Na oczach rodziny zabija mnie rak. Pomóż mi przeżyć!

leczenie ostatniej szansy, terapia biologiczna w Hyperthermie Zentrum Hannover
Zakończenie: 20 Lipca 2017
Rezultat zbiórki
Z przykrością przekazujemy najgorszą informację. W poniedziałek odszedł od nas Arek. Nowotwór kolejny raz pokazał, że jest silniejszy. Trafił na godnego przeciwnika, bo Arek walczył do końca. W niedzielę spełniło się jedno z tych maych marzeń, które mają ciężko chore osoby. Arek brał udział w Pierwszej Komunii Świętej swojego syna. Choć tyle udało się wydrzeć chorobie.
Dziękujemy, to dzięki Wam mógł walczyć tak dzielnie.
Rodzinie składamy najszczersze wyrazy współczucia.
Opis zbiórki
Cześć, jestem Arek, chcę Ci opowiedzieć o moim życiu i prosić Cię o pomoc, bo umieram w takiej niefortunnej chwili, kiedy najbardziej mi zależy i najmocniej chcę żyć. Mam 44 lata i jestem ojcem 3 dzieci, a od kilku miesięcy dziadkiem! Wszystko, co sobie przez lata wymarzyłem, co zbudowałem i pielęgnowałem od dnia, kiedy lekarze postawili mi diagnozę, zmierza do końca.
Ja tego końca nie chcę i bardzo się boję, nie ze względu na siebie, ale właśnie na nich. Hubert, mój najmłodszy synek, ma dopiero 8 lat, świata poza mną nie widzi, co będzie, gdy zniknę, gdy któregoś razu nie wrócę ze szpitala? Chciałbym być obecny w życiu mojej rodziny, do którego przecież należę, chciałbym, żeby mój syn miał ojca, żeby Antosia pamiętała dziadka. Jeśli teraz umrę, przegram wszystko, co udało mi się osiągnąć, zostawię po sobie wspaniałą, ale jednocześnie bardzo smutną rodzinę, z której najmłodsi za kilka lat nie będą umieli przywołać mnie w pamięci.
Teraz, kiedy przypomnę sobie, jak walczyłem z glejakiem wielopostaciowym IV stopnia, połykając Ibuprom, wydaje się to zabawne, ale mi już nie jest do śmiechu. Umieram, a tak bardzo chcę żyć dla nich...
Od lat pracuję przy remontach, więc kiedy pojawiła się przerwa między zleceniami, chciałem zrobić kilka rzeczy w naszym domu i chyba wyszło na to, że ostatnie swoje zlecenie robiłem właśnie u siebie. Bolała mnie głowa, mocno, bez przerwy, a kolejne tabletki nie przerywały tego bólu nawet na chwilę. Do lekarza, z bólem głowy? Wtedy mnie to raczej bawiło, ale przez to, że chciałem być twardy, nastraszyłem wszystkich. Zemdlałem, upadłem, a żona zadzwoniła po pogotowie. Tak trafiłem do szpitala, gdzie zrobili mi tomografię. Leżałem obolały na sali, kiedy przyszli do mnie lekarze ze smutnymi minami. Ma pan guza mózgu, który przestaje już się mieścić w głowie, będziemy operować jutro. Nie wiedziałem, co robić, czy żegnać się z rodziną, czy się bać, czy może załamać. Na nic nie dostałem czasu, wszystko działo się tak szybko.
Później dowiedziałem się, że kiedy otworzyli moją głowę, uszło powietrze. Guz był tak wielki, że ciśnienie w czaszce powodowało ten okropny ból. Przeżyłem operację, ale choroba uziemiła mnie w szpitalu. Glejak IV stopnia, dostałem takiego rywala, z którym nikt nie wygrywa! Muszę być twardym zawodnikiem, skoro ta “czwórka” nie może mnie pokonać i której cały czas stawiam opór. Zawsze bałem się chwili, w której w piżamie będę leżał na łóżku, a wkoło zgromadzi się cała moja rodzina, osoby, na których zależy mi najbardziej. Po kilku dniach w szpitalu marzyłem, żeby ich wreszcie zobaczyć, żeby ich chwycić za ręce, bo nie wiem, ile jeszcze takich chwil mi zostało.
W leczeniu onkologicznym najgorsza jest ta śmiertelna powaga, to, że za chwilę może być już za późno na wszystko, że jeden błąd oznacza koniec, a każde badanie w trakcie leczenia wywołuje łzy bólu i rozpaczy lub te z radości. 6 tygodni chemioterapii, radioterapia, wychodzące garściami włosy i wszystkie siły zmobilizowane, by grać zdrowego przed dziećmi, udawać, że nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Tylko że oni już wiedzieli, że gra toczy się o życie, w oczach swoich dzieci pierwszy raz zobaczyłem przerażenie i to chyba najgorsze, co do tej pory zrobił mi rak. Wróciłem do domu, cieszyłem się, że wychodzę ze szpitala, że udało mi się wygrać rundę, że może teraz zyskam trochę czasu, a moje dzieci wciąż będą miały ojca. Tak dotrwałem do września 2016 roku, kiedy nagle poczułem się gorzej. Rak zaatakował, siejąc ogólne spustoszenie – zatorowość płucna, prawa komora serca, która już praktycznie nie działała, płyn w opłucnej. Lekarze nie dawali żadnych szans. Do szpitala trafiłem w czwartek, a w niedzielę miało być już po wszystkim. Znów się nie pożegnałem, znów wszystkiego nie powiedziałem.
Po 2 tygodniach na OIOM-ie wróciłem! Glejak i tym razem nie zdołał mnie znokautować. Miałem umrzeć, a wróciłem do domu, znów mogłem ich wszystkich uściskać, wziąć swoją wnuczkę na ręce. Odebrałem rakowi kilka tygodni dla nas, pozwoliłem sobie na złudzenia i może dlatego dzisiaj jestem taki załamany. Wydawało mi się, że dam radę, że żaden rak nie będzie stawiał warunków mi i mojej rodzinie, bo jeszcze nie pora na to, bym ich zostawił.
Od stycznia żyję z wiadomością o tym, że na nowo umieram. Guz rośnie, a lekarze w Polsce nie mają już na mnie pomysłu. Nie wiedzą, jak mnie leczyć, jak wykorzystać moją ostatnią szansę, jaką jest mój silny organizm.
Wiem, że kolejna runda z rakiem będzie tą ostatnią, że nie mogę już tak dłużej uciekać i bardzo boję się tego zakończenia. Mój syn ma dopiero 8 lat, a wnuczka ledwo co mnie poznała. Tak bardzo nie chcę zostać tylko wspomnieniem w ich życiu. W Niemczech lekarze chcą kontynuować moje leczenie, zamiast czekać na śmierć. Koszty takiego leczenia są ogromne, dlatego zwracam się do Was. Wiecie ile znaczy szansa, kiedy tkwi się w beznadziei z wyrokiem?
Wy wiecie jak pomagać, bo zrobiliście to już wiele razy, dlatego proszę Was o wsparcie jako umierający ojciec fantastycznych dzieci, jako świeżo upieczony dziadek wnuczki, która nie będzie mnie nawet pamiętała. Nie mam czasu, bo najbliższe tygodnie będą decydujące. Ostatnie starcie z rakiem przede mną, ale z Wami jest mi dużo raźniej i wierzę, że mi się uda.