Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Franuś Foremny
Pilne!
Franuś Foremny , 8 lat

WZNOWA❗️Zaczyna się koszmar, którego Franuś tak bardzo się bał...

Niestety ziścił się najgorszy scenariusz, choroba powróciła. Franek, zamiast szczepionki przeciw wznowie musi stanąć znów do walki o swoje życie.Nowotwór nie daje za wygraną, nie pozwala odpocząć, zapomnieć, atakuje bezlitośnie. Franuś znów szkolną ławę musi zamienić na salę w szpitalu onkologicznym. Nie tak miało być, jesteśmy bardzo zmęczeni, załamani i przerażeni, ale neuroblastoma nie daje taryfy ulgowej, nie pozwala o sobie zapomnieć, uspokoić skołatanych myśli, posklejać poszarpanych serc w całość, zapomnieć o strachu, o to najdroższe nam życie, życie dziecka. Każda wznowa jest gorsza w leczeniu, choroba uodparnia się na leczenie i trudniej doprowadzić do remisji. Wiemy już dobrze, z czym się mierzymy, znamy dobrze tego strasznego przeciwnika. Wiemy też, że Franek jest pełen chęci życia, radości i jest bardzo silny, nie raz już to udowodnił. Jak teraz mamy spojrzeć w te pełne ufności oczka i powiedzieć mu – synku, zaczynamy ten koszmar od nowa...Wierzymy głęboko, że pokona chorobę, mimo że nie łatwa to droga, pełna bólu i cierpienia... Gdyby się dało wziąć to na siebie... Jesteśmy po rozmowie z onkologiem i omówieniu badań. Niestety to już pewne – choroba wróciła!Franek ma wznowę przy kręgosłupie, trudno umiejscowioną. Leczenie musi zacząć się od operacji, ponieważ guz powiększa swoje rozmiary.Następnie chirurdzy omówią przebieg operacji i dowiemy się, czy będzie możliwe usunięcie całego guza. Franek jest w bardzo dobrych rękach, zespół chirurgów to doświadczeni lekarze, w wielu niezwykle trudnych operacjach. Później rozpocznie się dalsze leczenie, które będzie dopasowane do stanu po operacji i plan tego leczenia może ulegać zmianie, w trakcie, w zależności od tego jak choroba będzie reagować. Wiemy, że leczenie będzie długie, że jego kontynuacją będzie terapia przeciw wznowie, na którą będziemy latać do Stanów przez kolejne 2,5 roku i na częste kontrole do Barcelony.Nie możemy się poddać, chcemy wygrać z choróbskiem, które uparło się na Franka, poczuliśmy przez chwilę normalność i bardzo pragniemy do niej wrócić. Mamy już wstępny kosztorys, jest bardzo wysoki, na razie koszta pokrywamy ze środków zgromadzonych na szczepionkę, ale znów musimy poprosić o pomoc, czego tak bardzo pragnęliśmy uniknąć. Znów zwracamy się z prośbą, o pomoc. Potrzebujemy ogromnego wsparcia. Jesteśmy wdzięczni całej wielkiej armii ludzi, którzy nam już pomogli i nie pozwolili się poddać.Franek pokonał już raz nowotwór, który zajął większość jego ciała – udało się mimo bardzo złych rokowań. Wierzymy, że tym razem pokona go na zawsze. ––––––––––– LICYTACJE –> KLIK BLOG FRANUSIA –> KLIK

2 558 833,00 zł ( 69,74% )
Brakuje: 1 110 211,00 zł
Franek Burzyński
Franek Burzyński , 3 latka

