Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Martyna Owczarek
Martyna Owczarek , 14 lat

Martynka chce mówić tak jak Ty! Pomóż jej walczyć o zdrowie!

Martynka skończyła w listopadzie 9 lat i dopiero od niedawna potrafi chodzić. Wszystko przez Mózgowe Porażenie Dziecięce, które mocno jej dokucza od pierwszych dni życia. Ćwiczenia, rehabilitacja — to nasza codzienność. Małymi krokami staramy się odzyskać utracone zdrowie, ale jest to bardzo trudna walka. Ogromną szansę na poprawę sprawności Martynki daje terapia komórkami macierzystymi. Niepełnosprawność… Odmieniamy to słowo przez wszystkie przypadki. Pojawia się na diagnozach, w orzeczeniu — wszędzie. Nigdy się go nie pozbędziemy, a nasza córeczka już zawsze będzie potrzebowała pomocy ze strony innych osób. Czasu nie cofniemy i to, co możemy zrobić, to spoglądać jedynie do przodu. Córeczka urodziła się z zaburzeniem rozwojowym. Już w wieku 7 miesięcy przeszła skomplikowaną operację kości czaszki — trigonocefalię. Później zaczęły się ujawniać kolejne problemy: hipoplazja przedniej części sierpa mózgu, obniżone napięcie mięśniowe, niedowład czterokończynowy, padaczka, autoagresja, cechy autystyczne. Tak wiele nieszczęść na jedno, tak małe dziecko… Czy można się przygotować do wychowywania dziecka niepełnosprawnego? Nie uczą tego w żadnych mądrych książkach ani w szkole rodzenia. Kiedy myśleliśmy, że najgorsze wieści mamy już za sobą, pojawiały się kolejne trudności i komplikacje. Ciągle pod wiatr, ciągle pod górkę… Nie mogliśmy się poddać. Szczególnie że Martynka tak bardzo nas potrzebowała. Niestety, córeczka wciąż nie potrafi mówić, a emocje wyraża przez krzyk, płacz lub po prostu pokazując rękami. Często jest sfrustrowana, że nie potrafimy jej zrozumieć. Serce się kraje, kiedy widzimy, jak próbuje się do nas przebić zza ciemnej zasłony swojej niepełnosprawności. Musimy jej to ułatwić tak bardzo, jak to tylko możliwe. Dlatego zdecydowaliśmy się na terapię komórkami macierzystymi. W mózgu Martynki doszło do wielu uszkodzeń i wierzymy, że część z nich da się odwrócić właśnie dzięki komórkom macierzystym. Chcielibyśmy usłyszeć wreszcie pierwsze słowa, nawet te najprostsze jak mama i tata. Jako rodzice o niczym innym nie marzymy. Koszty tej terapii przekraczają jednak nasze możliwości finansowe. Stąd nasza prośba o pomoc. Martynka wkrótce wkroczy w wiek dojrzewania. W jej ciele zaczną zachodzić zmiany, których nie będzie rozumiała. Każdy z nas przez to przechodził i doskonale wiemy, jak trudno się porozumieć z wszystkimi dookoła. A co dopiero, kiedy nie potrafi się mówić… Prosimy o szansę dla córeczki. Prosimy o otwarte i hojne serca. Ta nierówna walka o sprawność nigdy się nie skończy. Z Waszym wsparciem może być łatwiejsza... Agnieszka i Grzegorz - rodzice

47 647,00 zł ( 74,64% )
Brakuje: 16 183,00 zł
Adrianna Berezowska
Adrianna Berezowska , 23 lata

Bez ciebie szansa na samodzielną przyszłość przepadnie. Pomocy!

