Province

  • All Poland
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Robert Kot
Robert Kot , 57 years old

Życie potrzaskane na miliony kawałków. Pomóż Robertowi odzyskać sprawność!

Wystarczyło kilka sekund, moje życie posypało się jak domek z kart. By plany i marzenia zastąpiła walka o zdrowie. Wpadłem pod samochód, kierowca nie zauważył mnie podczas cofania. Poczułem ogromny ból, siła koni mechanicznych sponiewierała kręgosłup, żebra, płuca. Lekarze jakimś cudem utrzymali mnie na tym świecie, ale moje zdrowie jest w opłakanym stanie. Potrzebuję ogromnych pieniędzy, żeby jeszcze kiedykolwiek stanąć na nogach… Rano 6 czerwca wychodząc z domu, nie spodziewałem się, jak bardzo ten dzień zmieni życie moje i całej mojej rodziny. Bardzo boleśnie otarłem się o śmierć. Liczyła się każda minuta, gdy do szpitala zabierał mnie śmigłowiec… Mnóstwo obrażeń wewnętrznych, organy zamienione w mielonkę. Lekarze walczyli o mnie przez 8 godzin, kolejne 4 tygodnie przeleżałem w śpiączce farmaceutycznej. Rodzina odchodziła od zmysłów. Nie da się opisać tego, co czuje człowiek w takim momencie.  Wciąż trudno mi się pogodzić z tym, co się stało. Straciłem sprawność, samodzielność, możliwość decydowania o sobie. Moim najbliższym towarzyszem stało się nieznośne cierpienie. Boli mnie wszystko i trudno cokolwiek z tym zrobić. Jestem sparaliżowany od pasa w dół. Bez pomocy ze strony innych osób nie mogę nic… Mięśnie dopadła potężna spastyczność. Są twarde, napięte, nie chcą mnie słuchać. Nie służą do tego, do czego zostały stworzone. Po prostu bolą… Oprócz sprawności straciłem też ślub najstarszej córki. Nie było mnie, gdy składała przysięgę małżeńską, ani kiedy tańczyła swój pierwszy taniec. Nikt z obecnych nie bawił się beztrosko, mając w świadomości mój stan i wymuszoną nieobecność. To już jednak przeszłość. Bolesna, okrutna, ale jednak przeszłość. Żeby nie zwariować, staram się patrzeć w przyszłość i szukać szans na powrót do zdrowia, do którego jedyna droga prowadzi przez długotrwałą i intensywną rehabilitację. A co za tym stoi piekielnie kosztowną. Dostałem od życia cios, po którym leżę i próbuję się podnieść. Samemu mi się nie uda, wiem o tym doskonale. Rozpadłem się, rozsypałem na wiele kawałków i teraz wraz z rodziną staramy się te kawałki poskładać na nowo. Stary, w pełni zdrowy Robert już pewnie nigdy nie wróci, ale muszę starać się odzyskać z utraconej sprawności, ile tylko się da. Dla siebie i dla rodziny, żeby nie być już do samej śmierci jedynie obciążeniem. Musiałem przełamać wstyd i nauczyć się prosić o pomoc przy najprostszych czynnościach. Proszę i Ciebie o wsparcie finansowe na moją długotrwałą i bardzo drogą rehabilitację… Robert

9 472,00 zł ( 15.46% )
Still needed: 51 773,00 zł
Tomasz Włodarczak
Tomasz Włodarczak , 38 years old

Chcę znów uprawiać sport, biegać, żyć! Potrzebuję do tego protezy. Pomóż!