Kiedy zapada w sen, przychodzi po niego śmierć❗️Na ratunek Frankowi❗️

Informacja o ciąży bliźniaczej była dla nas dużym zaskoczeniem, ale także najpiękniejszym darem od losu. Franek i jego siostrzyczka urodzili się jako wcześniaki 29 marca 2021 roku. I choć u siostrzyczki Frania wszystko układało się dobrze, on musiał walczyć o życie już od pierwszych chwil. Nic wcześniej nie wskazywało na to, że na jedno z naszych dzieci spadnie wyrok, klątwa, z którą będziemy musieli się mierzyć do końca życia... Od razu po narodzinach usłyszeliśmy, że Franek nie oddycha samodzielnie. Przez pierwsze miesiące życia przebywał w szpitalu podtrzymywany przez respirator. Gdy zespół specjalistów szukał przyczyny, on, taki malutki i bezbronny, ostatkiem sił walczył z każdą napotkaną przeciwnością. Przeszedł zapalenie płuc, odmę, niedodmę, sepsę, dwa wylewy, a także miał kilkakrotnie przetaczaną krew. Walczył o życie, które było kruche, jak lód… Pamiętam każdy telefon ze szpitala. Pamiętam każde słowo, gdy kolejny raz słyszeliśmy, że to czas, by pożegnać się z synkiem. Pamiętam ten przeraźliwy strach… Z jednej strony byłam mamą cudownej i zdrowej dziewczynki, z drugiej mój malutki synek leżał w szpitalu i walczył o każdy oddech. Moje serce było rozdarte na pół. Choć było nam naprawdę trudno, każdego dnia przyjeżdżałam do szpitala, by zobaczyć Frania. To była huśtawka emocji... Jednego dnia łapał ze mną kontakt wzrokowy, drugiego nawet nie potrafił otworzyć oczu…  Po 9 miesiącach intensywnej terapii lekarze pozwolili nam zabrać synka do domu. Jego stan się unormował. 20 grudnia 2021 roku, czyli kilka dni po powrocie, dowiedzieliśmy się, że nasz synek zmaga się z klątwą Ondyny –  bardzo rzadko spotykaną chorobą, która objawia się zaburzeniem kontroli oddychania. Gdy chorzy zapadają w sen, "zapominają" oddychać... Byłam zdruzgotana. Kilka tygodni później przyszła jeszcze jedna wiadomość. Okazało się, że Franek cierpi również na chorobę Hirschprunga, która charakteryzuje się nieprawidłową budową jelita grubego (konieczne okazało się wyłonienie stomii). Długo nie mogłam przyjąć do siebie informacji, że mój synek jest tak ciężko chory…  Od tego czasu zmieniło się wiele. Codzienne ćwiczenia, systematyczna rehabilitacja, praca z neurologopedą przyniosły niesamowite efekty. W pierwszych miesiącach życia Frania nie raz słyszeliśmy, że nie ma dla niego nadziei, że nigdy nie postawi pierwszych kroczków, że będzie dzieckiem leżącym.  Dziś Franek chodzi, bawi się z innymi dziećmi, próbuje mówić, rozwija się. Mogłoby się wydawać, że wszystko jest w porządku. Jednak, gdy tylko za oknem robi się ciemno, pojawia się w nas przeraźliwy niepokój – strach, który towarzyszy nam za każdym razem, gdy Franek zamyka oczy.   Wtedy klątwa Ondyny w każdej chwili może zabrać mu oddech. Głośny dźwięk respiratora jest dla nas zapewnieniem, że Franek jest bezpieczny, że Franek oddycha... Chcemy odmienić los naszego synka. Chcemy, by także w nocy mógł spać spokojnie. Chcemy, by w przyszłości nie kładł się spać z myślą, że ta noc może być jego ostatnią. Po wielu konsultacjach lekarskich zdecydowaliśmy się na wszczepienie stymulatora nerwu przeponowego. Dzięki niemu Franek oddychałby "samodzielnie" także w nocy, bez użycia respiratora.  Niestety, cena operacji jak i samego systemu jest niezwykle droga – to PÓŁ MILIONA ZŁOTYCH! Odkąd tylko dowiedzieliśmy się o chorobie Frania, robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by zapewnić mu odpowiednią opiekę medyczną. Korzystaliśmy z każdej złotówki i każdej chwili, by dojść do tego, co osiągnęliśmy. Dziś jednak nie jesteśmy w stanie podołać tak wielkiej sumie.  Franek kwalifikuje się do operacji i mógłby ją przejść nawet teraz. Przeszkodą są pieniądze, a raczej ich brak. Dlatego pełni nadziei zwracamy się do Was o wsparcie! Każda nawet najmniejsza wpłata jest dla nas niezwykle ważna. Każda pomoc to szansa dla Frania na bezpieczne życie... Rodzice Franka

