Province

  • All Poland
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Małgorzata Czarnecka
Małgorzata Czarnecka , 62 years old

Choroba odebrała naszej mamie wszystko... Prosimy, pomóż nam ją ratować!

I Ty możesz mieć tego wirusa… Według lekarzy ma go ogromny procent populacji. Choć większość z nas jest tylko nosicielami, moja mama prawdopodobnie przez niego leży teraz sparaliżowana… To straszne, jak niewiele w życiu od nas zależy. Tragedia może przydarzyć się każdemu z nas… Zły los, pech chciał, że choroba dopadła naszą mamę. Prosimy z całego serca - pomóżcie nam ją ratować! Niech ten horror w końcu się skończy, niech nastanie szczęśliwe zakończenie… Małgosia, nasza mama, to jeszcze młoda kobieta… Pełna pasji, piękna, z dobrym sercem. Nauczyła nas żyć i pomagać innym. W życiu nie podejrzewalibyśmy, że w zamian otrzyma cierpienie, a my będziemy prosić o pomoc dla niej… Mama zachorowała na coś, czego nikt ze stuprocentową pewnością nie jest w stanie zdiagnozować. Jedyne, co udało się do tej pory ustalić, to to, że mózg mamy zaatakował wirus EBV. Jest coraz gorzej, a zaczęło się zupełnie niewinnie… Gdy wstawała rano, bolał ją kręgosłup. Przecież to jeszcze nic takiego, mama myślała, że przemęczenie, może wiek. Potem jednak zaczęły jej drętwieć palce stóp, zaczęły się problemy ze wzrokiem i ręką, która automatycznie się przykurczała. Mama zaczęła dziwnie chodzić, ciągnąć za sobą jedną nogę. To było dwa lata temu. Od tego czasu choroba sprawiła, że mama tylko leży, nie jest w stanie zrobić nic… Byliśmy u wielu lekarzy medycyny klasycznej i u neuropatów. Jednak ani jedni, ani drudzy nie byli w stanie pomóc. Wymieniali się diagnozami, ale kolejne badania albo objawy je wykluczały, a przepisane leki nie działały. Mama miała wiele prześwietleń mózgu i kręgosłupa, wykazały uciski między kręgami, ale nie wiadomo, skąd się wzięły. Jeden z fizjoterapeutów zauważył, że pościągały się powięzi w ręce, która wciska się w wątrobę. To powoduje wykrzywianie się kręgosłupa. Ale to tylko kolejne z objawów, a nikt na pewno nie jest w tanie powiedzieć, co za potwór torturuje naszą mamę!  Jeden lekarz stwierdził nawet, że mama symuluje. Ciekawe, co by powiedział teraz, widząc mamę w tak strasznym stanie… Testy krwi wykazały wirusa EBV. Część lekarzy to zlekceważyła, ale nie którzy uznają za przyczynę wszystkiego. Znaleźliśmy klinikę i jeszcze jedną lekarkę, która jest w stanie podjąć się leczenia - specjalizują się właśnie w leczeniu tak ciężkich przypadków! EBV to wirus, który jest jak bomba. Większość z nas go ma, ale nigdy nie wiadomo, u kogo wybuchnie i jakie poczyni spustoszenia… Dzisiaj mama jest zupełnie zdana na pomoc innych. Wszystko spadło na barki taty, a my z siostrą pomagamy, jak możemy. Cały czas szukamy specjalistów, klinik, jakiegokolwiek ratunku. Nie możemy pogodzić się z tym, co ją spotkało… Od prawie roku mama nie jest w stanie zrobić nic, każdego dnia leży i… cierpi. Choruje ciało, choruje dusza. Mama do tej pory śpiewała, występowała, dbała o siebie zdrowo się odżywiała. Miała marzenie, by do późnej starości być aktywna. To marzenie się nie spełniło… Prowadziła swoją firmę, chór… Teraz to wszystko leży, tak jak leży mama. Pieniądze stopniały, a są dziś potrzebne jak nigdy… Niedawno została babcią, a nie jest w stanie nawet przytulić wnuczki, wziąć jej na ręce… Wierzymy, że to się jeszcze zmieni, a mama odzyska zdrowie i pokona chorobę! Leczenie w klinice Breidenbach jest bardzo kosztowne, lecz pokładamy ogromną nadzieję, że tam otrzymamy odpowiedź, co dolega mamie i jak ją leczyć - tam są specjaliści od wirusa EBV. Robimy co w naszej mocy, czepiamy się każdej nadziei, każdego sposobu, by pomóc mamie. Ona jest dla nas wszystkim! Chcemy wraz z nią cieszyć się każdym dniem, wraz z jej malutką wnuczką, przeżyć jeszcze wiele pięknych lat, prześpiewać wspólnie wiele koncertów… Wierzymy w cuda, w miłość i dobroć ludzi.  Nigdy nie myśleliśmy, że spotka nas cos takiego. To jak zły sen, ale dzieje się naprawdę. Jesteśmy zdani na pomoc, bo bez Was sobie nie poradzimy. Błagamy, pomóżcie nam… Każdy dzień jest ważny... Michał i Hania, dzieci Małgosi, wraz z rodziną*******Zbiórka obejmuje diagnostykę z Breidenbach, leczenie wzmacniające oraz wizyty lekarskie. Gdy zostanie określony plan leczenia i poznamy jego kosztorys, kwota zbiórki zostanie zaktualizowana. 