Ten dzień zmienił wszystko. Jedna chwila, niefortunny zbieg okoliczności. Tyle razy tamtędy przejeżdżałem i nigdy nic się nie wydarzyło, aż do tamtego fatalnego poranka, trzy lata temu... Jechałem do domu po nocnej zmianie, przejazd kolejowy był zepsuty, nie słyszałem i nie widziałem nadjeżdżającego pociągu… Wjechałem na tory i nagle zapadła ciemność.  Chyba tylko cud sprawił, że przeżyłem. Złamana miednica, połamane nogi, ręce, oparzenia trzeciego i czwartego stopnia - taki był bilans. Lekarzom udało się mnie poskładać, miałem kilka przeszczepów skóry. Bolał mnie każdy fragment ciała, to była droga przez piekło. Niestety wszystko bardzo źle się goiło, a po skomplikowanej operacji kolana zaczęły się następne problemy… Okazało się, że zostałem zarażony gronkowcem złocistym.  Bakteria niczym tsunami spowodowała ogromne spustoszenie w moim ciele. Pojawił się rozległy stan zapalny, który w bardzo szybkim tempie się rozprzestrzeniał. Stanąłem nad krawędzią, a lekarze nie mieli wyjścia. Musieli amputować nogę, by uniknąć całego zakażenia organizmu. Trudno się było z tym pogodzić. Mogłem tylko powiedzieć lekarzowi: czyń swoją powinność... Przed wypadkiem byłem bardzo aktywny. Całe życie uprawiałem sport. Trenowałem na siłowni, sztuki walki, próbowałem boksowania. Marzyłem o tym, by rozpocząć przygodę z tai-chi. Dla człowieka, dla którego sport jest całym życiem, amputacja to tragedia. Nagle tracisz poczucie wartości, czujesz się ograniczony. Rozumiesz aż za dobrze, jak wiele barier jest dookoła. Jeśli nie ma schodów, poruszam się na wózku. Kiedy trzeba, biorę w ręce kule i staram się dokuśtykać na miejsce przeznaczenia. Na własnej skórze doświadczam, jak bardzo świat dookoła nie jest przystosowany do potrzeb osób z ograniczoną sprawnością. Każdy krawężnik, nierówny chodnik, drzwi, które otwierają się w złą stronę… Chodząc na dwóch zdrowych nogach, człowiek tego nie zauważa. Marzę, by wrócić do tego, co w życiu dawało mi najwięcej satysfakcji i radości. Żeby wrócić do uprawiania sportu, do normalnego życia bez ograniczeń, pilnie potrzebuję protezy. Cena za moją sprawność jest jednak ogromna. Koszt protezy przerasta zarówno mnie i moich rodziców. Dlatego proszę o pomoc. Chciałbym cofnąć czas, każdy na moim miejscu by chciał. Mickiewicz miał rację, pisząc o zdrowiu, które się docenia po stracie… Wierzę, że jest jeszcze przede mną przyszłość. Zależy ona jednak od ogromnych pieniędzy. Proszę, pomóż mi wrócić do życia sprzed wypadku.  Tomek

11 884,00 zł ( 6.64% )
Still needed: 166 839,00 zł
Daniel Szczepaniak
Daniel Szczepaniak , 24 years old

W wypadku połamał się jak zapałka... Daniel potrzebuje nas, by znów chodzić!

Kilometr – tyle zabrakło, by bezpiecznie wrócił do domu. Daniel i jego siostra wracali na skuterze do domu. Jechali wolno – 50 km/h. Samochód z naprzeciwka pojawił się nagle… Daniel nie miał szans. Połamał się jak zapałka… Bardzo potrzebna jest Twoja pomoc! Mama Daniela: To był 29 marca 2019 roku. Czarny piątek na drogach… Było wiele wypadków samochodowych. Nie sądziłam jednak, że jeden z nich przydarzy się mojej rodzinie, moim dzieciom… Zaalarmowała mnie nasza sąsiadka. Wracała do domu, przejeżdżała obok miejsca wypadku. Widziała zbiegowisko, rozbity skuter, samochody, policję i pogotowie… Natychmiast pobiegłam na miejsce. Gdy coś stanie się twojemu dziecku, to największa tragedia. W tym wypadku ucierpiała dwójka moich dzieci. To była najgorsza chwila w moim życiu. Siostra Daniela była połamana, ale jej życie nie było zagrożone. Zabrano ją do szpitala w Pile. Stan Daniela był na tyle poważny, że wezwano do niego helikopter medyczny. Trafił na Oddział Intensywnej Terapii szpitala w Bydgoszczy, gdzie lekarze walczyli o jego życie. Był w śpiączce, oddychał za niego respirator. Nikt nie wiedział, czy przeżyje. Daniel: To była chwila. Z wypadku nie pamiętam nic. Jechałem na skuterze, byłem już niedaleko domu. Nagle pojawił się samochód, wszystko potoczyło się tak szybko… Do dziś to jest jak za mgłą… O tym, że zdarzył się wypadek, nie dają mi jednak zapomnieć moje nogi. Zderzenie musiało być tak silne, że obie nogi połamały się jak zapałki. Zresztą nie tylko one. Strzaskana była miednica, kręgosłup w odcinku lędźwiowym, w kilku miejscach czaszka, płuca. Mama Daniela: To, że Daniel przeżył i że nie doszło do uszkodzenia mózgu, to cud. Po upadku w głowie zrobił się krwiak, który jednak na szczęście się wchłonął. Syn spędził wiele dni na Oddziale Intensywnej Terapii… Tam powolutku dochodził do siebie. Daniel: Cieszę się, że przeżyłem, że miałem na tyle szczęścia, że mogę tu wciąż być… Doceniam każdy dzień. Urazy, jakich doznałem, spowodowały jednak, że nie mam już możliwości cieszyć się życiem jak kiedyś... Po tylu złamaniach przez długi czas nie wstawałem w ogóle z łóżka. Dopiero od niedawna zaczynam naukę chodzenia o kulach. Choć słowo chodzenie, jest tutaj na wyrost. Stawiam zaledwie kilka kroków… Bez pomocy innej osoby nie jestem w stanie zrobić nic. Marzę, by znów być sprawny… By samemu o własnych silach wyjść z mieszkania. Tak bardzo chcę chodzić… Jestem uczniem czwartej klasy technikum informatycznego. Chciałbym zdać maturę, iść na studia, ale bez rehabilitacji to się nie uda. Wiem, że długa i ciężka praca przede mną, ale jestem na to gotowy! Czas oczekiwania na rehabilitację z NFZ to wiele, wiele miesięcy… A ja nie mam tyle czasu! Aby moc wstać z łóżka i stać się samodzielny, potrzebuję pomocy – muszę ćwiczyć już teraz. Proszę Cię, pomóż mi opłacić trzymiesięczny turnus rehabilitacyjny, dzięki któremu mam szansę, by stanąć na nogi. Ani mnie, ani mojej mamy na to nie stać. Bez Ciebie nie dam rady wrócić do zdrowia. Każda złotówka się liczy, bo to właśnie ona pozwoli mi odwrócić skutki wypadku i znów żyć normalnie… Czasu nie cofnę, ale w walce o zdrowie nie poddam się nigdy! To jest bardzo trudne, tak publicznie prosić o pomoc, ale cała nadzieja w ludziach dobrej woli, w ludziach, którzy okażą wsparcie, w ludziach, dzięki którym przejdę kilka kroków, a potem następne. Aż w końcu sam o własnych silach będę mógł opuścić mieszkanie. Tak bardzo chcę znowu chodzić…