472 727,00 zł ( 88,97% )
Brakuje: 58 571,00 zł
Tymek Nazarow
Pilne!
Tymek Nazarow , 10 lat

Po naszego synka przyszedł zabójczy nowotwór❗️Trwa dramatyczna walka o życie Tymka – POMOCY❗️

PILNE! Piszemy te słowa z oddziału onkologicznego – miejsca, które stało się dla nas piekłem na ziemi. To właśnie tutaj codziennie widzimy maleńkie dzieci z łysymi główkami, często już zbyt słabe, by wstać ze szpitalnego łóżka. Jednym z nich jest nasz ukochany synek. U Tymka zdiagnozowano MEDULLOBLASTOMĘ – jeden z najgroźniejszych i najbardziej ZABÓJCZYCH nowotworów!  Jeszcze trzy miesiące temu Tymek chodził do szkoły i wspólnie planowaliśmy jego przyjęcie urodzinowe dla kolegów z klasy. Jak każde dziecko marzył, by móc spędzić ten dzień na beztroskiej zabawie z przyjaciółmi, codziennie wymyślał kolejne gry i atrakcje. Przyjęcie nigdy się jednak nie odbyło, a 10. urodziny Tymek świętował na onkologii. Nowotwór złośliwy móżdżku. Żaden rodzic nigdy nie powinien usłyszeć takiej diagnozy u swojego dziecka. Przed oczami zrobiło nam się ciemno, a gardła zacisnęły się z rozpaczy tak mocno, że nie mogliśmy złapać tchu.  Rozpoczął się dramatyczny wyścig z czasem. Synek przeszedł pilną operację guza mózgu, a następnie rozpoczął piekło chemioterapii.  Dziś leży w szpitalnym łóżku – słaby, siny i tak potwornie bezbronny. Po dawnej radości i beztrosce nie został żaden ślad. Żyły Tymka wypalają kolejne dawki chemii, a gardło żrą zdające się nie mieć końca wymioty. Z główki powypadały mu jego delikatne, dziecięce włoski, a zęby zaczęły się kruszyć. Tymek nie zdaje sobie do końca sprawy z tego, w jak ogromnym niebezpieczeństwie się znajduje. Jako małe dziecko nie rozumie też, czemu musi tak potwornie cierpieć.  Codziennie powtarzamy synkowi, jak bardzo jest dzielny i obiecujemy, że niedługo ten koszmar się skończy. Sami jednak tak potwornie boimy się tego, co może się stać. Boimy się tak bardzo, że nie jesteśmy w stanie wypowiedzieć tych słów na głos. Staramy się nie płakać przy Tymku, lecz gdy tylko zaśnie, wychodzimy na szpitalny korytarz i wyjemy z rozpaczy. Po operacji Tymek nie przełyka, nie mówi i nie podnosi się. Potrzebuje naszej całkowitej opieki o każdej porze dnia i nocy. Po zakończeniu drugiego cyku leczenia onkologicznego mamy wrócić do domu i kontynuować chemię oraz radioterapię. Lekarze mówią, że jest zbyt wcześnie, by móc powiedzieć, jakie są rokowania. Każdy nasz dzień wypełnia ogromny lęk i niekończące się modlitwy o ratunek.  Koszty związane z leczeniem, rehabilitacją i zakupem niezbędnego sprzętu są ogromne. To jednak nasza jedyna nadzieja, by wyrwać Tymka z onkologicznego piekła. To jedyna nadzieja na ratunek.  Jako rodzice błagamy, nie przechodź obojętnie. Nigdy nie czuliśmy tak ogromnej rozpaczy jak teraz, gdy stoimy nad szpitalnym łóżeczkiem naszego synka, który z łysą główką i siną twarzą leży podpięty pod worek z chemią. Błagamy, nie pozwól, by to łóżeczko zmieniło się w trumnę. Rodzice Tymka