28 942,00 zł ( 54.41% )
Still needed: 24 249,00 zł
Róża Maciejewska
Róża Maciejewska , 7 years old

Różyczka i jej życie pełne kolców... Pomóż, by to maleństwo przestało cierpieć!

Mówią, że nie ma róży bez kolców… W życiu naszej Różyczki tych kolców jest wyjątkowo dużo. Dlaczego, gdy urodziła się taka cudowna istotka, jej każdy dzień jest pełen cierpienia? Dlaczego ten koszmar, którego nie powinno znać każde dziecko – poranki i noce w szpitalu, rączki pokłute od igieł, sygnał karetki, ten strach – ona zna aż za dobrze? Czym zawiniło takie niewinne, bezbronne dziecko? Serce pęka, gdy w uszach brzmi jej płacz, gdy nie można nic zrobić! A bylibyśmy w stanie zrobić wszystko, żeby tylko oszczędzić naszej córeczce cierpienia… Prosimy o pomoc! Historia naszej córeczki zaczyna się w szpitalu, gdzie przyszła na świat. Nie sądziliśmy, że będziemy do niego wracać... Myśleliśmy, że Różyczka jest zdrowa, tak mówili też lekarze. Szybko okazało się jednak, że jest inaczej… Co nas zaniepokoiło? To, że była grzeczna, cicha. Za cicha. Inni rodzice nam zazdrościli, mówiąc, że takie dziecko to spełnienie marzeń. Ale ona tylko leżała, nie ruszała się, taka maleńka, cicha, nieruchoma jak laleczka. Gdy udaliśmy się do neurologa, jedyne, co nam powiedział to to, że nasze dziecko nie ma mózgu. Niczego więcej nam nie wytłumaczył. Nigdy, nikomu nie będziemy życzyć tego, co wtedy przeżyliśmy. Nie chce się żyć, mówić, jeść, potem nawet już płakać. Łudziliśmy się, że lekarz się mylił, że to nie może być prawda, jakim cudem nasza Róża nie ma mózgu, skoro żyje, oddycha?  Wymodliliśmy to, że diagnoza nie była do końca trafna. Okazało się, że Różyczka ma mózg, ale bardzo zniszczony. Doszło do wylewu krwi. Wylew zniszczył całą lewą półkulę. Jego ślady znaleziono też w prawej… Nikt nie był w stanie nam powiedzieć, jakie będą konsekwencje wylewu, czy Róża będzie chodzić, mówić, cokolwiek rozumieć... Czy nie będzie rośliną. Nie wiedzieliśmy nic poza tym, że rehabilitacja jest dla córeczki jedyną szansą i że jest nadzieja, bo mózg dziecka regeneruje się inaczej niż mózg dorosłego człowieka. Niestety - lewa, uszkodzona półkula odpowiada za prawą stroną ciała... Róża w ogóle nie czuje, że ma prawą rączką. Nie używa jej, zwisa bezwładnie... Czyni jednak postępy. Prowadzona za rączkę, chodzi w ortezkach! Używa doskonale lewej rączki. Ma stopień upośledzenia lekki i choć wszystko przychodzi jej wolniej, chodzi do normalnego przedszkola. Wszystko rozumie... Największym wrogiem jest padaczka. Ataki są rzadkie, ale jak już przychodzą, są jak trzęsienie ziemi... Niszczą wszystko. Bardzo się ich boimy. Mieliśmy mieć dziecko bez mózgu, a dzięki rehabilitacji mamy wspaniałą, roześmianą córeczkę. Musimy jednak kontynuować ćwiczenia - to dla Róży jedyna szansa i lekarstwo. Terminy zajęć, które finansuje NFZ są tak odległe i jest ich tak mało, że w żaden sposób nie jest to w stanie jej pomóc… Pozostaje tylko prywatna rehabilitacja, płatna. Każdy dzień, w którym Róża nie ćwiczy, oddala ją od zdrowia, od samodzielności!  Prosimy o pomoc. Nie chcemy nic dla siebie, tylko tego, żeby dać jej szansę. Czas ucieka. Wierzymy jednak w lepsze jutro i to, że naszej córeczce uda się mieć inne życie, lepsze życie.

