakończony, choć guz stale się zmniejszał! Decyzją lekarza prowadzącego, synek dostał dodatkowo jeszcze jedną chemię, uzupełniającą ostatni cykl, co spowodowało dalsze zmniejszenie rozmiarów nowotworu...  Cieszymy się, że guz jest coraz mniejszy, jednak martwi nas zawieszenie leczenia, bezproduktywne oczekiwanie, brak jakichkolwiek dalszych decyzji i naszym zdaniem ryzyko pozostawienia niedoleczonego nowotworu (aktywnych komórek nowotworowych). Co więcej, niestety leczenie cytostatykami, a szczególnie radioterapia, uszkadza nie tylko komórki nowotworowe, ale również zdrowe, prowadząc do zaburzenia ich funkcji. Jeżeli taka uszkodzona komórka podzieli się i zacznie się replikować, to może powstać inny nowotwór. Taką wznowę leczy się już dużo trudniej, bo najczęściej jest odporna na pierwotną chemię... Tak bardzo chcielibyśmy, by podejście do leczenia naszego synka było indywidualne, a nie tylko według schematów, dlatego konsultujemy się również z lekarzami z zagranicy, by leczenie Michałka poprowadzić jak najlepiej. Wierzymy, że doświadczenie innych lekarzy z zagranicy, mających praktykę z tymi samymi przypadkami, pozwoli dostosować najlepsze rozwiązanie dla naszego synka. Najnowsze trendy w badaniach podstawowych i klinicznych zwracają szczególną uwagę na rozwój celowanych strategii terapeutycznych.  Cały czas poszukujemy odpowiedzi: co możemy jeszcze zrobić. Równolegle analizujemy zarówno alternatywne jak i innowacyjne sposoby leczenia: immunoterapia celowana molekularne, czy terapię komórkami macierzystymi, a także przeszczep autologicznych komórek progenitorowych.  Musimy być przygotowani na każdą wersję i być pewni, że to postać resztkowa, a nie jeszcze aktywna. Póki co, guz jest nieoperacyjny, dlatego też chemia, radioterapia, leczenie alternatywne, innowacyjne czy wspomagające to nasza jedyna szansa.  Ponieważ wciąż musimy walczyć o zdrowie i życie Michałka, w kraju i za granicą, koszty niezmiennie są ogromne. Do wygranej nadal nam daleko, ale Michaś walczy cały czas! Nam samym ciężko sprostać tym wszystkim nakładom pieniężnym, dlatego z całego serca prosimy Was o pomoc!  Musimy być przygotowani do wyjazdu za granicę na dalsze badania i leczenie. Koszty mogą sięgać nawet kilkuset tysięcy złotych. W przypadku Michałka każdy dzień zwłoki może oznaczać niepowodzenie całego dotychczasowego leczenia. Niestety kontynuacja leczenia wspomagającego, suplementacja, a co za tym idzie wzmocnienie i regeneracja organizmu, walka z efektami ubocznymi leczenia cytostatykami, wszelkie dojazdy do szpitali, specjalistów, konsultacje, tłumaczenia, leki, badania komórek macierzystych, środki do dezynfekcji i pielęgnacji Borowiaka (portu do podawania chemii), tyle i jeszcze wiele, by móc całościowo podejść do leczenia Michasia. Dlatego z całego serca prosimy Was o wparcie finansowe, bo to dodatkowe koszty miesięczne w wysokości ok. 7-8 tysięcy. Dla nas te wszystkie kwoty są nie do osiągnięcia.  Takich wojowników, jak małe dzieci walczące z rakiem, nie zobaczy się nigdzie: radość, uśmiech, nawet jak jest źle, pełno miłości i wiara, która nigdy ich nie opuszcza. Prosimy, nie bądźcie obojętni, czasem tak niewiele wystarczy, by uratować małe życie! A tu chodzi o życie naszego synka… Rodzice Michasia Media o zbiórce:➡️ gazetaregionalna.com - Rusza na rowerze do Watykanu, aby pomóc w zbiórce na leczenie chorego dziecka ➡️ Śledź lokalizację Pana Roberta w podróży do Rzymu dla Michasia - KLIK

