"Mamusiu, czy ty umrzesz? Mamy nie zostawiają swoich dzieci..." - trwa awantura o Basię!

leczenie, rehabilitacja, dojazdy
Zakończenie: 7 Kwietnia 2019
Opis zbiórki
Basia nie płacze, nie pyta, dlaczego ją to spotkało. Na kolejną chemię do szpitala umawia kosmetyczkę, żeby dziewczynom z onkologii zrobiła hennę. Z podłączoną kroplówką sama maluje im paznokcie, a między kolejnymi wlewami rozdaje upominki z apteki. Basia uważa, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Pewnie gdyby nie zachorowała, nie założyłaby stowarzyszenia, które pomaga kobietom w walce z rakiem… Tak wielu osobom pomogła, dlatego nie mieści nam się w głowie, że wkrótce mogłoby jej zabraknąć, że ten paskudny nowotwór pokona właśnie ją… Basia jest potrzebna swojemu dziecku, mężowi, rodzinie i przyjaciołom. Prosimy o pomoc, by dobro, które ona daje światu, wciąż mogło trwać…
Z niebywałą siłą od siedmiu lat toczy zacięty bój z rakiem jajnika. Niestety, ten potwór się nie poddaje. Im bardziej Basia walczy, tym mocniejsze ciosy on zadaje… Mimo że jest ciężko i brakuje sił, nie może się poddać! Ma dla kogo żyć… Basia marzy, by mieć choć miesiąc przerwy od bólu i strachu o życie. A najbardziej chciałaby, żeby jej córeczce Jagodzie nigdy nie zabrakło mamy... Dlatego dzisiaj bardzo prosimy, byście stanęli razem z Basią ramię w ramię i stoczyli walkę z najgorszym przeciwnikiem, jakim jest rak. Awantura o Basię cały czas się toczy, bo póki trwa życie, nie można tracić nadziei!
Przyjaciele.
Dokładnie pamiętam ten moment, w którym dowiedziałam się o chorobie. Siedem lat temu, właściwie z ulicy weszłam do szpitala, bo bolał mnie brzuch i dół pleców. Tam już zostałam. Dwa dni później stałam na środku szpitalnej sali. Lekarz mówił, a do mnie te słowa docierały jakby zza szyby. Powiedział, że będą operować, a opcji jest kilka: albo usuną mi jeden jajnik, albo oba, albo wszystko. Zapytałam, czy najgorsza opcja to taka, że nie będę miała więcej dzieci? Lekarz odparł, że nie, to nie jest najgorsza opcja...
Od tego dnia walczę o życie, bo bardzo chcę tu być! Mam dla kogo, mam po co… Po wznowie w 2014 roku lekarze powiedzieli mi, że zostały mi 3 miesiące i mam nacieszyć się życiem. Nie uwierzyłam, dlatego nadal tu jestem!
Gdy zachorowałam, moja córeczka miała dwa latka. Już prawie nie pamięta jak to jest mieć zdrową mamę… Diagnoza spadła na mnie jak grom z jasnego nieba w 2012 roku, w najmniej oczekiwanym momencie. Dopiero założyłam rodzinę, urodziłam upragnione dziecko... W ciągu ostatnich sześciu lat przeszłam cztery bardzo ciężkie operacje i kilka cykli chemioterapii. Byłam na skraju, już czułam oddech śmierci, by wymknąć się jej w ostatniej chwili! Jestem wdzięczna, że zdążyłam urodzić Jagódkę - to właśnie ona daje mi największą siłę. Chcę być przy niej, gdy będzie dorastać, być dla niej wsparciem, po prostu mamą…
Niedługo po diagnozie postanowiłam założyć stowarzyszenie, które będzie pomagało kobietom takim jak ja - nagle wrzuconym w wir onkologicznego piekła. Robimy mnóstwo fantastycznych rzeczy: organizujemy badania diagnostyczne, kampanie informacyjne, warsztaty i zajęcia dla chorych, wsparcie psychologiczne, prawne, materialne i takie po prostu - ludzkie. Walczymy o lepszą opiekę onkologiczną i dostęp do leków. Dzięki temu, że pomagam innym, o wiele łatwiej mi znosić moją chorobę. Chociaż w domu mówią, że jestem cyborgiem, wcale tak nie jest. Jestem po prostu osobą, która nie poddaje się, choćby nie wiem co…
Ból? To codzienność. Chyba gorsze od chemii są zastrzyki pomagające mojej krwi się odbudować. Boli wtedy wszystko, nawet mrugnięcie okiem. Jak wytłumaczyć wtedy córce, która chce się przytulić, że jej dotyk sprawia mi taki ból, jakby ktoś uderzał we mnie młotami? Bo tylu latach ciężkiego leczenia dopadło mnie mnóstwo mnóstwo efektów ubocznych: nie czuję palców u nóg i połowy uda, odczuwam intensywny ból, mam przeczulicę skóry. Choć czasami chce mi się po prostu położyć i dać spokój wszystkiemu, pozwolić "a niech się dzieje, co chce", to nie mogę. Każdego dnia wstaję, wiedząc, co mnie czeka. Jednak dziękuję losowi, że dane mi jest ten kolejny dzień działać, być przy moich bliskich…
Co dwa tygodnie biorę zwykłą chemię i co cztery Avastin. Zaczęłam w kwietniu zeszłego roku z ogromnym stresem - lek albo pomoże, albo nie. Na szczęście u mnie działa! Badania pokazują, że markery nowotworowe są najniższe od początku choroby. To daje mi nadzieję i budzi kolejne pokłady energii, by się nie poddawać. Niestety, Avastin nie jest refundowany, a miesięczna terapia to koszt ponad 4 tysięcy złotych. Ogromny, przekraczający możliwości finansowe naszej rodziny… Tylko dzięki pomocy innych udało mi się rozpocząć terapię, teraz jednak brakuje już środków. Bardzo proszę o pomoc, bo to moja jedyna nadzieja…
Mam mnóstwo planów na życie, ale przede wszystkim chciałabym mieć możliwość wychowania ukochanej córki. Ona bardzo mnie potrzebuje... Niedawno Jagódka zapytała: “Mamusiu, czy ty umrzesz? Przecież mamy nie zostawiają swoich dzieci…”. Proszę, pomóżcie mi żyć i nadal być mamą…
Basia