16 950,00 zł ( 56.1% )
Still needed: 13 260,00 zł
Sebastian Zawistowski
Sebastian Zawistowski , 24 years old

Rozpaczliwy list matki umierającego 22-latka❗️Ratujmy jego życie!

Jak opisać największy ból serca matki, która wie, że jej dziecko w każdej chwili może umrzeć?  Same myśli już aż bolą. Mój syn miał tylko 3 lata, gdy lekarze stwierdzili u niego nowotwór… Od tamtej pory nasze życie to walka i nieustanny strach, że każdy dzień razem może być tym ostatnim. Seba ma ostatnią szansę na uratowanie życia, a ja błagam o pomoc! Ratujcie moje dziecko… Minęło tyle lat, a ja nigdy nie zapomnę dnia diagnozy. Chwila największej rozpaczy wraca w moich myślach i nie chce odejść, bo nowotwór wciąż zadaje coraz silniejsze ciosy… Synek był wtedy taki malutki. Dopiero co zaczął życie. Rak i śmierć – to ostatnie rzeczy, które powinny mu się zdarzyć! Świat przestał dla mnie istnieć… Nie rozumiałam, dlaczego nadal trwa, jakim cudem ludzie obok śmieją się, cieszą życiem, skoro moje dziecko umiera! 2 tygodnie później odbyła się operacja. Lekarze powiedzieli, że chemia nie jest potrzebna, bo guz został w całości wycięty. Pierwsza dobra wiadomość. Dziękowałam Bogu, że Sebastianka ominęło piekło chemioterapii. Spokój trwał 6 lat. Strach wracał tylko na kontrolnych badaniach co 3 miesiące, ale z każdym dobrym wynikiem znikał. Nasza radość nie trwała jednak długo. Cierpienie wróciło i zadało ból, jeszcze silniejszy. Gdy synek miał 9 lat, zrobiła mu się narośl na dziąśle. Dentystka nie wiedziała, co to jest; w szpitalu zapewniali nas, że to nic nowotworowego. Zmiana jednak rosła, a ja jeździłam po lekarzach. Cały czas słyszałam to samo, instynkt matki jednak nigdy się nie myli. Gdy znów zjawiliśmy się w szpitalu, guz był już wielkości grejpfruta.  Nowotwór złośliwy kości. Śmierć znów wyciągnęła ręce po moje dziecko! Lekarze wycięli guza, a wraz z nimi cały staw żuchwowy. Gdy Sebastian się obudził, płakał, że go boli, że jest zmęczony. Że nie chce już dłużej walczyć… Chce, by to wszystko się skończyło. Nikt nie zdaje sobie sprawy jak bolą matkę słowa, że jej 9-letnie dziecko nie chce już żyć. Słów lekarza na wizycie kontrolnej nie zapomnę nigdy - przerzut do płuc. Dalej już nic nie słyszałam, mój płacz zagłuszył wszystko… Sebastiana czekało piekło chemii… Leczenie niszczy, ale też zabija. Synek stał się cieniem siebie… Słaby, łysy, smutny. Rany na rękach i nogach przypominały oparzenia. Sebastian nie mógł jeść, wstawać z łóżka, iść do łazienki. Kolejne, silniejsze od poprzednich chemie nie działały. Czekał nas wielomiesięczny pobyt na oddziale onkologii, gdzie wciąż słychać płacz matek, które straciły swoje dzieci. Niestety, mimo leczenia zmiany powiększyły się… W Polsce dotarliśmy do ściany. Wyjechaliśmy do Niemiec… Żeby ratować życie synka, poszłabym wszędzie, nawet do piekła. W Niemczech okazało się, że są kolejne przerzuty… Przez kilka lat nasze życie przypominało błędne koło…Przerzuty, operacja, następna chemia. Kolejna cierpienie mojego syna, które rozrywało mi serce. W Niemczech stało się w końcu to, co w Polsce – doszliśmy do ściany. Metody leczenia powoli się wyczerpują… Pozostała terapia wspomagająca, zaplanowana na 3 lata. Jej koszt to ok. 1500 euro miesięcznie. Bałam się mieć nadzieję, ale udało się! Terapia w końcu okazała się czymś, co przynosi efekty… Tomograf, zrobiony po 6 miesiącach, nie wykazał żadnych zmian nowotworowych. Leczenie musi być kontynuowane! To jedyna szansa na życie Sebastiana… Nic innego nie pomaga, nie daje nadziei! Nie mamy już pieniędzy, żeby za nie zapłacić… Na leczenie Seby wydaliśmy wszystkiego. Dlatego błagam ludzi dobrej woli o pomoc! Nie potrafię powstrzymać łez… Proszę o ratunek, o życie dla mojego dziecka.