17 098,00 zł ( 35.32% )
Still needed: 31 306,00 zł
Mariusz Człapa
Mariusz Człapa , 42 years old

Bez rehabilitacji Mariusz nie ma szans na powrót do zdrowia. Pomóż mu stanąć na nogi!

Tętniak jest podstępny, nie daje objawów, można z nim żyć latami, nie wiedząc nawet, że jest i nagle pęka… 23 stycznia tętniak pękł w głowie mojego syna i chyba tylko cud sprawił, że nadal jest z nami… Nikt się tego nie spodziewał i nikt nie był na to przygotowany. W jednej nasz świat się zawalił, a później było tylko gorzej.  Gdy wydarzyła się ta tragedia, Mariusz był na zakupach w sklepie. Nagle upadł na ziemię… Ktoś wezwał karetkę, potem operacja i długie godziny czekania w lęku. Nie da się opisać tamtych chwil. Strach wypełnił całą dostępną przestrzeń. Początkowo o to, czy w ogóle przeżyje, później czy się obudzi i w końcu, czy będzie jeszcze kiedyś sprawny.  Kiedy myśleliśmy, że najgorsze już za nami, po trzech tygodniach pobytu na oddziale intensywnej terapii doszło do kolejnego wycieku z okolicy tętniaka… Aż trudno w to uwierzyć. Kolejne ciosy spadały na nas raz za razem. Jak przetrwać taką nawałnicę nieszczęść? Ktoś zna odpowiedź? Mariusz ma od tego czasu problemy z nogami. Nie chodzi, porusza się na wózku, szwankuje też pamięć. Mariusz potrzebuje pomocy innych, bo bez niej nie jest w stanie zrobić wielu rzeczy - chociażby się ubrać. Synowi ciężko było pogodzić się z taką sytuacją. Przyszło przybicie, załamanie… Na szczęście trwało to krótko. Tą, która trzyma Mariusza na powierzchni, jest ukochana córeczka. To dla niej chce stanąć na nogi, dla niej chce znów być sprawny. Syn od kilku tygodni przebywa w specjalnym ośrodku rehabilitacyjnym, robi duże postępy. Jest nadzieja, że stanie na nogi. Żeby to się udało, potrzeba kolejnych miesięcy ćwiczeń pod okiem specjalistów. Dla mnie i dla rodziny Mariusza kwota za leczenie jest nieosiągalna. Mariusz oprócz turnusów potrzebuje też specjalnego urządzenia przyspieszającego gojenie odleżyn, leków i opatrunków. Potrzeby są bardzo duże, a pieniędzy mało. Dlatego prosimy o pomoc.  Nasz świat wywrócił się do góry i próbujemy wszelkimi sposobami poskładać go na nowo. Nie jest łatwo i jeszcze długo nie będzie. Serce boli, łzy stają w oczach, ale nie mamy innego wyjścia, jak tylko próbować sobie poradzić z tym wszystkim. Z Twoim wsparciem będzie nam dużo łatwiej. Pomożesz? Mama Mariusza

11 177,00 zł ( 21.51% )
Still needed: 40 781,00 zł
Sylwia Cholewińska
6 days left
Sylwia Cholewińska , 26 years old

Tego wypadku nie miałam prawa przeżyć... Dziś walczę o drugi cud, czy mi pomożesz?