Ada to prawdziwa rakieta energetyczna! Każdy jej dzień wypełniony jest po brzegi, wszędzie jej pełno. I pewnie gdyby nie wózek wszystkie pomysły realizowałaby w tempie jeszcze szybszym niż ekspresowe. Nigdy nie dawaliśmy jej odczuć, że wózek to ograniczenie. Niestety, tym razem przegraliśmy. Ada przyszła na świat w 26 tygodniu ciąży. Przez kilka miesięcy leżała w szpitalu, to było ponad 120 dni niepewności, walki i troskliwych zapewnień, że nadejdzie dzień, w którym razem wrócimy do domu. Od tamtego czasu wiemy, że Ada ma ogromną wolę walki. Jej chęć życia zaskoczyła nawet lekarzy. Kiedy opuszczałyśmy szpital, myślałam, że wychodzimy na prostą, że teraz będziemy mogły cieszyć się bliskością, której tak bardzo brakowało w pierwszych miesiącach życia. Moje szczęście nie trwało długo. Mając 8 miesięcy, córka zachorowała na zapalenie opon mózgowych. Jak to?! - pytałam lekarzy o powody, możliwe konsekwencje, o to, czy Adrianka przeżyje. Początkowe milczenie, bo ciężko wyrokować od razu. Powrót na szpitalną salę po zaledwie kilku miesiącach. Sterylna biel, która kojarzyła się wyłącznie ze strachem i pełnym napięcia oczekiwaniem… Po raz kolejny siedziałam bezradna przy łóżku. Kolejny raz po cichu liczyłam na cud. I powtarzałam jak mantrę “córeczko, bądź silna. Dla siebie, dla nas”. Skutkiem nagłej choroby jest niesprawność nóg i rąk. Kiedy o tym usłyszałam, świat na chwilę stanął w miejscu. Zastanawiałam się, jak wytłumaczę jej w przyszłości, dlaczego nie może pobiec za bratem, wspiąć się na drzewo czy zwyczajnie zejść ze schodów. To wszystko mnie przerażało. Ale tylko przez chwilę. Mijały lata, a my staraliśmy się z całych sił, by Ada nie odczuwała ograniczeń związanych z niesprawnością. Zachęcaliśmy ją, by rozwijała zainteresowania, pielęgnowała pasje. Nasze zaangażowanie w codzienną rehabilitację przyniosło efekty - przez pierwsze lata całą rodziną jeździliśmy na turnusy, właściwie w domu byliśmy raczej gośćmi. Kiedy zaczęła się szkoła postanowiliśmy, że edukacja Ady stanie na pierwszym miejscu i w roku szkolnym będziemy prowadzić domowe zajęcia, by traciła jak najmniej, by jej życie nie różniło się tak bardzo od tego, które prowadzili jej rówieśnicy. Nasza praca przyniosła efekty - dzięki naszej aktywności i zaangażowaniu Ada jest dziś sprawna. Gdyby nie pomoc, ciężka praca, gdyby nie te wszystkie wyjazdy, konsultacje ze specjalistami córka zamiast spełniania kolejnych marzeń z listy byłaby całkowicie zależna od innych. Jeszcze kiedy Ada była małą dziewczynką podjęliśmy decyzję, że zrobimy wszystko, by zapewnić jej to, co najlepsze, pełnię możliwości. Niepełnosprawność nie równa się wiecznym ograniczeniom, To byłoby z naszej strony ogromne zaniedbanie. Dziecko, które pozbawione jest możliwości ruchu, wymaga wsparcia, ale nie zamknięcia w domu. By Ada mogła swobodnie się przemieszczać, niezbędny jest specjalistyczny wózek - taki, który nie będzie powodował bólu kręgosłupa, z powodzeniem zastąpi nogi, a przy okazji będzie lekki, zwrotny i dotrzyma kroku Adzie w codziennych wyzwaniach. Ten wózek to jakby nowy wiatr w żagle. Ada niebawem rusza na kolejne spotkanie z zagranicznymi gośćmi w ramach programu Erasmus, nauka języków jest jej prawdziwą pasją. Wszystkie marzenia spełniamy wspólnie, niestety, to jest poza naszym zasięgiem. Teraz potrzebujemy Waszego wsparcia! Prosimy, pomóżcie zrobić Adzie spóźniony prezent urodzinowy. By w dorosłość mogła wkroczyć już na nowym wózku. Niektórzy w jej sytuacji całkowicie by się poddali, niektórzy stwierdziliby, że życie rzuca kłody pod nogi, a walka nie ma sensu. A Ada? Uczy się, jest aktywna towarzysko i planuje studia, z optymizmem patrzy w przyszłość. Ma mnóstwo energii, którą chętnie dzieli się z innymi. Czasem naprawdę ją podziwiam, a na co dzień jestem zwyczajnie dumna. To, co jej daliśmy, oddała podwójnie. Każdy jej uśmiech, satysfakcja i oznaka radości cieszy. Był moment, w którym nie mieliśmy pewności, czy Ada będzie mogła planować jakąkolwiek przyszłość… To nauczyło nas doceniać każdy dzień.  Nie pozwólcie mojej córce zwolnić na drodze do realizacji marzeń. Proszę, pomóżcie ratować jej przyszłość! Niepełnosprawność jej nie złamała, ale ból spowodowany nieprawidłowo dopasowanym wózkiem, na którym porusza się każdego dnia, może prowadzić do poważnych konsekwencji. Wasza pomoc to szansa na samodzielną dorosłość dla mojej Ady. 

10 428,00 zł ( 49,01% )
Brakuje: 10 849,00 zł
Marcin Walczak
Marcin Walczak , 31 lat

Życie złamane w ułamku sekundy. Pomagamy Marcinowi wrócić do zdrowia!