123 065,00 zł ( 47.82% )
Still needed: 134 279,00 zł
Wiesław Mysiak
Wiesław Mysiak , 66 years old

We wake up Wiesia! The family is waiting for his return!

Our dad had his first hemorrhagic stroke in 2015. Doctors were giving him only 50% chance to survive. They said he would never walk or talk again. At the end of 2019 he had his head MRI. It didn’t show any abnormalities. Unfortunately it happened again. On October 8th 2019 in the morning, our mom checked dad’s blood pressure before he left for his physical rehabilitation. He told her he loved her as he did every day. While he was doing one of his exercises,he passed out. We found out that he had had an extensive hemorrhage due to the stroke in the left brain hemisphere. Our world collapsed. Dad’s state had been referred to as critical and he has been in the coma since then. We decided to bring him home from hospital so that he can be surrounded by the ones he loves. His body is paralised but lately he has made some progress. He opens his eyes, he smiles or cries sometimes. He tries to move his left leg. He desperately needs specialised treatment as the brain is an amazing structure and some damage can be undone through therapy. He needs a special therapist to work with him all day, stimulating his brain function. The next few months are critical for him. The longer we wait, the less chance for recovery there is. One month in a specialistic clinic costs around $4000 (17000zl). We can’t afford it without your help. We won’t stop fighting until we get him back. Please donate, any amount would be very appreciated. Every penny counts. If you can’t donate, please share this link. Thank you so much - we believe there are people out there with big hearts . 

60 499,00 zł ( 39.85% )
Still needed: 91 310,00 zł
Kacper Kośmider
Kacper Kośmider , 24 years old

Kacper nie może pogodzić się z amputacją ręki. Prosimy, pomóż!

„Sympatię ludzi on ma, na pewno pomogą” – mówi każdy, kto zna Kacpra. Jego znajomi bez wyjątku mówią, że zawsze był chętny do pomocy i jeśli trzeba było coś zrobić, pomóc – był pierwszy, bez odkładania na później, na jutro. Niektórzy mówią, że ten wypadek to dlatego właśnie, że Kacper był zbyt pracowity… Tamtego dnia razem z bratem pomagał tacie przy zdejmowaniu pokrycia dachu. To wtedy doszło do wypadku, w którym obie ręce Kacpra zostały zmiażdżone. Prawą trzeba było amputować. Lewą uratowano, ale do tej pory jest w bardzo złym stanie. Jedyną szansą dla Kacpra na odzyskanie samodzielności jest specjalistyczna proteza. Niestety – bardzo droga... Od razu po wypadku Kacper trafił do szpitala! W wyniku doznanego urazu zmiażdżeniowego konieczna była amputacja prawej ręki powyżej łokcia. Podczas wypadku zostało też zmiażdżone lewe przedramię. Ponad dwa miesiące lekarze walczyli o lewą rękę – o to by zachować ją, mimo że konieczne było usunięcie z niej zmiażdżonej kości. Obecnie Kacper jest pod opieką specjalistów z Poznania, którzy wszczepili mu implant kości w lewe przedramię, ale implant musi zarosnąć tkankami, aby mogli w dalszej kolejności przeprowadzić kolejne operacje rekonstrukcyjne mające na celu przywrócenie ręce pewnej funkcjonalności. Niestety nie wszystko da się w 100% naprawić, wyleczyć. Ile to potrwa – miesiące, lata? Niedługo minie rok, odkąd Kacper funkcjonuje bez rąk. Dla pracowitej osoby z wieloma planami i marzeniami, która zawsze coś robiła, to bardzo frustrujące…  Przed wypadkiem Kacper uczył się w szkole samochodowej. Od dziecka interesowały go samochody i wyścigi. Skończył szkołę, ale do egzaminu nie miał szans podejść. Wypadek przekreślił wszystko. Amputowana ręka to coś, z czym Kacper nie może się pogodzić. Na samym progu dorosłości wypadek zabrał mu sprawność, a co za tym idzie samodzielność... TVP Bydgoszcz o historii Kacpra: “Wydawało się nam, że jeśli się mocno postaramy, damy radę sami uzbierać środki na protezę prawej ręki. Jak to się mówi „siła w narodzie była wielka”. Niestety w październiku podczas konsultacji dowiedzieliśmy się, że koszt protezy będzie dużo większy, niż zakładaliśmy na początku. Dodatkowo potrzebujemy też pieniędzy na rehabilitację i dojazdy do szpitali. Nasza sytuacja jest bardzo ciężka… Bez wsparcia Kacper nie odzyska swojej sprawności, dlatego postanowiliśmy poprosić Was o pomoc.  Dlatego bardzo proszę, pomóżcie. Przed Kacprem jest jeszcze całe życie...". Rodzina i przyjaciele Kacpra