Przeżyłam upadek z 7 piętra. To był cud… Jak to się stało, że wypadłam przez balkon? Policja umorzyła sprawę i nie wolno mi o tym mówić, a w tamtej chwili, walcząc o życie, nie miałam siły i możliwości walczyć jeszcze o sprawiedliwość… Teraz ważna jest tylko przyszłość i to, czy jeszcze kiedyś stanę na nogi… Gdyby nie błąd podczas operacji, dziś bym chodziła. Teraz jednak mam szansę! Bardzo Cię proszę, pomóż mi, nim moja nadzieja przepadnie… Po ponad 4 latach od wypadku i innych tragicznych zdarzeń pojawiło się światełko w tunelu! Dostałam się do programu leczenia alternatywnego. Już wkrótce lekarze wszczepią mi w rdzeń elektrostymulator, który ma pobudzić nerwy do działania. Jego koszt - 1,5 mln złotych! Na szczęście to zostanie sfinansowane z programu. Jest jednak jedno “ale”... Aby operacja mogła zostać zrealizowana, muszę przez minimum cztery miesiące być hospitalizowana w specjalnym ośrodku rehabilitacyjnym, a po operacji zostać w nim przynajmniej rok. To muszę już opłacić sama… Koszt miesiąca rehabilitacji to 12 tysięcy złotych. Mnie i mojej rodziny na to nie stać… Proszę o pomoc, nim moja szansa przepadnie, nim na zawsze stracę nadzieję o odzyskaniu zdrowia… Proszę, poznaj moją historię. To był kwiecień 2015 roku. Ktoś znalazł mnie na dole, wezwał karetkę, reanimowali mnie w drodze do szpitala, potem na oddziale, ale lekarzom udało się przywrócić mnie do życia dopiero za trzecią próbą. Choć takiego wypadku nie miałam prawa przeżyć, stał się cud, nadal tu jestem! Po upadku miałam pęknięta miednicę i lewe biodro, połamane żebra i łuki żebrowe oraz uszkodzone 3 kręgi, ale rdzeń był cały! Gdy się obudziłam, ruszałam nogami, wszystko czułam! Po tygodniu przewieźli mnie do drugiego szpitala na operację kręgosłupa. Bardzo się bałam, nie chciałam jej, ale lekarz powiedział: “Pani Sylwio, dzisiaj operujemy, a za dwa tygodnie ściągamy szwy i się żegnamy”. Wszystko miało być dobrze… W trakcie operacji nastąpiły powikłania - część cementu kostnego wyciekła do rdzenia. Gdy się obudziłam, nie mogłam ruszyć nogą. Zabrali mnie na kolejną operację… Niestety, 4-godzinny ucisk cementu na rdzeń spowodował paraliż. Gdy się obudziłam, to nic nie czułam... Zostałam sparaliżowana od końca piersi do stóp.  Upadek z 7 piętra był pierwszą tragedią. Kolejną była nieudana operacja, która skazała mnie na kalectwo… Przez wiele tygodni nie mogłam dojść do siebie. Właściwie tylko płakałam… Kolejne dni upływały na cierpieniu i takim poczuciu beznadziei, który trudno mi nawet opisać. Myślałam, że choć przeżyłam, to moje życie się skończyło… Pojawiły się inne dolegliwości - ogromna odleżyna, którą było trzeba operować. Przykurcze w nogach, kłopoty z biodrami. Przeszłam łącznie 10 operacji, z czego część była nieudana. Ból? Chciałabym czuć ten fizyczny, bo to by oznaczało, że odzyskuję czucie w nogach. Zamiast tego bolała dusza. Ta udręka jest chyba gorsza. Cień nadziei powrócił, gdy mój rehabilitant powiedział, że jeszcze mogę chodzić! Wtedy zawzięłam się w sobie, zaczęłam z nim ćwiczyć. Gdy po wielu tygodniach pierwszy raz o własnych siłach mogłam usiąść na wózek inwalidzki, miałam ochotę płakać - tym razem ze szczęścia! Niestety, mimo ciężkiej pracy nadal nie chodzę. Minęły już cztery lata i dwa miesiące odkąd poruszam się na wózku. Przede mną kolejne operacje, choć żaden lekarz nie dawał mi szans na powrót do zdrowia. Jednak ale zdarzył się cud! Pojechałam do profesora, który powiedział, że jest szansa na to, że będę mogła w końcu chodzić! Moją nadzieją jest właśnie operacja polegająca na wszczepieniu elektrostymulatora. Ta się nie odbędzie, jeśli nie będę w stanie opłacić niezbędnej rehabilitacji. A na to nie mam pieniędzy… Bardzo proszę o pomoc. Wierzę, że najlepsze jeszcze przede mną, a skutki tak wielu złych zdarzeń w moim życiu w końcu znikną… Nadal czasami zdarza się, że budzę się z myślą, że to wszystko było tylko złym snem. Ale potem chcę wstać i nie mogę… Jeśli tu jesteś, jeśli to czytasz, z całego serca proszę, pomóż mi. Sylwia