Wypadek złamał życie Marcina. Od tego momentu nic już nie jest takie, jak wcześniej. Ze zdrowego 25-latka stał się osobą potrzebującą wsparcia z naszej strony we wszystkich, nawet najprostszych czynnościach. Zupełnie tak jak wtedy, kiedy był malutkim bobasem. Ubieranie, karmienie, a nawet zmiana pampersów... Niestety, nasze siły są już dużo mniejsze niż kiedyś, a on waży dużo więcej niż wtedy. Powiedzieć, że nie jest łatwo, to jak nic nie powiedzieć… Jedyną szansą na poprawę jest długotrwała i bardzo kosztowna rehabilitacja. 29 czerwca 2018 r. - dzień, w którym zatrzymała się ziemia… Potworny wypadek. Marcin w stanie krytycznym. OIOM. Lekarze dniami i nocami walczą o jego życie. Z drżeniem serca nasłuchujemy kolejnych wieści z pola bitwy. Kość udowa roztrzaskana, podobnie jak kręgosłup. Trzeba operować, składać to, co jeszcze zostało do uratowania. Czy przeżyje, czy się jeszcze obudzi? W jakim będzie stanie? Tysiące pytań przelatywały z prędkością światła i nikt nie potrafił na nie odpowiedzieć… Najtrudniejsze były pierwsze 2 tygodnie. W trakcie wybudzania ze śpiączki farmakologicznej Marcin się zatrzymał, potrzebna była rozpaczliwa reanimacja. Już był jedną nogą po drugiej stronie, już niemal się żegnaliśmy. Szczęśliwie powrócił do życia, które od tego fatalnego momentu wygląda zupełnie inaczej. Marcin nie pamięta wypadku. Obudził się po tych dramatycznych 2 tygodniach i absolutnie nie wiedział, co się stało. Z jego zdrowia i sprawności nie zostało prawie nic. Paraliż od pasa w dół, ogromny ból i powoli docierająca świadomość w jak trudnej sytuacji się znalazł. Życie rozpadło się podobnie jak kręgosłup. Robimy teraz wszystko, żeby spróbować je poskładać na nowo. Nie da się przygotować na taką sytuację. W listopadzie Marcin wrócił do domu i powinien od razu przejść intensywną rehabilitację. Niestety, kolejki na takie zabiegi są ogromne, a nas nie stać na prywatną opiekę. Dodatkowo, 15 lutego przeszedł skomplikowaną operację ponownego zespolenia kości udowej, która nie chciała się prawidłowo zrosnąć. Przed nami 2 miesiące oczekiwania aż noga się zagoi, a później… Próbujemy rehabilitować syna na własną rękę, na tyle jak dalece starczy nam sił. A tych sił jest już coraz mniej. I więcej nie będzie. Wierzymy, że Marcinowi uda się odzyskać choć część utraconej sprawności, ale jest to zależne od wielu godzin ćwiczeń ze specjalistami z najwyżej półki. Bez tego nie ma szans na poprawę, dlatego prosimy o pomoc. Pamiętam jak miał roczek i uczył się stawiać swoje pierwsze kroki. Ile przy tym było radości. Później wyjście z pieluch, samodzielne ubieranie. Nigdy nie sądziliśmy, że jeszcze wrócimy do punktu wyjścia. Nie byliśmy na to przygotowani i nie możemy się z tym pogodzić. Czasu już jednak nie cofniemy i jedyne, co pozostaje, to walczyć o powrót do sprawności. Sami jednak nie damy rady… Beata - mama

13 294,00 zł ( 10,55% )
Brakuje: 112 674,00 zł
Michał Florczyk
Michał Florczyk , 32 lata

Znów chcę być samodzielny! Pomożesz mi?