45 081,00 zł ( 9.95% )
Still needed: 407 940,00 zł
Mason Słowicki
Mason Słowicki , 6 years old

Twoja pomoc to jego szansa na życie bez bólu!

Świat się zawalił... Czy życie Masona musi być naznaczone niepełnosprawnością? Twoja pomoc to życie bez bólu! Chcielibyśmy podzielić się z Wami historią naszego synka. Pisanie o sytuacji, która nas spotkała, jest dla nas bardzo bolesne. Niestety dziś nie mamy wyboru...  Kiedy Mason przyszedł na świat, ważył niewiele ponad kilogram. Zaraz po porodzie trafił na Oddział Intensywnej Terapii. Za Masona oddychał respirator. Radość z narodzin synka przerodziła się w ogromny strach i bezsilność. Każdą noc przez trzy miesiące pobytu w szpitalu z synkiem, spędziłam na nasłuchiwaniu aparatu stymulującego oddech i bicie serca. Modliłam się z mężem przy łóżeczku o każdy jego oddech, o każdą przeżytą godzinę… Mogliśmy go dotykać tylko przez rękawiczki. Mój trzymiesięczny pobyt w szpitalu, bez możliwości wyjścia na zewnątrz był jak niekończący się sen. Nie można przelać na papier tego, co dzieje się w sercu matki, patrzącej na to, jak płynie życie na oddziale Intensywnej Terapii, kiedy spotykamy się z przedwczesnym porodem, jak i z przedwczesną śmiercią. .. Na naszych twarzach łzy szczęścia, ale i wielki strach. Zamykając drzwi szpitala, myślałam, że nasz koszmar się skończył, że w końcu wygraliśmy – jednak to nie była prawda. Synek ma Mózgowe Porażenie Dziecięce. W imieniu mojego dziecka – Masona, jak i w naszym – rodziców, chcemy z całego serca prosić Was o pomoc, o wsparcie finansowe, aby móc realizować rehabilitację. Jest ona bardzo ważna, aby Mason mógł stać się sprawnym fizycznie chłopcem. Mason musi być rehabilitowany 3-4 razy dziennie metodą Vojty. Każde ćwiczenia są dla niego ogromnym bólem i stresem, ale dzięki nim może uzyskać sprawność w rączkach i nóżkach. Może nauczyć się siadać i chodzić. Szanse na pierwsze kroki, życie bez bólu i szczęśliwe dzieciństwo mogą dać mu jedynie intensywne ćwiczenia. Każde ćwiczenia są dla niego ogromnym bólem i stresem, ale dzięki nim może uzyskać sprawność w rączkach i nóżkach. Może nauczyć się siadać i chodzić. Najważniejszym celem jest niedopuszczenie, aby mięśnie uległy dystrofii mięśniowej. Szanse na pierwsze kroki, życie bez bólu i szczęśliwe dzieciństwo mogą dać mu jedynie intensywne ćwiczenia. Proszę, pomóżcie Masonowi stanąć na nóżki. Liczy się każda kwota, choćby ta najmniejsza. Nigdy nie sądziłam, że będę musiała prosić o pomoc w taki sposób, ale dla zdrowia i szczęścia synka zrobię wszystko.  Gosia, mama Masona

155 472,00 zł ( 64.95% )
Still needed: 83 890,00 zł
Katarzyna Szustak
Katarzyna Szustak , 47 years old

Samotna mama walczy o sprawność. Bez operacji nie stanie na nogi!

