Trzymam rączkę córeczki chorej na BIAŁACZKĘ❗️Jednak ja też przyjmuję chemię – mam raka❗️
Ostra białaczka limfoblastyczna – jest to największy przeciwnik, z jakim przyszło mi się mierzyć. Inne, dotychczasowe problemy przestają mieć znaczenie, gdy w grę wchodzi zagrożenie życia własnego dziecka! Problemy ze stanem zdrowia Mai zaczęły się pod koniec listopada ubiegłego roku. Córeczka przewróciła się podczas jazdy na rolkach i początkowo wydawało się, że to zwykłe stłuczenie. Mimo leczenia jej noga cały czas źle wyglądała. Nie przypuszczałam, że jest to podłoże śmiertelnej choroby! Nagle Majka dostała wysokiej gorączki, miała czterdzieści stopni! Nie czekając, pojechałyśmy na pogotowie. Maja otrzymała leki, jednak nadal była bardzo osłabiona, nie chciała wstawać z łóżka i wolała tylko leżeć. Zaczął ogarniać mnie wtedy strach, jednak wszystko starałam się sobie wytłumaczyć... Stan Majki zaczął się pogarszać, a gorączka rosła. Córeczka stawała się też coraz bardziej blada, a jej skóra traciła swój zdrowy wygląd. Lekarz zalecił wykonanie morfologii, po której nasze życie już nigdy nie będzie takie samo! Od badania minęło tylko 30 minut, kiedy otrzymałam telefon z przychodni: „Musicie jak najszybciej jechać do szpitala! Czeka już na Was karetka! Śpieszcie się!”. Czas stanął w miejscu, a ja zastanawiałam się nad sensem tych słów. Co to oznaczało? Dlaczego miałyśmy się spieszyć? Przecież właśnie wróciłyśmy od lekarza… Dopiero po dłuższej chwili zrozumiałam powagę sytuacji, mimo że nie znałam jeszcze pełnej diagnozy. W pośpiechu spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, wzięłam Maję na ręce i wsiadłam z nią do karetki… Wszystkiemu winna okazała się BIAŁACZKA. To ona stała za tymi gorączkami, bólem nogi, osłabieniem. Do tej pory ciężko uwierzyć mi, że moje małe dziecko tak wcześnie musi rozpocząć WALKĘ O ŻYCIE! A jednak, rzeczywistość nie chciała być inna. Od 5. grudnia Maja przebywa ze mną w szpitalu. Codziennie przyjmuje chemioterapię i właśnie rozpoczęła drugi cykl. Lekarze twierdzą, że leczenie będzie trwało dwa lata, ale i tak wszystko uzależnione jest od wyników… Pierwszy miesiąc pobytu na oddziale był przerażający, zwłaszcza dla mojej malutkiej córeczki. Maja zamknęła się w sobie, nie chciała z nikim rozmawiać, nie chciała jeść i pić, nie miała siły chodzić. Na moich oczach roześmiana, radosna córeczka zmieniała się w smutną i unikającą kontaktu. Żadne słowa, głaskanie po głowie czy przytulanie nie pomagało. Święta Bożego Narodzenia spędziłyśmy w szpitalu. Maja dostała wtedy zapalenia jelit i ból był tak silny, że lekarze zdecydowali o podaniu morfiny. Pierwszy raz zdarzyło się, że w naszym domu nie było prawdziwych świąt… W tej całej tragedii jest jeszcze jedna – moja śmiertelna choroba. Jakiś czas temu zachorowałam na raka piersi! Bezpośrednie zagrożenie zostało opanowane, ale co trzy tygodnie muszę przyjmować chemię podtrzymującą. Nie sposób opisać cierpienia, jakie odczuwa nasza rodzina. Najpierw żona i matka zachorowała na raka, a potem u 5-letniego dziecka zdiagnozowano białaczkę! Trzeba więc ratować oba życia! W domu czeka na nas mąż oraz 15-letnia córka, dla której cała ta sytuacja jest okropnie ciężka! Martyna teraz zajmuje się gotowaniem, codziennymi domowymi obowiązkami i cały czas jest dla nas dużym oparciem. To ona pierze nasze szpitalne ubrania, kiedy na tę krótką chwilę wracam do domu, aby się przepakować… Chciałabym być także przy Martynce, ale nie mogę… Teraz musimy skupić się na ciężkiej walce z białaczką Mai. Wiemy, że stojące przed nami koszty kontynuacji leczenia oraz rehabilitacji będą ogromne. Nie chcemy, aby nasza mała córka musiała jeszcze bardziej cierpieć! Nie możemy pozwolić, aby czegoś jej zabrakło! Dlatego, pełni skruchy, pokory i nadziei, prosimy o pomoc. W naszej rodzinie wykryto dwie śmiertelne choroby, to zdecydowanie za dużo! Pragniemy, aby Maja była w pełni zdrowa, a w naszym domu zapanował w końcu spokój bez panicznej obawy o przyszłość. Patrycja, mama