35 646,00 zł ( 56.88% )
Still needed: 27 014,00 zł
Piotr Trzciński
Piotr Trzciński , 32 years old

Reszta życia na wózku – brzmi jak zły sen! Piotrek cały czas walczy o sprawność

Żyłem pełnią życia, miałem plany jak każdy: ożenić się, podróżować po Europie, by zobaczyć Madryt, mieć dwoje dzieci, chłopca i dziewczynkę, zmienić pracę, z tej studenckiej, na stałą. Jeden dzień odmienił moje życie i zniszczył wszystko. 24 sierpnia 2015 r. - pęknięcia naczyniaka, udar krwotoczny, operacja ratująca życie, śpiączka, w której pozostawałem długie 10 dni i wybudzenie, które nie przyniosło otuchy... Bo odsłoniło wszystkie skutki: głębokie porażenie czterokończynowe i najgorsze co mogło się przytrafić, czyli zależność od wszystkich we wszystkim. Kolejne dni odsłaniały inne zniszczenia – problemy z płucami, trudności z mówieniem. Nie mogłem sam jeść, pić i się załatwić. Nie mogłem przewrócić się na drugi bok w łóżku, chodzić, obejmować, nachylić się, zgiąć nogi. Nie mogłem nic. A teraz mogę niewiele więcej. Czasem tracę nadzieję na godną przyszłość. Boję się pomyśleć o tym, co za tydzień, bo przeraża mnie dziś. Po miesiącu spędzonym na OIOM-ie zostałem przeniesiony na Oddział Udarowy Kliniki Neurochirurgii w Warszawie. Spędziłem godziny na ćwiczeniach z rehabilitantami, pracowałem nad odzyskaniem mowy, uczyłem się pisać. Nie wyszedłem, ale wyjechałem ze szpitala na wózku po 5 miesiącach walki ze swoim bezwładnym ciałem. Wciąż jeżdżę na wózku inwalidzkim i jestem uzależniony od innych. Nie chcę być ciężarem. Codziennie ćwiczę z rehabilitantami i rodziną. Zmuszam swój organizm, by zaczął normalnie funkcjonować. To praca nad każdym centymetrem ciała, nad każdym palcem z osobna, bo po udarze nie było władzy nad czymkolwiek. Ale to wciąż za mało. Piotr nadal potrzebuje intensywnej i systematycznej rehabilitacji, próbował już najróżniejszych metod i korzystał z najnowszych urządzeń robotycznych w celu poprawy swojego stanu zdrowia. Nie jest to jednak takie proste, pomimo starań wielu terapeutów i przede wszystkim samego Piotra nie udało się dotąd odrzucić całkowicie wózka i uzyskać pełnej samodzielności. Piotrek robi postępy, coraz sprawniej chodzi w poręczach, bardziej świadomie kontroluje swoje ciało. Z drugiej strony w pełni świadomie dostrzega jak dużo mu jeszcze brakuje do spełnienia własnych marzeń o możliwości funkcjonowania bez pomocy innych. Nawet najmniejsze postępy podczas 5-godzinnej, rehabilitacji dają Piotrkowi nadzieje, na zbliżenie się do celu. Piotr walczy nad zwiększeniem funkcjonalność kończyn górnych. Probuje wykorzystywać je w coraz szerszym zakresie czynności. Kolejnym wyzwaniem jest słaby tułów, na którym niezwykle trudno jest zbudować większą koordynację i stabilność. Proszę, daj mi tę ostatnią szansę.

9 034,00 zł ( 19.12% )
Still needed: 38 200,00 zł
Błażej Troczyński
Błażej Troczyński , 32 years old

Strażak stracił nogę. Musimy mu pomóc!