Oglądać własne nogi bez cienia obrzydzenia. Wyjść z domu bez porażającej myśli, że jutro ból będzie paraliżujący i wykluczy mnie z życia na kilka najbliższych dni. Móc powiedzieć córce, że pójdę z nią dalej niż do najbliższego pokoju.  Chwilę, kiedy choroba zwaliła mnie z nóg pamiętam jak przez mgłę. Kilka dni wcześniej byłam przekonana, że to zwykłe przeziębienie. Miałam w planie spędzić chwilę w domu, wyleżeć chorobę i wrócić do życia. Późniejsze wydarzenia majaczą gdzieś w świadomości. Szczegóły znam tylko z opowieści bliskich, którzy mnie wtedy ratowali. Ludzie, którym zawdzięczam życie. Coś, co z założenia brzmiało niegroźnie, doprowadziło do śpiączki. Leżałam w szpitalu, a moja rodzina zadawała sobie jedno pytanie: co dalej? A ja nieświadoma niczego leżałam tam zdana na pomoc lekarzy.  Kiedy otworzyłam oczy nie wiedziałam, co się dzieje. Pierwsze spojrzenia na świat uświadomiły mi jedno: teraz muszę doceniać każdą małą chwilę. Czekała na mnie nastoletnia córka. I życiowa rewolucja. Zmieniło się wszystko. W wyniku zakażenia moje życie było zagrożone. W tym momencie lekarze podjęli jedyną słuszną decyzję. Musieli działać natychmiast. Amputacja stóp to jakby ktoś pozbawił mnie samodzielności, możliwości podejmowania decyzji, szansy na aktywne wychowywanie córki.  Ja, osoba, która zawsze była niezależna i pierwsza ruszała do działania pełna energii, zostałam przykuta do łóżka. Każdy dzień stał się dla mnie wyzwaniem. Mimo że minęło już kilka lat, tak jest do dziś… Walkę prowadzę z samą sobą, z ograniczeniami, z bólem. Każde wyjście to doświadczenie graniczące z traumą. Kiedy chcę pójść, nawet do najbliższego sklepu, zawsze zabieram ze sobą kule, a najlepiej by ktoś był obok, kto zawsze będzie mógł służyć ramieniem. Bo sił na utrzymanie się na nogach mam wciąż niewiele. Wracając do domu czuję, że czeka mnie najgorsze. Widok zakrwawionych skarpetek, opuchniętych, obolałych kikutów przypomina, co przeżyłam. Kilkanaście minut spaceru przykuwa mnie do fotela na kilka kolejnych dni. Później nawet chodzenie po domu jest poważnym problemem… Kilka kroków jest niczym wejście na najwyższą górę. Mogłoby się wydawać, że przez potworne konsekwencje choroby jestem całkowicie wyłączona z życia. Na szczęście nie do końca. W ogromie nieszczęścia, którego doświadczyłam, mam odrobinę szczęścia, ponieważ otaczają mnie fantastyczni ludzie. Tacy, na których zawsze mogę liczyć. Kiedy koleżanki odwiedzają mnie w domu i opowiadają o codzienności strasznie im zazdroszczę. To ukłucie, które za każdym razem uświadamia mi, że mam niewielkie szanse na to, by żyć tak jak kiedyś. Pójść do pracy, być wśród ludzi, realizować ambicje. Dla jednych ta rutyna bywa wyniszczająca, a mi gwarantowała, że czułam, że żyje.  Dla siebie, dla mojej córki chcę być sprawna. Marzę o tym, by ból zniknął z mojego życia. Niestety, tego, co doświadczyłam nie da się usunąć, za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Potrzebna jest interwencja lekarzy, skomplikowana operacja, która daje szanse i nadzieje na to, że jeszcze ruszę przed siebie. Że moje największe marzenie o sprawności i samodzielności się spełnieni. Niestety, jest jeden haczyk… Kiedy w niemieckiej klinice dowiedziałam się, że jest szansa w mojej głowie pojawiły się ogromne nadzieje. Ale wraz z nią przekazano mi również kosztorys na ogromną kwotę. Suma, której nie mam! Ponad 300 tysięcy złotych - cena za sprawność, operację i protezy stóp. Za realizację największego marzenia. Proszę o pomoc! To jedyna szansa, bym ja, samotna mama, kroczyła u boku córki w najważniejszych momentach jej życia.  Inni czasem nie rozumieli, ale ja zawsze chciałam wycisnąć z każdej chwili tyle, ile możliwe. Zupełnie jakbym czuła, że czas jest ograniczony, że za jakiś czas może nie będę miała szansy. Życie rozbija się o chwilę. W ciągu jednej wszystko, co robiłeś, na co pracowałeś, może zniknąć. A ty nie będziesz miał na to żadnego wpływu. Właśnie dlatego wierzę, że przyciągnę dobrych ludzi, którzy zechcą odmienić mój los. To jedna, jedyna szansa na to, że śpiączka i choroba pozostaną wyłącznie wstrząsającym wspomnieniem.  A przy życzeniach składanych komukolwiek, pamiętaj, zdrowie jest najważniejsze...