17 660,00 zł ( 16,6% )
Brakuje: 88 723,00 zł
Marta Łazarska
Pilne!
Marta Łazarska , 42 lata

Dramatyczny wyścig z czasem – bez leczenia został mi ROK życia❗️Błagam o POMOC❗️

Pełna lęku i obaw, z duszą na ramieniu, przeszywającym bólem całego ciała wyruszam w ostatnią podróż. W głowie mam tylko jeden cel – pokonać raka, wyzdrowieć i przeżyć… Bez leczenia został mi zaledwie rok życia. A ja chcę żyć, chcę żyć dla mojej rodziny, dla moich kochanych dzieci, dla siebie... Aby tak się stało, muszę natychmiast rozpocząć leczenie ostatniej szansy – innowacyjną chemioterapię w szpitalu uniwersyteckim w Los Angeles. Jedyną na świecie, która jest w stanie mi pomóc.  Mój świat runął dokładnie 23 czerwca 2023 roku, kiedy to zdiagnozowano u mnie raka dróg żółciowych zlokalizowanego w wątrobie – nowotwór bardzo rzadki i agresywny, w stadium zaawansowanym. Ten typ raka rozwija się podstępnie, bezobjawowo, zamykając szanse na wczesną diagnozę i tym samym pozytywne rokowania. Dziś opcje leczenia są niezwykle ubogie…  Gdy usłyszałam, że jestem śmiertelnie chora, w jednej sekundzie ziemia osunęła mi się pod nogami. Pytania kłębiły się w mojej głowie: Dlaczego ja? Dlaczego teraz? Nikt nie był w stanie na nie odpowiedzieć. Lekarze bezradnie rozkładali ręce… Początkowo miałam przejść operację, ale po paru tygodniach lekarze odkryli, że nowotwór rozprzestrzenił się także na kości. Ostatnia szansa na wyzdrowienie wygasła. Usłyszałam, że muszę pogodzić się z losem, że od teraz muszę myśleć o swoim przypadku w kategoriach choroby chronicznej...  Na pytanie ile czasu mogę żyć, usłyszałam: “Może trochę ponad rok…” Nie dwa, nie trzy lata... ROK!  Przeżyłam kolejny szok – za rok, mój synek będzie w średniakach, moja córeczka w zerówce... Dla matki myśl, że mogłabym odejść i zostawić ich tak maleńkich jest nie nie do wytrzymania. Przeszłam przez pierwszą ciężką chemioterapię w połączeniu z immunoterapią. Przez 5 miesięcy wyniki badań delikatnie się poprawiały... Mogłam na chwilę odetchnąć. Na krótko, bo w styczniu tego roku okazało się, że choroba postępuje dalej. Zaproponowano mi kolejną chemioterapię, która może wstrzymać postęp na kilka kolejnych miesięcy. Co potem? Potem pozostaje mi już tylko leczenie paliatywne i śmierć… Pomimo szoku i paraliżującego strachu, który dopada mnie w momentach zwątpienia, nie dałam za wygraną. Przeszukiwałam internet dzień i noc w poszukiwaniu nowych terapii, szukając ratunku… Czytałam opracowania naukowe, szukałam świadectw osób, którym udało się pokonać chorobę... I tak 1 stycznia, w Nowy Rok, znalazłam informację na temat badań klinicznych nowego leku, którego pierwsze wyniki okazują się bardzo obiecujące – u ponad 60% pacjentów zaobserwowano częściowe cofnięcie się choroby.  Badanie odbywa się w Stanach Zjednoczonych. Skontaktowałam się z laboratorium, jednym z ośrodków uczestniczących – szpitalem uniwersyteckim w Los Angeles. Wysłałam dziesiątki maili, przetłumaczyłam dokumentację i czekałam na jakąkolwiek odpowiedź... Wiedziałam, że to leczenie jest moją ostatnią nadzieją. Tydzień później otrzymałam potwierdzenie, że spełniam wymogi. Niemal od razu umówiłam się na wizytę z lekarzem na miejscu w Los Angeles. Usłyszałam, że mam szansę na rozpoczęcie leczenia pod koniec stycznia. Będę przyjmować silną chemioterapię wzmocnioną o dodatkową cząsteczkę, która jak dotąd skutecznie działa na zmiany nowotworowe u pozostałych pacjentów! W moim tunelu w końcu pojawiło się maleńkie światełko nadziei. Nadziei, którą dziś odebrała mi niemal cała reszta świata… Klinika w Izraelu, z którą byłam w tym samym czasie w kontakcie, odmówiła mi leczenia i zasugerowała udział właśnie w tych badaniach w USA...  Nie miałam już żadnych wątpliwości, że muszę z nich skorzystać. Niestety, ta innowacyjna terapia wiąże się z ogromnymi kosztami: muszę opłacić leki, badania, pokryć koszty zakwaterowania... Wstępnie oszacowaliśmy, że potrzebuję około MILIONA ZŁOTYCH. Dokładny kosztorys leczenia otrzymam w ciągu najbliższych dni.  Niestety, mimo największych starań nie jesteśmy w stanie pokryć tych wydatków z własnej kieszeni. 24 stycznia, czyli jutro wylatuję do USA. Z oszczędności mogłam jedynie pokryć loty, na terapię nie mam pieniędzy. Ale muszę podjąć to ryzyko, nie mogę już dłużej czekać, bo każdy dzień zwłoki mnie zabija... Dlatego też zwracam się do Was wszystkich o pomoc i wsparcie w sfinansowaniu leczenia. Czas gra na moją niekorzyść, leczenie muszę zacząć jak najszybciej, a nie mam na nie środków... Błagam, ta terapia jest obecnie moją jedyną nadzieją na pokonanie lub choćby ograniczenie choroby. Dziękuję Wam z całego serca! Marta, Nicolas mój mąż oraz dzieciaki Abigail i Simon Kwota zbiórki jest kwotą szacunkową.