Mam 27 lat i moje życie już na zawsze będzie podzielone na dwie części: przed i po wypadku. Jeden dzień, jedna chwila, która sprawiła, że nic już nie będzie takie samo. Straciłem zdrowie, samodzielność, jakikolwiek wpływ na siebie. Dzisiaj decyduje za mnie niesprawne ciało, którego jestem więźniem. Złamany kręgosłup już się nie zrośnie, władza w nogach nie wróci. Muszę przygotować się do życia na wózku, a potrzebuję do tego wielu godzin intensywnej rehabilitacji… Chciałbym wykreślić tamten dzień z kalendarza. Ominąć go, obejść szerokim łukiem. Po wypadku byłem przytomny, wszystko działo się tak szybko. Ból, oszołomienie, mnóstwo ludzi dookoła. Zadawali pytania, o leki, uczulenie… Byłem w rozsypce. Mnóstwo urazów, zmiażdżona klatka piersiowa, uszkodzony kręgosłup, połamane żebra. Jakim cudem to przeżyłem? Rozpadłem się na wiele kawałków i ci wszyscy dobrzy ludzie robili, co tylko w ich mocy, żeby mnie poskładać na nowo. W szpitalu spędziłem dwa miesiące. Najpierw OIOM, później neurochirurgia i znowu OIOM. Nie mogłem się ruszać, jeść samodzielnie. O toalecie nawet nie wspominając. Przykuty do łóżka - na własnej skórze doświadczyłem, jak brutalne jest to określenie. Nic ode mnie nie zależy. Zostałem uwięziony we własnym ciele i jest tylko jedna droga, żeby liczyć na złagodzenie kary. Intensywna rehabilitacja… Godziny ćwiczeń, spędzonych w pocie, zmęczeniu, przyniosły pierwsze rezultaty. Potrafiłem już usiąść na wózku. Konieczna jednak była kolejna 7-godzinna operacja kręgosłupa, podczas której wstawiono 12 śrub. Znowu jestem przykuty do łóżka. Znowu muszę uzbroić się w cierpliwość… Skąd ją wziąć? Byłem aktywnych człowiekiem, miałem swoje pasje, marzenia, plany. Wszystko to rozpadło się, jak mój kręgosłup… Moja przyszłość to najwyżej kilka dni do przodu. Wózek - jego zadaniem będzie zastąpić mi nogi i nie ma od niego odwrotu. Muszę nauczyć się na nim żyć. Przygotować połamane ciało do zupełnie innego sposobu poruszania się. Wiele będzie zależało od sprawności moich rąk i innych partii mięśni w górnej części ciała. Będę potrzebował pomocy najlepszych specjalistów i tytanicznej pracy, której nikt za mnie nie wykona. Jestem gotów pracować, chcę walczyć o utraconą sprawność. To jednak niestety kosztuje… Proszę Was o wsparcie finansowe. Im więcej będę mógł zrobić wokół siebie, tym bardziej odciążę moją mamę i innych ludzi, którzy się mną obecnie zajmują. Mama jest coraz starsza, siły już nie te… Dajcie mi szansę, dajcie mi nadzieję, że to moje nowe, połamane życie ma jeszcze jakiś sens. Bez wsparcia dobrych serc nic nie jestem w stanie zrobić... Michał

21 241,00 zł ( 36,3% )
Brakuje: 37 270,00 zł
Teresa Budlewska
Teresa Budlewska , 69 lat

Nie mogę pokonać choroby, ale mogę ją zatrzymać. Pomożesz mi?

Nigdy nie przypuszczałam, że choroba dotknie właśnie mnie, tym bardziej, że na pomoc najbliższych liczyć nie mogę, ponieważ ich nie mam. Nie dane mi było poznać mężczyzny swojego życia, nie posiadam też dzieci... Choroba postępuje, tak naprawdę muszę prosić o pomoc osoby trzecie, by móc w miarę normalnie funkcjonować. Stwardnienie rozsiane już teraz przykuło mnie do wózka, a ja tak bardzo chcę chorobę zatrzymać. Szansą na to jest intensywna rehabilitacja, a także sprzęt, który ułatwi mi codzienne funkcjonowanie. Moi kochani Przyjaciele i Darczyńcy. Zwracam się z prośbą o wsparcie finansowe. Moje priorytety nieco się zmieniły. Stosownie do obecnego stanu mam potrzebny mi sprzęt,  w który udało mi się zaopatrzyć dzięki dofinansowaniu z PEFRONU i wsparciu przyjaciół. Natomiast, jak co roku, potrzebuję wsparcia finansowego na pokrycie kosztów zajęć rehabilitanta w domu i czterotygodniowego pobytu w Centrum Rehabilitacji SM w Bornym Sulinowie.  Ze względu na małe dochody nie jestem w stanie sprostać tym wydatkom. A jest to dla mnie niezbędne do podtrzymania kondycji i sprawności fizycznej, która, w porównaniu do kondycji sprzed roku, poprawiła się.  Widzę, jak rehabilitacja jest mi niezbędna i jest dla mnie jedynym lekarstwem. Minęło już 18 lat odkąd zachorowałam, jednak nie jestem nieszczęśliwa z tego powodu. A wprost przeciwnie. Jestem szczęśliwym człowiekiem, a pogoda ducha i pozytywne myślenie pomaga mi pokonywać codzienne trudności. Dużym wsparciem jest dla mnie nadal grupa przyjaciół i wiara, że jest ktoś wyżej, Który wspiera i wszystkim kieruje.    Pozwólcie drodzy darczyńcy, że co roku będę zwracać się do Was o pomoc. Myślę o Was codziennie i bardzo dziękuję za wszystko. Z wdzięcznością i modlitwą Teresa Budlewska 

8 602,00 zł ( 55,24% )
Brakuje: 6 970,00 zł
Robert Krawczyk
Robert Krawczyk , 33 lata

Chcę być tatą i mężem, a nie ciężarem... Pomocy!