9 387,00 zł ( 2.94% )
Still needed: 309 762,00 zł
Konrad Sepiół
Konrad Sepiół , 18 years old

On umiera każdego dnia❗️Pomocy - Konradowi kończy się czas!

Żadne słowa nie opiszą tego, co czuje rodzic, gdy lekarz mówi „Dziecko jest śmiertelnie chore, przeżyje maksymalnie 10 lat”... Do dzisiaj, gdy się budzę, mam nadzieję, że to zły sen. Że pójdę do pokoju obok, a Konrad wyskoczy z łóżeczka, wstanie, uśmiechnie się, zagada. Niestety, tak się nie stanie… Chciałabym wytłumaczyć Konradowi, dlaczego tak się dzieje. Ale nie wiem, mimo że codziennie mam ochotę krzyczeć, wykrzykiwać z całych sił: dlaczego? Dlaczego on? Dlaczego my?! Co takiego zrobiło moje dziecko, że jest śmiertelnie chore?! Jak przez mgłę wspominam czasy, kiedy jeszcze nie wiedzieliśmy, co nas czeka, kiedy byliśmy z mężem szczęśliwi. Miłość, ślub, dziecko. Mały człowiek, dopełnienie naszej miłości. Nasz synek. Patrzyłam na to, jak rośnie, wyobrażając sobie, jaki będzie, gdy będzie duży. Gdy pójdzie do szkoły, na studia, gdy kiedyś ożeni się i sam będzie miał dzieci... To była bajka… Teraz już wiem, że bajki nie istnieją. Brutalna rzeczywistość jest taka, że Konrada codziennie zabiera śmierć! Mój synek nigdy nie pójdzie do liceum. Nigdy nie zda matury. Nie poprowadzi samochodu. Nie pójdzie do pracy, nigdy nie będzie mieć żony, dzieci. Według lekarzy, Konradowi zostało parę lat życia, w trakcie których powoli i nieubłaganie będzie tracić kontrolę nad własnym ciałem… Gdy Konrad miał 9 lat, zaczął zachowywać się dziwnie. Jego rączka cały czas podnosiła się do góry. Opuszczałam ją na swoje miejsce, ale cały czas wracała do uniesionej pozycji. Mimo rehabilitacji, położenie rączki nadal się nie zmieniało. Konrad zaczął dziwnie chodzić, jakby na palcach. Jego ciało żyło własnym życiem… Trafiliśmy znowu do szpitala, gdzie zrobiono synkowi rezonans głowy. Wtedy usłyszałam wyrok… Wyrok śmierci. NBIA-PKAN 2. Neurodegeneration with brain iron accumulation. To niezwykle rzadka, genetyczna choroba, w której dochodzi do neurodegeneracji - zwyrodnienia układu nerwowego. Żelazo odkłada się w częściach mózgu, odpowiedzialnych za ruch i napięcie mięśniowe. W ten sposób prowadzi do śmierci komórek. Dziecko zaczyna się wykręcać, przybierać nienaturalną postawę, pojawiają się zaburzenia chodu, mowy, wzroku…To choroba nieuleczalna. W końcu prowadzi do śmierci. Przytrafia się jednemu dziecku na milion. Konrad jest właśnie tym jedynym, milionowym dzieckiem. Synek zaczął mieć wkrótce problemy z chodzeniem. Przestał wstawać z łóżka, przewracał się, zaczął kuśtykać. Płakałam, kiedy musieliśmy kupić wózek inwalidzki. Wykręciły mu się rączki... Inne dzieci uczyły się nowych rzeczy, biegały, mówiły pełnymi zdaniami. Moje cofało się w rozwoju… Zaczęło mieć problemy z chodzeniem, mówieniem. Moje dziecko umierało każdego dnia, a ja razem z nim .Nie umiałam się pogodzić, nie wierzyłam, nie chciałam wierzyć. Wylałam nie morze, ale ocean łez… Dopiero potem zrozumiałam, że muszę walczyć. Jeśli tego nie zrobię – Konrad umrze. Z rodzicami z całego świata szukamy ratunku dla naszych dzieci. Szukamy sposobu, by pokonać tę straszną chorobę... Jednak co jakiś czas opuszcza nas kolejne dziecko... Za szybko, za wcześnie... Wciąż trwają badania kliniczne nad wynalezieniem leku. Jest wiele ośrodków klinicznych w Ameryce, Hiszpanii, Niemczech, które prowadzą szereg badań, aby znaleźć ratunek dla chorych. MUSIMY BYĆ GOTOWI! Gotowi fizycznie, ale niestety także finansowo… By tak się stało, musimy walczyć, a to jest możliwe tylko dzięki codziennej rehabilitacji i lekom… Łagodzą objawy, ale nie leczą źródła choroby. Są jednak niezbędne. Nie wiem, ile zostało nam czasu, dlatego błagam o pomoc, bo potrzebna jest teraz! Patrzę na Konrada i nie wyobrażam sobie, że miałoby go nie być! On tak bardzo chce żyć... Z całego serca proszę o ratunek!