Na dźwięk syreny alarmowej nadal podrywam się z krzesła, żeby biec do remizy. Kiedy jednak patrzę w dół, siadam i patrzę w okno, myśląc, czy moi koledzy zdążą z pomocą. Moje marzenie o byciu strażakiem spełniło się, ale zakończył je tragiczny wypadek w styczniu tego roku. W czasie jazdy samochodem na drogę wybiegło mi jakieś zwierzę. Próbowałem odbić, nie opanowałem auta i uderzyłem z impetem w drzewo. Nigdy nie spodziewałem się, że kiedyś znajdę się po drugiej stronie i będę ratowany przez kolegów strażaków. Straciłem nogę i teraz potrzebuję nowej... Samochód spotkał się z drzewem w najgorszym możliwym miejscu, moja lewa noga nie miała szans. Przyleciał śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowe, wcześniej we wraku auta pomagali mi moi przyjaciele strażacy z sąsiednich miejscowości... Naoglądałem się w życiu wielu dramatycznych widoków, oni jadąc na akcję, nie spodziewali się spotkać potrzaskanego swojego druha… Później lekarze robili co w ich mocy, żeby uratować mi nogę, ale stało się najgorsze. Amputacja była konieczna, abym mógł żyć. Gdy obudziłem się po operacji wciąż pod wpływem silnych leków i zobaczyłem, że nie mam nogi, byłem przekonany, że ktoś mi ją odczepił i odstawił w inne miejsce szpitalnej sali. Rozejrzałem się dookoła, ale nogi nigdzie było. Dopiero później dotarła do mnie cała prawda. Prawdopodobnie załamałbym się na długie tygodnie, ale kiedy w drzwiach pojawiła się moja narzeczona, poczułem ogromne wsparcie i chęć do życia. Życia, które się roztrzaskało i trzeba je teraz poskładać na nowo... Na początku potrzebowałem pomocy we wszystkich, najprostszych nawet czynnościach. Nie jest łatwo pogodzić się z bezradnością i zależnością od innych. Szczególnie kiedy wcześniej samemu na ochotnika pomagało się ludziom w potrzebie. Moja męska duma musiała zostać schowana głęboko do kieszeni. Podobnie jak teraz, kiedy proszę Was o wsparcie. Od kilku tygodni funkcjonuję z protezą w jej najbardziej podstawowej wersji. Dopiero uczę się odpowiednio w niej poruszać i wyglądam jak kulejąca kaczka. Wiadomo, lepsza taka niż żadna, ale w niej nigdy nie odzyskam choćby namiastki z utraconej sprawności. Taką możliwość daje dopiero specjalistyczna proteza modularna. Nowoczesna technologia, która pozwala niemal zapomnieć o niepełnosprawności. Niestety, potwornie droga... Jestem w takim momencie, że muszę Wam opowiedzieć historię ostatnich kilku miesięcy mojego życia i prosić o wsparcie. Chcę być bardziej sprawny, mniej zależny od innych. Marzę, żeby jeszcze kiedyś włożyć mundur strażacki i zrobić z niego użytek nie tylko do zdjęcia. Żeby ta syrena, którą słyszę co jakiś czas, wzywała i mnie. Chcę pomagać, a będzie to możliwe tylko, jeśli Wy pomożecie mi...

13 713,00 zł ( 3.96% )
Still needed: 332 193,00 zł
Julia Donańska
Julia Donańska , 21 years old

Straszne cierpienie, które trzeba powstrzymać za wszelką cenę! Rodzina Julki błaga o pomoc...