Boję się nie o siebie, ale o to, jak poradzą sobie one – moja żona i dwie córeczki. Jeszcze niedawno byłem zdrowym mężem i tatą… W szpitalu byłem tylko wtedy, gdy odwiedzałem Oliwkę. Chodziłem po korytarzu, umierając ze strachu, gdy miała operację serca… Dziś to ja jestem chory. Już nie chodzę – nie wstaję z wózka. Jestem sparaliżowany od pasa w dół. Proszę o pomoc, chcę być tatą, mężem, a nie ciężarem… To był majowy weekend, 2 lata temu. Mieliśmy jechać całą rodziną do Zakopanego. Tak czekaliśmy na ten wyjazd… Wiola, moja żona, pakowała rzeczy naszych dzieci. Ja bawiłem się z córeczkami, tak jak co wieczór… Majeczka w trakcie zabawy skoczyła mi na plecy. Wtedy poczułem przeszywający ból… Poszedłem spać, mając nadzieję, że ból przejdzie. Obudziłem się o 2 w nocy. Czułem drętwienie i mrowienie w plecach, promieniujące do nóg… Nie mogłem już zasnąć. Łudziłem się, że to przemęczenie, przeciążenie organizmu. Byłem aktywnym facetem, praca, sport… W piłkę nożną grałem od 12. roku życia, byłem kapitanem w naszym lokalnym klubie. Boisko było całym moim życiem. Byłem w dobrej formie i kondycji, co też przydawało się w opiece nad dziećmi. Myślałem, że tak będzie zawsze. Wieczorem nie mogłem już chodzić. Wiola nie pozwoliła mi dłużej czekać. Nie chciała słyszeć, że zaraz zaczynamy urlop… Zabrała mnie na SOR. Lekarz dał mi zastrzyk przeciwbólowy, powiedział, że jeśli mi się pogorszy – mam wrócić. Wróciłem już po kilku godzinach. Nie mogłem się poruszać ani utrzymać równowagi. Nie było już mowy o wyczekiwanym wyjeździe… Miałem jechać z rodziną do Zakopanego, tymczasem pojechałem karetką na oddział neurologiczny. Mój stan pogarszał się z godziny na godzinę… Nie wstawałem już samodzielnie z łóżka. Nie mogłem sam pójść do łazienki. Jeszcze przed chwilą byłem młodym, zdrowym, silnym facetem… W ciągu kilku dni stałem się niepełnosprawnym, uzależnionym od innym facetem, skazanym na cewnik i pampersa… Byłem na skraju załamania. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że może tak już zostać na zawsze... Moja żona i dzieci uratowały mnie przed rozpaczą i obłędem. Rezonans wykazał, że do rdzenia kręgowego dostała się krew z pękniętego naczynia krwionośnego. Spowodowała obrzęk i zanik wszystkich odruchów od odcinka piersiowego w dół na wysokości Th8, czyli od pępka w dół. Bałem się nie o siebie, ale o to, jak sobie poradzimy. Jak poradzą sobie beze mnie moje dziewczyny. Załamany, myślałem tylko o tym, że Oliwka jeszcze nie raczkuje i nie chodzi… Że dopiero co doszła do siebie po operacji chorego serduszka. Że potrzebuje kosztownej rehabilitacji, na którą miałem zarobić… Tymczasem wylądowałem na łóżku, sparaliżowany od pasa w dół. Wiola zajmowała się dwoma naszymi małymi córeczkami… Teraz musiała zająć się także mną, pogodzić opiekę nad dziećmi z dojazdami do oddalonego o 80 kilometrów szpitala… Nie mogła podjąć pracy, opieka nad nami – to była jej praca, przez 24 godziny na dobę. Wiola opiekowała się nami najlepiej na świecie. Tak bardzo podziwiałem ją, że tak dzielnie daje sobie ze wszystkim radę… W jej odwadze ja znalazłem siłę. Postanowiłem, że się nie poddam… Że zrobię wszystko, by odzyskać sprawność i zdjąć z braków Wioli choć część obowiązków… Że będę choć trochę samodzielny, gdy wrócę do domu. Kondycja, którą wyrobiłem na boisku, przydała mi się teraz gdzie indziej – na rehabilitacyjnej sali. Spędziłem 2 miesiące na oddziale neurologicznym, potem trafiłam na oddział rehabilitacji, gdzie rozpocząłem walkę o powrót do sprawności. Nasze życie zmieniło się o 180 stopni… Dzięki pomocy naszych przyjaciół, znajomych i nieznajomych dostosowaliśmy mieszkanie do potrzeb osoby niepełnosprawnej… Moich potrzeb. Mieszkamy na poddaszu, bez windy… Przeszkodą są schody, kiedyś przeskakiwałem po 2-3 stopnie… Dziś zsuwam się z nich na pośladkach, bo nogi zwisają bezwładnie. Nie zagram już w piłkę, oglądam ją na ekranie telewizora… I na hali sportowej, którą się opiekuję. Cieszę się, że mam pracę. Koncentruję się na rodzinie i na rehabilitacji… Walczę o sprawność, dla nich. Ćwiczę kilka godzin dziennie, to jednak wciąż mało… Najlepsze efekty daje trening na lokomacie i na egzoszkielecie, który uczy ciało utrzymania się w pozycji pionowej. To jednak kosztuje… Dlatego proszę o wsparcie, zebrane środki fundacja przekaże bezpośrednio do centrum neurorehabilitacji, dzięki czemu będę mógł tam ćwiczyć i pracować nad tym, by znowu stanąć na nogi! Dzięki wsparciu moich kochanych córeczek i żony daję z siebie wszystko. Nie chcę, nie mogę ich zawieść! Cały czas wierzę, że w końcu stanę na własnych nogach i znów będziemy mogli wszyscy pójść na spacer do parku… Proszę, pomóż nam, by tak się stało.