120 340 zł
Maria Gruszecka
Maria Gruszecka , 23 years old

PILNE ❗️Każdy kolejny dzień życia naszej córki to CUD❗️

Nasza córka jeszcze dwa i pół roku temu pracowała, miała pasje, plany. Zdając maturę marzyła, żeby studiować dietetykę i pomagać ludziom, a przede wszystkim móc cieszyć się życiem i zarażać radością innych. Niestety okrutna choroba przykuła ją do łóżka, gdzie każdego dnia walczy o cud, jakim jest kolejny dzień życia… Krótko po napisaniu egzaminu dojrzałości Marysia zaczęła się gorzej czuć. Zaczęła mówić przez nos, miała problemy z przełykaniem, trudności w utrzymaniu głowy… Była bardzo osłabiona. Rozpoczęto diagnostykę, a następne tygodnie wykluczały kolejne choroby. Nasza córeczka zaczęła bardzo chudnąć. Proces ten był na tyle agresywny, że lekarze musieli założyć Marysi PEG’a.  Kolejne miesiące przyniosły inne, niesamowicie okrutne dolegliwości. Córka nie mogła mówić, ciężko jej było oddychać. Konieczne było założenie rurki tracheotomicznej. Bardzo modliliśmy się o zdrowie naszej córki i trwaliśmy w wierze, że szybko z tego wyjdzie. Stan Marysi niestety się nie poprawiał, było coraz gorzej! Maria trafiła na oddział intensywnej terapii, z którego wyszła po 1,5 miesiąca już z respiratorem. Wtedy też otrzymaliśmy finalną, rujnującą nasze życie diagnozą. U naszej córki wykryto stwardnienie zanikowe boczne (SLA)! Jest to choroba nieuleczalna, wywołana uszkodzeniem układu nerwowego, która objawia się osłabieniem, a w konsekwencji zanikiem mięśni. Rokowania w przebiegu stwardnienia zanikowego bocznego są bardzo złe. U większości pacjentów do zgonu dochodzi zazwyczaj w okresie 3-5 lat od postawienia diagnozy.  Nasza córka ma dopiero 23 lata, to nie jest czas, żeby umierać. Niestety do dnia dzisiejszego nie wynaleziono leku, który mógłby uratować jej życie… Po poznaniu diagnozy istniała możliwość leczenia w Belgii. Niestety, ze względu na tracheotomię i postępujące kłopoty z oddychaniem, Maria nie mogła rozpocząć tej terapii. Cały czas staramy się szukać alternatywnego leczenia, aby móc jej pomóc. Jest to niestety niezwykle trudna i wyboista droga.  Obecnie Marysia przebywa w domu. Waży zaledwie 28 kg! Jest bardzo słaba, praktycznie cały czas leży. Nie byliśmy przygotowani na tak szybki rozwój choroby – już nawet nie jesteśmy w stanie porozumiewać się z córką werbalnie. Czasem pisze do nas wiadomości w notatniku, lecz nawet na to zaczyna brakować jej sił... Marysia wymaga stałej opieki fizycznej i wsparcia emocjonalnego. Niestety, zaczyna brakować nam nie tylko sił, ale również pieniędzy, aby dalej towarzyszyć córce w walce z chorobą. Chcielibyśmy zapewnić jej większą ilość rehabilitacji, specjalistyczny sprzęt ułatwiający jej życie, pomoc psychologiczną oraz opiekunkę. To co teraz zapewniamy Marysi to niestety nadal za mało. Codziennie otaczamy nasze dziecko modlitwą i jesteśmy wdzięczni za każdy kolejny dzień spędzony razem. Niestety doszliśmy do momentu, gdzie sami nie jesteśmy w stanie zapewnić Marysi wszystkiego, czego potrzebuje. Dlatego zwracamy się z uprzejmą prośbą o wparcie. Jesteśmy pełni wiary i nadziei, że znajdą się dobre dusze, które pomogą naszej kochanej córce. Dobro wraca – błagamy, nie odwracajcie wzroku!  Rodzice Marysi

13 027 zł
Hubert Jurek
Hubert Jurek , 2 years old

Pomóż rodzicom Hubercika w walce o jego przyszłość!

Hubercik to nasz wymarzony synek. Tak bardzo na niego czekaliśmy… Nasze wyobrażenie o rodzicielstwie było jednak zupełnie inne. Codziennie walczymy o przyszłość naszego synka. Mimo że nie jest łatwo, nie poddajemy się… Przyjście na świat pierwszego dziecka to niezapomniana chwila. Dla nas ten moment był sceną rodem z najgorszych snów… Pępowina owinęła się wokół szyi naszego maleństwa. To cud, że Hubert złapał pierwszy oddech. Niestety, doszło do zamartwicy.  Ze względu na asymetrię ułożeniową synek od samego początku wymagał rehabilitacji. Gdy skończył roczek, rozpoczęły się ciągłe infekcje. Już w tak wczesnym wieku Hubert przeszedł operację wycięcia migdałków. Jednak wciąż pojawiały się nowe problemy… Bardzo nas martwiło, że synek nie reaguje na nasze słowa. Zaczęliśmy podejrzewać, że coś jest nie tak… Udaliśmy się do laryngologa. Okazało się, że Hubercik nie słyszał przez płyn w uszach! Konieczny był zabieg obustronnego drenażu uszu. Niestety, przy każdej kolejnej infekcji problem nawraca… Niedługo czeka nas kolejne zakładnie drenów. Codzienność naszego synka jest bardzo trudna. Hubert ma znaczny niedosłuch. Rozumie, gdy mówi się do niego bardzo głośno i gdy może dodatkowo czytać z ruchu warg. Niewykluczone, że będzie potrzebował implantów, żeby móc normalnie słyszeć. Nie wiemy, co przyniesie przyszłość…  Nieustannie martwimy się o nasze dziecko. Hubert ma poważne problemy z emocjami. Bardzo źle reaguje na jakiekolwiek zmiany. Proste czynności czasem bywają niemożliwe... Nie jesteśmy w stanie ubrać mu nowych butów. Rozpoczęliśmy diagnostykę w poradni psychologiczno – pedagogicznej. Otrzymaliśmy już pierwsze zalecenia. Synek wymaga stałej terapii integracji sensorycznej. Musimy działać prywatnie, ponieważ Hubert nie został jeszcze zakwalifikowany na darmowe zajęcia.  Przed nami jeszcze długa droga. Hubert jest pod stałą opieką wielu specjalistów. Wciąż czekamy na kolejne diagnozy… Wiemy jednak, że cokolwiek będzie się działo, zrobimy wszystko dla naszego dziecka. Przyszłość synka jest najważniejsza. Liczy się dla nas każdy grosz.  Rodzice

1 340 zł

Follow important fundraisers