26 955,00 zł ( 40.47% )
Still needed: 39 641,00 zł
Remigiusz Ciuraba
Remigiusz Ciuraba , 44 years old

Tli się we mnie nadzieja, że jeszcze będę widzieć świat!

Ciemność, widzę ciemność... To nie tylko cytat z kultowego filmu. To moja szara, a właściwie czarna rzeczywistość. Rozejrzyj się w prawo i w lewo. Świat, który nas otacza, naprawdę jest piękny, a ja chciałbym go jeszcze kiedyś zobaczyć. Na własne oczy... Kiedy czternaście lat temu zaczęły się moje problemy ze wzrokiem, w życiu bym się nie spodziewał, że ostatecznie ten wzrok stracę. Trafiłem do lekarza z ostrym zapaleniem. Podjęto leczenie farmakologiczne, ale kolejne próby odstawienia leków kończyły się nawrotem choroby i ponownym pobytem w szpitalu. Przez cały okres leczenia przeszedłem aż siedem operacji, które miały nie dopuścić do całkowitej utraty wzroku. Niestety… ciągła farmakologia, jak i ingerencja chirurgiczna pozostawiły po sobie skutki uboczne - zanik nerwów wzrokowych oraz zniszczenie plamek żółtych.  Nigdy nie narzekałem na swój los. Nie chciałem, aby traktowano mnie ulgowo. Wolałem stawiać czoła wyzwaniom i dążyć do wybranego celu. Po tych wszystkich trudnych latach pojawiło się dla mnie światełko w tunelu. Znów mogę widzieć! Komórki macierzyste to moja szansa. Terapia nimi pomoże mi odbudować nerwy wzrokowe, jak i centralną część siatkówki w obu oczach, a co za tym idzie - w znacznym stopniu poprawić widzenie.  Koszt terapii zwala z nóg. Pieniądze są tym, co hamuje mnie przed podjęciem leczenia. Koszt terapii to ponad 120 tys. złotych. Udało mi się już zebrać 40 tysięcy, ale wciąż brakuje mi pozostałej kwoty. Bardzo chcę odzyskać wzrok! To moje największe marzenie! Proszę, pomóż mi. Z góry dziękuję za każdy grosz i wsparcie. To trudna walka, ale wierzę, że z Twoją pomocą dam radę ją wygrać. Remigiusz --- Bądź na bieżąco, śledząc profil na FACEBOOKU RemigiuszC - Walka o wzrok Przeczytaj też: Świat gaśnie w oczach Remigiusza. Nie pozwólmy na to

55 195,00 zł ( 55.19% )
Still needed: 44 805,00 zł

Follow important fundraisers