29 523,00 zł ( 16,86% )
Brakuje: 145 542,00 zł
Michał Bazan
Michał Bazan , 32 lata

Sekunda zniszczyła to, na co pracował całe życie

Samo szczęście i łyżka dziegciu, po której wydawało się, że nie ma już czego zbierać... Kiedy ostatni raz widziałam go przed wypadkiem, był silny, zdrowy, uśmiechnięty. Pozostał tym samym silnym facetem, choć jest mu zdecydowanie trudniej. Na Wszystkich Świętych Michał sam wrócił do domu – ja nie miałam już ani jednego dnia urlopu. Zostałam sama we Wrocławiu, w piątek w południe zadzwonił telefon – po drugiej stronie usłyszałam głos siostry Michała… Michał miał wypadek. Jechał motocyklem, z prędkością 60 km na godzinę! Tak, cieszył się chwilą, powoli pokonując kilometry. Na zakręcie był rozsypany żwir. Motor wpadł w poślizg i wylądował na płocie, a mój narzeczony wyleciał w powietrze i uderzył kręgosłupem w słupek łączący siatkę w płocie, miażdżąc mu kręgosłup w odcinku piersiowym, łamiąc żebra i obijając płuca. Operacja trwała 5 godzin, ale kręgosłupa nie dało się do końca naprostować ze względu na to, że Michał się wykrwawiał. Cały czas czekamy na informacje czy następna operacja będzie potrzebna. Rdzeń jest zmiażdżony, więc rokowania są takie, że Michał do końca życia będzie sparaliżowany od pasa w dół. W tydzień przeniosłam całe nasze życie z Wrocławia do Rzeszowa. Nie możemy się poddać w tym momencie. W sierpniu mamy ślub i naszym celem jest maksymalne usprawnienie Michała. Potrzebna będzie do tego bardzo kosztowna rehabilitacja z użyciem egzoszkieletu, która przynosi świetne efekty. Życie osoby niepełnosprawnej nie jest proste. Potrzebne są też środki do zakupu wózka inwalidzkiego, dostosowania domu do nowej rzeczywistości i przerobienia samochodu tak, żeby można się nim było poruszać bez używania nóg, żeby Michał mógł wrócić do swojego zawodu farmaceuty i mógł sam po tym wszystkim pomagać innym chorym. Wierzymy, że przy wsparciu bliskich i odpowiedniej motywacji będzie to możliwe. Przed nami miesiące ciężkiej pracy, po których okaże się, czy nasze życie będzie choć trochę podobne do tego, które sobie wspólnie zaplanowaliśmy. Nie godzimy się na to, by krótka chwila, zaważyła na długim życiu. Gdyby Michał szalał, pędził na złamanie karku, ścigał się z kimś, nikt nie miałby takich pretensji do losu. Mój narzeczony miał ogromnego pecha, który sprawił, że jego życie zwolniło w wieku 27 lat. Jedno jest pewne – Michał miał zbyt wiele planów, by odpuścić. Wiem, że będzie walczył z nadludzką siłą o każdy postęp. Wiem, że mu się uda i wierzę w niego, ale potrzebujemy Waszej pomocy. Wszystkie zabiegi usprawniające to ogromny koszt, który musimy jakoś unieść. Sami nie damy rady, z wami tak! 

150 357,00 zł ( 62,91% )
Brakuje: 88 616,00 zł
Monika Borek
Monika Borek , 30 lat

Monika marzy tylko o normalnym życiu bez bólu!