To wołanie o pomoc zrozpaczonej matki dwóch córek: jednej bardzo chorej, drugiej zdrowej, ale także cierpiącej. Choroba Julii to choroba całej rodziny… Odbiera siły, wyciska łzy bezradności, zadaje ból… Dziś pomóc Julii może już tylko przeszczep komórek. To jedyna nadzieja, że napady ustaną, a agresję zastąpi spokój. Potrzebna pomoc, by wyzwolić dziewczynkę i jej rodzinę ze szponów choroby! Beata, mama:Julia urodziła się zdrowa. Dopiero gdy miała rok, zauważyliśmy, że coś jest nie tak. Najpierw opóźnienie rozwoju, potem ataki padaczki. Pierwszy, jak miała dwa latka... Wyładowania w główce zabierały coraz więcej. Dziś Julka ma 17 lat, a umysł 2-letniego dziecka.  Naszą codzienność przeszywa nieustanny lęk o to kiedy i z jaką siłą przyjdzie kolejny atak padaczki, co tym razem odbierze, jakie będą jego konsekwencje... Julka choruje na jej lekooporną odmianę, a napady powodują ogromne spustoszenie w jej mózgu. Przez zespół Lenoxa-Gastauta Julka nie mówi, jednak nie to jest najgorsze… Julka cierpi, to cierpienie wyraża przez agresję i autoagresję. Krzywdzi siebie, czasami jest agresywna w stosunku do swojej młodszej siostry… Nie zdaje sobie z tego sprawy, nie robi tego specjalnie. To takie straszne patrząc każdego dnia, jak ukochane dziecko robi sobie krzywdę… Julka jest już duża, robimy co w naszej mocy, jednak czasami nie udaje nam się jej powstrzymać.  Przeraźliwy krzyk, wołanie o pomoc… Rzucamy wtedy wszystko i biegniemy do Julki. Nie jesteśmy jej jednak w stanie pomóc, wyleczyć, zatrzymać tej okrutnej choroby… W przypadku naszej córeczki nie jest możliwe całkowite wyleczenie, a jedynie zmniejszenie liczby i siły napadów. To i tak byłoby dla nas ogromne szczęście, choć częściowo ujarzmić chorobę, zabrać choć część tego bólu, który przeżywa każdego dnia... Gdy pojawia się nadzieja na lepsze życie, chcemy o nie zawalczyć. Córka przy każdym napadzie traci kontrolę nad swoim ciałem, wpada w mrok nieświadomości, okalecza się… Różne terapie i rehabilitacja niewiele pomagają. Jednak teraz pojawiła się nadzieja - terapia komórkami macierzystymi! To może pomóc wyeliminować agresję u Julii, lepiej sobie z nią radzić, zmniejszyć liczbę i intensywność ataków padaczki, które niszczą mózg Julii!  Nasza młodsza córeczka Nikola bardzo kocha siostrę, rozumie, że Julia jest bardzo chora. Jednak widzimy, jak cierpi… Jest świadkiem tego, jak Julka w ataku wyrywa sobie włosy, gryzie ręce, rozdrapuje rany, przeraźliwie krzyczy… Przez nieustanny krzyk trudno jej się skupić na nauce, choć jest bardzo dzielna i zdolna. Okiełznanie choroby będzie więc błogosławieństwem dla nich obu… Dziś nasza rodzina bardzo cierpi, a ja nie wiem, co zrobić, jak pomóc Julii. Wierzymy, że przeszczep komórek macierzystych okaże się ratunkiem, pozwoli opanować napady, sprawi, że córka będzie się lepiej rozwijała. Niestety, nie stać nas, by zapłacić gigantyczną kwotę za terapię, która w Polsce nadal nie jest refundowana! Z całego serca prosimy o pomoc, bo to nasza ostatnia nadzieja…  ➡️ Licytuj i pomóż Julce!

93 101,00 zł ( 44.76% )
Still needed: 114 899,00 zł
Tomasz Winszczyk
Tomasz Winszczyk , 46 years old

Pomóż mi odzyskać wzrok! Tak bardzo chciałbym znów widzieć...