847 245,00 zł ( 79,64% )
Brakuje: 216 585,00 zł
Sandra Gliszczyńska
4 dni do końca
Sandra Gliszczyńska , 33 lata

Młoda mama kontra nowotwór! Pomóż wygrać życie!

Mam na imię Sandra. Mam 33 lata, dwuletnią córeczkę i kochającego męża Marcina. Mam też nowotwór, z którym walczę od dwóch lat… Trudno jest czytać opis dokumentów, które dotyczą raka jelita grubego IV stopnia, dlatego nie o tym będę Wam mówić. Chciałabym jednak zaprosić Was do mojej historii, byście stali się jej częścią, bo mam do Was ogromną prośbę… Pomóżcie mi walczyć o życie… Zaczynało być tak, jak sobie dawno wymarzyłam: ślub, ciąża, mieszkanie – na kredyt, ale w końcu “na swoim”. Powiedziałam wtedy, że w końcu wszystko zaczyna się układać! Gdybym wtedy wiedziała, jak to szybko się skończy… Ponury żart losu.  Jeszcze w ciąży wykryto u mnie torbiel – taka wtedy zapadła diagnoza. Lekarze powiedzieli, że mam się nie martwić. Pojechaliśmy więc z mężem nad morze, odpocząć. Wtedy zaczęłam krwawić… Pojechaliśmy do najbliższego szpitala, a ja nagle znalazłam się w centrum koszmaru. Oddział jak z horroru, tak samo opieka medyczna. Usłyszałam od pielęgniarki: „Pewnie podczas podróży wytrzepała Pani ciążę”... Byłam w szoku, do oczu napłynęły mi łzy. Potem weszłam do gabinetu lekarskiego, a podczas badania lekarz powiedział do mnie: „Czy Pani wie, że ma Pani guza?”  Świat mi się zatrzymał. Nie wiedziałam, co mam myśleć. Wróciliśmy jak najszybciej do domu, poszłam do lekarza prowadzącego. Dodatkowe badania nie wykazały jednak niczego niepokojącego, ciąża się utrzymała. Wtedy kamień spadł mi z serca, więcej do szczęścia nie potrzebowałam.  16 kwietnia 2020 roku urodziłam zdrową córeczkę - Igę. Potem poszłam na badanie kontrolne. Do dziś mam przed oczami twarz lekarza, który robił mi USG. Jego zaniepokojone spojrzenie, tę ciszę, która zapadła i nie chciała się skończyć… Potem słowa: ma Pani ogromnego guza. I koniec świata… Dostałam skierowanie do szpitala na jak najszybszą operację. Musiałam zostawić moją maleńką córeczkę, którą karmiłam piersią. Nie wiedziałam, czy ją jeszcze zobaczę… Płakałam, strach mnie paraliżował. Na szczęście operacja się udała. Lekarze usunęli guza wraz z jajnikiem. Guz był gigantyczny! Miał 25 centymetrów! Pozostało czekać na badanie histopatologiczne. Cały czas wypierałam myśl, że może to być coś złego. A potem przyszła diagnoza… Tego dnia słońce przyjemnie grzało. A przecież w tak piękne dni nie może stać się nic złego… Niestety. Wróciłam do domu ze spotkania z koleżankami. Uspokajałam je, że nic mi nie będzie. Przyszedł mój mąż. I już wiedziałam… Zadzwonił do niego lekarz. Wycięty guz okazał się nowotworem złośliwym. Nic więcej nie słyszałam. To był pierwszy raz, kiedy RAK wymierzył mi pierwszy cios prosto w twarz. Upadłam i nie miałam siły wstać. Czułam, że ze mną wygrał. Poddałam się bez walki. Musiałam się jednak podnieść i rozpocząć leczenie. Podjęłam wyzwanie, założyłam rękawice, chociaż nie było łatwo. Miałam jednak dla kogo walczyć! Konsylium lekarskie i ja, która nagle stałam się numerkiem, kolejnym przypadkiem, a nie czującą, żyjącą istotą, która właśnie przeżywa najgorsze chwile… Rozpoczynam chemię, która ma leczyć pierwsze rozpoznanie: nowotwór złośliwy jajnika. Usłyszałam, że po 4 cyklach będzie operacja radykalna i kolejna chemia. Nawet nie zadaję pytań.  Kiedy w moje żyły płynęła pierwsza dawka chemii, pękłam. Ale bym wtedy przy mnie mąż. Trzymał mnie za rękę, zasnęliśmy oboje na fotelach. Dwa tygodnie później kolejny cios – włosy wypadły mi garściami. Przyszedł czas na ich zgolenie. Mąż wziął maszynkę, poprosiłam o zasłonięcie lustra. Płakałam. Obiecałam sobie, że to ostatni raz, kiedy płaczę z powodu włosów. Przecież życie było ważniejsze! Kolejna operacja była w grudniu. Rak nie dawał za wygraną, wymierza ciosy. Ja jednak się nie poddaję. Przychodzi czas na kontrolne badanie PET. Zaświeciło w dwóch miejscach i trzeba to sprawdzić. Robią kolonoskopię, jest polip, biorą wycinek i znów czekanie na wynik histopatologiczny. Naciek raka! Jadę na spotkanie z chirurgiem. Siadam i widzę jego wzrok. Przegląda moje dokumenty, zaczyna konsultować się z innymi lekarzami. Czuję przerażenie. Mówi coś o wycięciu części jelita grubego, stomii, chemii dootrzewnowej, a ja siedzę i znowu płaczę.  Kwiecień rozpoczynam operacją i tym wszystkim, o czym mówił lekarz. Wszystko się udaje, dodatkowo obyło się bez stomii, do dla mnie jest ogromnym szczęściem. Niestety, znowu okazuje się, że zmiany nie zostały usunięte w całości. Czeka mnie kolejna chemia. Tym razem celowana w jelito, ponieważ jak się okazuje, to jest pierwotne źródło. Jajnik to był przerzut z jelita! Kolejna dołująca informacja.  Ta chemia jest dla mnie trudniejsza. Czuję się zdecydowanie gorzej niż po poprzedniej. Pierwszy tomograf w sierpniu pokazuje, że jest czysto, natomiast już w grudniu, że są zmiany w otrzewnej. Ile jeszcze zniosę? Szukamy wszystkich możliwych rozwiązań, aby w końcu wygrać tę walkę. Konsultuje moją sytuację z kilkoma różnymi lekarzami. Zmieniam szpital. Kolejna operacja, kolejna chemia. Okazuje się, że zmiany są nieoperacyjne…  Rozpoczynam chemię w Brzezinach pod Łodzią. Rak jest cały czas krok przede mną… On ma przewagę. Wymierza ciosy celne i bolesne. Postanowiłam, że teraz ja muszę coś zrobić. Wymierzyć pierwszy cios, żeby go zabolało! Już założyłam rękawice i jestem gotowa podjąć walkę. Moja dwuletnia przygoda z rakiem, spotkania z lekarzami, pacjentami onkologicznymi wyedukowały nas na tyle, że zupełnie inaczej podeszlibyśmy do tej choroby na samym jej początku. Dziś oprócz standardowego leczenia zaczęłam leczenie wspomagające. Do tej pory nasz budżet domowy pozwalał nam na standardowe utrzymanie się na normalnym poziomie. Jednak utrata pracy, przejście na rentę, przeniesienie leczenia do Łodzi oraz wdrożenie leczenia wspomagającego, które kosztuje około 10 000 zł miesięcznie, sprawia, że kończą nam się środki...  Zawsze wzbraniałam się od pomysłu utworzenia zbiórki, tym bardziej w momentach, w których dawaliśmy sobie rade. Myślałam: co powiedzą inni? Jak to będzie, kiedy wszyscy dowiedzą się, że jestem chora?  Na tym etapie zupełnie o tym nie myślę, mam priorytety, chcę żyć, bo mam dla kogo! Moja córka, mój mąż, moja najbliższa rodzina, to dla nich chcę walczyć, to dla nich się nie poddam! Jestem zmotywowana i nic mnie nie zatrzyma. Dlatego bardzo proszę o pomoc i z góry dziękuję za każdą przekazaną złotówkę.  Rok temu napisałam już list dla mojej córki na osiemnaste urodziny, włożyłam go do koperty i zakleiłam. Jednak cały czas wierze, że będę obecna w każdym najważniejszym momencie jej życia. Że będę przy niej, gdy będzie wchodzić w dorosłość. Nie tylko we wspomnieniach…   ➡️ Licytacje dla Sandry   *Kwota zbiórki jest kwotą szacunkową.