Kiedy w wieku 19 lat dowiadujesz się, że przez chorobę musisz zrezygnować ze wszystkiego, co zaplanowałaś, wydaje się, że to koniec świata. To jednak dopiero początek… Ból, strach i niemoc niszczą moje nadzieje, każdego dnia. Nie mogę pozwolić, by choroba miała w moim życiu ostatnie słowo. Na progu dorosłości jest mnóstwo planów i marzeń. Szpital pozostaje odległym miejscem, gdzie chodzą ludzie starsi, schorowani, niesprawni. Miałam 19 lat, kiedy przekonałam się, że rzeczywistość zaskakuje i na każdym kroku życie może mieć swój własny scenariusz. Kiedy źle się poczułam, byłam przekonana, że to chwilowe, że minie, nim się obejrzę. Kiedy mój stan z dnia na dzień zaczął się pogarszać, byłam przerażona. W ciągu kilku dni stałam się osobą niepełnosprawną. Wszystkie moje nadzieje na normalne życie legły w gruzach. Przede mną była matura, wizja wyjazdu na studia, przyszłość, nowe znajomości. Wszystko musiałam porzucić. Przyszłość runęła jak domek z kart. Lekarz nie pozostawił wątpliwości - Syringomyelia na poziomie c7 jest nieuleczalna. Tomografia, rezonans magnetyczny wskazują jednoznacznie. Choruję na rzadką i skomplikowaną przypadłość, która rozwija się w ukryciu i atakuje kolejne obszary, odbierając możliwość sterowania własnym ciałem. Wyobrażasz sobie, jak to jest? Każdego dnia kładę się do łóżka z myślą, że następnego mogę obudzić się z niedowładem kończyn i będzie czekać na mnie wózek inwalidzki. Moi rówieśnicy zakładają rodziny, zaczynają karierę i cieszą się życiem, a ja… Każdego dnia staję do walki z chorobą. Codziennie zastanawiam się, czy nadejdzie dzień, w którym ja też będę mogła beztrosko cieszyć się życiem. Chcę spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie „dziś możesz wszystko!”. Ty każdego dnia masz tę możliwość, a moje szanse na zdrowie maleją z każdym dniem… Kiedy częściowo pogodziłam się z myślą o chorobie i podjęłam decyzję o walce, latem objawy zaczęły się nasilać. Bóle w okolicy odcinka krzyżowo-lędźwiowego, ból ramion, ból z tyłu głowy, podwójne widzenie, ból całego kręgosłupa. Każdy mój dzień to potworny ból. Przez skutki uboczne musiałam odstawić leki przeciwbólowe. Moje serce nie wytrzymało tego obciążenia. To sprawiło, że dolegliwości się nasiliły i spowodowało, że codzienne życie w cieniu choroby jest coraz trudniejsze. Ile jeszcze czasu na walkę mi pozostało? Tego nie wiem. Muszę czekać. To trudne, bo zawsze byłam osobą gotową do działania, do niesienia pomocy innym. Chciałabym pójść do pracy, zarobiać, świętować sprawność i zwycięstwo. Nie mam takiej możliwości. Moją sprawność, zdrowie i życie - wszystko powierzam Wam. Jeśli mi pomożecie, mam szansę na to, aby niebawem ruszyć w świat, zacząć realizować swoje pasje, marzenia i cele. Bym miała okazję odebrać od życia to, co zabrała mi choroba. Te wszystkie lata, które muszę spisać na straty, chwile, w których moim jedynym towarzyszem był ogromny ból… Czy wiesz, że coś, co dla Ciebie znaczy niewiele, dla mnie może być wszystkim? Nadzieją na zdrowie, sprawność i normalne życie. Jak każdy, marzę o miłości. Takiej, która nie będzie wynikała z zależności. Nie chcę być skazana na wózek. Nie chcę być już zawsze obciążeniem dla mojej mamy, która też choruje. Dopóki istnieje szansa na zdrowie, nie poddam się. Syringomyelia to choroba, którą można pokonać. Podejmę tę walkę tylko, jeśli mi pomożecie. Każda wpłata przybliża mnie do realizacji marzeń. Marzeń o normalnym życiu i przyszłości, która wciąż jest przede mną. Myśl o wózku inwalidzkim mnie paraliżuje i powoduje, że w oczach pojawiają się łzy. Pomóż mi zdobyć ratunek, póki nie jest za późno!