To miały być wakacje życia. Tomek cieszył się na ten wyjazd od wielu tygodni. Wyjeżdżał do Indonezji, na drugi koniec świata, odwiedzić mieszkającego tam kuzyna. Wspaniały kraj, tyle rzeczy do zobaczenia. Gdy jechał na lotnisko, był jeszcze zdrowy, szczęśliwy, pełen sił. To był ostatni raz, gdy rodzina widziała go w takim stanie. Nikt nie wie, co dokładnie się wydarzyło. 14 lutego 2019 roku Kasia, siostra Tomka, odebrała telefon. Dowiedziała się, że jej brat jest w szpitalu w krytycznym stanie. Razem z nim na OIOM-ie znaleźli się kuzyn i ich wspólny kolega. Oboje przegrali walkę o życie. Przeżył tylko Tomek. - Będąc tysiące kilometrów od niego, nie wiedziałam, co się dzieje, dlaczego Tomek trafił do szpitala ani co się w ogóle wydarzyło – opowiada Kasia. - Ta bezsilność, bezradność i brak możliwości jakiejkolwiek pomocy nas przygniatała. Po kilku dniach bez jakiegokolwiek zastanowienia spakowałam walizkę i poleciałam do Indonezji. Nie myślałam o tym, jak to będzie i co mnie czeka. W głowie miałam tylko jedno – mój brat rozpaczliwie potrzebuje pomocy… Kilkadziesiąt godzin później Kasia trafiła do indonezyjskiego szpitala. Tam przeżyła szok. Tomek leżał podłączony do licznych urządzeń, podtrzymujących jego życie. Nie mógł się ruszyć, nie był w stanie nawet podnieść głowy z poduszki. Nie kontrolował potrzeb fizjologicznych, miał cewnik, pampersa. Nie umiał mówić. Nic nie widział. Po rozmowie z lekarzem Kasia dowiedziała się, że brat trafił do szpitala z silnym zakwaszeniem metabolicznym, migotaniem przedsionków i niewydolnością oddechową. Przeżył szok septyczny. Badania wykazały, że Tomek, jego kuzyn i kolega zostali otruci alkoholem metylowym. To, co sprzedano im jako lokalny trunek, okazało się śmiertelną trucizną. Metanol zabił kuzyna i kolegę. Tomek ocalił życie, ale stracił wzrok. Indonezja jest najludniejszym państwem muzułmańskim na świecie. W wielu kwestiach obowiązują tu bardzo restrykcyjne przepisy. Islam bezwzględnie zabrania m.in. picia alkoholu. W Indonezji bardzo trudno kupić nawet zwyczajne piwo. W miejscach, w których jest dostępny, alkohol jest – ze względu na wysokie podatki – horrendalnie drogi. Wielu mieszkańców stara się obejść panujące przepisy. Na terenie kraju działa mnóstwo nielegalnych gorzelni. Część z nich nielegalnie zaopatruje też sklepy czy restauracje, sprzedające alkohol turystom. Policja od wielu lat walczy z przestępcami, niestety, bezskutecznie. W kwietniu 2018 roku z powodu zatrucia domowej roboty alkoholem na indonezyjskiej wyspie Jawa zmarło ponad 100 osób. Władze ogłosiły wtedy stan wyjątkowy w związku z zagrożeniem zdrowia publicznego. W nielegalnych miejscach do produkcji alkoholu często stosowane są trucizny – środki do zabijania owadów czy właśnie metanol. Alkohol metylowy w smaku, zapachu i wyglądzie w niczym nie różni się od zwykłego alkoholu. W żaden sposób nie można go odróżnić. Jest substancją silnie trującą. Podczas jego metabolizacji dochodzi do powstania silnie toksycznych substancji. Uszkadzają układ nerwowy, nerki, serce i wątrobę. Wystarczy nawet kilka mililitrów, by doszło do porażenia nerwu wzrokowego i utraty wzroku. Po wypiciu 15 ml następuje śmierć. Objawy zatrucia rozpoznaje się dopiero wtedy, gdy jest już za późno. Lekarze zrobili wszystko, by wyczyścić organizm Tomka, zrobili mu dwie hermodializy. Przez tydzień Tomek był w śpiączce, pod respiratorem. W końcu udało się go wybudzić. Z młodego, silnego mężczyzny, który wylądował kilka dni temu na lotnisku, nie zostało nic. Tomek oślepł, nie chodził, nie potrafił mówić. Potrzebne były 2 dni intensywnej rehabilitacji, by Tomek w ogóle był w stanie usiąść, by można było posadzić go na wózek inwalidzki, a potem umieścić w samolocie. - Wróciliśmy do kraju, ale żaden szpital nie chciał przyjąć Tomka, mimo że jego stan był wciąż zły. Mówili, że w przypadkach zatruć mogą pomóc tylko od razu. Po wielu trudach udało mi się umieścić brata w Polskim Centrum Rehabilitacji Funkcjonalnej VOTUM w Krakowie, gdzie uczył się życia od nowa. Do dzisiaj sztab specjalistów pracuje nad tym, aby Tomek odzyskał wszystko, co stracił – umiejętność chodzenia, mowę oraz pamięć. Po przebadaniu przez lekarzy okazało się, że Tomek miał dwa wylewy do mózgu i przestał widzieć. Po blisko pół roku żmudnej rehabilitacji z Tomkiem jest coraz lepiej. Dzisiaj chodzi prowadzony za rękę, mówi, ale wciąż nie jest samodzielny. Nie umie poruszać się w ciemności, nie zrobi sobie jedzenia, nie ubierze się sam. Wciąż nie widzi. Jedyną nadzieją, by to zmienić, jest przeszczep komórek macierzystych. To eksperymentalna, nowa metoda leczenia. Choremu przeszczepia się zdrowe komórki, które mają odbudować w mózgu to, co uszkodzone. Tomek otrzyma 10 podań, każde z nich co 3 tygodnie. Na pierwsze udało nam się uzbierać środki, nie mamy na kolejne, a powinny odbywać się w odstępie 4 tygodni! To ogromna nadzieja na to, że choć częściowo uda się odzyskać wzrok. Badanie nerwu wzrokowego wykazało, że znikome przewodzenie zostało zachowane. To szansa, że Tomek cokolwiek zobaczy! Niestety nie udało się odnaleźć ludzi ani miejsca, w którym sprzedano zatruty alkohol. Tomek ma zaniki pamięci. Nie wie, co stało się w Indonezji. Dopiero po jakimś czasie dotarło do niego, że nie widzi. Na początku nie wiedział nawet, gdzie jest. Myli zdarzenia, nie pamięta czasem, co jadł na obiad, co robił przed chwilą. Pierwsze podanie komórek macierzystych odbędzie się już w poniedziałek, 5 sierpnia. Rodzina błaga o pomoc w uzbieraniu na kolejne. To jedyna szansa, że uda się odwrócić skutki działania trucizny i że Tomek kiedykolwiek coś zobaczy.

12 501,00 zł ( 10.61% )
Still needed: 105 264,00 zł

Follow important fundraisers