277 655,00 zł ( 88,22% )
Brakuje: 37 068,00 zł
Piotr Krot
Pilne!
Piotr Krot , 32 lata

KILKA TYGODNI, by ratować życie polskiego żołnierza❗️Mam 32 lata, rodzinę i BIAŁACZKĘ - pomocy!

KRYTYCZNIE PILNE! Mamy czas zaledwie do czerwca, by uratować życie Piotrka! Piotr ma 33 lata, jest ukochanym mężem, bratem, synem... Chłopak pełen życia, dobry, szczery, pomocny, pełen empatii. Dziś to on potrzebuje pomocy... Były żołnierz zawodowy, oddany naszej ojczyźnie, przebywający obecnie na rencie przez chorobę. Jego życie wyceniono na 1,5 miliona złotych... Ta kwota bez wsparcia jest dla nas nieosiągalna. Mamy dramatycznie mało czasu, dlatego prosimy o ratunek! Nawet nie wiemy, od czego zacząć… Po prostu nasz świat się zawalił… Nie tak miało wyglądać nasze życie… Od czego to wszystko się zaczęło…? Pierwszego urazu Piotr doznał podczas pełnienia służby, strzegąc polskiej granicy... Wówczas nic nie wskazywało jeszcze na to, aby uraz kręgosłupa był w jakikolwiek sposób związany z chorobą nowotworową! Podczas dalszej diagnostyki, pod kątem właśnie bólu kręgosłupa, stwierdzono dyskopatię. Niestety ból cały czas się nasilał, zastrzyki ani blokady już nie pomagały... Lekarz skierował Piotrka do sanatorium. Przez 2 miesiące pobytu, ciągłej rehabilitacji, kiedy leczenie nie przynosiło efektów, skierowano Piotra na rezonans magnetyczny. Po kilku szczegółowych badaniach usłyszeliśmy diagnozę, po której świat się dosłownie zawalił... CHŁONIAK DROBNOZIARNICZY LIMFOBLASTYCZNY! SZYBKIE DZIAŁANIE! -  udało nam się trafić do wspaniałego  prof. dr hab. n. med.  Wróbla i jego zespołu na Odział Hematologii Kliniki Hematologii, Nowotworów Krwi i Transplantacji Szpiku we Wrocławiu. Zostało dobrane indywidualne leczenie. Piotr przeszedł kilkanaście cykli chemii i dodatkowo chemii celowanej w kręgosłup.... To był ciężki czas, ale daliśmy radę - Piotr dzielnie walczył, wierząc, że wyzdrowieje. Po leczeniu znów chciało się żyć! Wszystkie wyniki były doskonałe -  żadnego śladu po RAKU! Organizm zregenerował się, włosy odrosły.... Wydawało się, że to koniec koszmaru... Niestety, nasza radość nie trwała długo… W maju mieliśmy być na tak upragnionych przez Piotrka wakacjach, które miały być wytchnieniem po ciężkim leczeniu i walce o życie… Niestety, Piotrowi znów zaczął dokuczać ból, dokładnie taki jak przedtem... I tu strzał prosto w nasze serca - TO WZNOWA! Badania kontrolne zaprzepaściły wszystkie plany i marzenia... Odkładamy je w czasie i walczymy dalej - teraz najważniejsze jest życie zdrowie Piotrka. Kolejna diagnoza, z jaką przyszło nam się zmierzyć - OSTRA BIAŁACZKA LIMFOBLASTYCZNA... Druga walka z nowotworem jest zawsze trudniejsza, bo przeciwnik jest bardziej podstępny i bezwzględny... Lekarze dają jednak nadzieję! Mówią o szansach i nie odmawiają leczenia! To nam daje nadzieję i siłę do walki oraz wiarę w to, że się uda. Potrzebujemy jednak wsparcia... Piotr w tej chwili jest leczony immunologicznie i przygotowywany do przeszczepu szpiku. Następnym krokiem ma terapia Car-T, przełomowa metoda w leczeniu nowotworów. Polega na pobraniu i zaprogramowaniu limfocytów pacjenta w ten sposób, by rozpoznawały i zwalczały komórki nowotworowe. Prostymi słowami mówiąc, organizm sam zaczyna zwalczać raka, dzięki czemu jest w stanie go pokonać i wyzdrowieć. Niestety, terapia ta nie jest obecnie refundowana... Musimy za nią zapłacić sami. Jej koszt to około 1,5 miliona złotych... Żeby Piotr przeszedł leczenie, musimy mieć całość kwoty. Terapia musi rozpocząć się pod koniec czerwca, a to oznacza, że mamy zaledwie kilka tygodni na ratunek! Tak bardzo kochamy Piotra - my - żona, siostry, rodzina... Poruszymy niebo i ziemię, by uratować jego życie! Piotr jest jeszcze taki młody, tyle jeszcze chce zrobić dobrego dla innych... Aby jednak tak się stało, musi pokonać chorobę i żyć! Prosimy o udostępnianie i o każdą wpłatę! Wszystkie ręce i serca na pokład! Wierzymy, że z Waszą pomocą damy radę. Dziękujemy za każdą złotówkę i udostępnienie. Żona Elwira, siostry Gosia i Iwona, rodzice i rodzina ➡️ Licytacje dla Piotrka

220 895,00 zł ( 13,84% )
Brakuje: 1 374 850,00 zł
Antoś Janas
Antoś Janas , 5 lat

