Adam otarł się o śmierć! Jego żona i dzieci bardzo go potrzebują i proszą o Twój dobry gest !

Leczenie i rehabilitacja
Zakończenie: 26 Kwietnia 2023
Opis zbiórki
Prawie umarłem. Nagle, z dnia na dzień choroba odebrała mi całą moją sprawność i zdrowie. Nie tylko ja ucierpiałem, bo moja rodzina także. Żona została z mężem, który dziś potrzebuje całodobowej opieki oraz trójką dzieci, potrzebujących obojga rodziców.
Mam na imię Adam. Chciałbym opowiedzieć Ci moją historię, w nadziei, że zatrzymasz się przy niej, chociaż na chwilę…
Jestem mężem Anety, wspaniałej kobiety, będącej dla mnie kimś więcej niż tylko żoną. Mamy trójkę cudownych dzieci, Jessicę, Gabriela i Maksymiliana, które są naszym największym darem od losu.
Przed moją chorobą żyliśmy sobie spokojnie. Byłem aktywny zawodowo i zarabiałem wystarczająco, aby niczego nam nie zabrakło. Rodzina jest dla mnie niezwykle ważna. Tak jak i pomaganie ludziom, na co zawsze starałem się znaleźć czas. Już od dziecka kierowałem się zasadą, że dobro wraca i zgodnie z tą doktryną postępowałem przez całe moje życie. Dzisiaj z sentymentem wspominam, jak będąc małym, robiłem pogrzeb każdemu znalezionemu martwemu zwierzęciu. Przecież każdemu, nie tylko człowiekowi, należy się pomoc i szacunek.
Sierpień 2021 r. przyniósł zmiany, których żniwo zbieram do dzisiaj. Razem z rodziną pojechaliśmy pod namiot. Gdy wróciliśmy do domu nic nie zapowiadało tragedii… Nagle zacząłem źle się czuć - pojawił się okropny ból głowy i 40 stopni gorączki, której nie mogłem zbić przez dwa dni. Okazało się, że był to COVID. Ratownicy medyczni, którzy przyjechali do mnie do domu stwierdzili, że wprawdzie dzieje się coś z lewym płucem, ale pomóc nie mogą…
Dwa dni później było już dużo gorzej. Karetka ponownie przyjechała, ale za późno! Nie mogłem oddychać, utrzymać równowagi ani się wysłowić! Natychmiast, na sygnale zostałem zabrany do szpitala i podpięty pod tlen. To było straszne! Duża maska tlenowa oraz ogromne ciśnienie sprawiały, że panikowałem – zrywałem maskę, wymiotowałem i wielokrotnie krztusiłem się własnymi wymiocinami. Do dziś pamiętam moje przerażenie, że zaraz mogę się udusić...
Bardzo szybko lekarze podjęli decyzję, że należy wprowadzić mnie w stan śpiączki farmakologicznej i podłączyć pod respirator. Miałem wrażenie, że to już koniec mojego życia! Jak przez mgłę pamiętam, gdy przed uśpieniem żegnałem się z rodziną i kazałem pożegnać inne bliskie mi osoby. Perspektywa, że już nigdy mogę ich nie zobaczyć była straszna, załamująca, odbierająca ostatnie resztki nadziei... Nawet nie potrafię wyobrazić sobie, co w tamtym czasie odczuwała moja żona i dzieci. Na pewno pojawiały się myśli, że już na zawsze straci męża, a nasze pociechy ojca.
Przeżyłem. Dałem radę. Przez kilka tygodni leżałem w śpiączce, ale słyszałem wszystko, co działo się wokół mnie! Nigdy nie zapomnę, gdy lekarze stojąc obok, rozważali czy odłączyć mnie od respiratora. Chciałem wtedy zerwać się z łóżka i krzyczeć: „Nie! Stop! Nie róbcie tego! Ja chcę żyć!”. Nie potrafiłem się uwolnić z tej okropnej śpiączki, która uśpiła moje ciało, ale nie świadomość! Nagle ja, dorosły mężczyzna, stałem się całkowicie bezwolny i bezbronny…
Zostałem wybudzony ze śpiączki. Nie jestem w stanie opisać co wtedy czułem. Z jednej strony radość, że żyję, mam jeszcze szansę i w końcu zobaczę moją Anetę i dzieci. Z drugiej ogromną złość, bo przecież zabrano mi dotychczasowe życie, które zawsze tak bardzo doceniałem. Nie mogłem mówić ani oddychać, maszyna sterowała każdym moim oddechem! Posiłki i płyny przyjmowałem tylko przez dziurkę w nosie! Poruszyć się też nie mogłem, każdy fragment mojego ciała nagle odmówił mi posłuszeństwa!
Przeżyłem piekło, koszmar z najgorszych możliwych. Ten horror niestety ciągle trwa, nie tylko dla mnie, ale także dla mojej rodziny. Oni pewnie jeszcze bardziej to przeżywają, bo okazuje się, że nie potrafią mi pomóc!
Tak jak pisałem, żniwo mojej choroby okazało się wyjątkowo okrutne. Przeszedłem udar niedokrwienny mózgu, wylew krwi do mózgu, sepsę, zakażenie paciorkowcem, śmierć kliniczną. Moja wątroba, nerki i śledziona przestały prawidłowo pracować, a w płucach pojawiły się dziury! Trzy razy zaatakowała mnie też COVID. Ile człowiek może jeszcze znieść? Tak bardzo chciałbym powiedzieć, że to koniec i jestem już zdrowy. Tak jednak nie jest…
Może myślisz, że sam nic nie zdziałasz, ale ja bardzo proszę o Twoją pomoc. Każda złotówka jest dla mnie niezwykle ważna, ponieważ umożliwi mi podjęcie intensywnej rehabilitacji! Pragnę wrócić do pełnej sprawności i samodzielności. Nadal chcę być stabilnym oparciem dla mojej żony, która teraz sama musi zajmować się trójką naszych dzieci. One potrzebują ojca, który będzie się nimi opiekował, a nie odwrotnie.
Zawsze lubiłem pomagać i robiłem to bezinteresowanie. Dzisiaj to ja potrzebuję Waszej pomocy. Proszę, podaruj mnie i mojej rodzinie nadzieję.
Adam