12 810 zł
Sława Bogdaszewska
Sława Bogdaszewska , 45 lat

Ile cierpień jeszcze mnie czeka? – proszę, pomóż mi walczyć z ciężkimi skutkami boreliozy

Ugryzienie kleszcza, zła diagnoza i 7 lat błędnego leczenia. Miałam dwadzieścia kilka lat, kiedy zachorowałam. Właściwą diagnozę postawiono zbyt późno – wtedy, kiedy moje ciało było już zniszczone przez boreliozę. Wcześniej leczono mnie na stwardnienie rozsiane... Czasem mam wrażenie, że straciłam już wszystko. Coraz bardziej brakuje sił… Straciłam mamę, mój tata przeszedł udar. Niewiele później zmarł mój mąż. Przeszłam przez koszmar, który tak naprawdę ciągnie się za mną do dziś. Zmarłym nie przywrócę życia, ale wciąż mogę walczyć o swoje zdrowie. Pomożesz mi? 1999 rok. Spontaniczny wyjazd, kilka dni w Bieszczadach. Wracałam ze wspomnieniami, zdjęciami zapisanymi na kliszy aparatu. Nigdy nie pomyślałabym, że za chwilę stracę swoje dawne życie. Z gór wiozłam jeszcze jedną rzecz – ukąszenie kleszcza. Pierwsze objawy pojawiły się dopiero po jakimś czasie. Na drugim roku studiów zapisałam się na aerobik. Zdarzało się, że po zajęciach bolała mnie noga. Myślałam, że może to efekt jakiegoś dawnego stłuczenia; coś, czym nie należy się przejmować. Tak naprawdę choroba ujawniła się dopiero po studiach, po kilku latach od wyjazdu w góry… W tym czasie wyszłam za mąż, znalazłam pracę. Wszystko się układało. Niestety noga była w coraz gorszym stanie. Pojawiły się problemy z chodzeniem. Któregoś dnia wstałam rano i nie mogłam postawić kroku. Od razu pojechałam do lekarza. Zrobiono mi rezonans magnetyczny i postawiono diagnozę – stwardnienie rozsiane. Powiedziano mi, że powoli, zupełnie świadomie, będę tracić władzę nad całym swoim ciałem... Przez 7 lat byłam niewłaściwie leczona. Jednocześnie bakterie przeniesione przez kleszcza siały coraz większe spustoszenie w organizmie. Boreliozę mylono ze stwardnieniem rozsianym. Pojawiały się coraz większe problemy z chodzeniem i koordynacją ruchową. Na początku ciężko było podważyć diagnozę lekarzy, objawy stwardnienia wyglądają bardzo podobnie. Leczenie SM nie przynosiło jednak żadnych efektów. Mój stan pogarszał się w bardzo szybkim tempie. Moje życie stało się męczarnią. Chodziłam na rehabilitację, ćwiczyłam. Z czasem musiałam zrezygnować z pracy, choroba posadziła mnie na wózek. Dopiero w 2013 roku zrobiono mi dodatkowe badania – te pod kątem bakterii. Wyniki wywróciły wszystko do góry nogami. Przez 7 lat nie wiedziałam, że choruję na boreliozę, a ona, zupełnie niezauważona, niszczyła mój organizm. Bakterie zaatakowały układ nerwowy, doszło do poważnych powikłań. Nie chodzę, mam problemy z koordynacją ruchów rąk... Myślałam, że moja choroba to najstraszniejsza rzecz, jaka mogła mi się przytrafić. Życie pokazało mi, że nie istnieje coś takiego, jak limit nieszczęść. Cztery lata temu zmarł mój mąż. Dzisiaj nie chcę do tego wracać, nie potrafię o tym mówić. Wpadłam w bardzo głęboką depresję. Na pewien czas przerwałam leczenie… Gdyby nie przyjaciele, którzy wtedy byli ze mną, nie wiem, jak wyglądałoby teraz moje życie. Dzięki nim po pewnym czasie wróciłam do leczenia. Dobrano mi odpowiedni sposób podawania antybiotyku dożylnego. Niestety – leczenie jest bardzo drogie. Przez to, na pewien czas znów musiałam je przerwać. Dziś proszę o pomoc, bo jeśli nie wrócę do leczenia, nigdy nie pokonam choroby. Dodatkowo – przez to, że stałam się niepełnosprawna, potrzebny jest mi odpowiedni sprzęt. Zalecono mi wózek z pionizatorem, który przyczyni się do lepszego krążenia, a co za tym idzie szybszego gojenia odleżyn, które także blokują cały proces leczenia bakteryjnego i osłabiają mój organizm. Wózek z pionizatorem pozwoli ułożyć ciało tak, by nie uciskać ran, by skóra szybciej się zrastała.  Nie chcę po prostu wegetować. Chcę mieć ciągle plany i siły na ich realizację. Niestety to wszystko kosztuje. Proszę Cię o pomoc, bo tylko z Tobą jestem w stanie odzyskać dawne zdrowie. Nie zostawiaj mnie, proszę. –––––––––––––– Zobacz materiał o Sławie w programie "Interwencja":

46 601,00 zł ( 69,4% )
Brakuje: 20 541,00 zł

Obserwuj ważne zbiórki