Ratujemy 5-letniego Antosia❗️Potrzebna PILNA pomoc❗️

To jak ziszczenie naszych największych koszmarów, z których nie można się obudzić. Jak się z tym wszystkim zmierzyć po raz trzeci? Jak wytłumaczyć 5-latkowi, że ten koszmar wrócił, a on po raz kolejny wróci na oddział szpitalny? Na kolejne niezliczone worki chemii, kroplówki, naświetlania, skutki uboczne, badania, których tak bardzo nie znosi? Nasz synek ma zaledwie 5-lat, a stoczył już długotrwałą i niezwykle wyczerpującą walkę z chorobą. Pierwszy raz diagnozę o złośliwym nowotworze mózgu usłyszeliśmy we wrześniu 2020 roku. Antoś przeszedł wtedy operację usunięcia guza oraz 22 cykle chemioterapii.  Niestety nastąpiła wznowa choroby. Kolejną operację przeszedł 23 czerwca 2022 roku wraz z ponownym leczeniem, 8 długich kursów chemioterapią w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach oraz pilny wyjazd do kliniki w Essen-Niemczech na 30 trudnych naświetlań z codziennym usypianiem. Dodatkowo w wyniku powikłań Antoś potrzebował i wciąż potrzebuje stałej rehabilitacji ruchowej i opieki neurologopedycznej.  Po roku nadszedł dzień kontroli – rezonans Antosia. Dzień nerwów i stresu. Staraliśmy się jednak podjeść do tego, jak do rutyny – minął kolejny rok, musimy tylko się upewnić, że wszystko jest w porządku. Wszystko prysło, gdy zobaczyliśmy wbity w ziemię wzrok pani doktor. “W odcinku szyjnym Antosia pojawiła się mała kropka, musimy sprawdzić, co to jest”. Niestety, kolejny dzień przyniósł kolejny nóż w nasze serca – odcinek piersiowy też świeci. Tysiąc pytań, jak, czemu i dlaczego kłębiły się w naszych myślach. To niemożliwe – myślałam.  Mała iskierka tli się w nas jeszcze aż do konsultacji z kliniką w Essen. Mamy nadzieję, że choć Polscy lekarze nie mają złudzeń, usłyszymy, że to jakiś błąd, pomyłka… Wizytę mamy wyznaczoną na 7 marca. Czujemy, że zaczynamy toczyć walkę po raz trzeci. Niestety, tym razem walczymy również z czasem. Nie mamy go za dużo, bo każdy dzień zwłoki działa na niekorzyść naszego synka, każdy dzień może narobić jeszcze większe spustoszenie w jego małym organizmie. Tylko za GRANICĄ Antoś ma szansę – szansę na ŻYCIE, bo tam są dostępne protokoły leczenia, które dają największą nadzieję. Ale to wiąże się z ogromnymi kosztami. Choć jest jeszcze małym chłopcem, Antoś wie już aż za dobrze, z jakim bólem i cierpieniem będzie musiał się mierzyć. Jak mu przekazać, że dziś nie pójdzie do przedszkola, nie będzie się mógł bawić z nowymi kolegami i koleżankami, których poznał zalewie we wrześniu ubiegłego roku? Jak powiedzieć, że jego największe marzenie, żeby zobaczyć orki w ZOO we Francji, które tak planował zobaczyć od roku, musi zamienić na łóżko szpitalne i kolejne miesiące cierpienia? Wiemy, że gdy nadejdzie chwila pakowania walizki, pojawią się pytania, których tak bardzo się boimy: "Czy znowu wypadną mi moje włosy? Czy znowu będzie tak bardzo bolało?” Być może ktoś z nas powiedziałby: “To tylko włosy – odrosną”, ale dla Antosia to symbol choroby i ogromnego cierpienia.  Dla nas rodziców to walka z samym sobą, żeby jak najgłębiej ukryć, swój strach, płacz, przerażenie, bezradność, złość, bezsilność… Tak wiele emocji w nas siedzi, zrozumie je tylko rodzic walczący o życie dziecka… Nie chcemy ich pokazywać na zewnątrz, by Antoś czuł się bezpiecznie. To nie pierwsza bitwa, nie druga, a trzecia już wojna, z którą będzie się musiał zmierzyć na śmierć i życie. Znów przyjdzie płacz, cierpienie, strach i tęsknota za tatą, młodszym bratem i rodziną, z którą nie będzie mógł się widywać podczas leczenia. My – rodzice Antosia nie prosimy Was o pomoc, my o nią BŁAGAMY. Błagamy o to, by dar, jakim jest życie Antosia, nie zostało przekreślone z powodu braku pieniędzy i braku możliwości systemu. Bez Was nie damy rady, ale z pomocą każdej osoby wszystko jest możliwe. Nie zostawiajcie nas z tym samych. Prosimy… Rodzice Antosia ➡️ Licytacje – Wykopmy nowotwór z główki Antosia [FACEBOOK]

291 612,00 zł ( 27,41% )
Brakuje: 772 218,00 zł
Krzyś Zawada
Pilne!
Krzyś Zawada , 4 latka

❗️Pomóż uratować Krzysia przed DMD – ŚMIERTELNĄ chorobą❗️Potrzebny lek za 15 milionów❗️

Krzyś, nasz malutki synek, żyje z wyrokiem, który wydała na niego śmiertelna choroba. Cierpi na dystrofię mięśniową Duchenne’a… Jego mięśnie zanikają, a my rozpaczliwie walczymy o ratunek. Znaleźliśmy się w sytuacji, w której po raz kolejny musimy błagać o pomoc. Tym razem nie chodzi o turnusy rehabilitacyjne, czy leczenie. Lekarze w USA chcą podawać dzieciom w wieku od 4 do 5 lat terapię genową. To metoda, która może zmienić wszystko. Jednak jej koszt to ponad 14 milionów złotych!  Mięśnie… To one pozwalają nam poruszać się, chodzić, chwytać, ale też uśmiechać się, mówić, jeść i oddychać… Każdemu zależy, żeby były sprawne i silne. Kiedy słabną mimo ciężkiej pracy, rozgrywa się prawdziwy dramat. Człowiek traci kolejne umiejętności… Przestaje się ruszać, połykać, oddychać – jego życie zależy od wózka inwalidzkiego, respiratora i sondy… Chcemy zrobić wszystko, by oszczędzić tego naszemu kochanemu synkowi. Krzyś urodził się zdrowy, wszystkie badania uspokajały nas, że tak już zostanie. Byliśmy tacy szczęśliwi… Pierwszy kryzys pojawił się, gdy synek skończył 7 miesięcy. Opóźnienie jego rozwoju stawało się coraz bardziej widoczne. Krzyś nie podnosił główki, leżał niemal nieruchomo... Wyniki badań wciąż wychodziły niemal książkowo, jednak nasza intuicja podpowiadała nam, że musimy szukać… Dopiero bardzo szczegółowe badanie genetyczne dało dramatyczną odpowiedź - dystrofia mięśniowa Duchenne'a.  Dlaczego on musi cierpieć – nasz mały, niewinny, bezbronny synek. Nie mogliśmy się z tym pogodzić, nie możemy do dzisiaj… Dystrofia mięśniowa Duchenne'a jest arcyrzadka, dotyka jednego na trzech tysięcy chłopców. Nasz Krzyś miał tego pecha, że znalazł się w tej nieszczęsnej trójce… Codziennie widzimy, jak choroba postępuje i łamie nam to serca... Przy życiu trzymają go sterydy. Każdej nocy budzi nas krzyk – Krzysiu ma bardzo mocne skurcze nóżek, które powstrzymuje jedynie masowanie. Do tego dochodzą problemy kardiologiczne… Każda, nawet drobna infekcja kończy się zapalenie płuc, bo mięśnie nie współpracują i synek ma problemy z kaszleniem.  Każdy spacer to walka o to, by po kilku krokach Krzysiu się nie wywrócił. Nóżki odmawiają posłuszeństwa, Krzyś krzyczy, jak bardzo go boli… Wózek jest naszym nieodłącznym kompanem… Podawanie sterydów zahamowało też wzrost synka. Tak wiele problemów u tak małego dziecka… Zazwyczaj stwierdza się uszkodzenie jednego lub dwóch eksonów, czyli odcinków genu. U Krzysia uszkodzonych jest aż 16 fragmentów! Wyrokowi sprzeciwić się możemy tylko podaniem bardzo drogiej terapii genowej w USA. Dlatego kolejny raz musimy prosić o pomoc…  Potrzebujemy wsparcia, aby zapewnić Krzysiowi lepsze życie. Przez ostatnie lata żyliśmy ze świadomością, że nie ma lekarstwa na chorobę naszego synka. Teraz gdy pojawiła się nadzieja, musimy walczyć! Droga będzie długa i wyboista, ale chodzi o życie naszego największego cudu! Im większą Krzyś zachowa sprawność w momencie podania leku, tym większa nadzieja, że terapia genowa przyniesie upragnione rezultaty. Będziemy wdzięczni za każde wsparcie, wpłaty i udostępnienia zbiórki. Wierzymy i mamy ogromną nadzieję, że zbiórka tej niebotycznej kwoty zostanie zrealizowana, a Krzyś pełen sił podziękuje za każdy dar serca ratujący jego życie. Anna i Łukasz, rodzice Krzysia  ➤ Obserwuj walkę Krzysia na jego FACEBOOK'U ➤ Wesprzyj zbiórkę Krzysia poprzez LICYTACJE  ➤ #SuperbohaterzyLeosia - Licytacje Dla Krzysia Zawady ➤ konin.naszemiasto.pl – II Runda ORLEN SUPER RACE w Kleczewie dla Krzysia. ➤ porady.sympatia.onet.pl – Ania samotnie walczy o życie nieuleczalnie chorego synka. "Każdej nocy budzi mnie krzyk" ➤ leczyca.naszemiasto.pl – 4-letni Krzyś z Łęczycy zmaga się z rzadką chorobą genetyczną. W sieci trwa zbiórka na terapię genową w USA ➤ onet.pl - Ciężko chory Krzyś pilnie potrzebuje pomocy. Koszt leczenia zwala z nóg ➤ lodz.tv.pl – Krzyś cierpi na dystrofię mięśniową Duschenna. Potrzebne jest 14 mln na lek ➤ wiadomosci.onet.pl – Ciężko chory Krzyś pilnie potrzebuje pomocy. Trwa zbiórka na kosztowną terapię genową ➤ dzienniklodzki.pl – Mały Krzyś z Łodzi to pierwszy pacjent w Polsce, który zbiera na terapię genową by leczyć dystrofię mięśniową Duchenne'a. Kosztuje 15 mln zł ➤ lodz.tvp.pl – Potrzebna pomoc dla Krzysia. 14 mln złotych na lek przeciw chorobie Duchenne'a ➤ lodz.tvp.pl – Biegacze na Zdrowiu wspierali zbiórkę na leczenie 3-letniego Krzysia ➤ tvtoya.pl

2 699 658,00 zł ( 18,41% )
Brakuje: 11 960 023,00 zł
Anna Prószyńska
Pilne!
Anna Prószyńska , 50 lat

PILNE: Nowotwór powrócił silniejszy❗️Pomóż mi go pokonać❗️

Mam na imię Ania i mam 50 lat. Jestem mamą dwójki wspaniałych dzieci. Wiodłam dobre i szczęśliwe życie. Dziś chciałabym napisać to samo, ale od ponad 4 lat moje życie to walka, walka na śmierć i życie. Dziś nie wiem, czy jej nie przegrywam… Każdy nowy rok zaczynam rutynowymi badaniami. Tak było również na początku 2019 roku. Wyniki były dobre, ale mniej więcej w połowie roku zaczął mnie niepokoić brak miesiączki. Kolejne badania odkryły przede mną druzgocącą prawdę. W październiku usłyszałam, że jestem chora – mam raka jajnika. Zaledwie miesiąc później przeszłam poważną operację usunięcia macicy wraz z jajnikami i jajowodami. Następnie przyjęłam 6 cykli chemioterapii. Niestety, rok później usłyszałam słowo, którego boi się każdy chory – WZNOWA.  Na nowo do mojej krwi zaczęła wpływać chemia – chemia, która zabija wroga, ale też mnie. Od tego dnia minęło już 3.5 roku. Czuję się coraz gorzej, brakuje mi sił. Walczę z przerzutami. Nie zamierzam się jednak poddać. Po każdym upadku podnoszę się i walczę dalej, bo mam dla kogo. Dla moich dzieci, rodziny, przyjaciół, dla siebie… Po prostu kocham życie. Żyć dalej w zdrowiu to jedyne, czego pragnę.  Niestety, chemioterapia nie wystarcza. Nie przynosi rezultatów. Aby żyć, muszę wdroży silniejsze leczenie. Dużą szansą jest dla mnie immunoterapia podawana w Niemczech. Niestety w moim przypadku leczenie to nie jest refundowane, w dodatku jest bardzo kosztowne.  Każdego dnia wstaję, by walczyć. Obiecałam sobie, że spróbuję wszystkich możliwości, że zrobię wszystko, by ocalić swoje życie. Sama jednak nie dam rady. To ogromna kwota, której nigdy nie będę w stanie zgromadzić. A czas gra na moją niekorzyść… Zbiórka jest moją ostatnią nadzieją. Proszę, jeśli możecie mi pomóc, wesprzeć wpłatą, udostępnić zbiórkę, napisać dobre słowo, będę Wam serdecznie wdzięczna. Walczę o życie – o najwyższą wartość.  Ania

30 086,00 zł ( 7,07% )
Brakuje: 395 446,00 zł

Obserwuj ważne zbiórki